Rozdział 8: Melissa
Przełknęłam ślinę, starając się przywrócić możliwość oddychania. Nie miałam pojęcia, co w ogóle zrobić. Nie potrafiłam im powiedzieć, dlaczego się tu znalazłam. Nie mogli się dowiedzieć, że na coś chorowałam.
Ja nie chcę powtórki z poprzedniej szkoły...
Opuściłam wzrok, zaciskając w jednej dłoni telefon, a w drugiej klucze od samochodu. Co oni tu w ogóle robili? Nie powinni wrócić do domów? A przynajmniej chłopacy, bo co do dziewczyn nie byłam pewna, czy jednak nie wyskoczą na zakupy, a mnie zabiorą po prostu innym razem. Co tu się działo? Czyżby podejrzenia co do nazwiska Jeremiego miały się okazać prawdziwe? Lekarz, do którego zostałam zapisana, to jakaś jego rodzina?
Nie, to teraz nieważne! Miałam ważniejszy problem! Powinnam się odezwać? Jeśli tak, to co w ogóle powiedzieć? Przecież nie mogłam wyjaśnić prawdziwego powodu, dlaczego się tu znalazłam, ale też nie należało milczeć.
— Mel? — odezwała się Aria.
— Wszystko okej? — spytał spokojnie Leo.
— Mel, czemu tu jesteś? — odezwał się Felix.
Przełknęłam ślinę, nie potrafiąc kompletnie nic z siebie wydusić. Momentalnie zaschło mi w gardle, a do tego z tyłu głowy miałam przeczucie, że w każdej chwili z budynku może wyjść tata, żeby sprawdzić, dlaczego tak długo nie wracałam. W końcu poszłam tylko po komórkę.
— Mel? — zwróciła moją uwagę Maddy.
— J-ja... — Ponownie przełknęłam ślinę, nie będąc w stanie prawie w ogóle mówić.
— Ej, spokojnie. — Felix uniósł dłonie, starając się mnie uspokoić, żebym im przypadkiem nie padła. — Nic ci przecież nie zrobimy, nie musisz się tak denerwować... To tylko proste pytanie.
Wzięłam głębszy wdech.
— U-uwierzcie... — zaczęłam, próbując się nie zająknąć, jednak nie wyszło. — w-wolicie sobie oszczędzić o-o tym wiedzy...
Wycofałam się dwa kroki, by kolejno szybko ruszyć w stronę budynku.
— Mel! — zawołały za mną dziewczyny, ale się nie zatrzymywałam.
Niemal biegiem dotarłam do drzwi kliniki, z której właśnie wychodził tata. Zatrzymał się nagle, kiedy tylko mnie zobaczył. Wydawało się, jakby coś go zaniepokoiło, jednak szybko odgonił to na drugi plan.
— Poprzedni pacjent właśnie wyszedł — wyjaśnił, na co pokiwałam głową.
Tata objął mnie ramieniem, by po chwili wprowadzić do budynku. Przy tym zauważyłam, jak czemuś się przyglądał, a ja już czułam, że nie ominie mnie jakaś rozmowa. Pewnie spyta o to, gdy tylko wyjdziemy z gabinetu lekarza. Raczej na pewno zauważył, że z nimi rozmawiałam.
Wzięłam głębszy wdech, kiedy zobaczyłam mamę stojącą przy drzwiach do gabinetu. Za sobą usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, jednak nie posiadałam wystarczająco odwagi, żeby się odwrócić. Wiedziałam, z czyim wzrokiem się spotkam, jednak nie zdawałam sobie sprawy, jak mógłby wyglądać. Zapewne dostrzegłabym niezrozumienie, może jakiś zalążek troski lub po prostu to, czego najbardziej nie chciałam. Niechęć do mojej osoby...
Weszłam do gabinetu, w którym od razu dostrzegłam lekarza. Moje zmartwienia, jakimś dziwnym sposobem, nagle uciekły na całkiem inny plan. Mężczyzna, choć widziałam go pierwszy raz, wydawał się najmilszym człowiekiem na świecie, wnioskując jedynie po wyglądzie.
Czarne włosy po całym dniu były już nieco wzruszone, brwi nie marszczyły się w żadnym grymasie, szare oczy wybijały się zza szkieł okularów. Miał prosty nos, a do tego bez przerwy lekko się uśmiechał. Na twarzy brakowało zmarszczek, które mogłyby dowodzić, że leczeniem nie zajmował się od wczoraj. Posiadał nieco wyraźne kości jarzmowe i zaznaczoną szczękę. Na niej znalazł się lekki zarost, pod oczami dostrzegłam lekkie zasinienie – zapewne od zmęczenia.
Co prawda, lekarz najbardziej się kojarzył z noszeniem fartucha i stetoskopu, jednak tu ta zasada całkowicie umierała. Kitel wisiał zawieszony na oparciu krzesła, a przyrządu diagnostycznego nie widziałam. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę, z podciągniętymi rękawami do łokci. Dalszej garderoby nie widziałam. Mimo wszystko siedział przy naprawdę sporych rozmiarów biurku.
— Melissa, prawda? — spytał nagle mężczyzna.
Jego głos był miękki, ciepły. Nie skrzekliwy, jak spotyka się u większości lekarzy czy prychający przy każdym słowie. Mówił klarownie, a do tego zdał się naprawdę miły dla ucha.
Przytaknęłam, a on wstał od biurka.
— Usiądź, proszę. — Wskazał na fotel przed biurkiem. — Jeśli państwo pozwolą, chciałbym, żeby to Melissa głównie mówiła o swoim problemie.
— Oczywiście — odpowiedział tata.
— Proszę w czasie tego usiąść na kanapie. Wywiad nie powinien długo potrwać.
Spojrzałam na rodziców, a oni na mnie. Żadne z nas się nie spodziewało tak miłego doktora. Mama pewnie już obmyślała, w jaki sposób się zemścić, gdyby okazał się wredny, a tata miał już stworzone plany B, C, D i tak do Z.
Podeszłam do fotela stojącego przed biurkiem. Rodzice zajęli miejsce na jednej z kanap za mną. Nie widziałam ich, co może miało mieć jakiś wpływ na wywiad. Czułam się przez to minimalnie mniej przytłoczona myślą, że jeśli powiem o czymś nowym, to nie widziałabym ich zaskoczonych twarzy. Może to i lepiej? Wolałam to później wyjaśnić, niż dobijać się własnymi przemyśleniami.
Podniosłam wzrok na mężczyznę, który kolejno dał mi do rąk pomieszaną kostkę Rubika. Spojrzałam wpierw na zabawkę, a potem na mężczyznę.
— Czasami jest się łatwiej otworzyć, gdy coś się jednocześnie robi z rękami — wyjaśnił, na co przytaknęłam.
— Nigdy nie umiałam ułożyć więcej, niż dwóch ścian — przyznałam, zaczynając obracać kolorowymi kwadracikami.
Uśmiechnął się, siadając na krawędzi biurka.
— Znam dwójkę nastolatków, którzy są w stanie ułożyć ją w dwadzieścia sekund z hakiem — powiedział, sięgając po podkładkę z kartką i długopis. — Pozwól, że się przedstawię. — Położył prawą dłoń na piersi. — Christopher Bernon. Zajmuję się psychiatrią, psychologią i neurologią.
Spojrzałam na niego.
— O co chodzi? — dopytał.
— Nie, tylko... — Opuściłam wzrok na zabawkę. — Naprawdę dziwnie się patrzy na lekarza, który nie nosi fartucha...
— Melissa, trochę szacunku — wtrąciła mama.
Lekarz się zaśmiał.
— Proszę się nie przejmować — zwrócił się do kobiety, a kolejno do mnie. — Wielu lekarzy nosi fartuch, ale nie ja. Dla własnej wygody, jak i dla wygody pacjenta.
Zmarszczyłam brwi.
— „Wygody pacjenta"?
— Spójrz. — Złapał za podkładkę, opierając ją o udo i się wyprostował. — Rozmawiasz ze mną na luzie, a gdybym założył fartuch, od razu powstałaby poważna atmosfera typowego lekarza. Wszystko, co robię, jest wyłącznie dla wygody pacjenta. — Poprawił okulary. — Tutaj musisz się otworzyć, jeśli chcemy się dowiedzieć, co ci dolega, a szufladkując kogoś w roli „lekarz" i „pacjent", o wiele trudniej jest osiągnąć efekt. Moim zdaniem jednak bardziej się otwieramy, gdy rozmawiamy jak człowiek z człowiekiem, a nie jak lekarz z pacjentem.
— Rozumiem... — Wróciłam wzrokiem na zabawkę, jednak po chwili przebiegłam spojrzeniem po gabinecie.
Choć ściany pomalowano na szaro, pomieszczenie uznawałam za kolorowe. Meble były brązowe, wiele rzeczy na biurku białe. Segregatory na półce po lewej niebieskie, zielone i czerwone. Kanapy za mną w różniących się odcieniach: jedna pomarańczowa, druga żółta, a na nich po dwie poduszki – w przeciwstawnych barwach jak umeblowania. W rogu przy siedziskach stała monstera w fioletowej doniczce. Na ścianie po prawej znalazły się dyplomy i certyfikaty w ramkach. Każda była w kolorze, który już się znalazł na tej długiej liście, jednak doszedł do niej jeszcze różowy i złoty.
— Gabinet też jest przystosowany pod pacjentów — oznajmił mężczyzna.
Spojrzałam na niego zaciekawiona.
— Jeśli cię zaciekawiłem, polecam ci artykuł o psychologii kolorów.
Przytaknęłam.
— Przedstawiłem ci się, więc... — zasugerował.
— Mam na imię Melissa Regora... — opuściłam wzrok.
Zapisał coś na kartce.
— Czym się zajmujesz?
Podniosłam na niego oczy.
— Jeszcze się uczę...
— Jest coś, co lubisz robić?
— Czytać...
— A co?
— Kryminały, powieści detektywistyczne... trochę thrillerów i ostatnio nieco fantastyki.
— Ciekawie — przyznał, a przy tym ponownie coś zapisał na kartce. — Lubisz zagadki? Wnioskując po tych gatunkach, raczej sporo ich tam występuje.
Zagryzłam nieco dolną wargę, ponownie skupiając się na kostce w rękach. Zaczęłam nią obracać.
— Jak byłam mała, to lubiłam się bawić w detektywa. Teraz jak czytam, to mam z tego podobną frajdę.
— Jako dziecko miałaś nieco więcej energii?
— Do piątego roku życia rodzice nie potrafili okiełznać małego wulkanu energii. Jakoś wtedy zaczęły się problemy z lunatykowaniem.
— Często się zdarzało, że wstawałaś w nocy i szłaś przed siebie?
— Nie pamiętam tego okresu dokładnie. Miałam pięć lat, ale tamtego pierwszego razu nie zapomnę chyba nigdy. Wydaje mi się, że zdarzało się co kilka dni, ale nie jestem pewna.
Znowu coś zapisał.
— Opowiedz o tym pierwszym.
— Ciężko coś opowiedzieć, kiedy nie było się świadomym, że szło się przez sen. Ostatnie co pamiętam, to jak się położyłam spać. Tata zostawił mi zapalone światło przy łóżku, utulił do snu... I zasnęłam, ale... Gdy się obudziłam, byłam w lesie. Wtedy się wszystko zaczęło.
— Niekoniecznie wtedy.
Zamrugałam gwałtownie. Ponownie na niego spojrzałam.
— Objawy czegokolwiek narastają z czasem. Mogło coś już wystąpić wcześniej, ale nie dało się tego zauważyć.
— Ale... Wtedy pierwszy raz „poszłam na spacer w nocy".
— Prawda — przyznał — ale niekoniecznie lunatykowałaś pierwszy raz. Istnieje prawdopodobieństwo, że wcześniej mogłaś lunatykować, ale nie na aż taką skalę. Mogłaś, chociażby, w środku nocy usiąść na swoim łóżku bądź przechadzać się po swoim pokoju. Do lunatykowania można nawet dopisać otwarcie oczu w trakcie fazy snu NREM.
— Rozumiem... — powiedziałam, choć w ogóle nie wiedziałam, co chociażby znaczył tamten skrót.
— Faza snu NREM to określenie na sen bez szybkich ruchów gałek ocznych. — Podniósł się z biurka.
Przeszedł od drugiej strony, usiadł na krześle. Sięgnął po coś do szuflady. Wyjął dwa pliki kartek.
— Wypiszę ci skierowanie na potrzebne mi badania — powiadomił, gdy złapał ponownie za długopis.
— Mamy przy sobie wszystkie badania, które przeprowadzali inni lekarze — wtrącił się tata.
Doktor Bernon podniósł na niego wzrok.
— Z całym szacunkiem, ale nie za bardzo ufam badaniom z zewnątrz, których nie zleciłem ja sam. Badanie zostanie wykonane tu w klinice, a wyniki trafią prosto do mnie. — Szybko wypisał coś na kartce. — Szybko, sprawnie i bez problemów. Na kolejnej wizycie omówimy kolejny problem i przystosuje do niego odpowiednie badania.
Mruknęłam cicho. Zwróciłam tym jego uwagę.
— Nie krępuj się mówić — powiedział spokojnie.
— Nie łatwiej byłoby zająć się wszystkim na raz? — dopytałam.
Mężczyzna się uśmiechnął.
— Czasami lepiej jest wszystko rozłożyć na części pierwsze. Wtedy istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że nastąpi pomyłka.
Przytaknęłam, dając znak, że zrozumiałam. Naprawdę miałam poczucie, że może ten lekarz się nie podda. Czy to możliwe, że w końcu trafiłam na doktora, któremu uda się mnie wyleczyć?
Uśmiechnęłam się lekko, obracając kostką w dłoniach. Jakimś dziwnym trafem, ledwie kilka przekręceń później, zobaczyłam wszystkie ściany w odpowiednich kolorach.
Podniosłam wzrok na mężczyznę, który dokładnie mi się przyglądał, gdy się bawiłam.
— Ułożyłaś ją — zauważył.
— Pierwszy raz w życiu mi się to udało.
— Uznałbym to za pierwszy sukces. Kiedyś może dojdzie do tego wyzdrowienie.
Przytaknęłam, oddając zabawkę. Odłożył ją na biurku, po czym kolejno podał dwie kartki. Jedna to skierowanie, zaś drugi przedstawiał datę kolejnej wizyty. Oboje wstaliśmy ze swoich miejsc. Rodzice także się podnieśli i podeszli bliżej.
Tata wyciągnął rękę do mężczyzny, którą ten od razu uścisnął. Usłyszałam też, że mu podziękował, bo nie poddał się po jednej rozmowie. Ten tylko pokręcił głową.
— Niech mi pan nie dziękuje. Sam mam dzieci, więc wiem, jakie to uczucie, kiedy się o nie martwimy i chcemy dla nich jak najlepiej.
Tata jedynie przytaknął. Już w kolejne chwili mama uchyliła drzwi, by kolejno wyjść z gabinetu. Na korytarzu spotkał mnie widok grupy nastolatków. Każdy z nich zwrócił oczy na mnie, jednak ja jedynie uciekłam wzrokiem i ruszyłam za rodzicami.
Jeszcze nim wyszłam, coś mną ruszyło. Okręciłam lekko głowę w prawą stronę. Zauważyłam Jeremiego, który uważnie śledził moje ruchy. Szybko odwróciłam wzrok. Wyszłam z kliniki.
On jest dziwny...
*******************
Jak wam się podobała wizyta?
Co powiecie o lekarzu?
Przypadł wam do gustu?
Kto by się poszedł do niego leczyć?
Jak myślicie, Mel słusznie postąpiła poniekąd zbwając pozostałych?
Myślicie, że jakoś się to na niej odbije?
Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał rozdział!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro