Rozdział 50: Jeremy
Przyglądałem się budynkowi, w którym wyczuwałem jedynie trzy źródła energii magicznej. Jakakolwiek aura, jaka należała do Melissy, po prostu zniknęła w ciągu kilku sekund. Widziałem, że coś do mnie napisała, ale tego nie odczytałem. Bałem się, co by to mogło być. Jeżeli dziewczyna czuła do mnie to samo, co ja do niej, to przyprawiłoby mnie to o jeszcze większy ból w związku z jej utratą pamięci. Melissa, którą znaliśmy, zniknęła, ale i tak wszyscy chwieliśmy zobaczyć ją ten jeden ostatni raz. Każdy czuł, że musieliśmy to zrobić, zanim zrobimy to, co nakazał tata. Póki ktokolwiek, kto kiedykolwiek nas poznał, nadal nas kojarzył. Melissa nas zapomniała, ale wspomnienia innych osób, jej rodziców, osób ze szkoły... Nie mogli nas wypominać, bo Mel by uznała, że zwariowała.
Złapałem głębszy wdech, a na dłoni wylądowały palce Maddy. Płakała, bo tym razem naprawdę straciła przyjaciółkę, na której zależało jej najbardziej. Przytaknąłem, a kolejno otworzyłem drzwi auta. Stając na chodniku, pstryknąłem palcami. Świat wokół się zatrzymał. Kolejne kliknięcie sprawiło, że reszta mogła się poruszyć. Niepewnie postawiłem pierwszy krok w stronę budynku, przełykając ślinę. Bałem się ją teraz zobaczyć. Była niczego nieświadoma. Zupełnie zielona w sprawach Cieni.
Ruszyłem palcami, odblokowując drzwi. Magia je uchyliła, a my weszliśmy na piętro i skręciliśmy w lewo, kierując się prosto do pokoju Mel. W piersi coraz bardziej narastało uczucie niepokoju. Nie chciałem wchodzić do tego pokoju. W późniejszym czasie wystąpiłyby u mnie sny, a raczej koszmary, gdzie Mel grałaby główną rolę, a ja jedynie bym cierpiał, ale coś mi po prostu kazało przeć naprzód. Czułem, jak serce się domagało, bym zobaczył ją ostatni raz.
Złapałem za klamkę, nacisnąłem ją i pchnąłem drzwi. Momentalnie brakło mi powietrza, gdy zobaczyłem ją leżącą w łóżku z zamkniętymi oczami. Przeszedłem przez próg. Słyszałem, jak reszta złapała głębsze wdechy. Żadne z nas nigdy nie chciała jej zobaczyć w takim stanie. Nadal ranna i niepamiętająca kompletnie nic z tego, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach.
Podszedłem bliżej. Zatrzymałem się dopiero, gdy miałem idealny widok na jej spokojną twarz. Klatka piersiowa powoli i równomiernie się unosiła, gdy Mel pobierała powietrze. Wydawała się kompletnie zdrowa i bezbronna, a tak naprawdę potrafiła się obronić, gdyby sytuacja tego wymagała, jednak w starciu z Kościrogiem nie miała żadnych szans. Gdyby nie moje nieposłuszeństwo, gdy tata kazał mi przy niej czuwać, nic takiego nie miałoby racji bytu, a jednak teraz się tu znajdowaliśmy, stojąc nad dziewczyną, którą zawiedliśmy i nie byliśmy w stanie uratować.
Ja nie byłem w stanie...
Poczułem, jak po twarzy spłynęły łzy.
— Nie powiedziałem jej...
— Jeremy... — odezwała się cicho Maddy.
— Nie wyznałem jej uczuć. Myślałem, że mam czas.
— Co byś jej powiedział? — dopytała Aria.
Złapałem głębszy wdech.
— To chyba jasne... — Przełknąłem ślinę. — Powiedziałbym jej, że ją kocham. Powiedziałbym jej, że to dzięki niej się zmieniłem... Że to ona mi pokazała, co to w ogóle znaczy kochać. Że jest najlepszym, co spotkało mnie w życiu... Ale już za późno. Nigdy tego nie usłyszy i się nie dowie, co do niej czułem.
— To się nie powinno tak skończyć... — zauważył Can. — Dopiero, co się z nią dogadałem...
— Doprowadziliśmy do tego...
— Nie wy... — przerwałem Maddy.
— Jeremy? — odezwała się zaskoczona.
— Ja doprowadziłem.
— Stary, ale się nie obwiniaj — zaczął Leo. — Nie byłeś tam sam...
— Ale miałem jej pilnować — zauważyłem. — Miałem przy niej siedzieć i się nie ruszać, dopóki Kościróg by nie skończył jako kryształ, a zamiast tego...
Złapałem głębszy wdech, nie mogąc już nic powiedzieć. Nie dałem rady. Reszta jednak wyraźnie zrozumiała aluzję. Nastąpiła cisza, która trwała przez jakiś czas. W końcu jednak musieliśmy się pożegnać z Melissą na dobre.
Utratę pamięci uważałem za coś gorszego od śmierci. Przy odejściu z tego świata masz świadomość, że byłeś, przynajmniej w większości przypadków, w głowie tej osoby. Przy tej całkowitej amnezji następowało coś innego. Mel żyła, chodziła po świecie, uśmiechała się, jednak żadne z nas nie mogło jej w niczym towarzyszyć. Ból wzrastał dwukrotnie, gdy tylko sobie uświadamiałem, że dodatkowo nas nie widziała. Nawet gdybyśmy chcieli ją ponownie wprowadzić w ten świat, to w planie znajdował się ogromny ubytek, którego nijak nie mogliśmy zakleić.
Odwróciłem się do reszty, która już czekała przy drzwiach. Oczekiwali, aż będę gotowy odejść. Aż poczuję, że umiem ją zostawić, ale tego prawdopodobnie nie umiałbym zrobić nigdy. Uważałem Mel za jedną z najważniejszych osób w życiu, a teraz ją straciłem. Kolejna osoba ode mnie odeszła...
Zacisnąłem powieki, cofnąłem się o krok, po czym ruszyłem do reszty z opuszczonym wzrokiem. Widziałem, że mi współczuli. Wiedzieli, jak patrzyłem na Mel. Prawdopodobnie byliby gotowi na planowanie nam wesela, gdybym nie ociągał się z wyznaniem. Mógłbym ją trzymać za rękę, mówić, jak bardzo mi na niej zależało i całować, ile bym chciał...
Momentalnie stanąłem w miejscu, gdy do głowy powrócił moment naszego pocałunku.
Już nie będę miał do tego okazji...
— Jeremy? — odezwała się Maddy, gdy nagle wróciłem się do Mel.
Zatrzymałem się przy dziewczynie mojego życia, pochyliłem się i nim reszta zdążyła ponownie coś powiedzieć, przycisnąłem wargi do miękkich ust Mel. Czułem to zaskoczenie idące od reszty, jednak nic nie mogli na to poradzić. Nie spodziewali się takiego ruchu z mojej strony.
Odsunąłem się powoli i pogłaskałem jej policzek. Kolejne łzy naszły mi do oczu, jednak tym razem wylądowały na policzkach Mel.
— Przepraszam, Melissa... Wybacz, że nie byłem w stanie cię uratować...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro