Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-19-

Gdyby nie fakt, że siedziałam pewnie bym się przewróciła.
- Przepraszam to może trochę za dużo jak na pierwszy raz - powiedział Matt trzymając moją rękę.
- Nie, jest okej. Masz mi jeszcze coś do pokazania? - odparłam i puściłam jego rękę.
- Właściwie sporo ale musisz chwycić moją dłoń - powiedział rechocząc.
- Jakiś ty dowciapny - burknęłam pod nosem.
- No wybacz ale robisz czasem takie miny, że nie sposób się powstrzymać od śmiechu - odpowiedział uśmiechając się.
Przewróciłam oczami i wyciągnęłam do niego rękę. Chwycił ją i lekko zcisnął.
- Zamknij oczy - powiedział z uśmiechem.
Wykonałam jego polecenie A kiedy je otworzyłam zobaczyłam ruiny miasta i biegających dookoła żołnierzy. Ich sprzęt wydawał się przestarzały. Szybko zorientowałam się że leżę pod kupą gruzu. Bez problemu wstałam i otrzepałam się z kurzu. Pobiegł do mnie mężczyzna koło trzydziestki.
- Wszystko w porządku? - spytał trzymając mnie za ramię.
- Tak, chyba tak - odparłam.
Nie puszczając mojego ramienia w lekkim pochyleniu pobiegł przed siebie. Biegłam ślepo za nim nie wiedząc co się dzieje. Kiedy wbiegliśmy do jakiegoś budynku zobaczyłam pełno rannych ludzi. Cofnęłam się o krok mężczyzna natychmiast zacisnął dłoń na moim ramieniu.
- Na pewno czujesz się dobrze, nie jest Ci słabo?
- Na pewno, jest dobrze.
Posadził mnie na ziemi i zawołał jakąś kobietę. Dzięki nadludzkiemu słuchowi wiedziałam o czym mówią.
- Rose, niedaleko niej wybuchł granat, mówi, że jest w porządku ale może być w szoku.
- Zrozumiałam.
Trzydziestolatek wybiegł natomiast kobieta szybkim krokiem podeszła do mnie.
- Czy nic Cię nie boli?
- Nie.
- Nie kręci Ci się w głowie?
- Nie.
- Nie masz nudności?
- Nie, nie mam, nic mi nie jest. Powiedz mi tylko, który mamy rok.
Kobieta spojrzała na mnie zszokowanym wzrokiem po czym lekko posmutniała.
- 1916 złotko, odpocznij chwilę ja zaraz przyjdę - odparła i zerwała się na równe nogi. Kiedy tylko zniknęła z pola widzenia szybko wstałam i przebiegając przez rzędy pokaleczonych ludzi dobiegłam do końca sali. Znajdowało się tam zakurzone i potłuczone lustro. Moja twarz wciąż była niezmienna, włosy ciasno upięte i pełno krwi na całej twarzy, ubrania ciemne i potargane. Prawy rękaw mojej koszuli przesiąkniety był krwią. Ale nie czułam bólu. Zbliżyłam się do lustra i dotknęłam rany na czole. Otarłam ją kawałkiem materiału i wtedy zobaczyłam jak przecięcie zaczęło szybko się zarastać. Po chwili w ogóle go nie było. Zrobiłam dwa kroki w tył. Obróciłam się na pięcie i pobiegłam do wyjścia. Usłyszałam dźwięk  karabinów i ryk nadlatujących samolotów. Zaczęłam uciekać co sił w nogach ale niebo wciąż było puste. Zobaczyłam okopy. Wbiegłam do nich. Zaczęłam się rozglądać. Kiedy zobaczyłam żołnierzy rzuciłam się do biegu. Chwyciłam jednego z nich za ramiona i trzęsąc nim zaczęłam krzyczeć:
- Bomby! Zaraz je zrzucą!
Popatrzeli na mnie jak na wariatkę ale w ich oczach widziałam strach.
- Proszę zaufajcie mi! - krzyczałam a z oczu popłynęły mi łzy.
Oni jednak ani drgnęli. Przyzwyczajeni do brutalności świata, do widoku martwych ciał i płaczących matek. Samoloty były coraz bliżej. Czułam to. Ale zrozumiałam, że panika nic nie da. Wzięłam głęboki oddech A kiedy otworzyłam oczy stałam tuż nad okopami w ciele wilka. Czułam strach żołnierzy ale mimo to stali w miejscu. Po chwili dopiero zaczęli krzyczeć o nalocie. Dopiero teraz zrozumieli. Spojrzałam na nich wyrozumiałym wzrokiem i pobiegłam w stronę nadlatujących maszyn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro