Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czekolada

„Nie tak miał wyglądać ten dzień" – pomyślał, idąc wolnym krokiem przez szpitalny korytarz, do sali gdzie wciąż przebywała jego siostra. Kolejna kłótnia z Sherlockiem, zamiast przyjemnego wypadu w miasto, popsuła mu humor. Nie był przekonany czy to najlepszy moment na odwiedzenie Harry, ale czuł, że nie powinien dłużej z tym zwlekać. Choć jedną rzecz chciał załatwić porządnie i z takim nastawieniem pociągnął za klamkę od drzwi wejściowych szpitalnej sali. Gładko się uchyliły, a przez szczelinę zauważył siedzącą na łóżku Clarę, która wpatrywała się w jego siostrę. Chciał już przestąpić próg, ale momentalnie się zatrzymał, usłyszawszy wyraźniej słowa przyjaciółki Harriet.

– ... Kocham cię. Nie sądziłam, że powiem ci to w takich warunkach, ale nie dałaś mi wyboru. – W głosie Clary wyczuć można było, że się uśmiecha, choć drżał on lekko, tak samo jak jej dłonie splecione w uścisku Harry. Blondynka prychnęła słabym śmiechem.

– Chcesz, żebym się rozryczała i wyglądała gorzej niż teraz? – rzuciła z uśmiechem.

– Nigdy więcej mi tego nie rób. Proszę...

– To było głupie, wiem. – Pogładziła rozgrzany policzek przyjaciółki. – Obiecuję – dodała, unosząc się odrobinę znad poduszki. Clara wiedziona ciepłem jej dłoni nachyliła się, odczytując intencje dziewczyny. Harriet uśmiechnęła się, kiedy usta szatynki zetknęły się lekko z jej wargami.

John miał wrażenie, że za moment urwie klamkę, którą ściskał od momentu uchylenia drzwi. Nie spodziewał się zobaczyć takiej sceny. Odwrócił wzrok, nie wiedząc, czemu czuje się speszony całą sytuacją. Clara i Harry były przyjaciółkami od lat i nigdy nie przypuszczał, że może być to coś więcej niż przyjaźń. Zaskoczony wyznaniem nie wiedział czy ma wejść, czy wrócić do domu. Nim jednak zdążył podjąć decyzję, usłyszał głos siostry.

– Nie stój tak, John.

Młodzieniec spojrzał ponownie w stronę łóżka.

– Cześć. – Przywitała się nieśmiało Clara, odwracając się do niego. Dopiero teraz mógł dostrzec jej szklący się wzrok. – Pójdę po coś do picia – dodała, zwracając się do blondynki i ściskając lekko jej dłoń.

Watson nie odezwał się słowem, wkraczając do pokoju. Nie był pewien, co chce powiedzieć. Czuł na sobie uważne spojrzenie Clary, nim ta zniknęła za drzwiami. Ciszę, jaka zapadła w pomieszczeniu, przerwał zadziwiająco spokojny ton Harriet.

– Usiądź, bo wyglądasz, jakbyś miał tu paść.

Zastosował się do rady, zajmując miejsce, gdzie chwilę temu siedziała Clara. Siostra przypatrywała mu się uważnie, czekając na jakąś reakcję.

– Nie sądziłem, że wy... – urwał, spoglądając w stalowe oczy dziewczyny.

– Ja też nie – odrzekła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.

– Ale poważnie, Harry. Przecież to twoja przyjaciółka – dorzucił, widząc rozbawioną minę siostry.

– Co z tego? To chyba lepiej, że dobrze się znamy, nie? – odparła, dotykając wenflonu, który niemiłosiernie jej przeszkadzał.

– To... Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – rzucił, zerkając na kroplówkę. Wolno skapujące kropelki odmierzały sekundy ciszy.

– Czyżby?

– A co jeśli to nie to? Jeśli nie wypali? Nie będziecie już mogły wrócić do tego, co było – dodał, zerkając na nią kątem oka.

– Boisz się o moje relacje z Clarą?

– Boję się o ciebie – odpowiedział, spoglądając na jej bladą jeszcze twarz. – Clara jest dla ciebie ważna. Nie chcę, żebyś potem cierpiała.

– Może wcale nie będę? Może będę szczęśliwsza? Nie dowiem się tego, jeśli nie spróbuję.

Zmierzyła go poważnym wzrokiem.

– Nie przyszedłeś tu rozmawiać o moim życiu miłosnym, więc o co chodzi, John? – zapytała, zauważając, że jej brat wydaje się być zestresowany i bynajmniej nie jest to spowodowane tylko sceną sprzed chwili.

– Chciałem cię przeprosić za tamten wybuch. Po prostu się o ciebie martwię – odezwał się w końcu, spoglądając jej w oczy. – Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Nie powinniśmy się kłócić. Nie w takim momencie.

– Masz rację. Zachowałeś się jak skończony kretyn – odrzekła, udając powagę, ale kącik jej ust powędrował lekko w górę.

Chłopak również minimalnie się uśmiechnął, przyjmując bardziej rozluźnioną pozę niż przed momentem.

– Rozmawiałem z ojcem. To jak się zachował... Nie powinien cię tak traktować.

– Och, John, chyba mu tego nie powiedziałeś?

– I tak powiedziałem za mało i stanowczo za późno. – Przygnębione spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na wkuciu tkwiącym w lewej dłoni dziewczyny.

– Naprawdę jesteś idiotą – odparła, uśmiechając się odrobinę. W zazwyczaj energetycznym spojrzeniu przebijało się wzruszenie.

– Chyba masz rację – zaśmiał się smutno.

– W końcu przyznałeś mi rację. Chyba muszę to zapisać.

– Harry... – mruknął karcąco, mierząc ją łagodnym spojrzeniem. Mały uśmiech na ustach siostry był najlepszym lekarstwem na ściskający mu serce żal. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie ważne co mówi ojciec, to nie była twoja wina – dodał po chwili.

W szarych oczach przygasła wesołość. John zaklął w myślach, widząc posmutniałą minę siostry. Miał wrażenie, że za każdym razem, kiedy chce wyprostować sprawy, komplikuje je jeszcze bardziej, sprawiając przy tym ból.

– Przepraszam – odezwał się ściszonym tonem, kładąc dłoń na smukłym nadgarstku blondynki.

– Wiem, John – westchnęła pod nosem, wbijając wzrok w białą kołdrę. Chwila ciszy przedłużała się, ale żadne z nich nie miało odwagi jej przerwać. Milczenie było lepsze niż słowa. Palce Harriet owinęły się wokół dłoni brata. Minęła minuta nim ponownie spojrzeli sobie prosto w oczy.

– To chyba nie wszystko, o czym chciałeś ze mną pogadać, prawda? – zaczęła Harry, przybierając na powrót zadziorną minę.

***

Nadal nie potrafił zrozumieć, czemu dał się namówić Molly na tę całą szopkę. Oczywiście nie chciał, żeby John się na niego gniewał, ale przecież nie zrobił nic złego. Zachowanie Watsona było nielogiczne. Sam przecież włączył się w sytuację z Sally, choć nie musiał, a potem oczekiwał od niego reakcji. Holmes nie był jednak pewien jakiej. Miał bardziej stanowczo zaprzeczyć, że to on spowodował śmierć Henry'ego? A może chodziło o zanegowanie swojej rzekomej orientacji? Zaprzeczenie insynuacjom Donovan o ich homoseksualnej relacji? Potwierdzenie, że John nie jest gejem?

Każda z możliwości wydawała się równie bezcelowa. Ludzie i tak będą gadać. Taka już ich natura. Nikt nie słucha logicznych argumentów, gdy w grę wchodzi sensacja. Zresztą nie był w stanie zareagować w odpowiedniej chwili, pochłonięty wspomnieniami. Zamknięty w swojej twierdzy, odciął się od rzeczywistości. Dopiero słowa Johna sprawiły, że powrócił z ucieczki w głąb własnego umysłu.

Całe szczęście Molly streściła mu dokładnie, co się stało, lecz nie pomogło mu to w zrozumieniu Watsona. Hooper i w tym próbowała pomóc, ale jej stwierdzenie, że mógł poczuć się urażony jego deklaracją do końca go nie przekonało.

Spojrzał w dół na trzymany w ręku papierowy kubek. Musiał jednak przyznać, że w jednym Molly miała rację. Nie był precyzyjny w swojej wypowiedzi i był winien Johnowi wyjaśnienia. Wziął głębszy wdech i przekroczył próg szpitalnych drzwi.

***

– No dalej, Johnny, wyduś to z siebie. – Harry nie dawała za wygraną, zbyt dobrze wiedząc, że coś go trapi.

– To naprawdę nie ma znaczenia. Powiedz, jak się czujesz? – Starał się zmienić temat.

– Wyśmienicie – rzuciła z sarkazmem. – Nie licząc cholernego bólu głowy i chęci wyrzygania żołądka. Choć pewnie poczułabym się znacznie lepiej, jeśli byłabym spokojna o mojego małego braciszka, którego ewidentnie coś gryzie.

John westchnął z rezygnacją w odpowiedzi na słowa siostry. „Cała Harriet, zawsze musi postawić na swoim" – pomyślał.

– Pokłóciłem się z Sherlockiem – mruknął, mając nadzieję, że to zaspokoi ciekawość siostry. Była to jednak płonna nadzieja.

– Coś tym razem zrobił?

– Dlaczego sugerujesz, że to moja wina? – zapytał z wyrzutem.

– Bo zbyt dobrze cię znam, braciszku – odparła, rzucając mu pewne siebie spojrzenie.

***

W automacie z napojami i przekąskami nie było zbyt wielkiego wyboru. Clara wybrała butelkę soku pomarańczowego i wodę gazowaną dla Harry. Kiedy sięgała po drugą butelkę, do jej uszu dobiegł głos chłopaka rozmawiającego z dyżurną pielęgniarką. Nie zwróciłoby to jej uwagi, gdyby nie fakt, że pytał on o Harriet Watson. Nie mógł być to zbieg okoliczności.

– Przepraszam, szukasz Harriet Watson? – Podeszła do szczupłego młodzieńca z burzą ciemnych loków na głowie. Zerknął na nią nieufnie, zachowując dystans.

– Tak.

– Jesteś jej znajomym? – zapytała, choć kompletnie go nie kojarzyła. „Może Harry poznała go na imprezie?" – pomyślała, przypatrując się chłopakowi. Nie wyglądał on jednak na kogoś, kto chadza w takie miejsca.

– Nie. Jestem... – zawahał się, nie będąc pewnym, jak ma określić swoje relacje z Watsonem. – Korepetytorem Johna – dokończył, wybierając najpewniejszą opcję.

– Ach, więc to ty jesteś Sherlock. Harry mi o tobie wspominała.

Holmes był odrobinę zdziwiony tą informacją, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Clara, przyjaciółka Harry. – Wyciągnęła rękę w geście przywitania. Brunet przypatrywał się jej przez moment, lecz w końcu odwzajemnił gest. – Zaprowadzę cię do nich – dodała z uśmiechem, po czym oboje ruszyli korytarzem w kierunku sali. – To czekolada? – zagadnęła, wskazując na trzymany przez Holmesa kubek.

– Tak.

– Pachnie cudownie. Nie to co te podróbki z automatu – stwierdziła, spoglądając na parujący przez otwór w wieczku napój.

Sherlock odsunął kubek dalej od dziewczyny. – Dla Johna – wyjaśnił, jakby w obawie, że mu go zabierze.

Clara nie przejęła się jego chłodną odpowiedzią, uśmiechając się ciepło.

– Szczęściarz – rzuciła, przenosząc wzrok na oblicze chłopaka, który najwyraźniej nie czuł się komfortowo w tej konwersacji.

***

– Serio? I to tyle? – Harry z niedowierzaniem uniosła brwi.

– Mało? Zrobiłem scenę na środku korytarza, żeby go bronić, a on mnie olał.

– Matko, Johnny. Może nie chciał robić większej dramy? Przecież gdyby miał cię gdzieś, to nie pozwoliłby ci u siebie nocować, nie?

– Może – burknął pod nosem.

– Jesteście jak małe dzieci – westchnęła, poprawiając oklapniętą grzywkę. – Po prostu z nim pogadaj.

Za drzwiami rozległy się kroki i po chwili w progu pojawiała się Clara.

– Można? – zapytała, zaglądając do środka. Harriet odpowiedziała jej radosnym uśmiechem. – Zobaczcie, kogo przyprowadziłam – dodała, przesuwając się w głąb, aby zrobić miejsce dla nowego gościa.

– Witaj, Harry – odezwał się sztywno Holmes, zerkając kątem oka na Watsona.

– Hej, Sherlocku. Właśnie mówiłam mu, że... – zaczęła, wskazując na brata.

– Musisz odpocząć – wtrącił blondyn, piorunując ją wzrokiem.

– Taa, odpocząć – mruknęła, mierząc się z bratem na spojrzenia.

– Wpadnę jutro. – Ignorując wzrok siostry i stojącego przy drzwiach Holmesa, wyszedł na korytarz.

– John – zawołał korepetytor, wychodząc za nim z pokoju.

– Czego chcesz? – rzucił chłodno, zapinając ekspres bluzy.

– Nadal jesteś na mnie zły?

– Zgadnij, geniuszu. – Szafirowe oczy wreszcie napotkały skoncentrowany na nim wzrok młodszego chłopaka.

– Widzę, że tak, ale nie rozumiem dlaczego – wyznał, marszcząc w skupieniu brwi.

– Naprawdę?

– Nie zrobiłem nic niestosownego – stwierdził z przekonaniem, poprawiając torbę na ramieniu.

– Dobra, nie pogrążaj się – fuknął, odwracając się w kierunku wyjścia.

– Czekaj, John. Znowu nie dajesz mi skończyć. – Chwycił go za ramię, żeby go zatrzymać. Kapitan spojrzał na niego urażonym wzrokiem.

– Proszę, co jeszcze wspaniałomyślnego chcesz mi powiedzieć? – sarknął, wyswobadzając rękę z uścisku.

– Tłumaczenie ludziom oczywistych rzeczy, to marnotrawstwo czasu, szczególnie, że niewielu chce słuchać. – Watson wyglądał na coraz bardziej wkurzonego, więc brunet postanowił zacząć inaczej. – To co mówiłem wcześniej, że nie potrzebuję przyjaciół, to prawda. – Kapitan nerwowo zacisnął usta. – Ale to nieprecyzyjne stwierdzenie. Powinienem powiedzieć, że wystarczy mi jeden przyjaciel.

Zapadła chwila ciszy. Watson wpatrywał się w niego niepokojąco długo bez żadnej odpowiedzi.

– Chodzi o ciebie, John – dodał, interpretując milczenie kapitana, jako konieczność doprecyzowania swojej wypowiedzi. Nerwowo przełknął ślinę, wyciągając przed siebie kubek z gorącą czekoladą. – To dla ciebie.

Groźne spojrzenie Watsona złagodniało. Czym dłużej patrzył na swojego korepetytora, tym coraz trudniej było mu powstrzymać rozbawienie. Chyba tylko Holmes potrafił wywołać u niego tak skrajne uczucia w przeciągu paru minut.

– Jesteś niemożliwy – prychnął, spoglądając na kubek. – Co to?

– Kubek.

– Chodziło mi o to, co jest w środku, mądralo – parsknął, rozbawiony odpowiedzią bruneta.

– Czekolada.

– Kupiłeś mi czekoladę? – Z niedowierzaniem wziął od niego napój.

– Nie lubisz czekolady?

– Niee, lubię. Bardzo. Dzięki.

Mina Sherlocka była połączeniem zaintrygowania i niepewności, niczym ucznia przed ogłoszeniem ocen końcowych. Przyjemny zapach rozszedł się wkoło, gdy John zdjął wieczko. Przybliżył kubek do ust i pociągnął łyk.

– O żesz... – Skrzywił się od razu, poczuwszy w ustach mega słodycz.

– Nie smakuje ci?

– Ileś ty tu wsypał cukru? – zapytał, spoglądając na brązową taflę czekolady.

– Pięć łyżeczek – mruknął, skupiając się na mimice przyjaciela. – To był pomysł Molly. Powiedziała, że coś słodkiego na pewno poprawi ci humor, ale najwyraźniej nie miała racji – odrzekł zrezygnowanym tonem.

– Nie no, to całkiem dobry pomysł. Wykonanie trochę gorsze, ale i tak dziękuję. – Oblizał usta, wciąż czując na nich słodkawy posmak czekolady.

– Czy to znaczy, że już się nie gniewasz? – zapytał dla pewności.

– Nie. Przeprosiny przyjęte.

– Przecież wcale cię nie przeprosiłem.

– Oj, zamknij się już – zaśmiał się, wręczając mu z powrotem czekoladę. – Może da się to jeszcze uratować.

Obaj skierowali się do wyjścia ze szpitala. Watson zatrzymał się przy dystrybutorze z wodą i sięgnął po plastikowy kubek. – Daj – zwrócił się do Holmesa, wyciągając rękę po napój.

Rozlał czekoladę na dwa kubki i dolał wody. – Proszę. – Wręczył jeden z kubków Sherlockowi. – Miejmy nadzieję, że teraz nie dostaniemy od tego cukrzycy – zaśmiał się, całkowicie odzyskawszy dobry humor.

– To bez sensu, John. Nie możemy dostać cukrzycy od wypicia przesłodzonej czekolady – stwierdził rzeczowym tonem, wywołując jeszcze większe rozbawienie na twarzy kapitana.

– Do dna! – zachichotał, stuknąwszy w kubeczek korepetytora, który sceptycznie mu się przyglądał. Obaj upili po sporym łyku. – Boże, to nadal jest okropnie słodkie – parsknął, obserwując, jak Sherlock zabawnie wykrzywia usta.

– Zdecydowanie zbyt słodkie – oznajmił stanowczo młodszy chłopak.

– To co teraz? Plany wypadu na miasto aktualne? – zagadnął Watson, zdecydowany spędzić resztę dnia w towarzystwie Sherlocka. Z wiadomych powodów nie miał najmniejszej ochoty wracać do domu.

– Nie dzisiaj. Muszę dokładnie przebadać buty Powersa – odrzekł, otwierając torbę i pokazując blondynowi adidasy.

– Tego martwego dzieciaka? – John nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Skąd ty je masz? – zapytał, wpatrując się w nie z zaciekawieniem.

– Znalazłem je dziś w szkolnej szafce.

Mina Johna zdradzała rosnące zdziwienie.

– Jesteś pewien, że to jego?

Brunet zamknął torbę i ruszył w stronę przeszklonych drzwi wejściowych.

– Oczywiście.

– Ale to znaczy...

– Tak, John. To prezent od mordercy.

– Prezent? Nie tak bym to określił. – Przejechał ręką po blond czuprynie, mierzwiąc ją lekko. – Nie powinniśmy zgłosić tego na policję?

– Na razie trzeba je zbadać. – Postanowił, wyrzucając kubek z przesłodzoną czekoladą do mijanego kosza. – Idziesz ze mną, John?

– Jasne! – odparł bez chwili zawahania.

~~~~~

Miało być w Walentynki, a znów minęła cała wieczność. =_= Brakuje mi sił, żeby zrobić coś produktywnego, ale w końcu się zmobilizowałam.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro