Rozdział 46: Jeremy
Zatrzymałem Melissę, zanim wyskoczyła na łąkę, gdzie rozgrywała się istna rzeź. Początkowo było nas ponad dwie setki, ale z moich obliczeń, zginęła ponad pięćdziesiątka. Nie mogłem pozwolić, żeby Mel wybiegła dosłownie w paszczę lwa. Miałem jej nie opuszczać, ale nie mogłem zostawić też Maddy. Co prawda, reszta do niej podbiegła i odciągnęła na bok, tata już się zajmował jej prawdopodobnie pogruchotaną ręką, ale to nadal dziewczyna, z którą się wychowałem i patrzyłem jak na siostrę.
Patrzyłem? Ona nią jest, choć z innej puli genowej.
— Puść mnie, Jeremy! — poprosiła Melissa.
Spojrzałem na nią, dzięki czemu dostrzegłem jej zapłakane oczy. Maddy to przyjaciółka Mel, więc nie powinienem jej od niej odseparowywać, ale nie miałem wyboru. Kościróg stał na drodze do reszty, a za tym szło, że jeżeli Melissa by wybiegła na łąkę, zostałaby natychmiast zabita przez demona. Na to nie mogłem pozwolić. Tym bardziej po tym, co jej powiedziałem chwilę wcześniej.
Wiedziałem, że powinienem coś zrobić. Przez sytuację sprzed chwili, cała flanka stanęła i czekała na znak taty. Kościróg, jako że był rozumnym demonem, oczekiwał na nasz kolejny ruch. Nie atakował. Chciał, byśmy coś zrobili, żeby swoim kontratakiem pokazać, iż nie dorastaliśmy mu nawet do pięt.
On się z nami bawi...
Zacisnąłem szczękę. Z tyłu głowy odzywał się cichy głosik, że powinienem coś uczynić, jednak zdrowy rozsądek i Stella rezonująca w ciele stanowczo tego odradzały. Wyskoczenie na Kościroga samemu było niebezpieczne i lekkomyślne, jednak coś musiałem zrobić.
Po kręgosłupie przebiegł dreszcz. Złapałem głębszy wdech, chcąc uspokoić myśli. Zajmowałem miejsce następcy taty, nie mogłem podejmować nieprzemyślanych decyzji, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że czasem ataki z zaskoczenia potrafiły przesądzić o całej akcji. Niestety, pierwszy efekt szoku już mieliśmy szansę wykorzystać i nie posiadałem pewności, że kolejny by wyszedł.
Przełknąłem ślinę.
— Nie puszczę.
Mel się do mnie zwróciła. Widziałem to czyste przerażenie na jej twarzy. Ten obraz mi jedynie uświadomił, że opcja niezagrania skrzypiec w tym momencie nie wchodziła w grę. Musiałem coś zrobić. Dla Mel, Dla Maddy, dla wszystkich...
Spojrzałem na całe zgromadzenie.
Za trzy lata miałem pozostać ich głową. Czułem na sobie wzrok każdego. Oczekiwali na jakiś ruch z mojej strony, co znaczyło tyle, że obecnie pochopne decyzje nie podchodziły pod takie do rozpatrzenia, a od razu pod te do wykonania.
— Nie ruszaj się stąd, Mel — poprosiłem.
Uniosła brwi zaskoczona. Zauważyłem, jak przełknęła ślinę.
— Ale...
Wziąłem głębszy wdech i odwróciłem ją do siebie. Uniosłem kąciki ust, ale na pewno dało się dostrzec cień niepokoju.
— Wszystkim się zajmę — zapewniłem. — Obiecuję.
— Jeremy...
Pochyliłem się, przycisnąłem usta do czoła dziewczyny. Czułem, jak delikatnie się wzdrygnęła, jednak nic więcej nie powiedziała. Gdy się odsunąłem, zobaczyłem, na jej twarzy widoczny rumieniec. Odwróciłem nas tak, żeby stać plecami do pola walki. Ledwie sekundę później się cofnąłem, dalej trzymając dłonie dziewczyny. Jej paznokcie delikatnie przesunęły się po wnętrzu prawej ręki.
Zauważyłem, jak trzęsące się palce zacisnęła w pięść. Kolejno przyłożyła ją do serca. Widziałem strach w jej oczach. Starałem się nie podzielać tego uczucia, jednak nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać. Odwróciłem się do Kościroga, ruszyłem w jego kierunku powolnym i spokojnym krokiem.
Przy naszym pierwszym spotkaniu się go obawiałem, jednak teraz to coś innego. Uczucie kotłujące się w piersi nie pozwalało mi na strach. Chroniłem czegoś ważnego. Kogoś, na kim mi zależało. Broniłem dziewczyny, którą kochałem. To jedynie podjudzało poczucie determinacji i ten ogień, jaki rozpalał mi w piersi. Nie czułem takiej energii wcześniej. Coś się działo, jednak to przepełnienie mocą całkowicie zbagatelizowałem. Obecnie uznawałem je za coś, co dałoby mi możliwość wygrania z tą bestią z najgłębszych czeluści piekieł.
— Jeremy! Wracaj na miejsce! — krzyknął tata.
Musiał mnie zauważyć, że kroczyłem prosto na demona.
Zignorowałem jego polecenie. Zacisnąłem pięści. W żyłach i mięśniach czułem przepływającą magię. Dowodziło tego lekkie mrowienie na całym ciele. Wziąłem głębszy wdech, słysząc całą resztę, która tak jak tata, próbowali do mnie jakoś dotrzeć. Kazali mi wracać do Mel, jednak teraz nie potrafiłem. Walka się zatrzymała, a ja wiedziałem, jak doprowadzić ją do końca. Jak wykorzystać to przepełnienie, które powstało w ciele. Jak sprawić, by jeszcze bardziej urosło. Możliwe nawet, że ten sposób powaliłby Kościroga i sprowadził go do poziomu gruntu.
Wziąłem głębszy wdech. Uchyliłem powieki. Przy oczach powstało nieprzyjemne pieczenie.
— Stella, zdejmij blokady z mojej mocy — rozkazałem.
Momentalnie z piersi wydobyło się błękitne światło. Z tego miejsca wyskoczył demon, którego znałem od małego. Zauważyłem kątem oka, jak tata się przeraził. Reszta uchyliła szerzej powieki. Przy nich Stella nigdy nie pojawiła się w swojej połowicznej formie. Zwykle widywali ją co najwyżej jako pasmo energii, z jakim przyszło mi się porozumiewać. W takiej formie – małego ocelota – widziałem ją tylko ja i Mel.
Stella zamigotała gwałtownie i szybko w znaczeniu: To niebezpieczne! Możesz zginąć!
— Nie mamy teraz czasu na obmyślanie innego planu, Stella. — Spojrzałem w jej białe puste oczy. — Kościróg czeka na nasz ruch, a ja nie dam mu tej przyjemności z zabijania. Chronimy Mel, Stella.
Stelli opadły uszka. Powieki uchyliła szerzej, a w kolejnej chwili zabłyszczała stanowczo: Pomogę. W ciągu kilku sekund zaczęła rosnąć, by w końcu, pierwszy raz, od kiedy ją miałem, ukazać się w pełnej formie, która wzrostem sięgała mi do połowy ramienia, pomimo faktu stania na czterech łapach. Dalej płonęła, jednak teraz można by ją uznać za przerażającą. Jej głowa nie była tak mała jak wcześniej, a przypominała wielkością połowę ludzkiej klatki piersiowej o średniej budowie. Wyglądem nie odchodziła daleko od naprawdę przerośniętego tygrysa, jednak jej wąsy dalej imitowały takie jak od suma. Ogon stał się zdecydowanie dłuższy, a do tego miała ich nagle dwa. Na białych oczach pojawiła się źrenica w postaci ciemnoniebieskiej kreski – przypominała nieco wężowe oko. Silne łapy wbijały się w grunt, a powarkiwania dawały do zrozumienia, że ze Stelli lepiej nie drażnić.
Czułem na sobie wzrok wszystkich. Tylko Cienie z naszego zbiorowiska zdawały sobie sprawę, że posiadałem swojego demona, którego zadaniem było utrzymywanie mojej mocy w ryzach. Teraz jednak dowiedzieli się o tym też inni. Nagle poczułem całkowity luz. Moja moc została uwolniona z klatki, jaką stworzyła Stella. Energia natychmiast rozeszła się po ciele.
Wziąłem głębszy wdech.
— Stella... — powiedziałem cicho, a ona w ciągu kilku sekund zniknęła.
Dało się tylko usłyszeć, jak coś nagle uderzyło w Kościroga. Gdy zerknąłem w tamtym kierunku, dostrzegłem przed nim Stellę. Stała nisko na łapach, jej dwa ogony się bardziej wydłużyły, a do tego paliły się mocniej niż wcześniej. Podniosłem wzrok na stojącego przed nią pradawnego demona, dzięki czemu zauważyłem uszczerbek na jego ramieniu. Stella zrobiła dla mnie miejsce, w które musiałem celować.
Uniosłem lewy kącik ust. Popuściłem ścisk w pięściach. Ruszyłem dłońmi w odpowiedniej sekwencji, by wyczarować dysk, którym kolejno wycelowałem w ranę Kościroga. Zwróciłem tym jego uwagę, ale nie tylko jego. Wszystkie Cienie momentalnie skupili wzrok na mnie. Magia poruszała się wokół mnie, a to wszystko przez to uczucie z wcześniej i puszczoną z wodzy moc.
Teraz tylko czekać na opieprz od taty za samowolkę i narażanie się na niebezpieczeństwo.
Kościróg zaryczał, wydając z siebie bardziej skrzekliwy dźwięk. Ponowiłem ten sam atak, co moment wcześniej, trafiając idealnie w punkt stworzony przez Stellę. Demona to zabolało, czego świadczyły hałasy, jakie z siebie wydawał. Nie były dla mnie zrozumiałe, ale grunt, że go to zabolało. Ataki skutkowały. Rzucałem w stwora kolejnymi zaklęciami, wypuszczając w niego kolejne tarcze, co kończyło się tak, że Kościróg powoli się wycofywał.
To działa...
Zrobiłem w jego kierunku krok, potem kolejny i następny, tym samym zmuszając go do cofania się na inne Cienie, które tylko czekały, by wszedł w zasięg ich broni czy modlitw. Walka oczywiście nie była jednostronna. Demon w końcu wykonał ruch, a było nim zamachnięcie się swoją wielką łapą. Podmuchem wywołanym przez atak rozorał ziemię. Pył uniósł się w powietrze, zakrywając połowę pola walki.
— Jeremy! — krzyknęli wszyscy, jednak jeden głos przebił każdego.
Wrzask Melissy stał się tak piskliwy, że lekko się skrzywiłem.
Stella, przypilnuj Mel, żeby nie wbiegła na łąkę!
Coś mi mignęło z prawej, a ja po prostu wiedziałem, że to zaprzyjaźniony ze mną demon. Złapałem głębszy wdech, zrobiłem krok w stronę Kościroga i uniosłem na niego rozżarzone tęczówki, które zapewne dało się zobaczyć, pomimo unoszącego się wokół piachu. Nim pokrywa opadła, ruszyłem dłońmi, tworząc tarczę, jednak tym razem z kilkunastoma ostrzami na krawędziach. Wypuściłem ją prosto w lewe ramię demona. Zaklęcie wzruszyło unoszący się dym i trafiło idealnie w ranę po Stelli. Kościróg zaryczał z bólu, jednak nie dałem mu okazji, by ponownie spróbował kontrataku. Szybko przygotowałem identyczny dysk z ostrzami na krawędziach i puściłem go w drugie ramię, które zostało oddzielone od reszty ciała.
Po całej okolicy rozszedł się dławiący z bólu ryk Kościroga, któremu nie dałem odpocząć. Kolejna tarcza trafiła w jego nogę, przez co demon runął na ziemię. Jego wielkie cielsko spowodowało głośny huk, a siła, z jaką uderzył o podłoże, sprawiła, że cały wcześniejszy pył został zdmuchnięty.
Oparłem się o kolana zdyszany. Czułem, że trzęsły mi się ręce. Dreszcze przebiegały po każdym mięśniu, sprawiając nieprzyjemne uczucie chłodu. Nigdy wcześniej nie zużyłem tyle mocy, co przed chwilą.
— Stella... Wracaj...
W ciągu kilku sekund demon znalazł się w swojej mniejszej formie, by kolejno wbić się prosto w moje plecy. Przez to praktycznie upadłem na kolana. Byłem zmęczony. Bardzo zmęczony. Szybko potrzebowałem odpoczynku, jednak wiedziałem, że to nie koniec. Nadal pozostawał do zniszczenia kryształ Kościroga. To jednak odsuwałem na bok. Udało się. Powaliłem go, choć nie miałem bladego pojęcia jak. Cały strach względem tego demona wyparował w ciągu kilku sekund, gdy znalazła się przy mnie Stella. Do tego wiedziałem, że wokół mam rodzinę, przyjaciół i sprzymierzeńców, których przyszło mi chronić.
W szczególności Mel...
Uniosłem się powoli i odwróciłem wzrok na dziewczynę stojącą nieco dalej. Patrzyła na mnie z podziwem, a na jej twarzy dostrzegałem rumieniec. Uśmiechnąłem się do niej. Chciałbym móc teraz do niej podejść i ją przy wszystkich pocałować, ale nie chciałem jej przyprawiać o zakłopotanie. Poza tym byłoby to równoznaczne z wyznaniem miłości na całe życie – a przynajmniej według tradycji Cieni. Cóż, tata pewnie by stwierdził, że jeszcze byłem za młody na takie posunięcie, reszta by się ucieszyła, a ja? Sam nie wiem. Wiedziałem, że mi na niej zależało, że się w niej kochałem i chciałem nie opuszczać jej boku. Pragnąłem trzymać ją za rękę ponad wszystko.
Chyba już wiedziałem, z czym wiązała się tamta tradycja...
Spojrzałem na Mel.
— Kocham cię — wyszeptałem.
Stałem od niej za daleko, by mogła to usłyszeć, a o umiejętności czytania z ruchu warg nigdy nie wspominała. Ale wiedziałem już na pewno. Mogłem jej już to powiedzieć. Nie bałem się. Byłem gotowy.
Usłyszałem szum, dlatego zerknąłem na Kościroga. Został przywiązany do ziemi za pomocą magii taty. Wziąłem głębszy wdech, by kolejno ruszyć w kierunku jego i reszty, która pomagała Maddy się jakoś podnieść. Gdy tylko stanąłem obok nich, wzrok każdego zatrzymał się na mojej osobie.
— Jak ty to zrobiłeś? — spytał od razu tata.
Zerknąłem na niego, nie rozumiejąc, o który moment mu chodziło.
— Walczyłeś z nim, jakby to był najzwyklejszy Weskok — dodał. — Jakby kompletnie nie dorównywał twoim umiejętnościom...
Zmarszczyłem brwi. Spojrzałem na prawą rękę. Nadal się trzęsła, ale już mniej. Choć teraz opadło, to dalej czułem to przepełnienie mocą, jakie mi wcześniej towarzyszyło. Zacisnąłem rękę w pięść.
— Później to rozwiążemy, bo chwilowo sam tego nie rozumiem.
Tata przytaknął, a za nim powtórzyli to pozostali.
— Nieźle cię poturbował — zauważyłem, podając Maddy rękę, żeby się podniosła.
— Bywało gorzej... — odpowiedziała zachrypniętym głosem.
— To jeszcze nie koniec — zauważył Duncan, podnosząc się z ziemi. — Nadal został kryształ do zniszczenia.
— Fa...
— STÓJ! — przerwał mi krzyk.
Gwałtownie się odwróciłem. Reszta zrobiła to samo. W ciągu sekundy na naszych twarzach wystąpiło przerażenie, gdy zobaczyliśmy Melissę, która wbiegła na pole walki. Biegła do nas. W tym samym momencie usłyszałem, jak coś zaczęło się rwać.
— MEL, ZAWRACAJ! — krzyknęły dziewczyny.
— TU JEST NIEBEZPIECZNIE! — wrzasnęli bliźniacy.
Kątem oka dostrzegłem coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Mało myśląc, ruszyłem biegiem w stronę Mel, jednak byłem zbyt wolny.
Nie zdążę!
Wyciągnąłem w jej kierunku rękę, chcąc jej dosięgnąć, jednak łapa Kościroga mnie wyprzedziła. W ciągu kilku sekund Mel została praktycznie odrzucona na drugi koniec łąki, a krzyk mój i pozostałych zagłuszył dźwięk rozrywających się ubrań.
— MELISSA! — wrzasnąłem, gdy jej ciało zderzyło się z podłożem.
******************************************
Proszę nie bić...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro