Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25: Jeremy

Wziąłem głębszy wdech, by kolejno uchylić drzwi. Wszedłem ze wszystkimi do domu. Zdecydowanie po tym południu każdy miał lepszy humor. Pogodziliśmy się z Mel, powiedzieliśmy o naszej rasie, a ona to zaakceptowała. Sam się cieszyłem, choć nie rozumiałem dlaczego. Serce w piersi biło o wiele mocniej na samą myśl o niej. Mel wróci do szkoły, do codziennego funkcjonowania i na terapię, której potrzebowała.

— Jesteście zdecydowanie później, niż zwykle — odezwał się tata, stając w przejściu do kuchni.

W ręce trzymał kubek z jakimś parującym napojem, a do tego wydawał się wyjątkowo zmęczony. Ostatnio dość słabo sypiał, zastanawiając się, co zrobić, aby Mel wróciła na leczenie. Chciał rozmawiać z jej rodzicami, aby ją przywieźli do kliniki, ale ostatecznie uznał, że to zły pomysł. Nie wiadomo, jak dziewczyna by wtedy zareagowała. Mogłaby stracić zaufanie do najbliższych jej osób.

Każdy zerknął na niego z szerokim uśmiechem. Tata akurat miał się napić, ale się powstrzymał. Spuścił okulary na nos, upewniając się chyba, czy dobrze dostrzegał nasze ekspresje. Jedynie u Duncana nie było widać nic nadzwyczajnego, ale to uznawaliśmy już za coś naturalnego.

— Coś się stało? — dopytał tata, marszcząc brwi.

Odetchnąłem.

— Byliśmy u Mel.

Tata uniósł brwi.

— Wszystko jej wytłumaczyliśmy.

— Czy ona...? — zaczął tata, ale nie skończył.

— Powiedziała, że musi to sobie jeszcze poukładać na nowo w głowie, ale rozumie — wytłumaczyła Maddy.

— I powiedziała też, że wróci na terapię — dodała Aria.

Tata odetchnął z ulgą. Kamień spadł mu z serca. Martwił się o dziewczynę. Znała nasz sekret. Musiała nam zaufać, jeśli nie chciała się bać, co z jej paranoją nie mogło być łatwe. Jakby nie patrzeć, cały jej umysł działał przeciwko niej. Podstawiał najczarniejsze scenariusze wszystkiego.

— Jestem z was dumny — wyznał tata. — Poradziliście sobie z taką sprawą sami. To duże osiągnięcie, aby mieć osobę, której zaufaliście na tyle, aby jej o wszystkim powiedzieć. Nie każdy jest do tego zdolny.

Uniosłem kąciki ust na samą myśl, że przyprawiliśmy go o dumę. Mówił to nam często, ale tym razem czułem się inaczej. Poczułem ciepło w piersi. Endorfiny samoistnie zaczęły się rozprzestrzeniać po całym ciele, wprawiając mnie w o wiele lepszy nastrój.

— To głównie zasługa Jeremiego — odezwała się Maddy.

Zerknąłem na nią zaskoczony.

— Nie patrz tak. — Pchnęła mnie w ramię. — Gdybyś jej nie pomógł, gdy dostała ataku paniki, nic by z tego wszystkiego nie wyszło.

Odwróciłem wzrok.

— Tu się zgadzam! — odezwali się jednocześnie bliźniacy.

Tata uniósł brwi.

— Pomogłeś jej z atakiem paniki?

Wzruszyłem ramionami.

— Jestem synem lekarza — zauważyłem. — Jakbym nie wiedział, co robić w takich wypadkach, to byłoby słabo.

Rozśmieszyłem go. Podszedł, roztargał mi włosy, na co się lekko skrzywiłem. Nienawidziłem tego. Miałem wtedy wrażenie, jakby traktowano mnie niczym dziesięcioletniego dzieciaka. Nie cierpiałem tego. Do osiemnastki zostawał mi rok, a tymczasem nadal patrzono na mnie, i nie tylko, jak na małe dziecko, które nie widziało świata.

— Co powiecie na pizzę na kolację? — Zaproponował tata.

Wszyscy się zgodzili. Weszli do kuchni za tatą, jednak ja jako jedyny się odłączyłem. Ruszyłem do siebie. Wiedziałem, że się domyślą, o co chodziło. Musiałem odpocząć. Po tych wszystkich wydarzeniach naprawdę potrzebowałem chwili spokoju. Dodatkowo Stella pobierała ode mnie nieco energii, by móc przetrwać. Tak jakby byłem jej żywicielem, ale nic mi nie zagrażało. Stella nie należała do grupy demonów, które mogłyby czynić krzywdę. Ona mi pomagała z panowaniem nad własną mocą.

Od kiedy użyłem magii pierwszy raz, tata wiedział, że posiadałem ją najsilniejszą od kilkunastu, o ile nie kilkudziesięciu, pokoleń. Byłem pierwszym Bernonem, który używał mocy z pomocą „inhibitora". Gdyby nie Stella, zniszczyłbym nie wiadomo jak duży obszar samym machnięciem ręki. Nie umiałbym nad tym zapanować. To dlatego do dziewiątego roku życia miałem zakaz na czarowanie. Nikt nie zdawał sobie sprawy, do czego mógłbym doprowadzić jako kompletnie nieświadome swojej mocy dziecko.

Zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie. Podniosłem prawą dłoń i na nią spojrzałem.

Od kiedy pamiętałem, słyszałem w jakichś zamazanych wspomnieniach głos. Mówił: „To dziecko albo będzie końcem wszystkiego, albo początkiem wygranej". Ton był delikatny, melodyjny i słodki niczym miód, ale jednocześnie silny i przekonany we wszystko, co wyrzekał. Znałem go, ale skąd? Intuicja mi podpowiadała, że to bardzo mi bliska osoba, ale nie tylko dla mnie.

Wziąłem głębszy wdech.

Tę personę znał także tata... I kochał ją ponad wszystko. A przynajmniej tak mi się wydawało. Miałem przeczucie, że w tym wspomnieniu mówiła mama... Dayna Bernon. Kobieta, która dała mi życie... I której nigdy nie poznałem.

Zacisnąłem pięść. Odetchnąłem lekko, po czym podszedłem do biurka. Odłożyłem na krzesło stojące obok torbę, by kolejno cofnąć się dwa kroki i praktycznie paść na łóżko. Złapałem głęboki wdech. Po nim nastąpiło lekkie łaskotanie w piersi. Uniosłem się na łokcie, by zobaczyć przed sobą Stellę. Ukazała się przede mną w swojej prawdziwej postaci, na co się lekko uśmiechnąłem.

Od razu dostrzegłem główkę z małymi uszami. Ciało praktycznie skulone i otoczone jasnoniebieskim płomieniem. Białe oczy wbijała we mnie. Zdobiące ją prążki jak i nos przybrały turkusową barwę, a długim ogonem fajtała na prawo i lewo. Wyglądała jak malutki ocelot, jednak nie zwykły. Cała się paliła, jakoby była ogniem. Jej wąsy się ciągnęły niczym od suma. Dodatkowo jej pyszczek wyglądał, jakby się uśmiechała.

Nie potrafiła mówić. Porozumiewała się migotaniami prążków, używając przy tym alfabetu Morse'a. Jeśli chciałem móc się z nią jakkolwiek rozmówić, musiałem go poznać.

Jej turkusowe wzorki kilkakrotnie przygasły i ponownie się pojawiły w dłuższych i krótszych przerwach. Bardziej uniosłem kąciki ust, gdy poczułem mrowienie w okolicy oczu.

— Ciebie też miło zobaczyć w prawdziwej formie — powiedziałem, a ona powtórzyła wcześniejszy gest, używając innej sekwencji. — Nic mi nie jest. Nie masz się czym martwić. Prześpię się pół godziny i odzyskam siły.

Zamigotała nieco gwałtowniej.

— Wyśpię się w nocy i jutro.

Podleciała bliżej, okręcając się w każdą możliwą stronę. Jej wąsy mnie nieco połaskotały.

— Nie musisz mi nic mówić. Wiem, że jestem wyczerpany i muszę odpocząć... — Otworzyłem szerzej oczy, gdy przekazała następną wiadomość. — Polubiłaś Melissę?

Przytaknęła dla potwierdzenia. „Mówiła" dalej.

— Wiem, wiem. Mel jest bardzo miła... — Przyjrzałem jej się. — Tak, jest też prześliczna. — Stella mrugnęła łatkami. Odwróciłem wzrok. — Ma ładne oczy. Jej piegi wydają się urocze. No i ma przyjemny dla ucha gło... Chwila, co?

Poczułem na twarzy gorąc. Stella uśmiechnęła się podejrzanie. Zaczęła migotać w znaczeniu: „Zarumieniłeś się! Ona ci się podoba!" praktycznie bez przerwy. Do tego latała w powietrzu jak wariatka.

— N-nie wiem, o co ci chodzi, Stella. — Odwróciłem wzrok, a kolejno się ułożyłem na łóżku.

Stella znalazła się nade mną, wlepiając jasne oczy. Zamigotała.

— Lubię ją, ale jak przyjaciółkę, Stella. Nie przeinaczaj rzeczywistości.

Uszy jej oklapnęły. Zamrugała kilkakrotnie w znaczeniu: „Ja i tak wiem swoje", po czym zniknęła, wlatując prosto w moją klatkę piersiową. Złapałem głębszy wdech. Ułożyłem przedramię na czole. Zerknąłem na sufit – znajdował się na nim nadal niedokończony plafon, nad którym ślęczałem do kilku ostatnich lat. Przedstawiał las, jednak taki, jaki widywałem ja. Ten, gdy patrzyłem na niego oczami Cienia, gdy dostrzegałem najmniejsze życie. Całe malowidło potrzebowało wiele pracy. Było dość ciemne, a jasne przebłyski występowały jedynie przy falującej energii, którą widywałem.

Odetchnąłem.

Chciałbym to pokazać Mel...

Do głowy wrócił obraz jej samej z tego południa. Wyglądała inaczej. Znałem ją głównie z monochromatycznych ciuchów i jej bluz ze zwierzęcymi atrybutami. Nigdy bym się nie spodziewał, że będzie mi dane ujrzenie jej w jaskrawozielonej koszulce, dresowych spodniach podciągniętych do łydek i zdecydowanie za dużej, męskiej bluzie – strzelałem, że należała do jej ojca. Nie znałem powodu, dlaczego przed oczami ukazała mi się jej postać, tyle że odzianej w moją ciemnoszarą bluzę. Imaginacja się do mnie odwróciła i szeroko uśmiechnęła.

Wygląda jeszcze bardziej uroczo, niż zazwyczaj...

Szeroko uchyliłem powieki, podniosłem się gwałtownie. Złapałem głębszy wdech, powoli go wypuściłem. Co się właśnie stało? O czym ja, na diabły piekielne, pomyślałem?! Zobaczyłem niebieskie pasmo, przepływające przed nosem.

— Cichosza, Stella! — Z powrotem się położyłem, ale tym razem zakryłem głowę poduszką.

Przymknąłem powieki. Musiałem przestać o tym wszystkim myśleć. Zrobiłbym to z łatwością, gdyby ktoś w kolejnej chwili nie postanowił wejść do pokoju bez pukania. Już nieco zirytowany, zanim w ogóle pomyślałem, rzuciłem puchem w intruza. Poduszka zatrzymała się w powietrzu, trzymana przez magię taty. Odsunął ją nieco na bok, a ja jedynie mu się przyglądałem lekko przerażony.

— We mnie poduszką? — spytał, marszcząc nieco brwi.

— Przepraszam... — Złapałem się za głowę. Oparłem łokieć o kolano.

— Migrena? — Podszedł bliżej. Na biurku odłożył talerz z jedzeniem.

Wziąłem głębszy wdech.

— Nie, nic mi nie jest.

Tata na mnie zerknął. Nie wiedziałem, co mu chodziło po głowie. Przyglądał mi się przez moment, by kolejno się uśmiechnąć i usiąść obok. Siedziałem cicho, nie chcąc zaczynać żadnej rozmowy. Robiłbym to dalej, gdyby tata nie wcisnął mi czegoś do ręki. Przerzuciłem wzrok na lewą dłoń. Zobaczyłem kilka gumek do mazania, które zwykle trzymałem w pojemniczku na biurku. Nawet nie zauważyłem, kiedy je wziął.

Spojrzałem na tatę.

— Nie potrzebuję terapii — powiedziałem, wstając z łóżka, aby odłożyć wszystko na swoje miejsce.

— Nie zmienia to faktu, że łatwiej nam się mówi, gdy coś robimy z rękoma — zauważył.

— Nic mi nie jest, tato.

— A według mnie jest coś na rzeczy.

Odetchnąłem, odchylając lekko głowę do tyłu. Odwróciłem się do niego.

— Wyłącz lekarza i wróć do bycia ojcem.

Zaśmiał się.

— Jeremy, bądź ze mną szczery — poprosił i oparł się o kolana. — Co się dzieje?

Odwróciłem wzrok, założyłem ręce na piersi.

— A co się ma dziać? Rozmawiałem ze Stellą i mnie nieco zirytowała. Chcę pobyć sam, to chyba nic złego.

Przyglądał mi się w milczeniu.

— I? — ciągnął dalej.

— „I" co?

— Co cię zirytowało?

Parsknąłem w niedowierzaniu. Pokręciłem głową.

— Ostatnio chodzisz z głową w chmurach. Co się dzieje?

— Mówię: nic. — Opuściłem ręce. — Chodziłem z głową w chmurach, bo martwiłem się o Melissę. To wszystko.

— Stella też tak uważa?

— Stella przeinacza rzeczywistość. Do tego nie pierwszy raz.

— Co takiego mówiła?

— Że podoba mi się Mel... — zaciąłem się.

Tata uśmiechnął się podejrzanie. Zmarszczyłem brwi.

— Czegoś ty na mnie użył? — Założyłem ręce na piersi.

— Tajnej techniki znanej ludzkości jako: szczera rozmowa.

Odwróciłem wzrok.

— Podoba ci się?

— No nie, teraz ty? — Odetchnąłem. — Odpowiem ci podobnie, co Stelli. Lubię Mel jak przyjaciółkę, nic więcej.

Tata odetchnął, ale nadal się uśmiechał i uważnie przyglądał.

— No dobrze, skoro tak mówisz, to musi to być prawda. — Podniósł się. — Odpocznij i zjedz kolację.

Złapałem głębszy wdech, gdy tata wyszedł. Spojrzałem na pizzę leżącą na talerzu. Nie byłem specjalnie głodny. Bardziej wyczerpany. Musiałem odpocząć, dlatego też złapałem za koc złożony w nogach łóżka i się pod nim położyłem. Położyłem się na boku, przymknąłem oczy. Przygasiłem światło magią, nie wyłączając go całkowicie. Potrzebowałem jedynie drzemki, a wyłączenie źródła oznaczałoby późniejszą potrzebę do ponownego przyzwyczajenia się do funkcjonowania. Wziąłem głębszy wdech. Zamknąłem oczy, a sen niemal od razu nadszedł.

Obudził mnie huk. Podniosłem się na łóżku, rozejrzałem. Przetarłem oczy, złapałem za komórkę. Zegarek wskazywał północ. Cóż, zrobiłem sobie o wiele dłuższą drzemkę, aniżeli zamierzałem. Odetchnąłem. Nie słyszałem, by ktoś się przemieszczał po mieszkaniu, więc prawdopodobnie już wszyscy spali. Odplątałem się z koca. Za oknem zobaczyłem nietoperza leżącego na parapecie. Musiał uderzyć w szybę. Wziąłem jedzenie przyniesione przez ojca, po czym ruszyłem do kuchni. Cicho wyszedłem z pokoju, ruszyłem do kuchni. Odgrzałem sobie posiłek.

Do głowy powróciła wcześniejsza rozmowa. Zarówno ta ze Stellą, jak i ta z tatą. Pokręciłem głową na samą myśl. Nawet jeśli posiadałbym takie uczucia do Melissy, to nie powinienem jej wciągać w ten świat jeszcze bardziej. Nadal pozostawały rzeczy, których nie rozumiała. Nie wiedziała, jak widzieliśmy świat. Zdawała sobie sprawę, że by należał od do najbezpieczniejszych. Już mogła być zagrożona, a gdyby to jedno uczucie się między nami pojawiło...

Pokręciłem głową. Ponownie przed oczami ukazała mi się ona z szerokim uśmiechem. Ona... Ledwo nas zaakceptowała. Nie znała wszystkich szczegółów o Cieniach, ale widocznie się tym zaciekawiła. Zwłaszcza gdy dziewczyny napomniały o moich mocach i że należałem do grupy Magów. Zainteresowała się...

Przypomniałem sobie jej oczy.

Lekko rozchylone usta.

Uśmiech, gdy po kilku godzinach w końcu postanowiła nam ponownie zaufać.

Wszystkie te obrazy odbijały się od czaszki. Każda komórka w ciele kazała mi się ruszyć od samego początku, żeby... Co? Żeby co? Żeby jej dotknąć? Móc ją przytulić? Nie. Odetchnąłem, odpychając od siebie te uczucia.

Chciałem sprawić, aby ponownie nas zaakceptowała. By nie musiała się bać.

Podniosłem wzrok na okno. Wyjrzałem dalej na las. Przypomniałem sobie, co pragnąłem zrobić. Pokazać Mel to wszystko, ale z naszej perspektywy.

I już wiedziałem jak.

Wziąłem głębszy wdech. Zjadłem szybko, by kolejno zgarnąć swoje buty z szafki na korytarzu. Jak najciszej przeszedłem do swojego pokoju. Szybko włożyłem trampki na stopy, z szafy wyjąłem pierwszą lepszą bluzę, po czym otworzyłem okno nad łóżkiem. Wyskoczyłem na trawnik, założyłem kaptur na głowę, po czym zsunąłem szybę.

Uniosłem ręce, po czym obie przekręciłem tak, by ich wewnętrzna strona znalazła się naprzeciw twarzy. Zamek po drugiej stronie się zablokował. Odwróciłem się, podszedłem do drzewa, a gdy upewniłem się, że nikogo nie było na placu, pobiegłem w stronę lasu.


**************************************

Jak myślicie, co wymyślił Jeremy?

Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał rozdział!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro