Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30: Jeremy

Ciszę po walce przerwał trzask, rozpadających się kryształów. Wszystkie Weskoki zostały zniszczone, jednak udało im się zebrać żniwo. Nikt z tej rodziny – ani dorośli, ani dzieci, ani ich pies – nie przeżyli. Ich szczątki leżały wszędzie wokół. Co odwróciłem wzrok, dostrzegałem luźne narządy, płaty rozerwanej skóry, resztki ubrań. Gdzieś zauważyłem poszarpane kończyny, nie do końca oczyszczone z ludzkiego mięsa kości... A przede wszystkim mnóstwo krwi, którą przesiąknęła gleba. Zapewne każdy z nas miał czerwone podeszwy przy butach.

Siłą się powstrzymywałem, aby nie zwrócić wszystkich posiłków, jakie dziś spożyłem. Widzieliśmy wiele rzeczy, często krwawych, ale dwójka małych dzieci, rozszarpanych tak, że przy ich korpusach nie została ani jedna kończyna, z ledwie trzymającymi się na szyjach głowami... To mnie pokonało. Nie mogłem na to patrzeć. Te szkraby miały przed sobą całe życie, prawdopodobnie nie zaczęły nawet szkoły. Współczułem reszcie ich rodziny. Dziadkom czy wujostwu, które prawdopodobnie zostanie zmuszone do pochowania czwórki krewnych, gdy ktoś od nas – osoba stacjonująca w policji – ogłosi im przykre nowiny.

Zerknąłem na resztę. Też nie potrafili na to spoglądać bez skrzywionych min. Obwinialiśmy się. Nie znaleźliśmy się tu wystarczająco szybko, aby zapobiec tragedii. Zamiast skupić się w stu bądź i dwustu procentach, szliśmy tu beztrosko, jak gdyby nigdy nic się nie działo. Nie tak to powinno wyglądać. Naszym obowiązkiem była ochrona ludzi, a tymczasem... Zawiedliśmy.

Złapałem się za głowę, zaczesałem włosy. Kątem oka zauważyłem, jak bliźniacy na siebie spojrzeli ze wstydem w oczach, a Duncan podszedł do pobliskiego drzewa. W ciągu kilku sekund uderzył w korę pięścią. Powtórzył to kilkakrotnie, powtarzając pod nosem przekleństwo:

— Kurwa, kurwa, kurwa...

On też czuł, że spartoliliśmy robotę. Maddy patrzyła na całe pogorzelisko. Przypatrywała się Arii, która, trzymając w dłoni różaniec, odmawiała modlitwy.

— Dlaczego te cholerne demony muszą się tak lubować w ludzkim mięsie i krwi? — Maddy załamał się głos.

Oplątała się ramionami. Bliźniacy stanęli obok niej, by kolejno ją przytulić, by już nie patrzyła na ten widok. Maddy nie umiała przeżyć krzywdy drugiej osoby. Brała na siebie wiele rzeczy, najbardziej się obwiniała i starała się naprawić świat, ale to tak nie działało. I ja, i reszta, i tata próbowaliśmy jej przemówić, że pierwszego wymiaru nie dało się poprawić. Drugiego tym bardziej. Nic nie zmieni tego, jak wyglądały i co się w nich działo. Siła wyższa na to nie pozwalała.

— „A jeśli chodzimy w światłości, tak jak on jest w światłości, mamy społeczność między sobą, a krew Jezusa Chrystusa, jego Syna, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu" — zacytowała Aria.

— Chcą się jebańce „oczyścić"... — rzucił wkurzony Duncan. — Tylko czemu, kurwa, w taki sposób? — Wskazał na obozowisko.

— Nic na to nie poradzimy, Can... — powiedziałem spokojnie. — Taka ich natura.

— Natura, kurwa...

Miałem coś odpowiedzieć, jednak się zaciąłem. Po kręgosłupie przebiegł dreszcz, który przeszedł aż końcówki włosów na głowie. Odwróciłem się gwałtownie. Czułem przy tym, jak oczy się rozświetlają. Wzrok każdego wbił się w moje plecy, kiedy przyglądałem się zalesieniu jak zaczarowany.

Przełknąłem ślinę.

— Jeremy? — zaniepokoiła się Maddy.

— Wszystko okej? — dopytał Duncan.

Oblizałem wargi.

— Coś czuję...

Wszyscy niemal stanęli na baczność.

— Wyszło więcej Weskoków? — spytali jednocześnie bliźniacy.

Pokręciłem głową. Wziąłem głębszy wdech.

— Musimy to sprawdzić — oznajmiłem. — Ta energia jest dziwna.

— W jakim sensie? — Zbliżyła się Aria.

— Nie wiem nawet, jak to wyjaśnić. — Pokręciłem głową, odwracając się do reszty. — Wzrasta i opada, a przy spadaniu niemal zanika, by po chwili wrócić ze wzmożoną siłą. Nie rozumiem, o co chodzi. Pierwszy raz coś takiego czuję.

Maddy mnie minęła.

— Lepiej to sprawdźmy — powiedziała, jednak nim ruszyła w głąb zalesienia, chwyciłem ją za nadgarstek.

Nawet się do mnie nie odwróciła. Nie chciała zobaczyć, co znajdowało się za nami. Rozumiałem ją, bo ten widok nie należał do miłych. Podejrzewałem, że żadne z nas nie chciało tam ponownie spoglądać. To jedynie przyczyniłoby się do koszmarów sennych, które by nas nawiedzały w środku nocy.

— Nawet nie wiesz, w którą stronę iść, Maddy — zauważyłem. — Rozumiem, że nie chcesz dłużej na to wszystko patrzeć, ale nie ruszaj, dopóki nie znasz kierunku.

Maddy jedynie przytaknęła. Wyprzedziłem ją. Za mną słyszałem kroki pozostałych. Oddalaliśmy się od miejsca krwawej rzezi. Przy tym zostawiłem tarczę, która miała ukryć przed światem ten widok. Tata jeszcze nie wiedział, co się wydarzyło. Nie zwoływał jeszcze osób pracujących w policji, by zajęły się tym w gronie profesjonalistów. Oni by naprowadzili tę sprawę tak, aby uznano to za atak jakiegoś zwierzęcia. Nic innego nie mogliśmy zrobić.

Niby z pomocą magii posiadałem tyle mocy, by być w stanie zrobić wszystko, jednak ożywienie człowieka... To niemożliwe. Nawet gdybym próbował, to dusze, które zamieszkiwały ciała ludzi, ulatywały natychmiast po śmierci. Przywrócenie do życia jakiegokolwiek istnienia mijało się z prawdopodobnym.

Podniosłem wzrok. Zmarszczyłem nieco brwi, widząc postać w oddali. Znajdowała się między drzewami. Stała w bezruchu, nie zwracając uwagi na nic wokół. Zerknąłem na resztę. Także zauważyli, że ktoś znajdował się przed nami. Nieco się pochyliliśmy, by niezauważeni się zbliżyć, jednak widząc, kto przed nami stał, momentalnie zamarłem. I nie tylko ja. Reszta także. Przy tym się wyprostowaliśmy.

Dziewczyna miała na sobie koszulkę na ramiączkach, luźne i długie spodnie, wiązane w biodrach, a jej włosy wydawały się wilgotne. Jej stopy były gołe i widocznie zabrudzone od runa leśnego. Wydawała się kompletnie nie kontaktować, gdy podeszliśmy.

— Melissa? — odezwały się dziewczyny.

Ledwie sekundę później Mel się zachwiała, by kolejno runąć w przód. Czym prędzej pstryknąłem palcami. Wszystko wokół stanęło, a ja od razu zbliżyłem się do dziewczyny, by tę złapać. Znajdując się niemal przed nią, przywróciłem czas do normy. Melissa wpadła w moje ramiona, przez co praktycznie upadłem na kolana. Reszta od razu znalazła się obok, by sprawdzić, czy wszystko dobrze.

Odetchnąłem lekko, jednak szybko zatrzymałem kolejny wdech, gdy tknąłem jej skóry na ramieniu. Szerzej uchyliłem powieki, mając wrażenie, jakbym dotknął kawałka lodu. Mel była przemarznięta. Od jej całego ciała bił ostry chłód, czego nie uważałem za nic normalnego. Przełknąłem ślinę, by czym prędzej zdjąć bluzę i zarzucić ją na plecy Melissy.

— Jeremy? — zdziwili się pozostali.

— Melissa jest przemarznięta — wyjaśniłem, dokładnie opatulając dziewczynę.

Leo i Felix także zdjęli wierzchnie ubrania i okryli Mel nogi. Minęło może kilka sekund, gdy ta odzyskała trzeźwość umysłu i mruknęła coś pod nosem. Ledwie moment później podniosła się nieco, by na mnie zerknąć sennie. Już wiedziałem, co ona tu robiła...

— Jeremy? — wybełkotała ochryple.

— Mel, co ty tu robisz? — zapytała Maddy.

Melissa od razu się do niej zwróciła. Przy tym zauważyła resztę. Bliźniacy przy nas klęczeli, dziewczyny się pochylały, a Duncan stał może krok od nas z założonymi rękami.

— Co? — Mel się skrzywiła.

Musiała chyba odczuć zimno własnej skóry.

— Tu było niebezpiecznie — zauważył Leo.

— Niedaleko była zgraja cholernych Weskoków — dodał Felix, wskazując kierunek, z którego przyszliśmy. — Jakbyśmy ich nie zatrzymali, a one by zaczęły skakać w tę stronę, to by trafiły na ciebie.

Mel zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co chodziło bliźniakom. W ciągu kilku sekund jednak ją olśniło. Ta sytuacja zagrażała jej życiu. Znajdowała się w środku lasu, nie kontaktując z rzeczywistością, a to znaczyło jedno.

— Lunatykowałam... — Złapała się za głowę.

Wszyscy po sobie zerknęliśmy. Przytaknęliśmy, a przynajmniej większość, na fakt, że nie mogliśmy zostawić tu Melissy samej. Musiała iść z nami, bo nie wiedzieliśmy, czy Brama nie wypuściła większej ilości demonów, niż ta ósemka, z którą się mierzyliśmy w obozowisku.

Zawsze coś mogło zbiec...

— Mel, zabierzemy cię do nas, okej? — zaproponowała Aria.

— Ale...

— Nie puścimy cię do domu samej przez las, bez butów i całkowicie przemarzniętej — przerwałem jej, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

Na twarzach Maddy, Arii i bliźniaków wymalował się uśmiech półgębkiem, który świadczył jedynie o tym, że w ich głowach wykwitła jakaś dziwna myśl. Nie zamierzałem się z nimi teraz sprzeczać. Nie chciałem, żeby Mel się o czymś dowiedziała. Nie wiedziałem, co by sobie o mnie pomyślała. Zapewne miałaby kabaret, gdyby usłyszała, co dziewczyny robiły przez większość południa.

Mel nie zanegowała. Wiedziała, że mieliśmy większą siłę przebicia i rację, że nie powinna chodzić po lesie samej w środku nocy. Bliźniacy wzięli swoje wierzchnie ciuchy. Melissa się podniosła, jednak nim ruszyliśmy, złapałem ją za rękę. Zamrugała zaskoczona, a reszta uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Wezmę cię na barana.

— Ale ja umiem chodzić. — Zamrugała szybciej.

— Jeremy ma rację, Mel — stwierdziła Maddy. — Nie masz butów. Coś ci się stanie i co? Nie będziesz mogła chodzić.

— Aż takim pechowcem nie jestem... — Założyła ręce na piersi.

— Nie zmienia to faktu, że średnim pomysłem jest chodzenie po lesie na bosaka — zauważyła Aria.

Mel westchnęła, by kolejno się do mnie zwrócić. Wzruszyłem ramionami, jak gdyby nigdy nic. Nie zamierzałem jej mówić, że z dziewczynami nie wygra. Już raczej o tym wiedziała. Były uparte jak osły.

Nie minęły trzy minuty, a już wracaliśmy do domu. Szedłem ostatni, niosąc dziewczynę.

— Nie miałaś czasu, żeby się przespać w ciągu dnia? — podpytałem.

Pokręciła głową.

— Sporo się dziś wydarzyło.

Obejrzałem się na nią, zaciekawiony tematem.

— Co takiego?

Mel westchnęła.

— Pamiętasz Christinę?

Zmarszczyłem brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd kojarzyłem imię. W ciągu kilku sekund dotarło do mnie, kim owa dziewczyna była.

— Dziewczyna, która ci dokuczała w poprzedniej szkole...

Przytaknęła, a przy tym oparła się o moje ramię policzkiem. Przy tym bardziej się do mnie przytuliła i pewniej oplątała ramiona wokół mojej szyi. Podrzuciłem ją nieco, by mi się nie wyślizgnęła. Czułem przy tym, jak akcja serca nieco przyspieszyła. Temperatura Melissy wróciła do normy, co już uznawałem za jakiś sukces. Kradła nieco ciepła ode mnie, ale jakimś dziwnym sposobem, nie uważałem tego za nic, co by mi nie pasowało. Wręcz przeciwnie. Jakaś część się cieszyła, że znajdowała się tak blisko.

Przełknąłem ślinę, czując narastający problem z oddechem. Nie wyczuwałem żadnej miazmy pozostawionej przez demony.

—Tak... — przyznała. — Jej klon, jak się okazało, jechał od rodziny i przejeżdżał przez Cleveland. Spotkała mnie przypadkiem, zrobiła zdjęcie, jak przechodziłam przez ulicę i wysłała do Christiny. Odbyłam z nią małą rozmowę.

— Po co z nią gadałaś? — dopytałem. — To suka, która zatruwała ci życie w poprzedniej szkole. Z takimi osobami się nie dyskutuje.

— Wiem, ale... — zacięła się i na mnie zerknęła. — Chciałam wiedzieć, skąd ma zdjęcie. Jak znowu mnie nazwała „króliczkiem", to kazałam jej się odpierdolić i ją zablokowałam.

Parsknąłem cicho, na co się odsunęła i uderzyła lekko w ramię.

— Później jakoś zdobyła mój numer telefonu...

Uchyliłem szerzej powieki.

— Cóż, znajomość z wami podniosła mi na tyle odwagę, że jej wygarnęłam. — Ponownie się przytuliła. — Fakt, że usłyszeli to rodzice, wolę pominąć. Już zwłaszcza biadolenie mojej matki, która pomyślała, że weszłam w okres nastoletniego buntu.

Głośno się zaśmiałem, czym zwróciłem uwagę pozostałych, którzy aż się odwrócili, nie rozumiejąc mojego entuzjazmu. Widząc jednak i mnie, i Melissę, która próbowała się uspokoić, postanowili nie wnikać. Wiedzieli, że tym razem tak łatwo nie wyciągną ode mnie informacji.

— Z tym ci akurat nie pomogę — zauważyłem.

Zmarszczyła brwi.

— Co masz na myśli?

Przełknąłem ślinę, uświadomiwszy sobie, co powiedziałem.

— No wiesz... — Odwróciłem wzrok. — Gdyby znowu nie dawała ci spokoju, mogę poudawać twojego chłopaka i kazać jej się odwalić...

Nie rozumiałem czemu, ale gdy powiedziałem „poudawać", coś mnie zakuło w piersi.

Co jest, u diabła?

— Serio byś to dla mnie zrobił? — dopytała.

Oblizałem wargi.

— Pewnie — odpowiedziałem krótko, czując minimalny ucisk w klatce piersiowej. — To żaden problem.

— W takim razie zapamiętam to sobie. — Mocniej mnie przytuliła. — Tak przy okazji — ściszyła ton, mówiąc zaraz przy uchu — nie zdjąłeś mi zaklęcia z oczu. Nadal widzę te światełka.

Złapałem głębszy oddech, gdy zrobiło mi się nieco cieplej. Po ciele przeszedł dreszcz, gdy wydmuchiwane przez nią powietrze muskało skórę na małżowinie.

Mel, co ty ze mną robisz?

— A mam zdjąć? — Odwróciłem lekko głowę.

Uniosła brwi, jednak po chwili z powrotem je obniżyła, wyginając przy tym usta w podkuwkę.

— Nie... — zabrzmiała jak małe dziecko. — Moje...

Ponownie się zaśmiałem. Czułem, że reszta na nas spoglądała, jednak nijak nie zwracałem im uwagi. Nie przeszkadzało mi to, Melissie najwyraźniej także, skoro nijak nie reagowała lub po prostu nie zauważyła spojrzeń reszty. Miałem poniekąd wrażenie, jakbyśmy byli tu całkiem sami. Tylko ja i Mel. Nikt więcej, nikt mniej. Dwójka nastolatków z całkiem innych światów.

Szliśmy w ten sposób przez jakiś czas. Cały czas rozmawiałem z Mel, a serce nie chciało zwolnić na choćby sekundę. Coś się ze mną działo. Melissa odblokowywała we mnie uczucia, o których istnieniu nie miałem zielonego pojęcia. Czułem, że przez ostatni miesiąc zmieniłem się bardziej, niż przez siedemnaście lat życia.

Już z daleka widziałem, że w domu było zapalone światło. Tata na nas czekał. Podskórnie czułem, że widok Melissy w naszym towarzystwie, o tej godzinie, go zdziwi, co mogłem uznawać za coś dość rzadkiego. Tatę zaskakiwało mało rzeczy. Wczoraj zdarzyło się to raz, gdy wyszło, że miałem coś wspólnego z faktem, że Mel się ostatecznie do nas przekonała.

Poczułem ruch na plecach. Mel się bardziej rozejrzała. Uniosłem kąciki ust. Poprzednim razem, gdy się tu znalazła, pałała strachem do wszystkiego. Nie miała okazji, aby się czemukolwiek przyjrzeć. Teraz miała okazję do podziwiania ukrytego przed światem, jednego z większych, zgromadzenia Cieni. W sumie znajdowało się tu jakieś dwadzieścia domów. Posiadłość Bernnonów stała w samym centrum niedaleko jeziorka. Resztę ustawiono wokół, kilka między drzewami. Nikt na nic nigdy nie narzekał, choć zdarzały się skargi na zwierzęta, gdy za bardzo się zbliżyły. Cóż, mi one nie przeszkadzały. Czasami, gdy udało mi się wstać, lubiłem patrzeć na sarny, które przychodziły się napić z jeziora.

Wszedłem po schodach za resztą. Zdążyli już zawołać tatę, który wychylił się z gabinetu. Znowu nad czymś pracował, aby za bardzo się o nas nie martwić, co miał w nawyku. Uniósł wysoko brwi, gdy zobaczył, jak Mel schodziła mi z pleców.

— Melissa? — odezwał się zaskoczony.

— Eee... Dobry wieczór? — odparła niepewnie.

Uśmiechnąłem się rozbawiony, słysząc jej minimalnie żartobliwy ton.

— Co tu się...?

— Sami nie wiemy — powiedział Felix.

Oparł się przy tym o futrynę łuku wejściowego do kuchni.

— Jeremy wyczuł jakąś dziwną energię, a ona zaprowadziła nas do Melissy — wyjaśniła Maddy.

— Stała w środku lasu, jak gdyby nigdy nic — dodał Duncan, podpierając ścianę.

Przy tym splatał ramiona na piersi.

— Mel dopiero zareagowała, gdy zwróciliśmy na siebie jej uwagę — zauważyła Aria. — Prawie zaliczyła glebę, ale Jeremy ją złapał...

— Moment... — Melissa podniosła rękę. — Ja chyba czegoś nie rozumiem...

Każdy na nią zerknął. Miała uniesioną lewą brew. Zwróciła się do mnie.

— Co was do mnie doprowadziło?

Wszyscy momentalnie sobie przypomnieli, że Mel nic nie wiedziała o energii, która była wysyłana przez każdą istotę żywą i nie rozumiała ani słowa z tego, o czym mówiliśmy.

Odchrząknąłem.

— W skrócie... — Założyłem ręce na piersi. — Magowie są w stanie wyczuwać takie jakby wibracje od innych istot znajdujących się w pobliżu.

— Okej... A czemu to, co wyczułeś ode mnie, uznałeś za dziwne? — Wskazała na siebie.

— Em...

— Melissę trzeba wprowadzić w jeszcze wiele kwestii, zanim zrozumie nasz świat w stu procentach — wtrącił się tata. — Chodźmy usiąść. Wszystko ci wyjaśnimy, Melisso...

— Coś nie daje mi spokoju — odezwał się nagle Leo.

Odwróciliśmy się do niego. Wydawał się wyraźnie zamyślony.

— Co takiego, Leo? — dopytał tata, przechodząc do salonu.

— No bo... — zaciął się, by złapać głębszy wdech — Weskoki, z którymi walczyliśmy, są słabymi demonami, ale atakują wszystko, co się rusza. Jakim sposobem one nie wyczuły Melissy? Znajdowała się może niecałe pięć minut drogi od nich.

Tata się momentalnie zaciął. Odwrócił do nas.

— Tym razem Weskoki?

Przytaknęliśmy. Tata oblizał wargi, wyraźnie myśląc. Znałem ten wyraz twarzy. Opuszczone brwi, tęczówki zwrócone w lewą stronę, czubek języka zahaczony o jedynki, czego świadczyło lekkie wybrzuszenie na górnej wardze. Brakowało, aby zaczął głośno rozmyślać.

— Co jeżeli jednak...?

Wykrakałem...

Podniósł wzrok, zerknął wpierw na mnie, potem na Melissę.

— Jeremy, opisz energię, jaką poczułeś — poprosił. — Czemu była „dziwna"?

— Jakby falowała — odpowiedziałem krótko. — Najpierw wzrastała, potem malała, praktycznie zanikając i znowu rosła. Pierwszy raz coś takiego czułem.

Tata ponownie zaczął myśleć, jednak tym razem wydeptywał ścieżkę w podłodze. Spojrzeliśmy po sobie, by po chwili zająć miejsca na kanapach. Zająłem miejsce obok Melissy, która śledziła wzrokiem starszego mężczyznę.

— Tak to wygląda zawsze? — dopytała cicho, nie chcą zwracać na siebie uwagi.

Uśmiechnąłem się półgębkiem.

— Tylko w pojedynczych przypadkach — wytłumaczyłem, a dziewczyna przytaknęła.

— Leonard słusznie zauważył, że Weskoki są słabymi demonami — wymruczał tata. — Demony, opuszczając drugi wymiar z pomocą Bramy, wędrują wprost do pierwszego źródła ciepła, jakie poczują. Nie atakują łącznika...

Zatrzymał się nagle. Zwrócił się do Melissy i uważnie przypatrywał, jakby szukał jakiegoś szczegółu. Zatrzymał się na dłoniach, które ukrywała w rękawach mojej bluzy, aby się bardziej ogrzać. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o co chodziło tacie, ale nie byłem jedyny. Reszta postępowała identycznie. Wszyscy, poza Mel pocierającą rękoma, aby szybciej je rozgrzać.

Brama zostaje wypompowana ze wszystkich sił, jakie istnieją w ciele, gdy otwiera drugi wymiar... — dodał tata. — Jest wtedy... Przemarznięta.

Tata opuścił wzrok, jakby coś sobie przypomniał. Nadal nic nie rozumiałem.

— Melisso... — zwrócił jej uwagę — mógłbym cię prosić o więcej szczegółów dotyczących twojego powtarzającego się snu?

Podniosła na niego wzrok. Zamrugała kilkakrotnie. Zdziwiła ją jego prośba.

— Ale... — Przełknęła ślinę. — Na sesji powiedziałam panu o wszystkim...

— Mówiłaś, że uciekasz przed ciemnością...

Uchyliłem szerzej powieki. Każdy spojrzał najpierw na tatę, a potem na dziewczynę siedzącą po mojej prawej. O tym tata nie napominał, gdy nam tłumaczył, co dolegało Mel.

Melissa przytaknęła.

— Słyszysz wtedy jakieś hałasy? — spytał tata. — Albo... Czujesz czyjąś obecność?

Mel opuściła wzrok. Próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczy wymienione przez tatę miały miejsce. Melissa śniła o ucieczce z ciemności, ale co to znaczyło? Tata miał chyba jakiś pomysł, ale nie chciał się nim dzielić, dopóki nie był pewien w stu procentach. Obawiałem się, co to mogło znaczyć, kiedy nagle do mnie doszło, o co chodziło.

Brama...

Zerknąłem na Mel.

Niemożliwe...

— Jak teraz pan o to zapytał...

— Wypierałaś to z pamięci?

— Chyba tak...

— Czemu? — wtrącił się Felix. — Co to ma do rzeczy?

Tata wziął głębszy wdech. Podniosłem na niego wzrok przerażony.

— Już wiem, dlaczego lunatykujesz, Melisso...

Mel się wyprostowała.

— Jak to?

— To nie jest kwestia medyczna. — Pokręcił głową. Mel opuściła wzrok, nie rozumiejąc. — Lunatykowanie, paranoja, bezsenność. To wszystko się zaczęło w takiej kolejności. Paranoja powstała przez poczucie czyjejś obecności i dźwięki, które słyszałaś w czasie snu. To z kolei przerodziło się w strach przed zaśnięciem, aż skończyło się bezsennością.

— A lunatykowanie? — Ponownie na niego spojrzała.

— Tak jak mówiłem ci na drugiej wizycie, musiało występować wcześniej, ale nie na taką skalę. Możliwe, że nawet od czasu niemowlęctwa. — Opuścił wzrok.

— Nie rozumiem...

— Melisso... — Przełknął ślinę. — Należysz do świata Cieni. Masz z niego geny.

Mel uchyliła szerzej powieki. Wszyscy w pomieszczeniu to zrobili. Nikt nie dowierzał. Melissa należała do naszego świata od początku, a ja nic nie poczułem, ale... Chwila moment. Jakim sposobem ona nic nie wiedziała? Nie miała pojęcia o naszym istnieniu. O demonach. O niczym, co wiązało się z nami.

— Jak to...?

— Jesteś łącznikiem między tym pierwszym a drugim wymiarem. — Oblizał wargi. — Jesteś Bramą, Melisso.


************************************* 

Dziś co nieco odkryliśmy!

Jak wam się podobało?

Z góry przepraszam za ostatnie opóźnienia z rozdziałami, ale cóż. Siła wyższa.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro