Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44: Melissa

— Wychodzę na nocowanie do dziewczyn! — rzuciłam, schodząc po schodach.

Musiałam coś wymyślić, żeby rodzice mnie puścili. Słońce już zachodziło, co znaczyło, że kończył nam się czas. Za niecałą godzinę miałam stanąć twarzą w twarz z chodzącą po tym wymiarze śmiercią. Bałam się. Od tej akcji zależało moje życie. Jeden błąd i nie istniała opcja, że wróciłabym do domu. Nigdy nie ujrzałabym już „rodziców", nie spotkałabym reszty. Cały wkład poszedłby na marne. Mogłam być egoistyczna, ale chodziło o moją dalszą egzystencję. Nie chciałam umierać...

— Uważaj po drodze — rzuciła kobieta, wyglądając z kuchni.

Momentalnie się zacięłam, gdy chciałam złapać za klamkę. Miałam uważać, ale nie wiedziałam, jak zakończy się cała akcja. Istniał jakiś procent szans, że nie wrócę, choć reszta uparcie twierdziła, że jedyną istotą, która straci życie, będzie sam Kościróg.

Przełknęłam ślinę.

— Postaram się... — powiedziałam ciszej, po czym uchyliłam drzwi.

Już w kolejnej chwili wyszłam z budynku. Ruszyłam w stronę chodnika. Kawałek dalej zauważyłam zatrzymujący się samochód, do którego podbiegłam. Wiedziałam, że to auto Jeremiego. Usłyszałam, jak chłopak odblokował drzwi. Złapałam za klamkę, uchyliłam powłokę.

— Cześć... — odezwał się niepewnie.

— Hej...

Już w kolejnej chwili siedziałam na miejscu pasażera, zapinając pas. Między nami zapanowała niezręczna cisza. Od tamtego całusa miałam wrażenie, że coś się zmieniło. Nie tyle w samym obyciu się ze sobą, a w komunikacji. Mniej rozmawialiśmy, non stop panowała dość napięta atmosfera... Byliśmy w swoim towarzystwie nieśmiali, a to wszystko przez... Moją „matkę".

Do głowy od razu wrócił moment, gdy przytuliłam Jeremiego tamtego dnia i ledwie dwie sekundy po tym do pomieszczenia weszła „mama", zmuszając mnie oraz Jeremiego chcącego coś powiedzieć, do odskoczenia od siebie na dwa różne końce pokoju. Doskonale pamiętałam, jak kobieta zwróciła uwagę na rumieniec, który wystąpił mi na twarzy. Pytała, czy w czymś nam przerwała, a przez to dosłownie czułam, jak zapadałam się ze wstydu. Jeremy został praktycznie zmuszony do zostania na kolacji, „tata" wypytał go o aspirację na przyszłość, „matka" wypytywała, jaka bywałam w szkole...

Mało brakowało, żebym złączyła się z krzesłem na stałe...

Złapałam głębszy wdech.

Martwiłam się wszystkim, ale przypominając sobie tamten moment, niemal od razu wszystko inne spadało na dalszy plan. W jakimś procencie nawet chciałam, żeby coś się mnie pozbyło z tego świata, bo przynajmniej nie pamiętałabym tamtej żenującej rozmowy.

Boże, czym ja ci zgrzeszyłam?

— Słuchaj...

Zerknęłam na chłopaka kątem oka, jednak po kilku sekundach zwróciłam w jego kierunku głowę. Widziałam, że to, co chciał powiedzieć, nie należało do czegoś delikatnego. Było poważnie. Denerwował się. Jego szczęka się napinała, dłonie zaciskał na kierownicy. Oddech mu przyspieszył i na klatce piersiowej niemal dało się dostrzec, jak biło mu serce.

Już miał mówić. Zbierał się do tego od kilku minut, jednak moja uwaga została odwrócona przez duże zbiorowisko Cieni, które dostrzegłam, gdy wjechaliśmy na ich teren.

— Czy ci wszyscy ludzie biorą udział w akcji? — spytałam, nie pozwalając chłopakowi dojść do słowa.

Powędrował tęczówkami na zgromadzenie.

— Tak...

Widząc, że chwilowo stracił moją uwagę, postanowił chyba odłożyć poprzednią rozmowę na później. Cóż, dalej spodziewałam się poważnego tematu, jednak nie chciałam teraz o tym rozmawiać. Podejrzewałam, czego ta dyskusja mogła dotyczyć. Pocałunek... Nic sobie nie powiedzieliśmy. Ja zatrzymałam uczucia dla siebie, on także nic nie odpowiedział po tamtym, gdy zrobił pierwszy krok. Nie powiem, chciałam poznać jego punkt widzenia, ale obecnie ważyły się moje losy.

Podniosłam wzrok na zebrane Cienie.

Znajduje się tu około dwustu osób...

— Czy...

— Zjechały się wszystkie okoliczne zbiorowiska — powiedział, dlatego ponownie na niego zerknęłam. — Demony nie mogą poruszać się ciągu dnia. Pod tym względem mieliśmy poniekąd przewagę. Dzięki temu wszyscy się zjechali.

Spojrzał na mnie. Na pewno zauważył, że na mojej twarzy wystąpiło przerażenie, że tyle osób zjechało tu z mojego powodu. Że jakaś ich część może tej nocy umrzeć. Sięgnął do ramienia, chcąc chyba odwrócić uwagę od nieprzyjemnych myśli, ale nie dało to rezultatu.

— Oni wszyscy będą się dla mnie narażać, choć większość mnie nawet nie zna...

— Wiedzą, że ochrona Bramy jest najważniejsza. To im wystarczy jako motywacja.

— Ale...

— Mel.

Odwróciłam się do niego. Spotkałam się z jego wzrokiem. Był poważny.

— Rozumiem, że martwisz się o życie nie tylko swoje, ale i wszystkich obecnych tu osób. Taka jesteś, wiem. Za to najbardziej cię uwielbiam...

Serce mocniej mi zabiło. Momentalnie w głowie nastał spokój, jednak coś kazało mi nie cieszyć się zbyt pochopnie. W każdej sekundzie moje nastawienie mogło się zmienić i prawdopodobnie miało się to wydarzyć, czego dowodziło przeczucie.

Chłopak złapał głębszy wdech.

— Musisz tylko coś zrozumieć. Każdy Cień jest zdania, że śmierć można spotkać na każdym kroku. Też się boimy, jasne, ale staramy się tego nie okazywać. Mamy jednak cel, który przewyższa strach. Musimy pozbyć się Kościroga z tego wymiaru...

Opuściłam wzrok. To było najważniejsze. Powinnam się spodziewać, że nie każdy uzna moją osobę za najistotniejszą, ale to ode mnie zależało, czy Kościróg dostanie więcej mocy, czy nie...

— I przede wszystkim... — kontynuował Jeremy, dlatego z powrotem podniosłam na niego wzrok. — Uchronić cię przed niebezpieczeństwem. I dla mnie, i dla reszty, to jest priorytetem.

Momentalnie zrobiło mi się cieplej. Nie potrafiłam opisać, jak wielka ulga zalała całe ciało. Te dwa zdania zdjęły mi z barków ciężar, którego nie potrafiłam się pozbyć od momentu, gdy podjęłam decyzję o staniu się przynętą. Jeremy i reszta mieli zamiar mnie chronić ponad wszystko, ale... Do głowy ponownie napłynęły uciążliwe myśli. Nie chciałam, aby coś im się stało. Mówiłam już o tym chłopakowi, na pewno przekazał to pozostałym. Choćby mała rana u któregoś z nich mogłaby sprawić, że obwiniałabym się o to przez kolejne tygodnie. Zapewne by powtarzali, że nic z tego, co się wydarzyło, nie było moją winą, ale to w sprawie związanej ze mną zostali skrzywdzeni.

Odetchnęłam cicho, by w kolejnej chwili rozpiąć pas. Czułam, że chłopak mi się przyglądał. Zerknęłam na niego, a kolejno posłałam delikatny uśmiech.

— Dzięki, Jeremy.

Uniósł brwi zaskoczony.

— Za co?

— Zdjąłeś mi nieco ciężaru z barków — przyznałam.

Uśmiechnął się lekko.

W ciągu kilku sekund wyszliśmy z kabiny. Naciągnęłam materiał płaszcza ze zdenerwowania. Jeremy stanął obok mnie. Ruszyliśmy w kierunku zgromadzenia. Już z tej odległości zauważyłam resztę. Patrzyli na ganek domu, gdzie stał pan Bernon. Ponownie powtarzał cały plan, by mieć pewność, że każdy go znał. Znajdując się może pięć kroków od grupy nastolatków, dostrzegłam, jak dziewczyny stojące przed chłopakami się odwróciły. Od razu minęły Felixa, Leo i Duncana, by do mnie podejść i uściskać. Trójka zwróciła się w naszym kierunku, a kolejno sami mnie objęli – nawet Duncan.

Uniosłam wzrok na ojca Jeremiego, gdy ten momentalnie ucichł. Brał głęboki wdech. Podziwiałam go, że potrafił tak po prostu stać przed ponad dwustoma osobami i tłumaczyć, co i jak. Ja gdy miałam coś przedstawiać przed klasą, czułam, jak brała mnie trema. Samoistnie ściszałam głos, a on tak po prostu stał i głośno mówił, jak gdyby nigdy nic.

Wzdrygnęłam się nagle. Moja dłoń nagle znalazła się w ręce Jeremiego. Szerzej uchyliłam powieki, gdy jego palce znalazły się między moimi. Zacisnął je lekko, a moje mięśnie mimowolnie zrobiły to samo. Ciepło ponownie rozeszło się po ciele, kumulując się w brzuchu i w sercu. Zrobiło mi się milej. Organizm się uspokoił, a umysł odsunął całą akcję na bok. Uniosłam kąciki ust, mocniej ściskając dłoń chłopaka. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Sam także się uśmiechał lekko.

Momentalnie oddech stanął mi w gardle, gdy się nachylił. Złapałam głębszy wdech, który momentalnie zamarł w piersi. W głowie od razu powstał obraz, jak ponownie by mnie pocałował, jednak tym razem znajdowaliśmy się w tłumie. Do tego obok nas stali pozostali, którzy na pewno by tego nie puścili mimo uszu.

Zobaczą nas!

Przełknęłam ślinę, a Jeremy złapał głębszy wdech i, ku mojemu zdziwieniu, zatrzymał się przy boku głowy.

— Muszę z tobą później porozmawiać — wyszeptał, a ja zerknęłam na niego zaskoczona.

— O czym? — spytałam zaciekawiona.

Kąciki jego ust uniosły się jeszcze bardziej. Wydawał się zadowolony, że byłam zainteresowana. Już wcześniej chciał o czymś mówić, ale mu nie pozwoliłam.

— Zdradzę ci tyle: o nas.

Uchyliłam szerzej powieki, widząc w jego srebrnych oczach czystą determinację. Czułam, że ta rozmowa miała zmienić wszystko, co wiązało się z naszą dwójką. Prawdopodobnie łączyło się to z naszym pocałunkiem, a ja tylko się modliłam, żeby to było to, o czym myślałam. Żeby to miało się okazać jego kolejnym krokiem, który został ostatnio przerwany. Aby wyznał, że czuł to samo, co ja...

— O-okej... — zgodziłam się, a on uniósł brwi.

Musiałam go zaskoczyć. Zająknęłam się, a nie zdarzało się to ostatnimi czasy często. Szczególnie w towarzystwie jego i pozostałych.

— Ja... — Przełknęłam ślinę. — Ja też muszę z tobą porozmawiać i to też tyczy się naszej dwójki...

Oblizałam wargi. Chłopak się uśmiechnął. Rozchodzące się Cienie stały się jedynie figurami, które nas mijały. Czas jakby dla nas zwolnił. Momentalnie liczyliśmy się tylko my. Oboje się chyba domyślaliśmy, co chcieliśmy sobie wyznać. Od pierwszych chwil znajomości się powstrzymywaliśmy, a może to wcale nie było potrzebne. Co, jeżeli ktoś wyżej od nas postanowił, że mieliśmy się spotkać? Że w końcu skończylibyśmy razem? Chciałam tego. Pragnęłam, żeby Jeremy znajdował się obok mnie i nigdy nie znikał. Potrzebowałam go przy sobie, bo tylko przy nim czułam się najlepiej. Nigdy się nie nudziłam. Zawsze się uśmiechałam. Sam jego widok sprawiał, że poprawiał mi się humor i miałam nadzieję, że działało to też w drugą stronę.

Puściłam jego rękę, odwróciłam się, po czym chwyciłam za drugą dłoń. Ponownie spletliśmy palce, a przy tym ruszyliśmy za całą grupą, która kolejno zagłębiała się w cieniu drzew. Słońce już niemal w całości zaszło, jednak już się tym nie martwiłam. Miałam przy sobie Jeremiego, a on zajmował całe moje myśli. To dzięki niemu nie zastanawiałam się nad faktem, że szliśmy właśnie na spotkanie ze śmiercią. Zwróciłam na ten fakt uwagę dopiero, gdy zatrzymaliśmy się przed dużym otwartym terenem.

Uniosłam wzrok, widząc, jak każdy Cień spoglądał w moim kierunku. Nadeszła pora. Minuty lub już nawet sekundy dzieliły od spotkania z Kościrogiem. Wzięłam głębszy wdech, zerknęłam na Jeremiego. Nadal chowaliśmy się między drzewami i krzewami, więc byliśmy praktycznie niewidoczni. Dalej mogłam się trzymać chłopaka, który widocznie się martwił, co miało mnie za moment spotkać. Widziałam na jego twarzy czysty obraz zaniepokojenia. Nie chciał mnie puszczać samej, ale wiedział, że nie miał w chwili obecnej nic do powiedzenia.

— Mel... — zaczęła Maddy, podchodząc bliżej.

Zwróciłam się do niej. Także się martwiła. Za nią podeszli pozostali.

— Będziemy kilka krów od ciebie. W razie potrzeby Jeremy zatrzyma czas, żebyśmy na pewno zdążyli do ciebie dotrzeć — dodała.

Przytaknęłam.

— Wszystko będzie dobrze, Mel! — rzuciła Aria, podchodząc bliżej, żeby mnie objąć. — Nie jesteś sama i nie mówię tylko o nas. Ktoś wyżej postawiony zawsze czuwa. Pamiętaj: „Okryje cię swymi piórami i pod jego skrzydłami będziesz bezpieczny; jego prawda będzie ci tarczą i puklerzem.".

Odsunęła się. Uniosłam lekko kąciki ust, domyślając się, że za wszelką cenę chciała mnie podnieść na duchu.

— Pamiętaj, że jesteśmy zaraz obok i za nic cię nie zostawimy samej z tym potworem — zapewnił Leo, a Felix na jego słowa przytaknął, zgadzając się z jego stwierdzeniem.

— Kościróg dostanie kulkę między oczy, jeżeli tylko do ciebie sięgnie — rzucił Duncan. — Osobiście mu ją wpakuję.

Przyzwał bronie.

Przytaknęłam, bojąc się, że jeżeli teraz bym się odezwała, z oczu popłynęłyby łzy. Zerknęłam na chłopaka obok, po czym puściłam w końcu jego dłoń. Momentalnie poczułam, jak zrobiło mi się chłodniej. Przełknęłam ślinę, sięgając do zapięcia naszyjnika od reszty. Trzęsącymi się dłońmi je rozpięłam, po czym dałam wisiorek Jeremiemu. Obawiałam się, gdy go nie nosiłam. Przyzwyczaiłam się, że miałam na sobie ochronę. Tak długo, jak posiadałam go na szyi, byłam bezpieczna.

Z tego, co mówił pan Bernon, kryształ trzymał w sobie energię Cienia, a tym samym maskował tę, którą wypuszczałam, nieświadomie wabiąc demony. Cóż, Kościróg znajdował się na całkowicie innym poziomie, więc cieszyłam się jak małe dziecko, gdy pozostali podarowali mi coś takiego. Nie spodziewałam się tego wtedy. Za wszelką cenę wtedy nie chcieli, żeby cokolwiek mogło mi się przydarzyć i podejrzewałam, że to poczucie istniało nadal. Zapewniali mnie, iż ochronią mnie ponad wszystko, a ja ślepo w to wierzyłam. Byli moimi przyjaciółmi, osobami, które w ciągu pół roku uznałam w jakimś stopniu za rodzinę, więc nie podważałam ich słów.

Już chciałam iść, ale stałam jak wryta. Nie potrafiłam się ruszyć. Wiedziałam, że istniało niebezpieczeństwo, a instynkt samozachowawczy blokował mi ruchy. Dodatkowo paranoja wyrywała się spod kontroli. Przełknęłam ślinę.

— Może mnie ktoś popchnąć? — poprosiłam, a cała szóstka po kolei ułożyła ręce na moich plecach i ramionach, delikatnie wypychając moją osobę, bym zrobiła pierwszy krok.

Szłam powoli, przy każdym ruchu czując, jak trzęsą mi się nogi. Na tych dwóch gałązkach wierzby przeszłam na niemal środek polany, gdzie stałam prawie na baczność. Nie wiedziałam, z której strony miał nadejść demon, jednak w ciągu kilku sekund lub minut – straciłam poczucie czasu – gdy tylko ostatnie odbłyski słońca widniejące na niebie zniknęły, z niedalekiej odległości dało się usłyszeć jego. Kościroga, który głośno zaryczał. Jak przez mgłę słyszałam między drzewami uciekające zwierzęta. Po niebie nad nami przeleciały stada ptaków. Uciekały, ratując siebie i rodziny.

Przełknęłam ślinę, słysząc huki znajdujące się coraz bliżej. Zbliżał się z każdą sekundą, a serce wybijało rytm jego chodu. Już nie wiedziałam, czy umierałam na stojąco, czy biło ono tak szybko, że uderzało cztery razy w ciągu sekundy. Ponowny ryk sprawił, że niemal poczułam organ pozwalający mi żyć w gardle. Każdy mięsień w ciele drżał, próbując przekazać mózgowi, że powinnam uciekać i się nie oglądać, jednak uparcie stałam w miejscu, gdy w ciemnej gęstwinie drzew dostrzegałam mieniącą się czerwień wydobywającą się z sylwetki Kościroga.

Nogi ponownie zyskały na sile, gdy znajdował się on coraz bliżej. Wbiłam sobie paznokcie w dłoń, by się uspokoić i przestać szurać butami po powierzchni trawy. Wypuściłam gwałtownie powietrze, gdy się zorientowałam, że cały ten czas wstrzymywałam oddech. Złapałam kolejną dawkę, jednak tym razem była urywana. Trzęsłam się. W piersi powstawało nieprzyjemne uczucie ucisku. To strach... Nie, to przerażenie.

Widziałam poruszające się korony drzew, słyszałam łamiące się gałęzie i w cieniu dostrzegałam te czerwone odbłyski wychodzące z sylwetki poruszającego się Kościroga. Miałam wrażenie, jakby jego pojawienie się w zasięgu wzroku działo się w zwolnionym tempie. To jak swoją wielką łapą złamał wielkie rozgałęzienia, które z hukiem uderzyły o ziemię. To jak drgania idące od podłoża przez jego poruszanie się sprawiały, że całe ciało wzdrygało się jeszcze mocniej.

Chciałam uciekać, ale wiedziałam, że nie mogłam. Wiedziałam, że aby zwiększyć jego obrażenia, musiałam go zwabić jak najbliżej. Wtedy Magowie i Zaklinacze Broni Palnej go zaatakują jak największą siłą rażenia.

Melissa, nie waż się nawet ruszyć...

Mocniej wbiłam paznokcie, kiedy demon, idąc dalej w moją stronę, powoli zaczął wyciągać łapę w moim kierunku. Oddech ponownie zamarł mi w piersi. Był niedaleko. Dzieliło go ode mnie może osiem metrów, czyli patrząc na jego wielkość, to jego dwa kroki.

Dlaczego, do cholery, nikt go nie atakuje?!

Po twarzy spłynęły łzy, które trzymałam w ryzach. Co się dzieje, u diabła?! Jeremy... Maddy... Aria... Leo... Felix... Duncan... Panie Bernon... Wszyscy... No dalej. Zróbcie coś, kurwa mać!

Kościróg się zatrzymał, zaczął się pochylać. Wyciągnął łapię, a przez to zauważyłam, że była ona większa ode mnie. 

******************************** 

*zacieranie rączek*

Zapewne będziecie chcieli mnie zamordować za taki polsat, ale cóż... Trochę dreszczyku musi być. 

W każdym razie tylko zaznaczę, że jeżeli komuś się przewinęło jakieś powtórzenie, to będę wdzięczna za zaznaczenie. Przez fakt, że jutro mam poważne zaliczenie na studiach, kompletnie nie miałam głowy do sprawdzania tego rozdziału. Wiem też, że coś mówiłam na tablicy o dwóch rozdziałach, ale nie dałam rady. Ilość rzeczy, jaka nagromadziła mi się w tym tygodniu jest taka, że po prostu byłoby to niewykonalne, tak więc no... I we wtorek także nie pojawi się rozdział, a to przez fakt, że w środę mam zaliczenia z dwóch przemiotów, tak więc rozumiecie... Muszę się przygotować. Ten rozdział już pisałam na raty, a w kolejnym się dużo dzieje, więc żeby niczego nie popsuć, powinnam się na nim skupić, co będzie wykonalne dopiero w... Przyszłym tygodniu(Ewentualnie od czwartku, chyba że umrę śmiercią tragiczną po ośmiu zaliczeniach w ciągu jednego tygodnia...).

Ale tak, wracając...

Mam nadzieję, że rozdział się podobał! 

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro