Rozdział 6. Las Śmierci
– Ich twarze... zniknęły.
Izusu pochylała się nad trzema zwłokami, analizując, co tu się wydarzyło. Zmarszczyła nieznacznie brwi. Nie wyglądało to najlepiej. Krew zdobiła kamienne figury, przy których odnaleziono martwe ciała nieznanych shinobi. Nie nosili oni śladów walki, najwyraźniej ktoś postawił na atak z zaskoczenia.
– To ninja z Wioski Ukrytej w Trawie – oznajmił Kotetsu, poprawiając przewiązany przez nos bandaż. – Mieli przystąpić do egzaminu na chūnina.
– Mieli przystąpić? – zainteresowała się Izusu.
Coś tu nie pasowało. Jeżeli trójka zapisanych na egzamin geninów nie dotarła na test, dlaczego w dokumentacji wszystko się zgadzało?
– Chwila. – Odwróciła się do podwładnych. – Do drugiego etapu przeszło dwadzieścia sześć drużyn i dokładnie tyle wyruszyło do Lasu Śmierci. Ci tutaj są martwi co najmniej od wczoraj.
– To by znaczyło... – zaczął Izumo i zmrużył jedyne widoczne oko, drugie przysłaniała bujna grzywka – że ktoś się pod nich podszywa.
Izusu kiwnęła głową. Tak jak przypuszczała, na asystentów egzaminatora nie wybierali byle kogo.
– Co to za problem, że aż kazałaś mnie tu ściągnąć? – Anko kroczyła w ich stronę z wyraźnie niepocieszoną miną. – Wiesz, że o tej porze mam przerwę na dango.
Kotetsu wskazał na zwłoki. Ich widok nie zrobił na Anko żadnego wrażenia. Znudzonym spojrzeniem prześledziła scenerię, po czym zatrzymała wzrok w jednym punkcie. Rozszerzyła oczy, widząc, że zamiast zastygniętych w bólu twarzy znajdowała się upiorna pustka.
– Co o tym sądzisz? – zagadnęła Izusu.
– To nie może być robota geninów.
Uchiha pomyślała o tym samym. Nawet gdyby któraś z drużyn postanowiła pozbyć się konkurencji, mało prawdopodobne, aby potrafiła używać tak odrażających technik. Zakazanych technik.
– Pokaż mi formularze zgłoszeniowe. – Anko zwróciła się do Izumo trzymającego w dłoni plik dokumentów.
Ton jej głosu nie spodobał się Izusu. Był zbyt gwałtowny, nerwowy. Mógł wskazywać, że kobieta doszła do niepokojących wniosków. Prawdopodobnie tak też się stało, gdyż zacisnęła ona palce na formularzu, o mało nie zgniatając całej kartki.
– To niemożliwe... – szepnęła Anko, rozbieganymi oczami wertując akta zgłoszonych do egzaminu drużyn.
Natychmiast odwróciła się do podwładnych.
– Powiadomcie o wszystkim Hokage, już!
Mężczyźni zerknęli niepewnie na Izusu, jakby oczekując przyzwolenia. Oficjalnie pozostawali pod rozkazami Uchiha, nie mogli działać wbrew jej woli.
Krótkie skinięcie głową wystarczyło, aby zrozumieli, że należy wykonać rozkaz. Zniknęli, pozostawiając po sobie nienaturalną wręcz ciszę.
Zachowanie Anko nie tylko zaniepokoiło Izusu, lecz także wywołało nieprzyjemny skurcz w żołądku. Sprawa była poważna. Ktoś nieuprawniony znalazł się na terenie Wioski Liścia. Ktoś wszedł do Lasu Śmierci; możliwe, że chciał dokonać sabotażu. Tylko... kto to był?
– To Orochimaru – wyjaśniła Anko, jakby czytając jej w myślach. Sięgnęła ręką za kołnierz i rozmasowała skórę w okolicach szyi. – Musimy go znaleźć, inaczej wszyscy przystępujący do egzaminu będą w niebezpieczeństwie.
Izusu aż wstrzymała oddech.
Orochimaru? Jeden z Legendarnych Sanninów był... tutaj?
– Jesteś pewna? – zapytała z niedowierzaniem.
Odpowiedź czaiła się w przerażonym spojrzeniu mentorki.
– Idziemy do Lasu – zarządziła Anko. – Ty odnajdziesz dwie grupy ANBU i poprosisz ich o wsparcie, ja w tym czasie...
– Nie, Anko – przerwała jej Izusu. – Nie pozwolę ci za nim ruszyć. Orochimaru jest niebezpieczny. Wiem, że macie niedokończone sprawy, ale nie możesz działać w emocjach. Musimy zaczekać na rozkazy Hokage.
Zapadła cisza. Wiatr wezbrał na sile i potargał źdźbłami trawy. Gdzieś w oddali zastukał dzięcioł, a kilka porwanych liści opadło pod stopami Izusu.
Anko prychnęła pod nosem.
– Ależ brak ci wyobraźni, Uchiha. Chcesz mi powiedzieć, że gdyby to Itachi pojawił się w Lesie Śmierci, też spokojnie czekałabyś na rozkazy od Hokage?
Zabolało, mocno. Izusu otworzyła usta, aby zaprzeczyć, lecz głos utknął jej w gardle. Nie miała żadnego kontrargumentu. Tak właściwie... cokolwiek teraz nie powie, wyjdzie na hipokrytkę.
Mogła skłamać, ale obie znały prawdę. Sama myśl o spotkaniu z Itachim wywoływała szybsze bicie serca. Oczywiście, że Izusu by za nim pognała, nawet nie pytałaby nikogo o zdanie. Anko o tym wiedziała, a jednak czekała na odpowiedź.
Co robić?
Postąpić wbrew sobie czy wbrew zasadom?
– Niech będzie – mruknęła Izusu. – Powiadomię patrolujących w lesie ANBU. Zabezpieczymy razem teren, aby Orochimaru nie mógł uciec. Ty poszukasz go w tym czasie.
– Dziękuję.
– Mam tylko jeden warunek – dodała Izusu. – Jeśli w ciągu godziny nie dostanę od ciebie żadnej wiadomości, ruszam za tobą. Nie pozwolę ci zginąć z rąk tego szaleńca.
***
Przeskakiwała między drzewami, kierując się w stronę zachodniej części lasu. To tam stacjonował jeden z oddziałów odpowiedzialny za kontrolę nad przebiegiem egzaminu.
Z każdą minutą strach coraz mocniej ściskał gardło Izusu. Bała się o życie geninów, którzy staną w walce z Orochimaru. Bała się, że jedną z tych osób będzie Sasuke. Jednak najbardziej przerażała ją myśl, iż właśnie wysłała Anko na śmierć.
Być może Izusu zbyt prędko podjęła decyzję? Może powinna powstrzymać mentorkę, nie zważając na siłę argumentu, którego użyła?
Cholera, już za późno by o tym myśleć.
Prawda była taka, że Izusu obdarzyła Anko ogromnym zaufaniem, takim, jakie sama chciałaby kiedyś otrzymać.
Odbijając się od gałęzi, usłyszała wrzask – głośny, mrożący krew w żyłach. Zatrzymała się tak nagle, że prawie straciła równowagę. Gdyby nie skumulowana w stopach chakra, runęłaby na ziemię.
– Sasuke-kun! Co ty mu zrobiłeś?!
Krzyki niosły się echem przez las. Przewodziły nimi strach i desperacja odczuwalne w każdej sylabie. Izusu zadrżała na ciele. Jeśli Sasuke groziło niebezpieczeństwo, musiała tam być.
Chwyciła świeżo naostrzony kunai. Ruszając w stronę źródła hałasu, błagała, aby nie było za późno. Jako egzaminatorka miała surowy zakaz wtrącania się w walkę między geninami, lecz teraz sytuacja się zmieniła. Instynkt podpowiadał, że to wcale nie było starcie na miarę egzaminu na chūnina.
Przyspieszyła. Z każdym krokiem las gęstniał, korony drzew przysłoniły już niemal całe niebo. Kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły, Izusu poczuła chłód na skórze. Mroczna aura spowiła teren jakby naznaczony wieloletnią klątwą.
Kolejny piskliwy wrzask i Uchiha skręciła w prawo. Była blisko, na tyle blisko, że dostrzegła burzę jasnoróżowych włosów. Wytężyła wzrok, rozpoznając dziewczynę z drużyny Kakashiego – Sakurę. Już miała krzyknąć, gdy nagle wyczuła zagrożenie. Coś szybowało prosto na nią.
Uskoczyła. Sucha kora pękła z trzaskiem. Nienaturalnej długości wąż wbił zęby w drzewo. Wierzgał się przez krótką chwilę, po czym zniknął w kłębach dymu.
Izusu odetchnęła z ulgą i szybko doskoczyła do dziewczyny. Trzęsła się, a jej przerażony wzrok spoczął na ściskanym na kolanach Sasuke. Chłopak był nieprzytomny, poobijany, a z ran na całym ciele sączyła się krew.
Sakura dyszała, głośno, ciężko. Uniosła czerwone od łez oczy, a jej wargi zadrżały, gdy powiedziała:
– P-proszę... pomóż... mu...
Zanim dokończyła, Izusu przyłożyła dłoń do czoła Sasuke. Jego blada twarz nabrała kolorów, ale rozcięta skóra zasklepiała się zbyt wolno.
Szlag, muszę się skupić!
Rozległ się głośny, histeryczny śmiech. Izusu odwróciła głowę, czując, jak jej ciało przeszły dreszcze. Mroczna, przytłaczająca wręcz chakra uderzyła w zmysły. Mąciła w głowie, szarpała za serce, odbierała oddech.
Orochimaru oblizał usta nienaturalnie długim językiem. Jego twarz przypominała stopioną maskę, pod którą skrywał drugie oblicze – to prawdziwe, jego własne. Uśmiechnął się jadowicie, jakby zadowolony z takiego obrotu spraw.
– Proszę, proszę, kogo tu mamy – przemówił zachrypniętym głosem. – Nie masz sharingana, ale nosisz nazwisko Uchiha, prawda, Izusu?
Nie odpowiedziała. Wstała z klęczek i uniosła broń.
Szybko przeanalizowała teren, położenie wroga i dzielącą ich odległość. Nie wyczuwała nikogo więcej w pobliżu. Sasuke był nieprzytomny, Naruto również. Sakura trzęsła się z przerażenia, ale tylko ona mogła zabrać kolegów daleko stąd. Reszta należała do Izusu.
To nie będą zabawy z Kakashim ani testy umiejętności Anko. To będzie prawdziwa walka, która najpewniej zakończy się jej śmiercią. Nie miała szans z Orochimaru, wiedziała o tym od samego początku. Tylko Hokage mógł mierzyć się z taką potęgą. Właśnie dlatego myśl, że Anko pognała śladem dawnego mistrza, wzbudzała w Uchiha nieprzyjemne uczucia.
Miała najszczerszą ochotę uciec, ale nie mogła tego zrobić. Nie teraz, gdy życie Sasuke, Naruto i Sakury zależało od jej wyborów. Musiała zmierzyć się ze strachem, dając im czas na ucieczkę. Tylko tyle była w stanie zrobić.
Gdybyś tu był, Itachi.
Wspomnienie ukochanego wyciszyło jej rozszalałe myśli. Przy nim czuła się bezpiecznie. Zawsze dodawał jej otuchy, pewności siebie, czegoś, czego wciąż brakowało w jej pustym i szarym życiu.
– Sprawdźmy, na co cię stać.
Orochimaru wykonał pieczęcie, a następnie wypuścił z ust ogromną kulę ognia.
Izusu zareagowała instynktownie, płynnie składając palce.
– Doton: Doryūheki!
Kilkumetrowy blok skalny wyrósł spod ziemi i utworzył barierę ochronną. Ogień uderzył z taką siłą, że ściana zaczęła pękać. Piach sypnął w twarz Izusu, a gorące powietrze musnęło jej policzki. Już miała odskoczyć, gdy zagrożenie minęło.
Dym wzniósł się ku niebu. W jego kłębach już pędziła Uchiha. Wymierzyła kunaiem. Rzut. Broń poszybowała, odwracając uwagę wroga. Izusu wykorzystała ten moment i wzbiła się ponad kryjówkę. Zaatakowała. Osiem rozpędzonych shurikenów przecięło powietrze. Zanim dotarły do celu Izusu opadła na ziemię i posłała ostatnie ostrze. Teraz powinna trafić.
Orochimaru sparował atak zadany z góry. Uśmiechnął się kpiąco, gdy shurikeny wylądowały pod jego stopami. Nagle rozszerzył oczy i odchylił głowę w bok. Skrzywił się, kiedy ostrze rozcięło skórę na policzku, po czym wbiło się w drzewo za plecami Sannina. Jego ramię musnęła cienka kartka przyłączona do końcówki kunaia.
Nastąpił wybuch.
Eksplozja wstrząsnęła ziemią i przepłoszyła okoliczną zwierzynę.
Izusu zasłoniła twarz przedramieniem, a kiedy pierwsze uderzenie minęło, zwróciła się do Sakury:
– Zabierz stąd Naruto i Sasuke!
Dziewczyna wzdrygnęła się, przestraszona nie na żarty. Z jej oczu płynęły łzy, lecz ostatecznie kiwnęła głową. Założyła na siebie bezwładne ramię Sasuke. Wstała na drżących nogach i zamarła niczym kamienny posąg.
Z miejsca wybuchu, przysłoniętego szarym dymem, rozniósł się głośny śmiech. Izusu wiedziała, że jedna eksplozja nie wystarczy, aby zabić Legendarnego Sannina. Miała tylko dać czas na ucieczkę tej trójce.
– Rusz się! – krzyknęła Uchiha, widząc, jak Orochimaru zrobił krok w ich stronę.
Haruno usłuchała, znikając z pola walki. W tym momencie nadszedł atak. Szybko i ze wszystkich stron. Izusu spróbowała zrobić unik, lecz nic to nie dało. Fala dźwiękowa natarła z ogromną siłą. Zamknęła ją w pułapce; ścisnęła ciało, powodując paraliż. Uchiha wrzasnęła, gdy z rozciętej skóry na twarzy, ramionach i łydkach popłynęła krew.
Upadła na kolana, podpierając się rękoma. Kątem oka dostrzegła rozciągniętą w obrzydliwym uśmiechu twarz Orochimaru.
– Miło było poznać, Izusu.
Wycelował w nią kunaiem. Nie zamierzał się wahać, na pewno nie. Bawiła go ta z góry przesądzona potyczka. Izusu mogłaby użyć całego arsenału, jaki miała w zanadrzu, a i tak zdołałaby go jedynie drasnąć. Odetchnęła, gdy technika przestała działać.
Policzyła, ile minęło, odkąd Sakura zniknęła z pola walki. Biorąc pod uwagę balast w postaci nieprzytomnych towarzyszy, nie mogła oddalić się zbyt daleko.
Cholera, ten szaleniec nie zamierzał długo napawać się jej śmiercią. Jeżeli postanowi skończyć to, co zaczął, Sasuke zginie. Izusu musiała temu zapobiec.
Czuła stukilowy ciężar wgniatający ją w ziemię. Ze ściśniętymi zębami postawiła prawą stopę. Już miała dostawić drugą, lecz Orochimaru nie pozwolił jej wstać. Zamachnął się. Ostrze popędziło w jej kierunku. Zabrakło czasu na unik.
To koniec.
Na sekundę do uderzenia przed twarzą Izusu przeleciała chmara rozkrakanych kruków. Pojawiły się tak nagle, że Uchiha aż się wzdrygnęła. Czarne ptaszyska zablokowały atak, po czym zniknęły, unosząc się w stronę nieba.
Nie... niemożliwe. Czy to może być...?
– Spodziewałem się ciebie, Anko.
Anko?
Izusu uniosła głowę, dostrzegając zwiewny płaszcz mentorki. Stała oddalona od niej o dwa kroki, a spod rękawa wysunęła długie ostrza.
Igły błysnęły na moment przed rzuceniem ich w stronę rozbawionej twarzy Orochimaru. Wszystkie cztery trafiły w okolice serca. Niestety zabicie jednego z Legendarnych Sanninów nie mogło być dziecinnie proste. Izusu wiedziała, że jeśli nie sparował ataku, najpewniej użył klona. Miała rację. Ciało wroga natychmiast zamieniło się w błotną kałużę.
– Trzymasz się, młoda?!
Anko doskoczyła do niej i natychmiast sprawdziła jej stan. Izusu kaszlnęła w otwartą dłoń. Była zbyt słaba, aby wstać. Zamiast odzyskiwać siły, traciła je z każdą chwilą.
– Nie... walcz... z nim... – wydusiła słabym głosem.
– Miło było spotkać tak ciekawe osobistości. – Rozległ się głos Orochimaru. – Niestety nie mam dla was więcej czasu. Do zobaczenia... niebawem.
– Nie pozwolę ci uciec!
Anko wyciągnęła rękę i krzyknęła nazwę nieznanej Izusu techniki. Za wolno. Orochimaru szepnął coś pod nosem, składając palce w pieczęć. Następnie rozpłynął się w powietrzu.
Wrzasnęła, łapiąc się za kark. Upadła na kolana obok wciąż drżącej na całym ciele Izusu.
– Anko!
Izusu skrzywiła się z bólu. Czarne plamy zamajaczyły przed jej oczami. Traciła przytomność. Ostatnim, co zobaczyła, były trzy czarne łezki emanujące mroczną jak samo piekło aurą.
Przeklęta pieczęć Orochimaru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro