Rozdział 15. Zguba Sasuke
Złość. Ta jedna emocja szarpała sercem Sasuke, odkąd tylko się wybudził.
Tsunade uleczyła jego rany, naszpikowała go lekarstwami oraz pigułkami pobudzającymi regenerację chakry, lecz nie zdołała ostudzić buzujących we wnętrzu emocji. Nikt nie mógł tego zrobić. Tylko jedna rzecz przyniosłaby wyczekiwaną od lat ulgę.
Zemsta. Na myśl o jej dopełnieniu Sasuke czuł dziką, niepohamowaną satysfakcję. Każdego dnia wyobrażał sobie następne spotkanie z bratem. Znał te obrazy na pamięć. Nawet teraz miał je przed oczami...
...Widzi to, widzi strach w oczach wroga, wyczuwa olbrzymią przewagę. Chidori iskrzy się w dłoni, a sharingan płonie gniewem. Sasuke rusza z wrzaskiem; z całym bólem i żalem skierowanym w tę jedną osobę. Przebija szybko bijące serce, miażdży je bez skrupułów, gdy krew obryzguje jego twarz. Itachi upada, umiera w spazmach, cierpieniach, agonii.
Zwycięstwo, takie piękne, takie rozkoszne.
Sasuke rozciąga usta w uśmiechu i nagle... wszystko przybiera inny obrót.
Wizja rozmazuje się, a on znów wisi kilka centymetrów nad ziemią. Zimne palce Itachiego oplatają jego szyję i przyszpilają do ściany za plecami. Po brodzie cieknie krew. Sasuke próbuje wyrwać się z pułapki, ale zamiast tego słyszy nad uchem:
„Jesteś za słaby".
Otworzył oczy, zaciskając pięści na kocu. Chciał krzyczeć, aby tylko zagłuszyć ten głos. Czemu wciąż go słyszał?! Czemu wciąż mówił, że był taki słaby?!
Przecież przebudził sharingana, walczył z Orochimaru, opanował Chidori, a i tak nie sięgał Itachiemu do pięt.
„Brakuje ci nienawiści".
Nieprawda! Nienawidził całym sobą! Przez lata karmił się tymi emocjami, aby pewnego dnia, z uśmiechem na ustach, zadać śmiertelny cios. To był jego jedyny cel. Tylko dla tego widoku postanowił żyć.
Uniósł głowę i zatrzymał wzrok na tarczy zegara. Jego wskazówki przeskoczyły na godzinę dwunastą w południe. Za oknem świeciło słońce, a ciszę panującą w szpitalnej sali przerywał głos osoby, na którą Sasuke nawet nie spojrzał.
Sakura odwiedzała go codziennie. Wymieniała zwiędłe kwiaty w wazonie, przynosiła kosze owoców i, co najgorsze, cały czas gadała. Bredziła o jakichś głupotach, co chwila chichocząc do własnych opowieści. Nie słuchał jej zwiedziony przekonaniem, że w końcu zostawi go w spokoju.
Nic z tych rzeczy.
Sasuke nie rozumiał jej zachowania. Traktował ją jak powietrze, wielokrotnie dając do zrozumienia, że nie podzielał jej śmiesznych uczuć. A mimo to ona wciąż tu była. Irytowała go swoją natrętnością, lecz nigdy nie zażądał, aby wyszła. Zamiast tego, kiedy tylko przychodziła, pogrążał się we własnych myślach, odcinając od świata, do którego nie pasował.
Przyjaźń, troska, radość – zabrakło miejsca w jego sercu na emocje takiego pokroju. Przepełniał je mrok, który dostrzegł Orochimaru. Nikt nie potrafił zrozumieć pragnienia zemsty, którym żywił się Sasuke. Zdawało się, że nikt nawet nie próbował.
– To niesamowite, prawda Sasuke-kun?
Usłyszał pierwsze słowa Sakury i aż się wzdrygnął. Jej piskliwy głos niezwykle go drażnił, ale z tej niekończącej się paplaniny wychwycił jedno imię, które go zainteresowało. Odwrócił głowę w jej stronę.
Haruno oblała się soczystym rumieńcem. Chyba nie sądziła, że Sasuke w końcu zwróci na nią uwagę. Odchrząknęła nerwowo.
– Mówiłam, że... podobno Izusu-san stanęła do walki z intruzami, których widziano ostatnio w wiosce, i wyszła z tego cało, niesamowite, prawda?
Sasuke zmarszczył brwi.
Uchiha Izusu. Kolejna osoba, której twarz wielokrotnie przewinęła się przez jego umysł. Sakura chyba ją podziwiała. Może zakładała, że łączyła go z bratową bliska więź? Nic bardziej mylnego.
Ta kobieta nie zasługiwała na nazwisko Uchiha ani teraz, ani nigdy. Wkurzało go, że nadal je nosiła, jakby była dumna z przynależności do klanu, z którym niewiele ją łączyło. Ot, żona zdrajcy, tchórza i mordercy. Pseudo-Uchiha. Powinna zaszyć się gdzieś ze wstydu, a nie zgrywać ofiarę losu. Co Kakashi w niej widział? Chodziły słuchy, że się spotykali. Jeśli to prawda, Hatake był idiotą.
Świadomość, że Izusu nie wiła się w męczarniach po spotkaniu, po którym Sasuke oraz jego mistrz wciąż dochodzili do siebie, tylko wzbudzała jego podejrzenia. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Izusu mogła być na tyle potężna, aby równać się z Itachim. Nie, tu chodziło o coś innego. Coś, czego nikt zdawał się nie dostrzegać.
Itachi ją oszczędził, przecież to oczywiste. Nie ruszył jej palcem, podczas gdy wszystkich wokół wysłał do szpitala. Czy tylko Sasuke to widział? Pogłoski o jej udziale w masakrze klanu powoli zaczynały nabierać sensu, a w takim wypadku... Uchiha Izusu musiała zginąć.
Ścisnął pięści jeszcze mocniej. Dłonie zadrżały gotowe zadać cios niewidzialnemu celowi, rozerwać go na strzępy, zetrzeć na proch wszystkich, którzy mu to zrobili.
– Nigdy więcej nie wypowiadaj jej imienia – syknął, ledwo nad sobą panując.
Zrzucił koc na podłogę i wstał z łóżka. Miał dość tych czterech ścian. Miał dość towarzystwa Sakury oraz jej współczującego spojrzenia. Chciał nareszcie zostać sam.
– Sasuke?
Minął ją bez słowa i wypadł wprost na zatłoczony korytarz. Skręcił w lewo. Bosymi stopami dotykał zimnych kafelek, nie zwracając na nikogo uwagi. Trącił kogoś ramieniem, usłyszał dobrze mu znane przekleństwo, które powtórzył w myślach. Za plecami rozbrzmiało jego imię.
Przyspieszył kroku. Biegł. Nogi prowadziły go przez korytarz, jakby doskonale wiedziały, dokąd zmierzać. Sam nie znał topografii budynku, nie był nawet w stanie określić, na którym piętrze się znajdował. Po prostu brnął przed siebie, desperacko poszukując miejsca, w którym mógłby zaczerpnąć chwili wytchnienia.
Dostrzegł schody prowadzące w górę i natychmiast wspiął się po stopniach. Kiedy dotarł na najwyższe piętro, pchnął ciężkie drzwi. Zmrużył oczy na spotkanie ostrego słońca. Dach szpitala, dobrze, nikt nie powinien mu tu przeszkadzać.
Ciepły wiatr poderwał zawieszone na sznurach prześcieradła. Sasuke przeszedł obok nich, zbliżając się do krawędzi. Za stalową siatką rozpościerała się panorama Wioski Ukrytej w Liściach.
Między budynkami, górującymi ponad gęsto porośniętymi drzewami, przechadzali się uśmiechnięci mieszkańcy. Dorośli głośno pozdrawiali sąsiadów, dzieci grupkami podążały do Akademii, a starcy od rana oblegali Dzielnicę Targową. Cztery kamienne twarze spoglądały na ich spokojnie płynące życie. Życie, do którego Sasuke nie pasował.
Odetchnął głęboko, przetrawiając tę myśl. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy? Nie pamiętał. Wiedział natomiast, że cyklicznie wracała, za każdym razem przybierając na sile.
Zamknął oczy i ujrzał roześmiane twarze członków drużyny siódmej. To nie tak, że miał ich kompletnie gdzieś. Pomimo wielu irytujących go zachowań, cenił sobie umiejętności Kakashiego, rywalizację z Naruto oraz troskę Sakury. Skłamałby, mówiąc, że nie zastanawiał się nad tą ścieżką życia. Momentami nawet chciał nią pójść. Kiedy patrzył w głąb siebie, spokojny i rozluźniony, odkrywał, że to dzięki towarzyszom przestawał odczuwać godzącą w serce samotność.
„Wciąż jesteś za słaby".
Znów to usłyszał, a umysł natychmiast przepełniła wściekłość.
Złapał się za głowę, rwąc włosy. Niech to szlag! Nie potrafił tego zmienić. Ten głos wciąż powracał. Nakierowywał go na jedyną słuszną drogę – drogę zemsty.
Itachi musiał zginąć, inaczej ten horror nigdy się nie skończy.
Jego rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi. Z przekleństwem na ustach odwrócił głowę przekonany, że ujrzy zmartwioną jego nagłym zachowaniem Sakurę. Już miał skwitować, aby dała mu święty spokój, gdy zobaczył ją.
Zmarszczył gniewnie brwi.
– Czego chcesz? – rzucił, wkładając w ton głosu tyle jadu, ile zdołał.
– Widziałam, jak biegniesz przez korytarz – odparła ostrożnie Izusu. – Wołałam cię, ale nie zareagowałeś. Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku.
– Czy wszystko w porządku? – zadrwił.
Z jego gardła wymknęło się ciche prychnięcie, które szybko przybrało na sile. Śmiech targnął jego ciałem. Wyrywał się z płuc, przywodził na myśl czyste szaleństwo. Sasuke całkowicie poddał się tej chwili; chwili szyderstwa, którego słodki smak poczuł na końcu języka. Przypominał różane cukierki mochi.
– A jak ci się, do cholery, wydaje, pani Uchiha?
Sharingan błysnął w momencie, w którym wymówił łączące ich nazwisko. Izusu drgnęła. Tak, na pewno zrozumiała, co chciał przez to powiedzieć. Z krwi nie należała do klanu. Tylko prawdziwy Uchiha mógł przebudzić to potężne dōjutsu, nikt więcej.
– Po co tu tak naprawdę przyszłaś? – Zrobił krok w jej stronę. – Chciałaś napawać się moim widokiem? Moją porażką?! – wrzasnął, przykładając dłoń do piersi. – A może jesteś tu, aby dokończyć dzieło Itachiego, hę?
Uniosła brwi.
Jej milczenie irytowało go bardziej niż ciągła paplanina Sakury. Zapragnął wydusić z niej odpowiedzi, zedrzeć ten beznamiętny wyraz z twarzy, wywołać jakąś reakcję.
Dlaczego była taka spokojna, podczas gdy nim aż trzęsło?
– Uspokój się, Sasuke – powiedziała nagle Izusu. – Nie jestem twoim wrogiem.
Prychnął pod nosem.
– Ach tak? To dlaczego Itachi cię oszczędził? I wtedy, i teraz! Myślisz, że jestem głupi? Myślisz, że się was boję?!
Skupił chakrę w koniuszkach palców. Pierwsze skrzeczące błyskawice oplotły jego dłoń. Uniósł rękę i zobaczył cień zaskoczenia w błękitnych oczach Izusu. Ten widok dodał mu odwagi.
– Oboje powinniście zginąć!
Ruszył na nią, uwalniając więcej mocy. Technika przybrała na sile; jarzyła się ostrym, niebieskim światłem. Sasuke przygotował atak. Przelał w niego całą złość, z którą walczył od wielu dni. Wymierzył zadowolony, że Izusu ani drgnęła.
Sekundę przed uderzeniem nie widział już jej spokojnej twarzy. Zastąpił ją obraz wszystkiego, z czym musiał się zmagać.
Gniew, smutek, żal, samotność.
– Chidori!
Niczym w zwolnionym tempie, widział błyskawice sięgające celu i niszczące jego ciemną naturę. Niemal się uśmiechnął, głos z tyłu głowy ucichł. Chidori już miało zatopić się w ciele, lecz napotkało... pustkę.
Technika przecięła powietrze. Izusu zniknęła i pojawiła się za plecami Sasuke. Rozszerzył oczy. Jak...? Przecież sharingan powinien przewidzieć tak prosty unik!
Gdy Sasuke omal nie upadł na ziemię, poczuł ostre szarpnięcie za kołnierz. Izusu obróciła nim i przyciągnęła do siebie. Prawą rękę wycelowała prosto w twarz.
Plask.
Czerwony ślad zabarwił jego policzek. Sasuke rozchylił usta, a błyskawice rozpłynęły się w powietrzu, pozostawiając kilka wypalonych na skórze ran.
– N-nie wiem... – zaczęła drżącym głosem Izusu – nie wiem, co kombinuje Itachi, ale jesteśmy po tej samej stronie, rozumiesz? Opanuj swój gniew, Sasuke, inaczej stracisz nie tylko rozum, ale i wszystkich, dla których coś znaczysz.
Szarpnęła go za koszulę i cisnęła jego ciałem na ziemię. Sasuke upadł na pośladki. Skrzywił usta, przykładając dłoń do piekącego policzka.
Nie tego się po niej spodziewał. Miał ją za naiwną, wystraszoną dziewczynkę, a tymczasem stała przed nim doświadczona przez życie kobieta.
Izusu ruszyła w stronę wyjścia. Chwila, chciała odejść? Tak po prostu? Zerwał się na nogi.
– Łatwo ci się wymądrzać! – wrzasnął za nią. – Ty nie musiałaś patrzeć na śmierć swojej rodziny!
Zatrzymała się w pół kroku. Wiatr rozwiał jej włosy, niosąc ze sobą garść liści z drzew.
Nie miała jak walczyć z tym argumentem, Sasuke był o tym przekonany. Nikt go nie rozumiał. Nikt nie wiedział, co naprawdę czuł, ale za to wszyscy chętnie udzielali złotych rad. Miał je gdzieś! Gdyby tylko ktokolwiek znalazł się na jego miejscu...
– Słyszysz ten natrętny głos, prawda? – zapytała Izusu, na co Sasuke aż się wzdrygnął. – Szepcze do ucha, aby się mścić, nienawidzić, rozszarpać tych, którzy zniszczyli ci życie.
– S-skąd ty...?
– Ta droga jest tak kusząca i oczywista, ale prowadzi donikąd. To ślepa uliczka, uwierz mi. Zemsta nie rozwiąże twoich problemów, żadnych. – Spojrzała na niego przez ramię. – Masz przyjaciół, masz możliwość wybrania innej ścieżki życia. Skorzystaj z niej i przestań widzieć jedynie czubek własnego nosa.
Sasuke opuścił wzrok. Tak bardzo chciał zaprzeczyć; powiedzieć, że się myliła, ale... nie potrafił. Izusu miała rację. Stał na rozdrożach przed wyborem, którego musiał dokonać sam.
Opadł na kolana, słysząc stukot oddalających się kroków. Kiedy nastała cisza, poczuł ogarniającą wnętrze pustkę.
*
Izusu zatrzymała się przed drzwiami do sali Kakashiego. Serce tłukło jak szalone, a przed oczami wciąż widziała rozzłoszczoną twarz Sasuke. Spóźniła się. Mrok, nienawiść zajęły jego życie, lecz może istniała dla niego nadzieja? Chciała w to wierzyć, bardzo. Sama nie miała siły przebicia, nie mogła zmienić jego myślenia zaledwie kilkoma słowami, ale jeśli porozmawia z Kakashim...?
Nie, po kolei. Najpierw musiała wyjaśnić ich ostatnią sprzeczkę. Minęło kilka dni i Izusu zrozumiała, że głupio postąpiła. Kakashi nie miał obowiązku wierzyć jej na słowo, wręcz całkiem naturalnie ją podejrzewał. Zbyt wiele od niego oczekiwała i... źle się z tym czuła. Oby nie było za późno na wyjaśnienia.
W końcu... jakimś dziwnym trafem zaczęła odczuwać brak jego towarzystwa.
Chwyciła za klamkę.
– Godziny odwiedzin już zakończone!
Izusu wzdrygnęła się na głośny, niemal karcący krzyk z drugiego końca korytarza. W jej stronę szybko zmierzała jedna z młodych pielęgniarek. Odrzuciła za plecy gruby, czarny warkocz i kiedy stanęła przed Uchiha, ściągnęła równie czarne brwi.
– Godziny odwiedzin? – zdziwiła się Izusu. – Od kiedy...?
– Od początku tygodnia – przerwała jej ostro dziewczyna. – Tsunade-sama je wprowadziła, aby usprawnić pracę personelu. Przyjdź jutro, o ile ktoś przyjmie cię w rejestracji, ale... na twoim miejscu bym na to nie liczyła.
– Słucham?
Pielęgniarka przewróciła oczami i założyła ręce pod sporej wielkości biustem.
– Może nikt ci tego nie powiedział, ale nie jesteś tu mile widziana, Uchiha. Kakashi jest szanowaną osobą, ma wystarczająco dużo gości i nie potrzebuje towarzystwa kogoś takiego jak ty.
Izusu zaniemówiła. Dopiero co wymierzyła policzek Sasuke, a teraz sama poczuła, jakby oberwała w twarz. Przyjrzała się dziewczynie. Kojarzyła ją z własnego pobytu w szpitalu. Chyba miała na imię Hana, była nowa i bardzo chwalona wśród pacjentów, zwłaszcza tych z wysoką rangą shinobi.
– Pozwoli pani, że to Kakashi zadecyduje, kogo chce widywać.
– Och tak, oczywiście. To mądry facet, na pewno wkrótce się co do ciebie przekona. Wiesz... zdążyliśmy się trochę poznać i powiem ci w tajemnicy – pochyliła się w jej stronę, unosząc kąciki ust – że wcale o ciebie nie pyta.
– O co pani chodzi?
– O godziny odwiedzin. – Tupnęła obcasem. – Zakończone, do widzenia!
Wskazała w stronę wyjścia, na co Izusu zmarszczyła brwi. W ostatniej chwili wstrzymała się z kąśliwą uwagą. Nie było sensu się wykłócać, zwłaszcza że przechodzący obok pacjenci zaczęli na nią podejrzliwie patrzeć. Jeśli ktoś wezwie ochronę, prędko jej tu nie wpuszczą.
Skierowała się w stronę wyjścia, udając, że nie usłyszała odprowadzającego ją prychnięcia:
– Zdrajczyni.
***
Wróciła do hotelu z niezbyt przyjemną miną. Skinęła głową uśmiechniętej recepcjonistce i czym prędzej wspięła się po schodach na pierwsze piętro. Dopiero kiedy zamknęła się w pokoju, odetchnęła z ulgą.
To znowu się działo. Świat znów obrócił się przeciwko niej; miał ją za spiskującego zdrajcę i przestępcę, a to wszystko przez... Itachiego.
Po raz kolejny zniknął z jej życia, zostawił ją z tysiącem pytań w głowie oraz oskarżeniami przy nazwisku i nic, po prostu nic nie wskazywało, że coś miało się zmienić. Przygryzła drżącą wargę.
Co on sobie, do cholery, myślał?! Już i tak zniszczył jej życie, czego jeszcze chciał?!
Rzuciła się na łóżko i schowała twarz w poduszkach. Załkała cicho. Jak miała zacząć nowe życie, kiedy przeszłość wciąż wracała? Burzyła to, co Izusu zdążyła odbudować – przyjaźń, nadzieje, akceptację.
Wszystko się sypało, a ona nic nie mogła z tym zrobić. Gniew Sasuke, kłótnia z Kakashim, patrzący na nią z wrogością mieszkańcy...
„Oboje powinniście zginąć!"
„Czemu nie mówisz mi wszystkiego?"
„Zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni!"
– Dosyć! – wrzasnęła w mokrą od łez poduszkę.
Nie była zdrajcą, nieważne, co mówili inni. Musiała o tym pamiętać i wierzyć w to, co powtarzała babcia:
„Po burzy zawsze wychodzi słońce".
Podniosła się z łóżka, a ciepłe promienie wpadły do pokoju i połaskotały ją w twarz. Przetarła policzki, uśmiechając się delikatnie.
Wszystko się sypało, to prawda, ale Izusu musiała walczyć. Na początek pogodzi się z Kakashim, przeprosi go i wyjaśni wszystko jeszcze raz. Opowie mu o Sasuke, może razem coś wymyślą? Cichy głos z tyłu głowy podpowiadał, że Hatake nie będzie chciał ją widzieć, ale nie wierzyła w to. Czuła, że było inaczej, niezależnie, co próbowała jej wmówić Hana.
Izusu przeszła przez pokój do aneksu kuchennego. Postanowiła zaparzyć herbatę i wziąć gorącą kąpiel. Musiała oczyścić umysł przed jutrzejszym dniem w pracy. Zanim nalała wody do czajnika, rozległo się głośne pukanie.
Spojrzała na drzwi, marszcząc czoło. Chyba się przesłyszała. Nikt jej nie odwiedzał, więc kto niby miał tu przyjść i...?
Nabrała powietrza do płuc. O nie, nie, nie! Kompletnie zapomniała o dzisiejszym treningu z Guyem! Co robić? Udawać, że właśnie się zbierała? Że miała już wychodzić? A gdyby tak... zasymulować chorobę? Nie, to było głupie. Zaspała? Tak, zrobiła sobie drzemkę i straciła rachubę czasu!
Łomot rozbrzmiał po raz drugi.
Westchnęła, przykładając dłoń do czoła. Co ona znowu wymyślała? Po prostu powie prawdę. Guy zrozumie, nie wydawał się osobą, która będzie stroić fochy. Podbiegła do drzwi i szeroko je otworzyła.
– Przepraszam, Guy! Gapa ze mnie! Zapomniałam o naszym... Danzō-sama?
– Witaj, Izusu.
Ciarki przebiegły jej po plecach na chłodne spojrzenie Danzō. Nieświadomie napięła mięśnie, a dłoń sama zacisnęła się na klamce.
– Co pana do mnie sprowadza?
Shimura prychnął i przeszedł przez próg, choć Izusu nie zamierzała zapraszać go do środka.
– Nie udawaj, Uchiha. Na pewno domyślasz się, dlaczego tu jestem.
Och, domyślała się, oczywiście. Odkąd wieść o przybyciu Itachiego obiegła wioskę, znów zaczęły się pytania. Starszyzna zrobiła się wyjątkowo nerwowa; patrzyła jej na ręce, jakby czekając na pretekst, aby wsadzić ją za kratki. Wielu szeptało, że właśnie tam Izusu powinna skończyć i pewnie tak by się stało, gdyby nie Piąta Hokage.
– Rozmawiałam już z Koharu-sama i nie mam nic więcej do dodania w tej sprawie – odparła grzecznie, ale stanowczo.
Danzō zastukał drewnianą laską. Stał pod oknem odwrócony do niej tyłem, ale Izusu z łatwością wyobrażała sobie jego niezadowoloną minę.
– Myślisz, że twoje „nic nie pamiętam" wszystko załatwi? – warknął i pokręcił głową. – Itachi nie przybył tu na herbatkę. Musimy wiedzieć, czego chciał, dlatego złożysz zeznania jeszcze raz. Rada Konohy oczekuje, że stawisz się w budynku administracyjnym i odpowiesz na nasze pytania... ze wszystkimi szczegółami.
– Szukacie w złym miejscu. Ile razy mam to jeszcze powtarzać? Przesłuchajcie Sasuke, Jiraiyę albo Guya. Ja niestety nie mogę wam pomóc.
– Nie pogrywaj ze mną, dziewucho. – Danzō podszedł do niej i zatrzymał się na długość wyciągniętej ręki. Zmrużył jedyne widoczne oko, drugie zasłaniały owinięte wokół głowy bandaże. – Wiesz, o co nam chodzi.
– Doprawdy?
Izusu założyła ręce na piersi.
– Możesz zgrywać sobie niewiniątko przed Hatake i resztą wioski, ale jeśli piśniesz choć słowem... wyciągniemy konsekwencje.
– O czym pan mówi?
Danzō skrzywił usta.
– Wiem, że znasz prawdę, więc lepiej zacznij współpracować, inaczej gorzko tego pożałujesz. Zapamiętaj to sobie, Uchiha.
Rzucił jej ostatnie, pełne pogardy spojrzenie i udał się wyjścia. Dopiero kiedy wyszedł, Izusu zauważyła, że jej ciało drżało z napięcia.
Chwyciła leżącą na łóżku poduszkę i cisnęła nią w stronę drzwi.
Jasny szlag! O co tu chodziło?! Jaka znowu prawda?!
Miała dość. Chciała im wszystkim wykrzyczeć, że się mylili. Nie spodziewała się, że starszyzna jej uwierzy, ale... aby posuwać się do gróźb?
Coś było na rzeczy. Danzō prawie trząsł się ze złości, tak jakby Izusu z premedytacją coś ukrywała.
Prawda, prawda... A jeśli faktycznie powinna ją znać?
Usiadła na łóżku i zamknęła oczy. Wytężyła umysł. Znów widziała, jak Kakashi upadał na ziemię. Ruszyła w jego stronę, ale z impetem wpadła na Itachiego. Podniosła wzrok. Sharingan mienił się szkarłatem, paraliżował, zamykał w ogarniającej ciemności.
„Izusu, posłuchaj..."
Otworzyła szeroko oczy. To Itachi! Mówił do niej, tam, w iluzji. Zacisnęła powieki i wbiła paznokcie w głowę. Co tam się wydarzyło?! Rozmawiała z nim? Czemu nie mogła sobie nic przypomnieć?
A jeśli... Itachi wymazał jej pamięć?
Wypuściła ciężkie powietrze z płuc. Nic z tego nie rozumiała. Te strzępki informacji w żaden sposób nie łączyły się w całość. Wywoływały tylko większy zamęt. Przeczesała włosy, uspokajając się trochę.
Jednego była pewna: umykało jej coś ważnego. Powinna pamiętać tę rozmowę, czuła to.
Podeszła do okna i zapatrzyła się w bezchmurne niebo. Stado głośnych kruków przeleciało nad budynkami. Podążyła za nimi spojrzeniem.
Co chciałeś mi przekazać, Itachi?
***
Ciemna, równo przystrzyżona czupryna z daleka podskakiwała w rytm prędko wykonywanych pompek. Guy doliczył do jakiejś zawrotnej sumy i odepchnął się od ziemi. Izusu machnęła mu na przywitanie.
– Przepraszam za spóźnienie! – Ukłoniła się. – Miałam... niespodziewanego gościa. Długo czekasz?
Guy podrapał się po podbródku, po czym obnażył śnieżnobiałe zęby.
– Tak właściwie jestem tu od rana. To naprawdę piękny dzień na trening. Zrobiłem już małą rozgrzewkę!
Od rana? Małą rozgrzewkę?
Izusu zaśmiała się pod nosem przekonana, że to żart. Might wcale nie wyglądał, jakby od świtu parał się ostrym wysiłkiem. Szczerzył zęby z tym swoim oślepiającym błyskiem, rozciągał ramiona, plecy i nogi, nie tracąc przy tym wigoru. Nie mógł wręcz ustać w miejscu.
– To jak, Izusu? – zagadnął, kiedy odłożyła torbę treningową pod najbliższym drzewem. – Krótki bieg na początek?
Przytaknęła ochoczo, choć część zapału nieco z niej uleciała. Postawiła wysoką poprzeczkę, wybierając Guya na trenera, ale nie mogła się już wycofać. Zawiązując włosy w wysoki kucyk, zastanawiała się, jak szybko narobi sobie wstydu? Przed czy w trakcie pierwszego sparingu?
– Świetnie! – Guy wystrzelił palec wskazujący przed siebie. – Ścigamy się, kto pierwszy zrobi dwieście okrążeń wokół jeziora!
– Ile?!
– Czas, start!
Zerwał się z miejsca, wyrzucając w powietrze kłęby kurzu i piachu. Izusu zakaszlała, a kiedy uniosła wzrok, Guy machał do niej z daleka. Rozdziawiła usta.
– To jakieś szaleństwo... – mruknęła pod nosem, lecz szybko się pochyliła i ruszyła dogonić mistrza.
Wiedziała, że mu nie dorówna, ale nie zamierzała tak łatwo się poddać. Jeśli dobrze pójdzie, może dożyje do kolacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro