Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-20-

Było ich około dziesięć. Leciały bardzo szybko w moją stronę. Nie przestawałam biec w ich kierunku. Musiałam zatrzymać je jak najwcześniej aby nie wyrządziły większej szkody i tak już zrujnowanemu miastu i mieszkańcom. Wtedy uświadomiłam sobie, że ja ,tak na prawdę, nie wiem co robić. mój bieg stawał się coraz wolniejszy. W końcu satanęłam i opuściłam głowę. Po chwili moje wielkie włochate ciało zamieniło się na powrót w człowieka. Upadłam na ziemię i zacisnęłam pięści. W oczach miałam łzy.
Trzymaj się dziewczyno, oni bez Ciebie umrą - pomyślałam, ale to tylko pogorszyło sytuację. Kiedy już miałam wstawać i powstrzymać emocje poczułam, że słabnę. Chwyciłam się za głowę i zachwiałam próbując utrzymać równowagę. Tym razem moje ciało wygrało tę bitwę a ja runełam jak kłoda na ziemię. Teraz przed oczami miałam tylko ciemniejący obraz szarego od dymu nieba.
- Lil! - ktoś krzyknął mi nad uchem - Lil, wszystko w porządku? Obudź się.
To był Matt. Leżałam głową na jego kolanach a jego ręce były splecione z moimi. Gwałtownie podniosłam się i usiadłam na przeciwko niego.
- Matt! ja muszę tam wrócić, ludzie mnie tam potrzebują! - krzyczałam jednocześnie trzymając go za ramiona i patrząc mu w oczy.
- Lilith spokojnie... To tylko wspomnienia, to już było. Nic nie zmienisz - powiedział spokojnie chwytając moje ręce i ściągając je z jego ramion.
- Ale ja muszę wiedzieć co się stało z tymi ludźmi!
- Uratowałaś ich Lil.
Zaniemówiłam. Powoli odłożyłam ręce na kolana i przenosząc wzrok na otaczający nas las powtórzyłam w myślach słowa Matta.
- Ja... uratowałam ich
- Tak uratowałaś ich.
Szybko podniosłam wzrok na bruneta a on w odpowiedzi tylko lekko się uśmiechnął.
- Myślę, że wystarczy na dziś, odprowadzę Cię do domu.
Pokiwałam głową w geście zgody wciąż myślami nieobecna. Matt wstał i pomógł mi się podnieść.
Objął mnie ramieniem i powoli prowadził przez las. Ja wciąż wpatrzona w ziemię miałam kłębek myśli w głowie. Zdawałam sobie sprawę, że chłopak może je w każdej chwili usłyszeć ale w tym momencie nie było to dla mnie ważne. Próbowałam zrozumieć dlaczego muszę dźwigać ciężar ludzkich żyć i czy dam sobie z tym radę. Zamyślona ciągle o coś się potykałam ale Matt mocno mnie trzymał i nie pozwolił mi upaść. Szliśmy w milczeniu aż do momentu kiedy doszliśmy do wzgórza na którym cały dzisiejszy długi dzień się zaczął. Miałam wrażenie jakby minęły miesiące a może nawet lata odkąd nie było mnie w domu.
- Chcesz na chwilę usiąść? - zapytał głosem który uwielbiałam, niskim i ciepłym.
- Czemu nie - powiedziałam próbując się uśmiechnąć.
Opadliśmy na ziemię jak po całodniowej pielgrzymce.
- Zobacz zaraz będzie zachód - wskazał palcem na horyzont. Spojrzałam na ten piękny widok i uśmiechnęłam się pod nosem. Poczułam straszne zmęczenie a głowa praktyczne sama opadła mi na ramię niebieskookiego. Nie wyczułam żadnych sprzeciwów więc zamknęłam oczy. Kiedy już prawie usypiałam poczułam jego rękę w mojej talii i usłyszałam w jego myślach cichy szept.
Tym razem coś jest inaczej...
Nie zdążyłam nawet zareagować zanim sen wziął mnie w swoje objęcia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro