Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Do dwóch razy sztuka

– Widzę, że cię w końcu puścili! – zawołał Bill, gdy tylko John wszedł do szatni.

– Chociaż raz to ty mógłbyś udzielić wywiadu – westchnął, ściągając pobrudzoną trawą koszulkę.

– To nie ja jestem kapitanem i rozchwytywaną gwiazdą drużyny – zaśmiał się Murray.

– Wal się! – prychnął w rozbawieniu, rzucając w niego zmiętą koszulką. Bill roześmiał się jeszcze głośniej, robiąc unik przed częścią garderoby Johna.

– Zabieraj te zapocone łachy! – Odrzucił ubranie właścicielowi.

– Jej, aż tak cię docisnął? – odezwał się Frank, spoglądając na blondyna, a dokładniej rzec biorąc na bordowo-fioletowy siniak, rozchodzący się od barku po część ramienia.

Przez ułamek sekundy John zamarł, wpadając w panikę. W ferworze wydarzeń i emocjach spowodowanych wygraną, kompletnie zapomniał o obolałej ręce.

– Nie pierwszy raz oberwałem – odrzekł, odzyskawszy trzeźwość umysłu. Wyciągnął ręcznik z szafki i zarzucił na ramię, zakrywając obite miejsce.

– U kogo impreza? – wtrącił Pete, wybawiając Johna z rozmowy, którą blondyn pragnął jak najszybciej uciąć.

– U mnie odpada – jęknął Bill. – Rodzice zabronili domówek do odwołania. Cytując moją matkę: „Póki tutaj mieszkasz, masz się zachowywać jak odpowiedzialny człowiek. Żadnych więcej popijaw" – parsknął śmiechem, naśladując głos pani Murray.

– Dobra, może być u mnie. Moja strata – rzucił Frank z udawanym smutkiem.

– Nie martw się. Nic nie przebije zeszłorocznego sylwestra – przypomniał z przekąsem Bill.

– No, to miłej zabawy – zawołał John, wchodząc pod prysznic.

– Jak to? – rzucił ze zdziwieniem Bill, wkraczając do łazienki.

– Nie mogę iść – dodał Watson, rozprowadzając szampon po włosach.

– Co?! – Szum wody tłumił wypowiedzi, lecz nie na tyle, żeby Murray nie usłyszał kapitana.

– Muszę wracać do domu – westchnął, odgarniając pianę z czoła.

– Toż to historyczne wydarzenie! – dołączył Frank, przedrzeźniając komentatora.

– Właśnie – zawtórował Chris.

– Musisz znaleźć chwilę na świętowanie – stwierdził nad wyraz poważnie O'Reily.

Blondyn spłukał pozostałości mydła, a następnie zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik, owijając się nim w pasie. Zamyślił się przez moment, po czym uśmiechnął się krzywo.

– Zobaczę co da się zrobić.

***

– Tak sobie pomyślałam, może poszlibyśmy na kawę? – zagadnęła Molly, gdy usiedli na ławce, stojącej pod dużym dębem.

– Co mówiłaś? – Chłopak zerknął na nią przez ułamek sekundy, po czym odwrócił wzrok, na powrót wypatrując Johna.

– Miałbyś ochotę na kawę? – powtórzyła szatynka, nerwowo zaciskając dłonie na kolanach.

– Chętnie. Czarna, dwie łyżeczki cukru – odrzekł, nie odrywając wzroku od tłumu. Nagle usłyszał znajomy głos, dochodzący z centrum zbiegowiska, jakie utworzyło się przy wyjściu ze stadionu.

Zrezygnowana Hooper nie starała się nawet wytłumaczyć Sherlockowi swoich intencji zawartych w pytaniu, szczególnie, że brunet całkowicie ją zignorował, gdy z tłumu wyłoniła się postać kapitana szkolnej drużyny. Zerknęła raz jeszcze na Holmesa, po czym ruszyła w kierunku kawiarni, znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy.

Watson dostrzegł korepetytora, stojącego z dala od fanów, chcących pogratulować drużynie wygranej. Gdy tylko uwolnił się od kibiców, szybkim krokiem podążył w stronę Sherlocka. Uśmiechnął się szeroko na powitanie.

– A jednak przyszedłeś – odezwał się z satysfakcją pobrzmiewającą w głosie.

– Tak, ale w dalszym ciągu nie lubię takich widowisk – odpowiedział z powagą.

– Jasne – odparł z malującym się na ustach półuśmiechem, świadczącym o tym, iż nie bierze słów Holmesa na poważnie. – Gdzie Molly? – dorzucił, rozglądając się za dziewczyną.

– Chyba poszła po kawę. – Obrócił się, aby upewnić się, że Hooper nie ma w pobliżu.

– Też bym się chętnie czegoś napił – stwierdził. – Idziemy?

Holmes poprawił torbę na ramieniu, uśmiechając się minimalnie.

– Z przyjemnością – mruknął.

***

– Zamówiłaś już?

– Och! – Molly wzdrygnęła się, kiedy usłyszała tuż za plecami niski głos Holmesa. – Tak. – Obróciła się z nadzieją, która prysła jak mydlana bańka w momencie, gdy zauważyła, że u boku bruneta stoi John.

– Cześć, Molly. – Przywitał się, będąc wyraźnie w dobrym humorze.

– Hej – odparła, siląc się na mały uśmiech. Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Watson.

– Dobra, to ja idę zamówić coś dla siebie.

Po odebraniu aromatycznie pachnącej kawy, usiedli przy małym stoliku, z którego rozciągał się widok na ulicę i stadion.

– Świetny mecz – odezwała się Hooper, rozmieszawszy cukier w swoim latte.

– Dzięki – rzucił z uśmiechem, ale Holmes od razu zauważył niewielki grymas, który przemknął po twarzy blondyna, kiedy uniósł kubek do ust.

– Mam twoją bluzę – odezwał się w końcu, wyciągając ubranie z torby.

– Super. Dzięki. – Wziął swoją własność, po czym zarzucił ją na oparcie krzesła.

– Wyprana – dodał Holmes, upiwszy łyk kawy.

– Spoko. Nie trzeba było – odrzekł ze szczerym uśmiechem, a następnie wzniósł kubek do góry. – Za wygraną!

Kubeczki stuknęły o siebie w zainicjowanym przez Watsona toaście.

– A jak już jesteśmy w temacie świętowania zwycięstwa, to organizujemy imprezę u Franka. Mam nadzieję, że wpadniecie?

Dziewczyna niepewnie zerknęła na bruneta, nie wiedząc co odpowiedzieć.

– Po tym co się ostatnio stało, nie zamierzam iść – mruknął Holmes, zatapiając usta w kofeinowym napoju.

– Wiem, że wyszło do kitu, ale tym razem będzie inaczej. Masz moje słowo – odrzekł, kładąc rękę na piersi, w geście przyrzeczenia.

Młodszy chłopak spojrzał na niego znad kubka, z miną sugerującą, że nie został w pełni przekonany.

– Nie spuszczę cię z oka – dorzucił zachęcająco Watson, przysuwając się do siedzącego naprzeciwko korepetytora. – Zresztą, będzie też Molly, prawda? – Wyprostował się, z powrotem opierając się o aksamitne obicie krzesła. Szatynka ze zmieszanym wyrazem twarzy wodziła spojrzeniem po towarzyszach, zastanawiając się co powinna odpowiedzieć.

– Jeśli chcesz, Sherlocku, mogę tam z tobą pójść? – oznajmiła po chwili, obserwując milczącego chłopaka.

Sherlock odstawił kubek na stolik, wpatrując się w kołyszącą się na dnie resztkę kawy.

– Dobrze. Pójdę – westchnął, unosząc wzrok na Watsona, który z wyczekiwaniem stukał palcami w papierową osłonkę naczynia. Uśmiech zadowolenia momentalnie zagościł na ustach blondyna.

– Świetnie. – Pociągnął spory łyk napoju, a następnie zerwał się z krzesła. – Poczekajcie tutaj. Skoczę tylko powiedzieć ojcu, że idę na korki i zaraz wracam – poinformował, w pośpiechu zarzucając na siebie bluzę. Nim Holmes zdołał cokolwiek powiedzieć, kapitan wybiegł z kawiarni i popędził najkrótszą drogą do domu.

~~~~~~

Postanowiłam, że jednak dodam tę cześć w takiej wersji. W pierwotnym założeniu miałam opublikować ją w całości z fragmentem odnoszącym się do imprezy, ale uznałam, że nie będę Was trzymać w oczekiwaniu. A rozdział kolejny poświęcę w pełni imprezie. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro