1. | Prison |
| Parę lat później |
Czarnowłosa trzynastolatka, jechała na swoim karym koniu, prosto przed siebie. Nie miała pojęcia gdzie dotrze, kogo spotka, jeżeli ktokolwiek jeszcze żyje i czy ona przeżyje. Pędziła na swoich wiernym rumaku, z którym jest praktycznie od początku wybuchu apokalipsy. Jeszcze parę dni temu, była razem z babcią która, jak na swoje lata, bardzo dobrze sobie radziła z posługiwaniem się, najróżniejszymi, broniami.
— Jeszcze chwilę mały, zaraz ich zgubimy... Mam taką nadzieję — mruknęła cicho, tak aby nikt i nic, prócz karego towarzysza, jej nie usłyszało.
— Ygh — warknęła, widząc że sztywni dalej za nią idą.
Czy oni twierdzą, że będe tak bardzo smaczna, że nie chcą mnie opuścić?
— Nie nudzi was to?— zapytała, zatrzymując konia i z niego schodząc.
Czarnowłosa spojrzała, z błyskiem w oku, na szwendaczy. Chwilę później, szybkim ruchem, sięgnęła za swoje plecy, biorąc swoją kosę, która walczyła.
— Chciałam po dobroci... — mruknęła, odcinając trzy głowy zimnych, jednym szybkim i precyzyjnym cięciem — Ale jak mus — mówiąc to powaliła ostatniego, stając mu na rękach, przez co stała okrakiem nad nim — To mus — zaśmiała się, pochylając się nad sztywnym i miażdżąc mu czaszkę, w przy okazji cala głowę, mocnymi uderzeniami swojej prawej ręki.
— Rodzice muszą być z ciebie dumni — dziewczyna rozejrzała się dookoła, nie widząc skąd dobiega ten głos.
Już oszalałam i słyszę głosy? Nie... Jeszcze tak źle ze mną nie może być.
Trzynastolatka mocno złapała swoją broń, która wcześniej rzuciła na ziemię.
— Kim jesteś?— powiedziała, rozglądając się czuje dookoła. Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza — Pokaż się tchórzu! — krzyknęła.
Nagle zza krzaków, wyszedł wyższy od niej mężczyzna, miał przygłupie brązowe włosy, a w ręku trzymał kuszę, która do niej celował.
— Gdzie twoi rodzice? Rodzina? — zapytał, nie spuszczając z niej oczu, gdyby nagle zachcianka zaatakować.
Pojechali na Malediwy, postanowili że lepiej zostawić dziecko, niż targać je ze sobą.
— Mnie się pytasz? — prychnęła, przybierając pozycję, gotowa do ataku.
— Grzeczniej, a może przeżyjesz — mówiąc to, za dziewczyną pojawił się drugi mężczyzna. Który okazał się być Azjatą.
Czy to Koreańczyk? Nie przypomina ani Chińczyka, ani Japończyka... To napewno Koreańczyk!
— Ilu was tu jeszcze je... — mówiąc to, oberwała czymś w głowę, przez co zawładnęła nią ciemność.
————
— Kim ona jest? — zapytał cziemnowłosy mężczyzna z, dość już widocznym, zarostem.
— Nie mamy pojęcia, jakaś dziewczyna — zaczął mówić Glenn, ale Rick mu przerwał.
— Przecież widzę że to dziewczyna — wywrócił oczami, patrząc na intruzkę.
— Wracając... — mruknął — Zabijała sztywnych w lesie. Gdy ja zabieraliśmy, przylazł również jakiś czarny koń napewno jej. Nie chciał jej odstąpić na krok — mówił, jak natchniony, Koreańczyk.
— A po co ją tu przynieśliście? — zapytał " dowódca ", patrząc na nich z niezrozumieniem.
— Młoda nieźle sobie radzi, może nam się przydać — odezwał się, do tej pory cichy, Daryl.
— I jest chyba zbliżona wiekiem do Carla, a nikogo innego w jego wieku tutaj nie ma. — dopowiedział Rhee.
— Yhh... — westchnął Rick, patrząc to na nieprzytomną dziewczynę, to na tą dwójkę — Poinformujcie mnie jeżeli sie obudzi, będę musiał ją przepytać. — po poinformowaniu Daryla i Glenn'a, czarnowłosy wyszedł z budynku, na ogród, który znajdował się w WIĘZIENIU.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro