Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ślepy zaułek


Tłumek gapiów zaczął gromadzić się przy rozwieszanej przez dwóch policjantów taśmie. Słychać było jak jeden z mężczyzn próbuje skłonić wścibskich obserwatorów do rozejścia się. Niestety, bezskutecznie. Światła radiowozów, stojących przy krawężniku, odbijały się w oknach pobliskich kamienic, tworząc kolorowy spektakl, rozświetlający ponurą scenerię.

Watson dobiegł na miejsce jako pierwszy, tuż za nim zjawiła się Molly, a na końcu Sara. Łatwo można było wywnioskować, że jest niezadowolona z decyzji blondyna. Chłopak skupił się na odnalezieniu w tłumie postaci korepetytora. W końcu przed oczami mignęła mu znajoma sylwetka.

– Zostańcie tutaj, a ja pójdę po Sherlocka – oznajmił, nie zważając na wyraźną dezaprobatę Sary, podkreśloną przez jej kwaśną minę. Przepchnął się do przodu, z trudem przedarłszy się przez grupę przechodniów, na których nie działało powtarzane pod nosem „przepraszam, chcę przejść".

– Sherlocku – odezwał się, puknąwszy go w plecy, żeby się odwrócił. – Co to miało być?

Holmes zerknął na niego przez ramię z energetycznym błyskiem w oczach.

– Wiedziałem, że przyjdziesz.

Blondyn zmarszczył brwi, będąc poirytowany zachowaniem swojego korepetytora.

– Co ty odpierdzielasz? Mieliśmy zjeść kolację w romantycznej restauracji, a ty wystrzeliłeś stamtąd jak oparzony – dodał ściszonym głosem, po chwili uświadamiając sobie jak to musiało zabrzmieć dla stojących obok ludzi. Spuścił wzrok, starając się ukryć twarz przed wzrokiem kobiety w średnim wieku, która z racji niedużej odległości między nimi, musiała wszystko słyszeć. Brunet spojrzał na niego spod przymrużonych lekko powiek i uśmiechnął się minimalnie.

– Nuda – mruknął. – Nie zmarnuję takiej okazji. Chodź, muszę przyjrzeć się ciału z bliska – dodał, zaczynając przeciskać się w bok, aby wydostać się ze zbiegowiska.

– Że co?! – wykrzyknął, łapiąc go za ramię. – Ty chyba nie chcesz...?

Szelmowski uśmiech, który zagościł na twarzy bruneta, mówił sam za siebie.

– Jesteś szalony – dodał John, ale mimo tego ruszył za Holmesem. Przedostali się na obrzeża tłumu, ale nim Sherlock zdołał wyjaśnić Watsonowi plan, obmyślony w międzyczasie, usłyszeli wołanie Sary, która wraz z Molly wyłoniła się ze zbiegowiska.

– Poczekajcie!

Blondyn zatrzymał się i Holmes niechętnie musiał uczynić to samo. Moment później dziewczyny dołączyły do nich, obrzucając ich pytającymi spojrzeniami.

– A wy dokąd? – zapytała Sara.

John spojrzał na Sherlocka wzrokiem wyrażającym, że nie za bardzo wie jak ma jej to wytłumaczyć.

– Popełniono morderstwo – odparł z lekko niepokojącym uśmiechem Holmes. – Więc ja i John idziemy przyjrzeć się ciału – dokończył spokojnym tonem, jak gdyby mieli iść po bułki do piekarni.

Po twarzy Sary przebiegł grymas przerażenia i odrazy.

– Boże, to okropne – odrzekła z przejęciem w głosie. Jej wzrok powędrował w kierunku Johna, jakby w nadziei, że usłyszy od niego inną wersję lub chociaż okaże się, że to kawał. Watson przytaknął tylko, przygryzając w lekkim zakłopotaniu wargę. „Brawo, ciekawe co ona sobie teraz pomyśli" – przemknęło mu przez głowę.

– Tam leży trup? – zapytała, spoglądając w stronę lekko falującej na wietrze taśmy policyjnej, za którą kręcili się funkcjonariusze, a na dalszym planie widać było rozstawiony stelaż z płótnem zasłaniającym widok nieprzeznaczony dla postronnych osób. – Po co chcesz go oglądać? To przecież obrzydliwe i chore – jęknęła z wstrętem.

Brunet zmierzył ją chłodnym wzrokiem.

– Takie mam hobby – rzucił z kamiennym wyrazem twarzy. Blondyn parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Dziewczyna oburzyła się od razu, zwracając się do niego z wyrzutem.

– Nie tak wyobrażałam sobie naszą randkę.

John podrapał się nerwowo w kark.

– Następnym razem będzie lepiej – stwierdził z przepraszającym uśmiechem.

– Mogłeś zaprosić kogoś normalnego, a nie takiego świra – dodała ściszonym tonem.

– Sherlock nie jest świrem – rzucił ostro John.

– Skoro tak, to proszę bardzo. Idźcie sobie oglądać zwłoki! – krzyknęła w złości.

– Sara, zaczekaj! – John podbiegł do szatynki, która z wściekłością ruszyła z powrotem w kierunku restauracji. – Proszę, poczekaj – ponowił próbę jej zatrzymania. – Przepraszam, że nie wyszło tak jak chciałaś. Ostatnio cały czas coś partaczę. – Przybrał minę zbitego psa. – Podobasz mi się, naprawdę i bardzo bym chciał, żebyś dała nam drugą szansę – kontynuował, patrząc jej w oczy. Dziewczyna widocznie się wahała, więc John postanowił rozwiać jej wątpliwości i pocałował ją delikatnie w usta. Z początku zaskoczona Sara, odpowiedziała na pocałunek, kładąc ręce na piersi blondyna.

Błysk w oczach bruneta momentalnie zniknął, za to pojawiło się uczucie wszechogarniającej wściekłości. Nie była to złość na Johna, nawet nie na Sarę, tylko na samego siebie. „Mycroft miał rację" – pomyślał, wpatrując się w całującą się parę.

Molly chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się, zdawszy sobie sprawę, że słowa pocieszenia nic mu nie dadzą, a raczej tylko zdenerwują. Widząc smutne spojrzenie bruneta, była już pewna co do swoich przypuszczeń.

Holmes nie zamierzał dłużej przyglądać się umizgom i odwrócił się gwałtownie. Poły płaszcza załopotały, a on ruszył samotnie w stronę radiowozów.

– Sherlocku – odezwała się za nim Molly. – Nie daj się złapać. – Uśmiechnęła się nieśmiało, kiedy szaro-niebieskie oczy napotkały jej spojrzenie. Niestety, bez trudu dostrzegła, że nie było już w nich tego wyrazu, jaki niedawno towarzyszył im podczas wpatrywania się w Watsona, gdy siedzieli w restauracji.

John odsunął się od Sary, wciąż patrząc jej w oczy i uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z rezultatu. Jego partnerka z rozanielonym wyrazem twarzy, odwzajemniła uśmiech.

– Zaczekaj tutaj. Skoczę z Sherlockiem na miejsce zbrodni i zaraz wrócę – odezwał się, powodując, że uśmiech szybko zszedł z ust dziewczyny. – To potrwa tylko chwilkę – dodał, widząc jej niepocieszoną minę. Nie czekając, aż znowu wybuchnie gniewem, skierował się w kierunku oddalającego się korepetytora.

– Sherlocku! – zawołał za nim, ale brunet zignorował go, nie zamierzając się zatrzymać. – Czekaj!

Holmes usłyszał szybkie kroki za plecami, a moment później Watson pojawił się u jego boku, spoglądając na niego z niezrozumieniem.

– Czemu nie zaczekałeś?

– To raczej ja powinienem zapytać, dlaczego poszedłeś za mną, a nie zostałeś z tą dziewczyną kontynuując wymianę płynów ustrojowych?

John zmarszczył brwi, wpatrując się w niego z zaintrygowaniem.

– Miałbym opuścić oględziny zwłok? Ooo, niee. Marzyłem o tym, odkąd skończyłem pięć lat.

Brunet popatrzył na niego poważnym wzrokiem, unosząc odrobinę brwi w czającym się pod pokerową maską zdziwieniu.

– Żartowałem – zaśmiał się, szturchając Holmesa łokciem w bok.

– Yyhmm – mruknął brunet, zatrzymując się przy zamkniętej bramie, prowadzącej do zaułka między kamienicami. Wdrapał się po metalowych prętach na górę, po czym wprawnym ruchem zeskoczył na drugą stronę.

– Ej, czy my przypadkiem nie łamiemy prawa? – zapytał John, spoglądając na niego zza mosiężnych szczebli płotu.

– Problem? – Brunet przybliżył się do bramy, rzucając mu wyzwanie zawarte w szaro-niebieskich oczach.

– Nie – odparł szczerze. – Ale jak nas złapią, to ojciec mnie zabije – stwierdził z ponurą miną.

– To nie daj się złapać – odrzekł z nonszalancją w głosie. Blondyn przewrócił oczami i pokręcił głową, samemu nie potrafiąc pojąć, czemu dobrowolnie dał się w to wkręcić. Podciągnął się, zapierając nogę na jednym z poprzecznych szczebli i przedostał się na drugą stronę. Zsunął się odrobinę w dół i, gdy był już metr nad ziemią, zeskoczył z metalowej bramy. Otrzepał ręce z pozostałości rdzy i uśmiechnął się do Holmesa półgębkiem.

– No to prowadź, detektywie.

W oczach bruneta znowu zabłysła iskierka ekscytacji.

– Detektywie-konsultancie – poprawił go, stawiając kołnierz płaszcza.

Ruszyli wąskim korytarzem, powstałym między dwoma kamienicami. Z racji braku miejsca, musieli iść na tyle blisko siebie, że od czasu do czasu stykali się ramionami. Gdy doszli do końca uliczki, John poczuł na dłoni delikatne muśnięcie, które moment później zmieniło się w dotyk palców, zaciskających się na jego nadgarstku. Zaskoczony, zerknął błyskawicznie na bruneta, który przystanął gwałtownie, wbijając wzrok w widoku przed nimi. Watson również zwrócił się w tamtą stronę. Znaleźli się na tyłach kamienicy, obok której popełniono morderstwo. W końcu uliczki, wiodącej na główną ulicę, widać było migające, policyjne światła i snujących się śledczych. Ciało osłonięte przed ciekawskim wzrokiem gapiów, leżało na bruku, w zaułku, znajdującym się przed nimi.

Watson wstrzymał na moment oddech, nie mogą oderwać wzroku od nieruchomej sylwetki, przykrytej czarną folią. Holmes puścił jego rękę, odwracając się do niego. Oczy błyszczały mu wesoło w żółtawym świetle samotnej lampy, pod którą stanęli.

Wyciągnął z kieszeni gumowe rękawiczki i zaczął wkładać je na ręce.

– Jako przyszły doktor powinieneś mi towarzyszyć, ale na razie lepiej będzie jak staniesz na czatach – oznajmił, poprawiając białą gumę na palcach.

– Matko, ty tak na serio? – odezwał się z niedowierzaniem, widocznym w szeroko otwartych, niebieskich oczach, które utkwił w Holmesie.

– A jak inaczej zbadam zwłoki? – rzucił z pobłażliwym westchnięciem. Zakręcił się na pięcie i podążył w stronę ciała. Watson schował się za rogiem kamienicy, tak jak nakazał mu Sherlock i obserwował czy nikt się nie zbliża. Przyszły detektyw kucnął przy zwłokach i powolnym ruchem zdjął folię, odsłaniając leżącą twarzą do ziemi kobietę. Elegancki, bordowy płaszcz, rozrzucony lekko na boki, kontrastował z brunatno-szarą ulicą i ceglanymi ścianami kamienic. Uważne spojrzenie Holmesa przejechało po sylwetce od góry do dołu. Niedawno zrobiona fryzura, sadząc po misternie zakręconych lokach i utrzymującym się wciąż zapachu lakieru do włosów, przetrwała w niezbyt potarganej formie. Szpilki dobrane kolorystycznie do szmaragdowej, wąskiej sukienki, nie wyglądały na schodzone. Lakier na paznokciach odprysł w kilku miejscach, zapewne w trakcie samoobrony. Uniósł ostrożnie rękę denatki, aby przyjrzeć się złotej obrączce. W porównaniu z pierścionkiem widniejącym na sąsiednim palcu, obrączka zaśniedziała, nie błyszcząc dumnie, tak jak ozdoba z ośmioma diamencikami wielkości główki od szpilki.

Nachylił się nad ofiarą, zauważając zasinienie na szyi. Widocznie układające się w odcisk czyiś dłoni, które zacisnęły się na szyi kobiety, powodując brak dopływu tlenu i po kilku rozpaczliwych próbach odepchnięcia napastnika, śmierć.

John, zerkał nerwowo to w stronę radiowozów, to znów na Holmesa, pochłoniętego analizą ciała.

– Hej, a ty co tutaj robisz?! – Usłyszał niski głos za plecami. Podskoczył, czując jak serce przyspiesza mu z każdą sekundą.

– Ja – wydukał, robiąc krok w tył. – Ja właśnie... bo ten... – Nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Barczysty funkcjonariusz zmarszczył groźnie krzaczaste brwi. – Zgubiłem się, panie władzo! – zawołał głośniej, aby ostrzec Holmesa.

– No to masz pecha, chłopcze – odparł ze srogą miną policjant, łapiąc Johna za ramię. – Pójdziesz ze mną.

– Ale ja naprawdę się zgubiłem. Nie miałem pojęcia, że tu nie można wchodzić – zaczął się rozpaczliwie tłumaczyć, ale konstabl był nieugięty. Zacisnął uchwyt i pociągnął go w stronę głównej drogi.

Brunet usłyszał głos Johna, dochodzący zza rogu i szybko podniósł się z ziemi. W ostatniej chwili zdążył schować się za przysłaniającym ciało płótnem. Policjant prowadzący Johna, minął go nieświadomy jego obecności. Watson zerknął przez ramię, dostrzegłszy wychylającego się zza materiału Holmesa. Smutne spojrzenie niebieskich oczu, podziałało na bruneta lepiej niż jakikolwiek fizyczny bodziec.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybiegł z ukrycia i pchnął policjanta, który stracił równowagę, przez co upadł na beton. John wyswobodził się z uścisku, patrząc zszokowanym wzrokiem na leżącego mężczyznę, a następnie przenosząc spojrzenie na swojego wybawcę.

– Szybko! – zawołał Sherlock, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę uliczki, którą przyszli. Niestety, policjant zdążył zaalarmować swoich kolegów, którzy odcięli im drogę ucieczki.

– No, no, no. Kogo ja widzę? – Holmes odwrócił się na dźwięk znajomego głosu. – Witam, panie Holmes. – Mężczyzna w średnim wieku, odziany w długi, brązowy płaszcz, podszedł do nich i uśmiechnął się krzywo.

– Inspektorze Gregson, to ten mnie popchnął – odezwał się policjant, wskazując na Sherlocka.

– Napaść na funkcjonariusza, Sherlocku? Coraz zuchwalej sobie poczynasz – odrzekł.

Brunet wyglądał na opanowanego w przeciwieństwie do Johna, który na myśl o poinformowaniu o tym ojca, pobladł momentalnie.

– A wy jak zwykle nie potraficie należycie zabezpieczyć miejsca zbrodni, skoro do zwłok może dostać się nastolatek – stwierdził z arogancją Sherlock.

Inspektor przymrużył zielone oczy, przybliżając się do chłopaka.

– Nie myśl, że tym razem cię puszczę. Ty i twój – zerknął kątem oka na Watsona – kolega, pojedziecie na komisariat.

– On nic nie zrobił. To był mój pomysł – odezwał się brunet.

– Domyślam się – odrzekł spokojnie, podchodząc do Johna. – Ale pan – zrobił pauzę w oczekiwaniu, aż chłopak się mu przedstawi.

Blondyn popatrzył na Holmesa, a potem napotkał zaciekawiony wzrok inspektora.

– John Watson, sir – odpowiedział, znajdując ku swojemu zdziwieniu siłę w głosie.

– Pan Watson zgodził się na to, prawda? – dodał. Chłopak przytaknął. – Cóż, rodzice będą musieli się dowiedzieć o waszym wybryku – oznajmił. – Lestrade, zabierz ich do radiowozu – dorzucił, machnąwszy na młodego policjanta.

– To Golem – rzucił Holmes, zanim funkcjonariusz zdążył zaprowadzić ich do samochodu.

– Słucham? – Inspektor odwrócił się do niego z zaskoczeniem malującym się na twarzy.

– Nie ma śladów rabunku ani napaści na tle seksualnym. Ślady na szyi wskazują na uduszenie, metodą charakterystyczną dla Golema. Czytałem o innych zbrodniach popełnionych w ostatnich miesiącach koło Londynu i w mieście. To już piąta ofiara.

Inspektor przełknął nerwowo ślinę.

– Zabrać ich! – Zdenerwowanie widoczne na jego twarzy nie umknęło uwadze chłopców.

***

Policjant wpakował ich do radiowozu i zatrzasnął drzwi, po czym usiadł na miejscu kierowcy i zerknął przez ramię na tylne siedzenie.

– No, dzisiaj się popisałeś, Sherlocku – powiedział karcącym tonem.

– Mam rację i on dobrze o tym wie – burknął gniewnie pod nosem.

– Nawet jeśli, to nie wolno ci przebywać na miejscu zbrodni, a do tego sprowadzać tam przyjaciół – dodał.

– Ja nie mam przyjaciół – fuknął, wlepiając wzrok w widok za oknem.

– Jestem tylko kolegą – potwierdził John, gdy poczuł na sobie spojrzenie Lestrade'a.

– W każdym razie, w końcu się doigrasz – westchnął policjant i odpalił silnik, który zamruczał delikatnie. Samochód ruszył główną ulicą, zostawiając w tyle miejsce zbrodni, ogrodzone taśmą i zgromadzonych przy niej przechodniów.

~~~~~~~~

Jeśli są jakieś błędy, to przepraszam, ale w obecnym stanie nie mam siły wszystkiego sprawdzić.

Mam nadzieję,  że się podobało. Piszcie śmiało co sądzicie. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro