Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Inny

Sherlock podszedł do okna i wyjrzał zza na wpół zaciągniętej zasłony. Zobaczył, jak John przechodzi właśnie szybkim krokiem przez ulicę. Wziął głębszy wdech, z posępną miną odsuwając się od okna. W momencie, w którym usiadł w fotelu, który traktował jak swój, do salonu weszła właścicielka owego mebla.

– Stało się coś? – zapytała, widząc zamyśloną minę chłopaka i czające się w oczach rozżalenie.

– Nie – burknął, nie spoglądając na nią i podciągając nogi do klatki piersiowej, czym spowodował jeszcze większe zaniepokojenie niani.

– Przecież nie jestem ślepa – rzuciła, stając naprzeciwko z rękami skrzyżowanymi na piersi, co świadczyło, że nie odpuści. – Pokłóciliście się, tak? Widziałam, jak John wybiega stąd jak oparzony – dodała, przy braku odpowiedzi ze strony bruneta.

Holmes w końcu na nią spojrzał, widocznie starając się nie zdradzać niczego w wyrazie twarzy.

– Nie rozumiem. Nic nie rozumiem – westchnął cicho, spuszczając wzrok.

Pani Hudson podeszła bliżej i z troską w oczach położyła rękę na ramieniu chłopaka.

– Czego, kochanie?

– Myślałem, że John jest inny, że to mu nie przeszkadza. Że nie będzie się zachowywać jak większość, kiedy powiem mu prawdę. Przecież nie powinien się obrażać o coś, co jest faktem.

– Czasem prawda jest bardzo trudna do zaakceptowania i może być bolesna, mimo swojej niepodważalności. Ludziom ciężko się z nią pogodzić, chociaż są jej świadomi.

Sherlock przejechał ręką po lokach, mierzwiąc fryzurę.

– Chciałem dobrze... Pomóc – odparł, zerkając na kobietę, która uśmiechnęła się pocieszająco. – Czemu John się zdenerwował?

– Emocje to podstępne bestie – zaśmiała się, ściskając dla otuchy ramię chłopaka. – Niekiedy nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć i to właśnie jest ich magia.

– Nie lubię jak coś jest nieprzewidywalne – mruknął, czym wywołał uśmiech rozbawienia na twarzy niani.

– O co się pokłóciliście? – zapytała.

– Nie mogę powiedzieć. To sprawa prywatna – odrzekł poważnie.

Kobieta przymarszczyła lekko brwi z wyrazem zastanowienia.

– Chyba to zostawił? – dodała, wskazując na koszulę, wiszącą na kuchennym krześle.

Sherlock zerknął w tamtym kierunku.

– Tak. Musiał zapomnieć.

Pani Hudson wzięła do ręki pobrudzone ubranie, przyglądając się różowatej plamie.

– Trzeba uprać – stwierdziła i zarzuciła koszulę na ramię. – No, wstawaj. Odwiozę cię do domu – oznajmiła, kierując się do wyjścia. Holmes podniósł się z fotela i z głębokim westchnięciem powlókł się za nią.

***

Sherlock nie mógł zasnąć. Gapił się w niebo, wciąż rozmyślając nad wydarzeniami z popołudnia. Mimo zapewnień pani Hudson, że wszystko się ułoży, miał wrażenie, że coś ściska go w żołądku. Znowu przez swoją niepohamowaną paplaninę wszystko zepsuł.

„Samotność to wszystko co mam. Samotność mnie chroni" – powtarzał sobie w myślach, starając pogodzić się z sytuacją. „John jest taki sam jak reszta. Zawsze będę sam." – Spojrzał na wilgotną koszulę, wiszącą na krześle. Plama zniknęła dzięki sprawnym umiejętnością pani Hudson.

Wsunął się pod kołdrę, nie spuszczając wzroku z niebieskiego materiału, suszącego się na krześle. „Gdyby wymazywanie wspomnień było tak proste, jak pozbywanie się plam..." – pomyślał, zanim zmęczenie zamknęło mu oczy.

***

– Coś ty dzisiaj taki drażliwy? – zapytał Bill z czającym się uśmieszkiem, kiedy przebierali się w szatni do treningu.

– Wcale, że nie – burknął John, zakładając koszulkę.

– Nieee, jasne. – Zawiązał sznurówkę i wyprostował się, rzucając mu powątpiewające spojrzenie. – Odsunę się tylko, bo nie chcę być w polu rażenia jak wybuchniesz – dodał z rozbawieniem. Watson spiorunował go wzrokiem.

Trening zaczął się jak zwykle małą rozgrzewką, czyli kilkoma okrążeniami wokół boiska.

– Gadaj, bo mnie skręca z ciekawości – uparcie ciągnął temat Bill. Blondyn przyśpieszył tylko, zostawiając kolegę w tyle. – No weź! – krzyknął za nim szatyn.

Watson nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z kimkolwiek, tym co stało się poprzedniego dnia. Kiedy wrócił do domu, mógł w spokoju pomyśleć, nad tym co powiedział mu Sherlock. Ojciec na szczęście nie wrócił jeszcze z pracy, więc nie musiał tłumaczyć się gdzie podział koszulę i czemu wraca tak późno. Był zły, ale nie na Holmesa, tylko na siebie. Wiedział, że brunet ma rację, ale wciąż łudził się, że będzie jak dawniej. Pragnął cofnąć czas. Bezsilność i tęsknota wisiały nad nim jak burzowe chmury, z których od czasu do czasu płynął słony deszcz.

Biegł ile sił w nogach, chcąc chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkim. Schrzanił sprawę. Zaprzepaścił szansę na studia i przyjaźń.

„Jesteś beznadziejny" – pomyślał, łapiąc oddech, gdy zatrzymał się, przebiegłszy wyznaczony dystans.

– Dobra, nie chcesz, to nie mów! – Bill machnął ręką na znak, że rezygnuje z drążenia tematu. – Mam propozycję, która na pewno poprawi ci humor – dodał, gdy w końcu go dogonił. John spojrzał na niego podejrzliwie. – Czas wybrać się na podryw. Zagadałem do Nicole, przyjaciółki Sary. Fajna z niej laska, więc wpadłem na pomysł z podwójną randką. Ona była zachwycona i powiedziała, że Sara też na pewno będzie. – Klepnął go w ramię. – No to co?

– Podwójna randka? – John uniósł w zaskoczeniu brwi. – Nigdy nie byłem na takiej – dodał, widząc szelmowski uśmiech kolegi.

– Ja też nie, ale trzeba próbować nowego, nie?

– No nie wiem.

– Wyluzuj, Johnny – rzucił, czochrając go po włosach. Watson odepchnął go w obronie swojej fryzury.

– Głupek – prychnął, ale na jego twarzy wreszcie pojawił się cień uśmiechu.

– No, chłopaki! Ruszać się, a nie plotkować jak jakieś paniusie! – krzyknął trener.

***

Słońce świeciło mocno, niekiedy tylko przysłaniane przez snujące się po niebie białe obłoki. Holmes szedł wolnym krokiem w stronę boiska, na którym drużyna rugby rozgrywała treningowy mecz. Z każdym krokiem coraz bardziej tracił przekonanie, że powinien spotkać się z Johnem.

„Tylko mu to oddam" – powtarzał w myślach, ściskając w ręku niebieską koszulę.

Kiedy dotarł na miejsce, postanowił poczekać na koniec treningu, zajmując jak najdalsze krzesełko na trybunach. Obserwował, jak John z wielką zawziętością walczy o piłkę i przedziera się przez obronę w celu zdobycia punktów. Mógłby przysiąc, że zażarta postawa blondyna nie jest tylko spowodowana przykładaniem się do ćwierćfinałowych rozgrywek, ale próbą wyładowania wściekłości. Utwierdził się w tym przekonaniu w momencie, w którym Watson z impetem powalił przeciwnika na ziemię. Zacisnął mocniej palce na trzymanej koszuli.

„To był zły pomysł" – stwierdził w myślach, podnosząc się z krzesełka. Schował koszulę do torby i miał już ruszyć w drogę powrotną, kiedy rozległ się gwizdek trenera i usłyszał, jak oznajmia on koniec treningu.

***

Bill rzucił butelkę z wodą Johnowi, który jako ostatni zbiegł z boiska.

– Zostaw trochę sił na później – odezwał się, przyglądając się blondynowi. Watson przewrócił oczami.

– Proponuję wypad na pizzę – zasugerował Frank.

– Wszystko mi jedno – mruknął blondyn między łykami wody. Odrobina skapnęła mu na koszulkę, pozostawiając mokry ślad.

– Ej, czy to nie twój korepetytor? – zapytał Bill, wskazując na sylwetkę chłopaka, stojącego na trybunach.

John przymrużył oczy, żeby lepiej widzieć pod słońce. Burza ciemnych loków, nienaganny strój i dumna postawa. Nie miał wątpliwości, że to Holmes.

„Co on tu robi?" – przemknęło mu w myślach.

– Zaraz wracam – rzucił i szybkim krokiem zaczął iść w stronę Sherlocka, jakby w obawie, że ten rozmyśli się i znowu mu ucieknie.

~~~~~~

Ta dam! Kolejny rozdział za Nami. ;) Nasi chłopcy muszą w końcu się ogarnąć i pogadać.

Przeszło ponad trzynaście tysięcy wyświetleń, dwa tysiące czterysta głosów i tysiąc komentarzy. Nie mam słów, żeby wyrazić moją radość i podziękowania. Jesteście wspaniali! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro