Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49: Melissa

Po ciele wspinał się nieprzyjemny ból. Szczególnie skupiał się w lewej stronie tułowia. Czułam rwanie. Z jednej strony było mi zimno, a z drugiej gorąco przez pieczenie w tym jednym miejscu. Powoli i z wielkim trudem uchyliłam powieki. Obraz się zamazywał, a przez to narosła panika, że coś się musiało stać. Na szczęście w ciągu kilku sekund wszystko się unormowało. Gdy widok się wyostrzył, momentalnie ujrzałam resztę, która nade mną stała.

Na twarzy każdego z nich pojawiła się ulga, a kolejno delikatne uśmiechy, które, niestety, szybko zniknęły. Powodem ich nagłej zmiany nastroju byłam ja sama. Próbując się podnieść, po ciele przebiegł nagły i nieprzyjemny dreszcz. Padłam z powrotem na łóżko, złapałam za bok promieniujący bólem do wszystkich nerwów.

— Odsuńcie się — odezwał się pan Bernon, który kolejno powoli i delikatnie odwrócił mnie na plecy.

Chcąc jak najbardziej zminimalizować nieprzyjemne uczucie – co nijak nie pomogło – zwinęłam się w kulkę.

— W porządku, powoli oddychaj — powiedział. — Aria, zimne okłady.

Niemal natychmiast wyszła z pomieszczenia. Pan Bernon mnie odkrył spod pościeli, a ja momentalnie zamarłam, widząc kilka pozszywanych ran wijących się przez mój bok i kawałek brzucha. Przełknęłam ślinę, a do głowy wróciły niegdysiejsze słowa Jeremiego, gdy wspominał, że Brama nie mogła zostać ranna. Przełknęłam ślinę, przypominając sobie, co się wydarzyło.

Zostałam zraniona przez Kościroga...

— Co...? — wydusiłam ledwie.

Nie mogłam mówić. Gardło było wyschnięte na wiór, wdychane powietrze drażniło śluzówkę. Miałam wrażenie, jakbym ostatni tydzień spędziła na pustyni.

— Kościróg cię dosięgnął — poinformował Duncan, który wyszedł przed szereg.

Swoim poczynaniem zwrócił uwagę każdego. Nikt obecnie nie miał odwagi, aby cokolwiek powiedzieć. Chwilowo go nie poznawałam, ale, sądząc po reakcji pozostałych, nie ja jedyna. U Duncana raczej rzadko było widać czystą powagę. Na początku naszej znajomości kompletnie odbiegał od osoby, jaką prezentował dzisiaj. Teraz wydawał się dojrzalszy. Podchodził do wszystkiego z rozwagą i spokojem, a także zdecydowanie bardziej się martwił.

— Opatrzyliśmy ci rany, prawie nam umarłaś na stole....

Przełknęłam ślinę na wiadomość o mojej prawdopodobnej śmierci. Moje serce się zatrzymało, a sama myśl o tym powodowała, że brakło mi tlenu. Na piersi powstał nagły ból. Opuściłam nieco wzrok, aby dostrzec formującego się siniaka na mostku.

Duncan opowiadał, co dokładnie się działo, gdy byłam nieprzytomna, ale mało się na tym skupiałam. Byłam przez moment martwa. Wróciłam do żywych, bo reszta mnie uratowała. Nagle sobie przypomniałam, dlaczego zostałam ranna. Wybiegłam na Kościroga. Myślałam, że już po wszystkim. Kompletnie wypadło mi z głowy, że demon ginie dopiero po zamienieniu się w kryształ. Zmartwienie spowodowane urazem Maddy sprawiło, że zapomniałam o wszystkim, co reszta mi kiedykolwiek powiedziała.

— Jest... Jeszcze jedna rzecz — odezwał się mniej pewnie.

Podniosłam wzrok na Duncana, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Swoim zaniepokojeniem wyrwał mnie z zamyślenia o własnym błędzie. Duncan wyraźnie szukał odpowiednich słów, aby poinformować, jak podejrzewałam, o czymś nieprzyjemnym i smutnym, biorąc pod uwagę reakcję pozostałych.

— Jakby to ująć...?

— Starczy, Duncan... — wszedł mu w słowo Jeremy.

Duncan zerknął na swojego przyjaciela.

— To dotyczy jej samej — zauważył. — Powinna wiedzieć, że w ciągu trzech dni cała istniejąca w niej magia zniknie, a nas przestanie pamiętać, widzieć, słyszeć i czuć.

— Co?

Wszyscy zerknęli w moim kierunku. W tym samym momencie w drzwiach stanęła Aria. Z oczu popłynęły łzy, bo nie dochodziła do mnie taka informacja. Pokręciłam głową, nie chcąc wierzyć w słowa chłopaka.

— Żartujesz sobie, prawda? — spytałam. — Robisz sobie ze mnie jaja, żebym nie myślała o tej ranie, prawda? Prawda?

Chłopak opuścił wzrok i go odwrócił, nie potrafiąc mi już nic powiedzieć. Z oczu leciało coraz więcej łez.

— Przez powstałą na twoim boku ranę wydobywa się magia, jaka istniała w twoim ciele — powiedział pan Bernon, na którego zerknęłam. — Nie jesteśmy w stanie jej zatrzymać. Twoje ciało odrzuca wszystkie zaklęcia, nie ważne, jakiego byśmy użyli. Nie umiemy tego zatrzymać.

Opuścił wzrok. W tym momencie obok mnie znalazły się dziewczyny, które kolejno mnie przytuliły. Całkowicie pękłam, uświadamiając sobie, że po raz kolejny stracę bliskie mi osoby. Ponownie zostanę sama jak palec i będę próbowała znaleźć sobie miejsce w świecie, gdzie kompletnie nie pasowałam. Tu, wśród pozostałych przynajmniej czułam, że jakaś cząstka mnie samej przynależała do tego środowiska, a teraz? To wszystko po prostu zniknie.

Zapomnę każdego z nich. Nie będę ich widziała. Nie dostanę szansy, by z którymkolwiek z nich porozmawiać.

Odetchnęłam z trudem, próbując podnieść się z łóżka. Skrzywiłam się, czując ciągnięcie szwów na ranie. Nie mogłam o niej powiedzieć rodzicom. Musiałam udawać, że wszystko dobrze. Nafaszerowałam się lekami przeciwbólowymi, ale one już puszczały. Powinnam pielęgnować ostatnie chwile, jakie mi pozostały z pozostałymi, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam złapać za komórkę i do nich zadzwonić.

Zostało mi trzydzieści sześć godzin, zanim całkowicie o nich zapomnę. Nie mogłam się przełamać. Każde wspomnienie o reszcie bolało coraz bardziej. Gdybym tworzyła jakieś nowe, kompletnie bym się załamała, że one znikną. Nie chciałam tego...

Po twarzy ponownie spłynęły łzy.

Ja nie chcę ich stracić.

Dalsze rozpaczanie przerwał mi nagły dzwonek komórki. Złapałam za nią ostrożnie. Na ekranie zobaczyłam komunikat, że dzwoniła Maddy. Przełknęłam ślinę, wytarłam buzię rękawem bluzy z króliczymi uszami, po czym przesunęłam palcem po ekranie, odbierając połączenie.

— Co...?

Zabieramy cię gdzieś — poinformowała, na co szerzej uchyliłam powieki. — Czekamy na zewnątrz. Nie spiesz się.

Mruknęłam coś w odpowiedzi, a kolejno się rozłączyłam.

Dalej się starają...

Chcieli tworzyć ze mną wspomnienia. Pragnęli pamiętać, jak wprowadziłam do ich życia nieco normalności, a oni do mojego trochę adrenaliny. Złapałam głębszy wdech, po czym powoli i ostrożnie wstałam z łóżka, mimo wszelkich starań, krzywiąc się z dyskomfortu. Szurając stopami po wykładzinie, podeszłam do szafy, skąd wyjęłam rozciągliwe spodnie i czarną koszulę na guziki. Nie miałam siły, aby bardziej się starać. Każdy ruch przyprawiał o nieprzyjemności, więc starałam się go ograniczyć do minimum i konieczności.

Przebrałam się, wykonując wszystkie czynności o wiele wolniej, niż zrobiłabym to kiedyś – nawet pomimo zmęczenia. Westchnęłam, ponownie zarzucając na plecy bluzę z króliczymi uszami. Przejrzałam się w lustrze. Ponownie się zmieniałam. Jeszcze dwa dni temu potrafiłam się uśmiechać, a teraz nawet to mi nie wychodziło. Chodziłam przybita, bo co rusz wracały do mnie informacje, że uciekał mi czas.

Rozczesałam włosy. Już w kolejnej chwili łyknęłam tabletkę przeciwbólową. Musiałam jakoś przejść obok rodziców, aby nie zauważyli grymasu towarzyszącemu bólowi. Złapałam głębszy wdech, chowając lek do kieszeni – w razie potrzeby. Ruszyłam powoli do schodów. Zeszłam po nich ostrożnie, na przed ostatnim podeście mijając Mistic zwiniętą w bochenek. Uśmiechnęłam się lekko na jej widok.

— Wychodzę z Maddy i resztą! — rzuciłam przez korytarz.

Rodzice wyjrzeli z kuchni i przytaknęli.

— Baw się dobrze — powiedział tata.

— I nie wracaj zbyt późno — dodała mama.

Na jej słowa przytaknęłam i wsunęłam buty na stopy.

Dobrze, że nie muszę się do nich schylać...

Już kolejno zarzuciłam kurtkę na plecy, a następnie wyszłam z budynku. Zobaczyłam pozostałych, jak czekali w dwóch samochodach. Maddy mi pomachała, a ja ruszyłam w ich kierunku, uważając, by nie wywinąć orła na kamiennej ścieżce. Znajdując się przy samochodzie terenowym Jeremiego, wsiadłam na przednie miejsce pasażera, które zwolniła mi Maddy.

— Co wymyśliliście? — spytałam od razu.

— Zobaczysz — odpowiedziała równo z Maddy Aria.

Przytaknęłam. Jeremy odpalił samochód, a kolejno ruszył z podjazdu. Jechaliśmy przez jakiś czas. Mijaliśmy domy, budynku użytku miejskiego, sklepy osiedlowe, place zabaw. Westchnęłam, opuszczając wzrok. Wszędzie widziałam masę uśmiechniętych ludzi, jednak między nami rozprzestrzeniała się aura smutku. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że mieliśmy coraz mniej czasu, który uciekał z każdą sekundą. Nie mogliśmy nic zrobić, jak tylko się dołować.

Uniosłam z powrotem spojrzenie, dzięki czemu dostrzegłam widok, który wydał mi się znajomy. Po chwili się domyśliłam, gdzie wylądowaliśmy. Park Wolf Creek. Miejsce, gdzie reszta mi pomagała zrozumieć, co znaczyło bycie Bramą. Gdzie pomimo nieprzyjemnej sytuacji, stało się coś dobrego. Zrozumiałam, że należenie do ich świata wcale nie oznaczało najgorszego, co mogło mnie spotkać. Wręcz przeciwnie.

To była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się kiedykolwiek przydarzyć. Sam fakt, że ich poznałam, także przypisywałam pod tę kategorię.

Bez słów wysiedliśmy z pojazdów i ruszyliśmy nad jezioro, gdzie wtedy siedzieliśmy. Myślałam, że już bardziej mnie nie zaskoczą, jednak się myliłam. Znajdując się obok zalewu, dostrzegłam porozkładane na odśnieżonym piasku koce i palące się ognisko w samym środku okręgu. Momentalnie do oczu napłynęły łzy. Zerknęłam na resztę. Każdy się zamartwiał, nie tylko ja.

Teraz zrozumiałam. Tworzyli te wspomnienia, bo nie zamierzali zapomnieć tak jak ja. Oni chcieli pielęgnować momenty, których ja nie mogłam. To wszystko sprawiło, że do nich podeszłam i wtuliłam się w całą grupkę. Odpowiedzieli mi tym samym, długo nie pozwalając się odsunąć. Traciłam z nimi chwile, ale obecnie pragnęłam żyć tym, co się działo. Spędzić z nimi jak najlepszy okres, żeby oni go zapamiętali. Aby wspominali wszystkie najprzyjemniejsze momenty i wracali pamięcią do tej uśmiechniętej mnie.

Taka chciałabym być przez nich przytaczana w przebłyskach... Szczęśliwa, bo miałam ich obok siebie.

Uniosłam kąciki ust i spojrzałam na obiektyw aparatu, gdzie Felix ustawiał migawkę. Chcieli upamiętnić ten wypad. Mieć pamiątkę, a ja dostałam kopię, którą następnego dnia od razu schowałam do albumu. Nie wiedziałam, co się stanie ze zdjęciem. Czy oni z niego znikną? Czy ono samo przestanie istnieć? Nie wiedziałam.

Tak samo teraz, gdy dochodziła północ, a ja po dzisiejszym zaśnięciu miałam o wszystkim zapomnieć. Od jakiejś godziny patrzyłam na komórkę, wpatrując się w czat messengera, który na dosłownie pięć minut miał zniknąć, jakby nigdy nie istniał. Przyglądałam się ostatnim wiadomościom, którymi była najzwyklejsza rozmowa, że na zewnątrz panował mróz.

Uśmiechnęłam się na tę prostotę, a kolejno weszłam w osobisty czat z Jeremym. To mogła być moja ostatnia szansa, aby coś do niego napisać. Wzięłam głęboki wdech, a kolejno wpisałam w miejsce do wprowadzania wiadomości te dwa słowa, których tak bardzo bałam mu się powiedzieć w twarz. Moment zawahania, ale ostatecznie zamknęłam oczy i po prostu wcisnęłam strzałkę.

Wiadomość wysłana.

Nieodczytana.

Brzmiąca: Kocham cię.

Położyłam się, zerknęłam na sufit i złapałam urywany oddech. Nie chciałam zasypiać, ale powieki samoistnie opadały. To ostatni raz, kiedy w ogóle myślałam o pozostałych. Już nigdy więcej to się nie wydarzy. Nie usłyszę już droczenia się bliźniaków z nauczycielami. Nie wyjdę z dziewczynami na miasto. Nie podenerwuję już Duncana. I przede wszystkim... Nie dostanę odpowiedzi od Jeremiego. To ostatnie bolało mnie najbardziej.

Po skroniach spłynęły po raz ostatni łzy, a przy tym moje oczy się zamknęły.

*************************

To jeden z kilku rozdziałów, które się dzisiaj pojawią.

Także rozpoczynamy maraton kończący książkę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro