Rozdział 7: Melissa
Dobry, ja tu tylko dać ciekawostkę, że w Wordzie ten rozdział ma 20 stron XD
Miłej lektury
Przełknęłam ślinę, starając się nie zwracać uwagi na nieznajomego chłopaka, który musiał należeć do grupki przyjaciół. Wolałam nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z nikim, poza rozmówczynią. Stała naprzeciwko mnie. Dało się zauważyć, że to osoba z grona tych z wiecznym uśmiechem. Praktycznie nie schodził jej z ust, a tym samym zachęcała do siebie.
Odchrząknęłam, nie wiedząc, co w sumie powinnam powiedzieć.
— Może jakoś ci pomóc? — odezwała się nagle dziewczyna o białych włosach.
Przeniosłam na nią wzrok.
Z samego wyglądu wydawała się miłą osobą. Jej sylwetka należała do tych bardzo smukłych. Można powiedzieć, że nawet za bardzo. Praktycznie nie odznaczała się u niej żadna krągłość. Wbijała we mnie duże oczy o niesamowicie jasnym, lekko szarobłękitnym odcieniu. Odznaczała się niecodziennym wyglądem. Raczej spotykało się niewielu ludzi, którzy mieliby praktycznie białe włosy z wplecionymi w nie piórkami. Przez te ozdoby mogłabym ją podpiąć nawet pod hipiskę, ale jej ubrania nie pasowały mi pod ten styl. Ubierała się luźno. Długie nogi okrywały czarne legginsy, za bluzkę robiła tunika ze ściągaczem pod niewielkim biustem — jej dolną krawędź zdobiła dodatkowa koronka sięgająca połowy uda. Jeszcze miała narzuconą jeansową kurtkę, a na stopach gościły vansy.
Wzięłam głębszy wdech, ponownie bawiąc się pierścionkiem.
— Dzisiaj mój pierwszy dzień w tej szkole... I muszę znaleźć sekretariat, a-ale kompletnie nie znam dr-drogi... — wyjąkałam.
Dziewczyny spojrzały na siebie, by kolejno unieść kąciki ust.
— Możemy pokazać ci drogę — odezwała się brunetka.
Spojrzałam na nią zaskoczona, a białowłosa stanęła po mojej prawej, by złapać mnie za ramię. Szybko zamrugałam. Druga zrobiła to samo z lewą ręką. Przez to momentalnie poczułam się niczym ciągnięta na ścięcie głowy.
— Za chwilę lekcja — uświadomił chłopak z niebieskim wisiorkiem.
Zatrzymałyśmy się jeszcze na moment.
— Powiedzcie, że moment się spóźnimy. — Wzruszyła ramionami dziewczyna po lewej. — Co za problem?
Po jej słowach ruszyliśmy korytarzem w przeciwną stronę, niż szłam wcześniej. Czyli jednak się zgubiłam. Wiedziałam, że to się stanie, ale nie sądziłam, że tak szybko. Miałam dobrą orientację w terenie – w końcu jakoś musiałam wracać do domu rano po epizodach z lunatykowaniem – ale jak widać, działała tylko na otwartych przestrzeniach. Nie zdawałam sobie sprawy, że mogła zaistnieć taka nagła dezorientacja.
— Tak w ogóle — zaczęła brunetka — jestem Madelaine, ale możesz mi mówić po prostu Maddy.
Przytaknęłam.
W kolejnej chwili wyskoczyła białowłosa.
— Ja jestem Aria.
— Mi-miło was poznać... — wymamrotałam. — Ja mam na imię Melissa.
— Jesteś dość wycofana — zauważyła Aria.
Przełknęłam ślinę na tę uwagę. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Maddy dała Arii pstryczka w głowę, na co ta jęknęła z bólu.
— A to za co?!
— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie była aż tak bezpośrednia? — Oparła rękę na biodrze.
— A... — Podrapała się po głowie. — Przepraszam, Melissa...
— Wystarczy Mel... I nic się nie stało. — Uśmiechnęłam się półgębkiem. — Po prostu...
Obie na mnie zerknęły.
— Pierwszy raz spotkałam takie miłe osoby... I trochę nie wiem, jak powinnam się zachować. To wszystko.
— Co masz na myśli, że pierwszy raz spotkałaś "miłe osoby"? — dopytała Maddy.
Oblizałam usta.
— Cóż, moje poprzednie otoczenie nie należało do najlepszych... — wytłumaczyłam. — W moich stronach każdy każdemu raczej chciał dowalić, jak tylko potrafił... Szczególnie gdy ktoś się za bardzo wyróżniał...
Pod sam koniec ściszyłam nieco głos.
— Okropne było to twoje środowisko — przyznała Madelaine.
— Dołączam się! — wyskoczyła Aria.
Przełknęłam ślinę. Nie dopytywały. Nie sądziłam, że będą chciały poznać jedynie ogólniki. Spodziewałam się jakiegoś rodzaju przesłuchania, jak wyglądało życie poza granicami Ameryki albo chociażby pytania o poprzednie miejsce zamieszkania. Nie wiedziałam, czy po prostu wolały nie wypytywać, czy zauważyły, że nie należało to do łatwych dla mnie tematów.
— Co jest? — przerwała mi przemyślenia Maddy. — Nagle ucichłaś.
Odchrząknęłam.
— Dlaczego... — zacięłam się. — Czemu mi pomagacie? W ogóle, czemu jesteście dla mnie miłe? Nie znacie mnie.
Zamilkły obie. Wątpiłam, by spodziewały się usłyszeć takie pytania w czasie miłej pogawędki. Strzeliłam pierwszą gafę? Może powinnam się nie odzywać i pozwolić im mówić? Gdyby chciały czegoś się o mnie dowiedzieć, to by zapytały, prawda?
Melissa, ty idiotko...
Usłyszałam, jak Aria mruknęła coś pod nosem.
— A to nie jest oczywiste? — spytała wpierw Maddy.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Już miałam pytać, co miała na myśl, kiedy Aria weszła mi w słowo:
— „A tak już nie osądzajmy jedni drugich, a raczej uważajcie na to, aby nie dawać bratu powodu do potknięcia się lub upadku"*.
Zamrugałam kilkakrotnie, spojrzawszy na dziewczynę po prawej. Maddy powtórzyła mój ruch, jednak już w kolejnej chwili westchnęła załamana i uderzyła w czoło z otwartej dłoni.
— Nie o to mi chodziło, Aria... — dodała wyraźnie skonfundowana.
Ta jedynie na nią zerknęła.
— Nie? — Przekrzywiła głowę. — Ale przecież odpowiedziałam Mel.
— Wiesz co? Bardziej miałam nadzieję, że odpowiesz coś w stylu „wydajesz się fajna i chcemy cię wciągnąć do grupki", a nie, że od razu polecisz cytatem z Biblii...
Spojrzałam na nią zaskoczona. Uśmiechnęła się, widząc moje lekkie zakłopotanie.
— Aria zna całą Biblię na pamięć, więc się nie zdziw, jak czasami odpowie, cytując jakiś jej fragment.
Przeciągnęłam cicho literkę "E", zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Ro-rozumiem... — odpowiedziałam cicho.
— A odpowiadając na twoje pytanie normalnie — zaakcentowała, spoglądając na Arię.
Ta jedynie szeroko się do niej uśmiechnęła. Ledwie udało mi się powstrzymać przed roześmianiem, ale na szczęście nic mi się nie wymsknęło.
— Tak jak powiedziałam, wydajesz się fajna i z chęcią się zaznajomimy.
— Ale czemu?
— Bo jesteś normalna — wtrąciła Aria.
— Bez urazy, oczywiście — dodała Maddy.
Parsknęłam lekko. W tym samym momencie na korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka. Wszyscy uczniowie, poza naszą trójką, zaczęli się wpychać do klas. Zgrabnie udało nam się przedostać między nimi do kolejnego przedsionka, gdzie nikogo już nie było.
— Spóźnicie się przeze mnie na lekcję.
— Szczerze? — zaczęła Maddy. — Poznawanie ciebie wydaje się ciekawsze od słuchania pani Wilhelminy, gdy opowiadając o teorii Darwina, przechodzi nagle na temat swojego psa, którego wysłała na kastrację.
Zamrugałam kilkukrotnie.
Ciekawie się zapowiadały zajęcia z tą nauczycielką.
— Tak w ogóle, zmieniając temat, to masz genialną bluzę. W ogóle twój styl jest świetny — rzuciła nagle Maddy, tym samym zmieniając temat.
— Zgadzam się w stu procentach! — dodała Aria.
Ponownie zamrugałam, nie chcąc uwierzyć w zaistniałą sytuację. Nie dość, że udało mi się poznać kogoś miłego, kto pomagał znaleźć drogę do sekretariatu, to jeszcze spodobał im się mój ubiór. Przekraczając próg budynku, nie sądziłam, że spotkam tu takie osoby. Spodziewałam się powtórki z poprzedniej placówki. Może będzie inaczej?
— Cóż, dziękuję...
Gdyby nie fakt, że obie mnie trzymały pod rękę, podrapałabym się po karku. Nie umiałam przyjmować komplementów.
— Gdzie ją zdobyłaś? — dopytała Aria, łapiąc za rękaw bluzy.
— Nie pamiętam już — przyznałam. — Wydaje mi się, że kupiłam ją na jakimś rynku z rok temu. Chyba. Nadruk z metki już się sprał.
— Rozumiem — odezwała się nieco smętniej. — Miałam nadzieję, że uda mi się zdobyć podobną. Jest mega urocza!
— Właściwie to — wtrąciła się Maddy — może wyskoczymy do centrum? Poznałybyśmy się jeszcze bardziej.
Uśmiechnęłam się lekko. Chciałam odpowiedzieć, że z chęcią bym się z nimi wybrała, jednak przypomniałam sobie, iż po lekcjach miałam wizytę u lekarza. Mój zapał opadł od razu, co nie uszło uwadze dwójce świeżo poznanych dziewczyn. Zerknęły na siebie zaniepokojone.
— Dziś nie dam rady — zaczęłam — choć naprawdę chętnie bym się wybrała. Kompletnie nie znam miasta.
Maddy i Aria mruknęły nieco zawiedzione, że nie mogłam się dziś z nimi nigdzie wybrać.
— To kiedy indziej, ale koniecznie trzeba ci pokazać miasto — stwierdziła dziewczyna po lewej, wskazując na mnie palcem. — Musisz się orientować, gdybyśmy się umawiały gdzieś na mieście.
„Umawiały". To słowo odbijało się echem w głowie, gdy wracały mi wspomnienia starych znajomych. Nie znały jeszcze schorzenia, z którym żyłam – może zauważyły zakryte makijażem zasinienia pod oczami, ale nie zwróciły na nie uwagi – więc zaistniała szansa, bym miała jakieś przyjaciółki. Do tego wszystkiego, najwyraźniej nie uważały mnie za jakąś szajbuskę, która ubierała się dziecinnie. Może tu naprawdę miało być inaczej?
Maddy i Aria wydawały się serio miłe i przyjacielskie. Nie zmuszały mnie do mówienia o poprzedniej szkole, nie wypytywały, skąd pochodziłam ani jak wyglądało życie poza granicami Ameryki. Mogłam je podejrzewać, że nie znajdował się w nich ani gram rasizmu.
— Tu jest sekretariat — oznajmiła Aria, kiedy ponownie wyszłyśmy z korytarza.
Stanęłyśmy w przedsionku. Przy jednych drzwiach widniał napis: „Pokój nauczycielski", przy kolejnych: „Sekretariat & Gabinet Dyrektora". Uwolniłam się z uścisku nowych znajomych, by kolejno się do nich odwrócić. Uśmiechnęły się do mnie.
— Daj na moment komórkę — poprosiła Maddy.
Wyjęłam urządzenie z kieszeni, odblokowałam za pomocą kodu, po czym podałam dziewczynie. Zauważyłam, że weszła w kontakty, a następnie wpisała numer. Szybko dodała go do kontaktów. Tak samo postąpiła po kilku sekundach Aria, która po chwili oddała mi aparat.
Zamrugałam szybko.
— Daj znać, gdzie masz lekcję — odezwała się Aria.
— Przyjdziemy do ciebie i zaprowadzimy pod odpowiednią salę, żebyś się nie gubiła. Ta szkoła jest ogromna, więc się nie dziwię, że zabłądziłaś. Nasza paczka miała identycznie przez pierwszy miesiąc nauki w tej szkole — dodała Maddy.
W klatce piersiowej powstało dziwne uczucie ciepła. Z jednej strony naprawdę się cieszyłam, że spotkałam osoby, które podały mi pomocne dłonie, a z drugiej, gdzieś z tyłu głowy wciąż czułam, że to dziwne. Nie znały mnie, a mimo to pomogły. Na dodatek chciały się zaprzyjaźnić i spotkać jeszcze dziś po lekcjach.
Ach, gdyby nie wizyta u lekarza, z wielką chęcią bym się wyrwała z rutyny wracania do domu prosto do domu. Niestety, istniała siła wyższa. Nie mogłam się wywinąć. Chodziło o zdrowie, a z nim nie było żartów. Dziewczyny będę spotykać codziennie na korytarzu, ale pozbycie się problemów... To chwilowo powinnam uważać za priorytet.
Uśmiechnęłam się do nich promiennie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Niemal czułam opór przez mocniejsze napięcie mięśni.
— Jasne, napiszę — zapewniłam, a one odpowiedziały uniesieniem kącików ust. — Na pewno.
Zaczęły się wycofywać, by po chwili mi pomachać. Odwróciły się i ruszyły bardziej żwawym krokiem. Chyba stwierdziły, że nie chciały jeszcze bardziej podpaść nauczycielce, z którą miały zajęcia.
Ponownie uniosłam kąciki, by po chwili podejść do drzwi z napisem: „Sekretariat & Gabinet Dyrektora". Zapukałam rytmicznie, uderzając trzykrotnie. Gdy usłyszałam pozwolenie, aby wejść, od razu to uczyniłam. Za ladą – choć spodziewałam się jakiejś zgryźliwej starszej wiedźmy, jak wskazywał ton głosu – znalazła się dość młodo wyglądająca kobieta. Okulary nieco przykrywały zielone oczy, a krótkie brązowe włosy okalały twarz falami. Uśmiechnęła się.
Podeszłam bliżej, zamykając za sobą drzwi.
Przyglądając się kobiecie, dostrzegłam, że miała na sobie golf, choć na zewnątrz nie było jakoś bardzo zimno. Przez to też mogłam podejrzewać, że musiała się ona zaziębić. Idąc tym tropem, wyjaśniłby to, dlaczego jej głos brzmiał tak dziwnie.
— W czym mogę pomóc? — spytała po odchrząknięciu.
Stanęłam przy biurku.
— To mój pierwszy dzień w tej szkole. Na stronie nie mogłam znaleźć planów zajęć ani nic, więc...
Przytaknęła.
— Rozumiem, strona jest dość trudna do obsługi, więc się nie dziwię, że nie mogłaś znaleźć. Poruszę ten temat na kolejnym zebraniu. — Zapisała to na kartce. — W każdym razie, powiedz, proszę, jak się nazywasz. Sprawdzę w systemie, gdzie cię dopisano.
Od razu zaczęła coś robić na komputerze.
— Melissa Regora.
— Dobrze, jeszcze data urodzenia.
— Dwudziesty pierwszy października dwutysięcznego roku.
Odwróciłam wzrok, usłyszawszy, jak za drzwiami po lewej rozlegała się jakaś rozmowa. Na drzwiach pisało: „Dyrektor". Musiał z kimś rozmawiać przez telefon. Wróciłam wzrokiem na kobietę. Dalej wyszukiwała mojego nazwiska. W trakcie tego postanowiłam się nieco rozejrzeć. Za mną pod ścianą znalazło miejsc kilka krzeseł – zapewne, gdyby ktoś trafił na dywanik. Za biurkiem widziałam kilka szaf oraz ksero. Po prawej na ścianie wisiał kalendarz z zaznaczoną dzisiejszą datą – jedenasty września dwa tysiące siedemnastego roku.
— Nie mogę cię znaleźć...
— Em, Melissa przez dwa „s".
— Ou, wybacz. — Szybko poprawiła. — Znalazło. Przepraszam.
— Proszę nie przepraszać, idzie się przyzwyczaić, naprawdę.
Odchrząknęła, po czym powoli wstała z krzesła. Natychmiast usłyszałam, jak drukarka pobrała papier. Kobieta podeszła do jednej szafy. Stamtąd wysunęła szufladę, by następnie czegoś poszukać. Wyjęła po chwili teczkę, z którą do mnie podeszła. Odłożyła ją na biurko, wyjęła papiery. Zaznaczyła coś na nich krzyżykiem, po czym mi je podała.
— Podpisz wszędzie tam, gdzie jest krzyżyk — poprosiła.
Zrobiłam, co kazała. Po oddaniu dokumentów dała mi legitymację i kartkę z jakimś kodem.
— Kod to szyfr do szafki — wytłumaczyła, kiedy uważnie przyglądałam się liczbom.
Przytaknęłam szybko. Już w kolejnej chwili wręczyła mi kartkę z wydrukowanym planem zajęć. Wychodziło na to, że właśnie mi mijała lekcja biologii z panią Wilhelminą.
Czyżby to właśnie ta nauczycielka, która schodziła z tematu zajęć na inne?
— Wszyscy nauczyciele zostali poinformowani, że do klasy dochodzi uczennica z problemami zdrowotnymi, dlatego gdyby coś się działo, śmiało do nich podchodź i mów, jeśli coś się dzieje i musisz wcześniej wyjść. Jeżeli ktoś by postępował w odwrotny sposób, niż go pokierowano, nie wahaj się ze zwróceniem do kogoś innego.
Podniosłam na nią wzrok znad kartki. Przytaknęłam. Wolałam się nie wypowiadać w tym temacie, choć na tę chwilę wszyscy, których spotkałam, poza jednym wyjątkiem, wydawali się naprawdę mili. Może nie wszystkie plotki musiały się okazać prawdą.
— Zaprowadzę cię do sali i wyjaśnię powód twojego spóźnienia pierwszego dnia. Wilhelmina raczej nie będzie zła, ale jest dość specyficzną osobą.
Wolałam się ugryźć w język i nie odpowiadać, że coś już mi się obiło o uszy odnośnie tej nauczycielki... Chwila moment. Z tego co mówiła Maddy i Aria, wolały poznawać mnie, aniżeli siedzieć na lekcji prowadzonej przez tę kobietę. Czy to by przypadkiem nie znaczyło, że miałyśmy się znaleźć w tej samej klasie?
Spojrzałam na kobietę, która powiadomiła dyrektora, że na moment wychodzi. Uchyliła drzwi na korytarz i pokazała, żebym wyszła jako pierwsza. Toteż zrobiłam, by po chwili ruszyć za nią. Po drodze opowiadała mi nieco o kadrze nauczycielskiej – komu lepiej nie podpaść i tym podobne – oraz że miałam szczęście, iż nie zaczęłam uczęszczać do tej szkoły rok wcześniej, bo trafiłabym jeszcze na jednego pedagoga, który bardzo lubił wybierać sobie „ofiarę" w każdym semestrze. Podobno kilka osób skończyło z nim zajęcia ze łzami w oczach.
Chyba się cieszę, że przyszłam dopiero teraz do tej szkoły...
Zatrzymałyśmy się dopiero przy sali z numerem zero pięćdziesiąt trzy. Cóż, znajdowaliśmy się na parterze, więc nie dziwiła mnie niska numeracja. Piętro wyżej musiały się zaczynać od sto i szły wzwyż.
Sekretarka zapukała spokojnie. W sali nastąpiła cisza, kiedy kobieta tam weszła, a wszyscy zwrócili na nią uwagę.
— Przyprowadziłam ci nową uczennicę — powiedziała spokojnie. — Brakowało mi kilku rzeczy, dlatego ją nieco przetrzymałam. Wprowadzisz ją w całą resztę?
— Pewnie — odpowiedziała nauczycielka. Jak mniemałam, pani Wilhelmina.
Kobieta o brązowych włosach pokazała, żebym weszła, dlatego toteż uczyniłam, mijając ją. W pomieszczeniu od razu rozpoczęły się szepty, jednak moją uwagę bardziej zwróciły Maddy i Aria, które wzajemnie zaczęły się trącać, zwracając uwagę, jakby żadna jeszcze mnie nie zauważyła.
Podeszłam do nauczycielki, starając się nie zrobić niczego, co można by uznać za dziwne w tych stronach.
Paranojo, spokojnie, nic się nie dzieje...
— Dobrze, jak widzicie, macie nową koleżankę w klasie. Przyjmijcie ją ciepło. — Zwróciła się do mnie. — Przedstaw się, powiedz coś o sobie.
Spojrzałam na nią z nieco szerzej uchylonymi powiekami, kiedy powiedziała, żebym opowiedziała coś o sobie. Niby co? Że jestem lunatyczką, która niemal codziennie wybywa w środku nocy do lasu?
Wzięłam nieco głębszy wdech.
— Jestem Melissa Regora...
Swoimi imieniem i nazwiskiem zwróciłam uwagę nauczycielki. Musiała sobie uświadomić, że wspominano o mnie w trakcie jakiegoś spotkania.
— Em...
— Dobrze, wydajesz się nieco nieśmiała, dlatego... Może ktoś z klasy miałby jakieś pytanie? — spytała kobieta.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy odezwała się do grupy nastolatków. Zobaczyłam, jak kilka osób uniosło ręce.
— Sue? — wskazała nauczycielka, dlatego powędrowałam wzrokiem do dziewczyny, która miała rude włosy i twarz obsypaną piegami.
— Masz ciekawy akcent. Skąd jesteś?
Przełknęłam ślinę.
— Przeprowadziłam się tu z Kanady. Dokładniej z Toronto. — Złapałam za rękaw bluzy, gdy zauważyłam nagłe zainteresowanie moją osobą o wiele większej liczby osób.
— Martin — kobieta udzieliła głosu jakiemuś chłopakowi.
— Ile masz lat? Nie wyglądasz na prawie osiemnaście lat.
— Jeszcze mam szesnaście, ale za około miesiąc siedemnaście.
— Czym się interesujesz? — wyskoczył jeden z bliźniaków.
— Leonardzie, nie udzieliłam ci głosu!
— Em, jestem Felix, proszę pani — poprawił ją.
Kobieta zamrugała, by po chwili odetchnąć spokojnie i uspokoić emocje.
— Wybacz, Felixie, mógłbyś się, proszę, nie zamieniać miejscem z bratem?
— Ale my tak zawsze siedzimy — odezwał się drugi z bliźniaków.
Klasa się roześmiała, kiedy nauczycielka złapała się za głowę. Zagryzłam wargę, żeby także nie wybuchnąć śmiechem.
— Dobrze, kontynuujmy.
— Em, lubię zagadki kryminalne, lubię czytać, słychać muzyki...
Odpowiadałam na pytania przez kolejne dziesięć minut, zanim nauczycielka powiedziała, że jeśli ktoś będzie się chciał dowiedzieć o mnie czegoś więcej, może mnie zaczepić w trakcie przerwy między zajęciami. Kazała mi zająć miejsce w ostatniej ławce pod oknem. Przeszłam przez salę, uważając na torby rówieśników. Wolałam nie zaliczyć gleby.
Jeszcze nim usiadłam, usłyszałam prośbę nauczycielki, bym została na moment po zajęciach. Przytaknęłam, po czym usiadłam na krześle. Wyjęłam zeszyt i coś do pisania. Gdy tylko się wyprostowałam, zauważyłam zaraz obok zwiniętą karteczkę. Zamrugałam. Sięgnęłam po nią. Na rogu widniały literki A i M, dlatego podniosłam wzrok na Arię i Maddy, które puściły do mnie po perskim oczku. Odwinęłam papierek, starając się jak najmniej szeleścić. W środku widniała wiadomość:
„Witamy w Ameryce, pani Kanada", a na końcu tego widniała odręcznie namalowana flaga mojego poprzedniego miejsca zamieszkania. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, że któraś z dziewczyn niekoniecznie dobrze sobie radziła z rysowaniem – zwłaszcza liścia klonu, który wyglądał, jakby został staranowany przez stado łosi, a później próbowano go pozlepiać. Musiałam się powstrzymać, żeby się nie zaśmiać, kiedy to porównanie urzeczywistniło się w mojej głowie, ukazując zarówno Arię, jak i Maddy.
Nagle przeszedł mnie dreszcz. Gwałtownie się wyprostowałam, po czym kątem oka spojrzałam w bok. Czułam, że ktoś mi się przyglądał, jednak rozglądając się po klasie, nikt nie kierował na mnie wzroku.
Skąd to uczucie?
Nie, nie powinnam się na tym skupiać. Uniosłam wzrok na tablicę, gdzie zobaczyłam, jak nauczycielka stworzyła jakiś rysunek. Po chwili zaczęła tłumaczyć coś na bazie jego, dlatego oparłam się o prawy łokieć, przerysowując ilustrację.
Nim się obejrzałam, rozbrzmiał dzwonek. Każda osoba w sali, poza nauczycielką i mną, jak najszybciej pozbierała swoje rzeczy, by wydostać się z sali. Rozumiałam to wszystko, bo nastolatki zazwyczaj miewały te zachowania, że najchętniej by wybyły z placówki równo o ósmej. Sama je przeżywałam. Zwłaszcza kiedy nie spałam przez kilka dni.
Wszystko wpakowałam do torby. Zarzuciłam ją na ramię, by po chwili ruszyć do nauczycielki, która spokojnie zmazała z tablicy czarny pisak.
Odchrząknęłam cicho.
— Chciała pani, żebym została po lekcji — zwróciłam jej uwagę na siebie.
— A, tak. — Odwróciła się do mnie. — Chciałam ci powiedzieć, że gdybyś gorzej się poczuła, to możesz podejść i powiedzieć. Będziesz mogła wtedy spokojnie wrócić do domu.
Przytaknęłam kilkukrotnie.
— Pani sekretarka wspominała, że nauczyciele wiedzą, co mi dolega.
— Tak — potwierdziła, zakładając ręce na piersi. — Jak się czujesz?
Poprawiłam torbę.
— Nie narzekam, ale... Mogłoby być lepiej.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Mam nadzieję, że uda się to wszystko zahamować, żebyś mogła normalnie funkcjonować.
— Tak, ja też.
— Chciałam jeszcze zapytać, czy w poprzedniej szkole nie miałaś już może tego, co obecnie przerabiamy. Wiesz, szkoła szkole nierówna, więc chciałabym wiedzieć, na czym skończyłaś.
Mruknęłam cicho w zastanowieniu.
— Wydaje mi się, że skończyłam na metabolizmie. Spojrzę w stary zeszyt i dam pani znać na sto procent, czy na pewno.
— Jasne — zgodziła się bez niczego. — Jeśli skończyliście na metabolizmie, to jesteś, tak mniej więcej, półtora działu do przodu, ale coś wymyślę.
— Będę miała powtórkę — zażartowałam, co kobieta załapała.
— Dobrze, nie zatrzymuję cię. Leć na kolejne zajęcia.
— Do widzenia.
Przytaknęła na pożegnanie.
Jeszcze nim wyszłam z pomieszczenia, wyjęłam z torby plan. Z tego, co pokazywał, wychodziło na to, że kolejne zajęcia powinnam mieć gdzieś piętro wyżej. Westchnęłam, mentalnie dając sobie po głowie, że nie poprosiłam Arii i Maddy, żeby na mnie poczekały pod salą.
W tym momencie ktoś mi wskoczył na plecy. Zrobiłam kilka kroków do przodu, niemal się przewracając. Cudem udało mi się zatrzymać w jednej pozycji, trzymając napastnika, czy raczej napastniczkę, pod udami. Spojrzałam na ramię, gdzie opadły białe włosy dziewczyny.
Spojrzałam na Arię, która się zaśmiała, widząc, jak zareagowałam. Zeskoczyła mi z pleców, dlatego od razu poprawiłam torbę, która zleciała mi do łokcia i przeciążyła lewą stronę. Odwróciłam się do niej.
A może raczej nich.
Znajdowała się tu zarówno ciesząca się ze wszystkiego Aria, jak i, stojąca nieco dalej, załamująca się i łapiąca za głowę Maddy, jednak tym razem towarzyszyli jej bliźniacy, chłopak, przez którego wcześniej się omal nie rozpłakałam oraz ten milczący.
— Aria... — zaczęła Maddy — naprawdę cię kocham, ale weź się ogarnij, małpiszonie, bo wepchniesz ją komuś pod nogi.
Podeszła bliżej, schylając się po drodze, żeby podnieść plan. Podała mi kartkę, a ja jedynie przytaknęłam w podziękowaniu.
— Szczerze? — odezwała się ponownie. — Na pierwszy rzut oka bym powiedziała, że jesteś młodsza. Nie spodziewałam się, że jesteśmy w tym samym wieku.
Zaśmiałam się lekko.
— Tak, cóż... Geny?
— Nie chcę wam przerywać, ale mamy pięć minut — wtrącił się jeden z bliźniaków.
Miał na szyi biały wisiorek.
— Em... Leonard, tak? — dopytałam dla pewności.
— Ja jestem akurat Felix.
— Ja jestem Leonard! — wyskoczył drugi z niebieskim naszyjnikiem.
Chyba będę miała podobny problem, co pani Wilhelmina...
W tej chwili dostali po głowach od Maddy.
— Przestańcie się z nią droczyć — powiedziała.
Bliźniacy się roześmiali.
— Dobrze nas rozróżniłaś — odezwał się „Leonard". — To ja jestem Felix.
— A ja Leonard, ale wystarczy Leo.
Oboje mieli blond włosy, nieco ciemniejsze przy odroście, dlatego ciekawiło mnie, czy się przypadkiem nie farbowali. Brwi posiadali znacznie ciemniejsze, niemal ciemnobrązowe, co wybijało ich szarawozielone oczy. Mieli proste nosy, nieco bardziej zaokrąglone przy końcach i pełne wargi. Okrągłe twarze z wyraźnie zaznaczonymi szczękami. Jeden nosił naszyjnik z białym kamieniem, drugi – niebieskim. Ubierali się także niemal identycznie. Hebanowe koszulki na krótki rękaw, szare jeansowe spodnie, adidasy. Przy sobie mieli jeszcze bluzy. Leo czarno-białą w paski, Felix granatową ze skórzanymi naszywkami na ramionach i łokciach.
— Rada na przyszłość, rozpoznawaj ich po naszyjnikach — rzuciła Maddy.
Przytaknęłam zmieszana.
— Felix nosi niebieski, Leo biały — dodała Aria.
— Ej, Maruda i Niemowa, chodźcie tu! — zwróciła się do pozostałej dwójki chłopaków Maddy.
— Ja ci dam, kurwa, „Marudę". — Skrzywił się chłopak o jasnobrązowych, odbijających się w świetle nieco na złoto, włosach.
Zmarszczył grube brwi o wyraźnym łuku, przykrywając tym samym jasne tęczówki – kolejna osoba z szarobłękitnymi. Mocno zaznaczona szczęka się napięła. Na lekko skrzywionym nosie z ostrą końcówką powstała zmarszczka. Tak samo na czole, które zakrywała nieco grzywka, rozchodząca się jakby falami na boki. Średniej wielkości usta wygięły się w grymasie niezadowolenia. Zauważyłam, że zacisnął pięść, tym samym uwydatniając żyły na ramieniu. Miał na sobie biały T-shirt z dekoltem idącym w literkę V. Spodniami były czarne jeansy, a na stopach widniały ciężkie buty. Zauważyłam jeszcze, że przez torbę posiadał przewieszoną skórzaną kurtkę, na nadgarstku nosił skórzaną bransoletkę, a na szyi srebrny łańcuszek z krzyżykiem.
— To jest Duncan, aka Pan Wieczny Maruda, Bo Życie Jest Do Dupy. — Objął mnie ramieniem Leo.
— Przywalił ci ktoś kiedyś? — wyszczerzył groźnie zęby, sycząc.
— Tak — przyznał. — Ty, jeśli zapomniałeś.
— Skończcie obaj — rzekły jednocześnie Aria i Maddy.
— Pan „Niemowa" to Jeremy — wtrącił się Felix.
Jeremy uniósł swoje czysto szare oczy na mnie. Wtapiały się nieco w jasną skórę, choć okalające je czarne brwi powinny je bardziej wybijać. Krótkie włosy opadały nieco niechlujnie na czoło, co dodawało uroku. Posiadał szczupłą twarz z nieco wyraźniejszymi kośćmi jarzmowymi, ledwie wklęśniętymi policzkami i dokładnie zarysowaną szczęką. Nos był prosty, usta w ładnym kształcie, górna warga nieco mniejsza od dolnej.
Skała – pomyślałam, patrząc na niezmienną mimikę.
Najbardziej się wyróżniał stylem ubioru. Nogi okrywały co prawda jeansy, jednak stopy ukryte były przez jakieś starsze już trampki. Widziałam, że miał na sobie jasną koszulkę, ale na to założył jeszcze koszulę w wyblakłą zielononiebieską kratę, którą zapiął, zostawiając trzy górne guziki odpięte, i zakrył jeszcze ciemnoszarą bluzą. Rękaw zarówno ostatniej, jak i przedostatniej części garderoby miał podwinięte do połowy przedramienia, tym samym odkrywając resztę części ramienia. Na lewym nadgarstku zauważyłam trzy plecione bransoletki, a na prawej ręce – którą właśnie się podrapał po policzku – dostrzegłam sygnet przy środkowym palcu.
W tej chwili rozległ się dzwonek. Dziewczyny od razu złapały mnie pod ramiona, jak wcześniej, by od razu mnie zaprowadzić do kolejnej sali. Przez całą drogę bliźniacy, Maddy i Aria zadawali mi jakieś pytania, chcąc mnie poznać. Uważałam to za naprawdę coś dziwnego. Pierwszy raz kogoś aż tak bardzo interesowałam. Nie spodziewałam się, że zostanę tak ciepło przyjęta przez jakąś grupkę przyjaciół. Niemal z góry zakładałam, że każdy ponownie odepchnie mnie w kąt tak, jak miało to miejsce w poprzedniej placówce.
Ponownie poczułam dreszcz.
Słuchając, o czym mówiła Maddy, rozejrzałam się ukradkiem. W tym momencie natrafiłam na wzrok Jeremiego, który wypalał mi dziurę w plecach. Natychmiast zwróciłam tęczówki na korytarz przede mną, by zbyt długo nie utrzymywać kontaktu.
Ten chłopak był dziwny. Nie słyszałam, aby choć raz się odezwał. Naprawdę nie umiał mówić? Może dlatego reszta go nazywała „Niemową". Nic nie powiedział cały dzień. Do tego ani razu nie odwrócił ode mnie wzroku w czasie kolejnych zajęć i przerw. Dosłownie miałam wrażenie, jakby obserwował każdy mój ruch, oczekując jakiegoś potknięcia.
Cały dzień byłam osaczona głównie przez czwórkę gaduł. Duncan i Jeremy trzymali się raczej na uboczu. Początkowo myślałam, że trzymali się tej czwórki, bo coś któregoś z kimś łączyło – relacja typu „przyjaciel z dzieciństwa" czy coś w tym stylu – a oni się po prostu kumplowali i któryś próbował wciągnąć drugiego do paczki, jednak ta teza padła, gdy zauważyłam, że nawet między sobą nie rozmawiali. Mało tego, miałam wrażenie, że Jeremy się o coś gniewał na Duncana. Wolałam żadnego z nich nie zaczepiać, aby się dowiedzieć, o co chodziło. Na forum grupy też nie chciałam pytać, bo mogłabym wyjść na wścibską, jednakże gdzieś z tyłu głowy powstało wrażenie, że mogli się oni pokłócić przeze mnie.
Powinnam przestać tak wszystko analizować...
— Okej, Mel, teraz tak z ciekawości — zaczęła Aria, kiedy wyszliśmy z budynku — Ile ty nosisz biżuterii? Pytam, bo masz na dłoniach, nadgarstkach, na szyi i w uszach.
Mruknęłam w zastanowieniu, licząc wszystkie ozdoby.
— Sześć pierścionków, jedna bransoletka od rodziców, bransoletka od dziadków ze strony mamy, kolejna od dziadków ze strony taty, wisiorek, z którym się praktycznie nie rozstaję, naszyjnik z krzyżykiem od taty... Czyli już w sumie jedenaście elementów, a doliczając kolczyki, wyjdzie około czternastu elementów?
— Ile ty masz kolczyków? — dopytała Maddy.
— Na prawym uchu mam Industriala, na obu mam Orbitale i normalne Loby. Liczę je jako pary, więc wyszło czternaście.
— Chryste panie...— Złapała się za głowę Maddy. — Kiedyś ty zrobiła te kolczyki?
— Jak skończyłam czternaście lat... — Odwróciłam wzrok, zwracając uwagę, że właśnie podjechał samochód taty. — Rodzice po mnie podjechali.
Cała czwórka zwróciła uwagę na duże auto. Jeremy i Duncan także spojrzeli w tamtym kierunku. Zauważyłam, jak rodzice spojrzeli w moim kierunku, jednak postanowili mi nie robić wstydu. Zerknęli na siebie, unosząc kąciki ust.
— Em... To — zaczęłam — Do jutra?
Zrobiłam krok w tył. Czwórka gaduł się uśmiechnęła, by kolejno przytaknąć. Ruszyłam w stronę pojazdu.
— Do jutra, Mel! — krzyknęli jednocześnie bliźniacy, a do nich dołączyły dziewczyny.
Odwróciłam się gwałtownie, łapiąc za rączkę torby. Nie spodziewałam się tego, przez co się lekko wystraszyłam. Reszta się zaśmiała, by kolejno mi pomachać, na co odpowiedziałam niepewnie tym samym, po czym podeszłam do wozu i uchyliłam drzwi na tylne siedzenie. Po raz ostatni spojrzałam w stronę budynku szkoły, gdzie jeszcze stała cała grupka, jednak odwrócili się już do Duncana, który zdecydowanie na coś narzekał, a przynajmniej na to by wskazywało nadmierne gestykulowanie rękami i zdenerwowany wyraz twarzy.
— Koledzy? — zaczął tata, kiedy zapinałam pas.
— Bardziej bym powiedziała, że znajomi z klasy.
— Mel — zwróciła moją uwagę mama, dlatego uniosłam na nią wzrok. — Cały czas się uśmiechasz.
Poczułam, jak na twarz wpływało nagłe ciepło, przez co uciekłam spojrzeniem na chodnik, którym szło kilku uczniów.
— Wielkie mi co... — wymamrotałam.
Swoją reakcją rozśmieszyłam dwójkę dorosłych.
— Wydają się sympatyczni — stwierdził tata.
Westchnęłam, zbliżając się do przestrzeni między przednimi fotelami.
— Możemy zmienić temat? — poprosiłam.
— Czemu? Nie chcesz się pochwalić, że udało ci się z kimś zaznajomić? — mama dalej się droczyła.
Oparłam głowę na ramieniu załamana.
— Za jakie grzechy to akurat waszą córką jestem?
Ponownie się roześmiali, słysząc ton, jakim się odezwałam.
Na tym się zakończyła ta rozmowa. Przez resztę drogi do kliniki toczyła się dyskusja odnośnie nauczycieli. Opowiadałam, że każdy powiedział, że gdyby coś się działo, to mam go powiadomić. Rodzice się tym samym przyznali, że tym razem woleli powiadomić szkołę, z jakim problemem się borykałam, by nie nastąpił żaden problem, gdybym przysnęła w czasie zajęć. Cóż, nie winiłam ich za podjęte kroki. Gdybym znalazła się na ich miejscu, postąpiłabym pewnie podobnie, jednak dziwił mnie fakt, że szkoła to tak po prostu zaakceptowała. Mimo wszystko nie byłam jedynym przypadkiem na świecie, który posiadał jakieś problemy ze zdrowiem, choć może bardziej chodziło o ich poziom i specyfikację. Jakby na to nie spojrzeć, chodziło o sen, z jakim niezbyt mi po drodze, choć od znalezienia się w tym kraju, mieście, lunatykowałam dopiero dwa razy – fakt, między tymi razami zarywałam nocki.
Zatrzymaliśmy się dopiero pod kliniką. Z zewnątrz wydawała się całkiem ładna i przestronna. Budynek barwił się białym kolorem. Przy szklanych drzwiach znajdowała się ciemna kolumna z kamienia. Przy niej znalazł miejsce znak z nazwą, który po bokach i z tyłu ozdabiały kwiaty – zarówno te okrywające, jak i pnące. Za tym widziałam kilka szyb na całe ściany, a za nimi poczekalnię. Budowla posiadała tylko parter, dach był ścięty, ale całość naprawdę wydawała się spora.
Przeszliśmy krótkim chodnikiem prowadzącym do drzwi. Tata przepuścił mnie i mamę pierwszą, dlatego od razu ruszyłyśmy do biurka, za którym siedziała kobieta w fartuchu. Gdy podniosła wzrok znad laptopa, dostrzegłam szarozielone oczy...
Czemu prawie każdy, kogo dziś spotykam, ma taki kolor oczu?!
Mama szybko omówiła z kobietą, że byłyśmy umówione z doktorem Bernonem. Powiedziała, żebyśmy poczekały, bo lekarz przyjął właśnie pacjenta, który znajdował się w kolejce przede mną. Ruszyliśmy na kanapy.
Naprawdę dziwił mnie poziom, w jakim urządzono klinikę. Wydawała się naprawdę bogata. Na ścianach pomalowanych na beżowo, stworzono z ciemnych desek coś na kształt plastrów miodu. Dodawało to nieco uroku i łączyło się z brązowymi panelami na podłodze. Na podstawie tego wszystkiego, turkusowe sofy w ciemniejszym tonie mocno się odcinały, ale nie kontrastowały jakoś mocno. Wręcz przeciwnie. Moim skromnym zdaniem wpasowywały się idealnie. Dodawały życia, którego także nie brakowało. Gdzieniegdzie dostrzegłam rośliny.
— Nawet tu ładnie — skomentowała mama, kiedy zauważyła, jak się rozglądałam.
Przytaknęłam.
— Jest przyjemniejsza atmosfera — stwierdziłam, na co przyznała mi rację.
Sięgnęłam do kieszeni bluzy, chcąc jakoś zabić czas, jednak w bluzie ani w spodniach nie miałam telefonu. Zapomniałam go przepakować z torby, gdy tu jechaliśmy. Westchnęłam i mentalnie dałam sobie w łeb.
Jak to się mówi: „Skleroza nie boli, ale trzeba się nachodzić".
— Tato — zwróciłam jego uwagę. — Dasz mi klucze od auta? Zostawiłam telefon w torbie.
Uśmiechnął się. Sięgnął do kieszeni marynarki. Od razu odebrałam od niego pęczek i wstałam z kanapy.
— Tylko wróć — zażartował.
Zaśmiałam się lekko. Cóż, nie dziwiłam się, że powiedział coś takiego. Zawsze paranoja mogła stwierdzić, że postanowi się nagle objawić, by tworzyć nowe czarne scenariusze.
Wyszłam z kliniki. Skierowałam się do samochodu, który stał po lewej stronie parkingu, patrząc od wyjścia z budynku. Przeszłam do niego szybkim krokiem, nie chcąc się ociągać. Nie wiedziałam, ile lekarzowi zajmuje przyjmowanie pacjenta, ale miałam przeczucie, że skoro znalazłam się tu pierwszy raz, nie potrwa ono krótko.
No, chyba że się podda...
Z pomocą odpowiedniego przycisku na pilocie odblokowałam drzwi. Szybko wyszukałam telefonu w odpowiedniej przegródce. Wyjmując go, wygaszacz automatycznie się uruchomił. Dzięki temu zauważyłam, że przyszło mi sześć powiadomień z Facebooka odnośnie zaproszeń do znajomych. Od razu odblokowałam urządzenie, zamykając przy tym pojazd. Po tym kolejno zwróciłam się w stronę budynku.
Wcisnęłam odpowiednią ikonkę, potem kolejną, a przez to ukazało mi się kilka nazwisk.
Aria Priest.
Felix Leblanc.
Leonard Leblanc.
Madelaine Reed.
Duncan Cooper.
I Jeremy Bernon.
Duncan nie wydawał się jakoś specjalnie zainteresowany znajomością ze mną, a mimo tego wysłał mi zaproszenie? Choć nie, po dłuższym zastanowieniu mogłam się spokojnie domyślić, że został do tego zmuszony przez „czworaczki". Raczej nie zrobiłby tego z własnej woli. Od razu wszystko potwierdziłam, zatrzymując się moment dłużej przy Jeremym. Jego nazwisko... Bernon. Słyszałam je ledwie kilkanaście minut wcześniej. Mama mówiła, że mam wizytę u doktora Bernona... Rodzina czy po prostu zbieżność nazwisk?
— Melissa?
Usłyszałam za sobą, dlatego od razu się odwróciłam. Za mną stała Maddy w towarzystwie reszty. Serce niemal od razu przyspieszyło, kiedy dostrzegłam nagłe niezrozumienie u każdego z paczki. Momentalnie zrobiło mi się chłodniej, kiedy w głowie powstała myśl, że już wiedzieli... Że właśnie odkryli mój największy sekret związany z chorobą.
— Co ty tu robisz? — spytała Maddy, a mi chwilowo brakło powietrza.
* Rzymian 14:13
****************
No, poznaliście nowe postacie. Co o nich sądzicie? Któraś wam przypadła do gustu, a może którejś już nie lubicie?
Jak myślicie, co zrobi Mel? Powie, co robiła pod kliniką? A może ucieknie?
Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał kolejny rozdział!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro