10. | - LUCY! |
Noc czarnowłosej ciągła się niemiłosiernie długo, aż zadziwiające że w tak krótkim czasie przyzwyczaiła się do bezpiecznego spania w więzieniu, gdzie mimo wszystko było bezpiecznie, mogła spać bez obawy że zostanie napadnięta przez zgraję sztywnych, którzy chcą sobie z niej zrobić bufet nocny. Tutaj musiała być ciągle czujna, nie mogła zmrużyć oka, aby nic nie przegapić.
- Nie no, naprawdę Koń? - spojrzała na Saluta, który położył się za nią, zasypiając prawie od razu- Ale z ciebie pomocnik, od siedmiu boleści - burknęła a po chwili oberwała ogonem związanym w warkocza - A będziesz coś chciał Koń, wtedy inaczej porozmawiamy.
Dziewczyna leżała oparta o Saluta, wpatrując się w gwiazdy rozpoznawała prawie wszystkie gwiazdozbiory, przez ten czas to była jedna z licznych rzeczy których nauczyła ją babcia. O samym wspomnieniu o babci, w jej oku pojawiła się pojedyncza łza którą od razu starła nie chcąc ukazywać swojej słabości przed nikim, nawet przed samą sobą. Po otrząśnięciu się zaczęła słyszeć coraz głośniejsze charczenie dobiegające od strony krzaków przez chwilę zastanawiała się czy to mózg płata jej figle, czy jednak naprawdę coś się dzieje.
Jednak podniesienie głowy, przez obudzonego Saluta, jak i jego natychmiastowe nasłuchiwanie co się dzieje, uświadomiło ją że jednak coś naprawdę się tu kręci. Szybko złapała w obie dłonie swoją kose, wstając jednocześnie na równe nogi co uczynił też jej wierzchowiec. Po chwili badania wzrokiem terenu, zauważyła że gałęzie krzaków zaczęły się poruszać i szeleszczeć, a zza nich można było usłyszeć charczenie. Nie wiele myśląc mocniej złapała swoją kosę, od razu wbijając ją w krzaki, z których po chwili wyleciała głowa sztywnego.
- KURWA! - usłyszała głośny, męski głos - Cholera moja dłoń
- D-Daryl? - zapytała niepewnie, przerażona podchodząc do krzaków i rozchylając gałęzie za którymi ujrzała wspomnianego mężczyznę - O mój boże! Przepraszam! Ja naprawdę nie chciałam! Tylko się broniła, nie wiedziałam że tam jes... - zatrzymała się w połowie zdania, odrywając kawałek swojej bluzki która ma robić za bandaż i wyciągnęła coś na wzór wody utlenionej - Co ty tu właściwie robisz? - zapytała, zaczynając jego przebitą na wylot, jak i przeciętą od środka do końca dłoń, widząc że ma złamane parę kości, wzięła pierwszą lepszą gałąź, którą również wyczyściła i zrobiła prowizoryczne unieruchomienie dłoni. - Trzeba cię zabrać do więzienia, tam cię opatrzą.
- Już młoda spokojnie - zaśmiał się, jednak można było zobaczyć wypisaną w jego oczach ból. - Byłem na polowaniu, jednocześnie szukałem cię. Szukaliśmy cię, baliśmy się że coś ci się stało - syknął głośno, czując mocny, promieniujący ból.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi, łapiąc za szczotkę dla Saluta, szybko przeczyściła mu sierść, po czym złapała jego czaprak, siodła i ogłowie siodłając go.
- Daj mi chwilę, zaraz pojedziemy do więzienia, usiądziesz z tyłu i będziesz nawigował którędy mam jechać - stwierdziła zaciskając popręg i pomagając wsiąść Darylowi za siodło, po czym sama usiadła w siodle - Koń to Daryl, Daryl to Salut nie zagryźcie się.
----
- Otwórzcie bramę! - krzyknął jakiś mężczyzna stojący na wieżyce - Daryl przyjechał z Lucy!
Po chwili brama się otwarła, dziewczyna wjechała kłusem do środka, schodząc z konia w biegu.
- LUCY! - Krzyknął szczęśliwy Carl widząc dziewczynę, jednak po chwili odchrząknął - O... Lucy miło że wróciłaś...
Dziewczyna jedynie się zaśmiała.
- Potrzebuje lekarza, Daryl miał wypadek - mruknęła, nie chcąc się przyznawać że to jej wina, bała się jak zareagują na to inni. Czy nie będą kazać jej odejść skoro go tak zraniła nie skrócą jej o głowę? Nie żeby to było Średniowiecze, ale jednak podczas tej epidemii, kto wie co ludziom siedzi w głowach?
- Już idę! - krzyknęła jakaś, o dziwo, młoda dziewczyna o wściekło rudych włosach biegnąca do Daryla i zabierając go w tylko jej znane miejsce.
~ Pewnie wszyscy wiedzą gdzie go zabrała, tylko ja nie wiem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro