Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41: Melissa

Obracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Od kiedy dostałam od reszty naszyjnik, udawało mi się sypiać bez problemów – pan Bernon wytłumaczył, że to przez magię zawartą w krysztale – jednak nie dzisiaj. Nie tej nocy, gdy dosłownie kilka godzin wcześniej dowiedziałam się, że moja biologiczna matka nie żyła. Wychodziło na to, że nigdy jej nie poznam. Nie dostanę szansy, żeby się czegokolwiek dowiedzieć o własnych korzeniach. Nie znałam jej imienia, nazwiska, ile miała lat. Jak zginęła? Czy cierpiała? Kto ją gonił, gdy pojawiała się w moim śnie? Kim był mój ojciec? Czy w ogóle byli razem? Może miałam rodzeństwo? Brata? Siostrę? Czy oni też nie żyją?

Nic nie wiedziałam.

Jak w ogóle by ona wyglądała? Widziałam jedynie, że posiadała ciemne włosy, podobne do moich, ale to jedyny szczegół, który widziałam we wspomnieniu. Pan Bernon wytłumaczył, że wspomnienie moje i kobiety się złączyły, a przez fakt, że miałam może kilka miesięcy, nie pamiętałam dokładnie, jak wyglądała własna matka. Umysł samoistnie dostosował się do małego dziecka, które jeszcze nie potrafiło zapamiętać twarzy własnego rodzica. Dlatego jej nie widziałam. Nie miałam pojęcia, jak w ogóle wyglądała.

Westchnęłam, podnosząc się do siadu. Poczułam, jak na plecy opadły wilgotne włosy.

Dziś nie zasnę...

Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę smutna przez kogoś, kogo nigdy nie poznałam. Gdy wyszło, że mnie adoptowano, w sercu wykiełkowała nadzieja, że może przyjdzie moment, jak odnajdę kiedyś biologiczną rodzinę. Że kiedyś, nawet przez najzwyklejszy przypadek, spotkam matkę na ulicy, ale teraz... Teraz sobie uświadomiłam, że to nigdy się nie wydarzy. Ona nie żyła.

Przeniosłam wzrok na Mistic. Spała zwinięta w kulkę na środku drugiej połowy łóżka. Sięgnęłam do niej, pogłaskałam delikatnie jej futerko. Wydała z siebie ciche miauknięcie, ale w ciągu kilku sekund zaczęła mruczeć.

— Wygląda na to, że jesteśmy takie same, Mistic — wyszeptałam. — Żadna z nas nie wie, z kogo się wywodzi. Kto nas urodził, kiedy, dlaczego nas porzucono... Obie jesteśmy samotne. Nie mamy nikogo...

Opuściłam wzrok smutna. Prawda bolała. Serce kłuło, nie chcąc się pogodzić z własnymi słowami.

Podskoczyłam nagle. W pomieszczeniu rozbrzmiała muzyka. Odwróciłam się gwałtownie w stronę komórki. Złapałam za telefon, nie patrząc nawet na ekran. Przeciągnęłam zieloną słuchawkę, przyłożyłam urządzenie do ucha.

— Halo?

Miałem przeczucie, że nie śpisz.

Uchyliłam szerzej powieki. Serce szybciej i mocniej zabiło.

— Jeremy?

Usłyszałam, jak westchnął. Zabrzmiał przy tym, jakby cicho parsknął, ale wiedziałam, że w obecnej sytuacji by się ze mnie nie śmiał. Mało tego, wspierał mnie, gdy wyszło, co się stało z moją matką. Przytulił mnie na oczach wszystkich i pozwolił zostać w swoich ramionach, dopóki się nie uspokoiłam. Po tamtej sytuacji straciłam jakąkolwiek kontrolę i pomimo faktu, że nie znałam tamtej kobiety, z oczu poleciały łzy. Wszyscy stali się dla mnie podporą, jednak to przy chłopaku czułam, że mogłam się pokazać ze wszystkich istniejących twarzy.

Chciałem się upewnić, że dobrze się czujesz — przyznał. — No wiesz... W końcu gdy wyszło, co się stało z twoją biologiczną matką, nie wyglądałaś najlepiej. Do tego ta cała sprawa z Kościrogiem polującym na Bramy... Martwiłem się, że mogą cię nachodzić jakieś nieprzyjemne myśli.

Poczułam, jak na twarz wpłynęło ciepło. Usta wykrzywiły się w delikatny uśmiech, choć nadal czułam, że nie należał on do wesołych.

— Nic mi nie jest — powiedziałam. — Czuję tylko taką... Pustkę. Nie wiem, jak to wyjaśnić.

Chciałabyś choć raz mieć okazję ją spotkać, prawda?

— Chciałabym chociaż wiedzieć, jak wygląda — poprawiłam. — We śnie... We wspomnieniu nigdy nie widzę jej twarzy, a naprawdę wystarczyłoby mi tylko to.

Wiesz, podobno autosugestia może wywołać świadomy sen. Nie zaszkodzi spróbować. Może uda ci się ją zobaczyć.

— Chciałabym, Jeremy, ale... Boję się — przyznałam.

Chodzi o kobietę, dzięki której żyjesz — zauważył. — Wiesz...

Zaciął się. Usłyszałam, jak przełknął ślinę. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien powiedzieć to, o czym chciał. Złapał głębszy wdech, powoli odetchnął. Było mu ciężko.

Gdybym znalazł się na twoim miejscu, oddałbym wszystko, żeby móc zobaczyć mamę... — wyznał, a ja poczułam ucisk w piersi.

Uchyliłam szerzej powieki, słysząc, że wspomniał o swojej matce. Poprzednim razem, jeszcze we wrześniu, zauważyłam, że temat jego rodzicielki nie należał do prostych. Nie dzielił się tym – nawet z resztą. Miałam wrażenie, że ten temat należy do tych zakazanych, o którym za nic nie chciał rozmawiać.

— Nigdy nie wspominałeś o swojej mamie...

Brakło kilku miesięcy, żebym skończył rok, gdy zmarła — wytłumaczył. — Nie pamiętam jej, a naprawdę bym chciał, dlatego wiem, co czujesz. Co masz na myśli, mówiąc o tej pustce, którą czujesz. Wiem o mamie tyle, ile powiedział mi tata. Że: „Była najpiękniejszą kobietą, jaką przyszło mu spotkać. Skóra przypominała śnieg, włosy oddawały kolor zboża, a oczy mieniły się srebrem z odznaczającymi się odbłyskami w kolorze indygo". — Pociągnął nosem. — Widziałem mamę tylko na zdjęciach, jak trzymała mnie na rękach. Tata opisał ją idealnie...

— Przykro mi, Jeremy...

Nie przejmuj się... Wybacz, chciałem jakoś się postawić na twoim miejscu, a wygląda chyba na to, że się rozczuliłem i...

— Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś.

Jak to?

— Wyznałeś mi coś tak bardzo związanego z tobą... — Przełknęłam ślinę. — To chyba znaczy, że mi ufasz. Z tego powodu jestem szczęśliwa.

Nastąpiła chwilowa cisza. Doskonale słyszałam, że oddech chłopaka lekko przyspieszył. Mój prawdopodobnie identycznie. Tak się działa za każdym razem, gdy dochodziło między nami do tych małych aktów. Wiedziałam, że kochałam się w tym chłopaku, że chciałam od niego czegoś jeszcze, ale nie potrafiłam się zebrać, by mu cokolwiek wyznać. Wygarnęłam Christinie, co o niej myślałam, a nie potrafiłam wyznać uczuć Jeremiemu. Traciłam język, gdy tylko go widziałam. Nie należałam do odważnych osób, ale chciałam... Pragnęłam Jeremiego w swoim życiu.

Mel, ja...

— Tak? — spytałam pospiesznie.

Nie rozumiałam czemu, ale zabrzmiał na nieco przerażonego. Zupełnie tak, jakby miał mi powiedzieć coś ważnego, ale nie wiedział, jak dokładnie ubrać to wszystko w słowa.

Przełknęłam ślinę. Czy to możliwe, żeby...?

Ja... Ufam ci.

— Ja tobie też ufam, Jeremy. I to nawet bardzo.

Ponownie nastała cisza.

Mel, spróbuj wywołać świadomy sen. Nie pożałujesz.

— Jeremy...

Tak?

— Zostaniesz na łączu, dopóki nie zasnę?

Usłyszałam, jak się lekko zaśmiał.

Mogę zostać na łączu nawet całą noc, jeśli będziesz chciała.

Poczułam ciepło w piersi. W brzuchu wybuchnęło stado motyli, a ja naprawdę miałam ochotę piszczeć w poduszkę przez jego często urocze zachowanie.

Ja go chyba zaczynam kochać... Zachowuję się jak wariatka...

Odłożyłam komórkę na poduszkę obok. Położyłam się na swojej i przykryłam pościelą. W myślach cały czas powtarzałam sobie, że chciałabym zobaczyć dokładnie ten dzień, gdy kobieta zostawiła mnie pod sierocińcem w koszyku. Gdzieś, jak przez mgłę, słyszałam, jak Jeremy coś robił. Dochodziło do mnie szuranie, a kolejno przewracanie kartek, co mogło znaczyć jedno. Czytał po nocach – kolejna rzecz nas łączyła.

Na usta samoistnie wpłynął uśmiech, gdy nagle usłyszałam, jak się odezwał.

— „Wszystkie historie miłosne kończą się tragedią. Powiedział do Mai ojciec wiele lat temu. Pokręciła wtedy głową. Boże, tato, co za ponura myśl. Owszem, ale tylko pomyśl. Albo się odkochujesz, albo jeśli jesteś prawdziwą szczęściarą, żyjesz na tyle długo, żeby zobaczyć, jak twoja pokrewna dusza umiera".

Przymknęłam powieki. Dalej słuchałam, jak czytał na głos, pomagając mi się odprężyć. Przyniosło to skutek. Nie minęło wiele czasu, gdy zasnęłam.

Gdy otworzyłam oczy, ponownie stałam w śnieżycy. Tym jednak razem było inaczej. Wszystko wokół wydawało się o wiele bardziej klarowne. Na szyldach widziałam dokładne nazwy sklepów. Gdzieś w pobliżu dostrzegłam także bibliotekę. Usłyszałam pociągnięcie nosem, dlatego od razu skierowałam tam wzrok. Stałam obok kobiety, która pochylała się nad dzieckiem, chcącym złapać jej palce. Dorosła płakała, na czego dźwięk wstrzymałam oddech. Uniosła jedną dłoń, otarła łzy, a dzięki temu ujrzałam jej twarz, gdy odsunęła kasztanowe pukle z twarzy.

Uchyliłam szerzej powieki, widząc jej niecodzienną urodę. Była piękna. Jej twarz przy policzkach stawała się okrągła i wysmuklała się w kierunku brody. Nos posiadała prosty z lekko zadzierającą się końcówką. Obsypywały go także ledwo widoczne piegi. Oczy miała duże, szarozielone i zmęczone, ale dało się w nich zobaczyć miłość do dziecka i niechęć zostawienia go... Niechęć zostawienia mnie pod drzwiami sierocińca, ale wydawała się, jakby nie miała wyboru. W czasie tej sytuacji musiało mieć miejsce coś jeszcze, ale nie wiedziałam co.

— Żałuję...

Wzdrygnęłam się, usłyszawszy jej spokojny i miły dla ucha głos, przerywany spazmami łkania. Pociągnęła nosem, łapiąc głębszy wdech, aby w ogóle być w stanie się odezwać. Przy tym zauważyłam kolejny szczegół w jej wyglądzie. Podkrążone oczy...

Była Bramą...

— Żałuję, że nie będzie mi dane, żeby cię wychować, Meli... — Wzdrygnęła się, łapiąc wdech. — Nigdy mnie nie poznasz, nie poznasz swojego wspaniałego ojca ani najlepszego starszego brata... — Sięgnęła do szyi.

Zdjęła medalik. Szerzej uchyliłam powieki, widząc wzór kwiatowych ornamentów na dużej zawieszce. Przełknęłam ślinę, unosząc dłoń, by chwycić za okrąg wiszący na szyi o identycznym wyglądzie. To ten sam naszyjnik...

— Dostałam go od mojej matki, a ona od swojej. Trzyma w sobie pamięć poprzednich pokoleń naszej rodziny... Wszystkich istniejących przede mną Bram... — Po jej twarzy ponownie zaczynają spływać strumienie łez. Sięgnęła do dziecka, by założyć na jego szyję łańcuszek. — Tak długo, jak będziesz go miała przy sobie, nigdy nie będziesz sama... — Załkała. — Zawsze będę przy tobie, Meli...

Przerwał jej głośny ryk niczym z koszmarów. Znałam go. Kilka miesięcy wcześniej sama go słyszałam, bo wypuściłam tego stwora do tego świata...

— Mamo!

Odwróciłam się gwałtownie. Uchyliłam szerzej powieki, ujrzawszy dwie dodatkowe osoby, których wcześniej nie widziałam we śnie. Chłopiec miał może maksymalnie osiem lat. Jego włosy barwiły się na jasnobrązowy odcień, oczy na złoto. Przez młody wiek twarz wydawała się pucata, nos i policzki także obsiały piegi, a przy tym wydawał się wyraźnie przerażony.

— Jean! On już tu jest!

Przerzuciłam wzrok na mężczyznę. Był wysoki, dobrze zbudowany i widocznie przestraszony. Włosy barwiły się na ciemny blond, oczy na złoto, nos posiadał prosty, usta pełne. Jego brodę obrastał zarost, o który nie zadbano może dwa-trzy dni. Trzymał dziecko za rękę i co rusz oglądał się na koniec ulicy.

Poczułam ucisk w piersi. To mój biologiczny ojciec i brat, których nigdy nie poznałam. Nikogo z własnej rodziny nie przyszło mi spotkać. Poczułam, jak zadrżała mi dolna warga.

— Mam nadzieję, że wyrośniesz na silną dziewczynę... — odezwała się ponownie... Mama. — Że będziesz miała masę przyjaciół i że ludzie, którzy się tobą zajmą, zaopiekują się tobą tak, jak ja bym to zrobiła...

Ponownie dało się usłyszeć ryk.

— Dzieci są ciekawskie z natury... — Pociągnęła nosem. — Proszę, gdy nieco dorośniesz... Otwórz medalik...

Podniosła jeszcze koszyk i złożyła całusa na czole dziecka.

— Kocham cię, Meli... I zawsze będę...

Po swoich słowach odłożyła koszyk z powrotem, po czym wstała, przez co zauważyłam, że była minimalnie wyższa ode mnie. Szybko się rozejrzała po ulicy, ukazując ponownie swoją zatrważającą urodę. Już w kolejnej sekundzie zbiegła po schodach. Mężczyzna podniósł chłopca, po czym wspólnie zaczęli uciekać, gdy gdzieś za mną rozległy się alarmy samochodowe i huki, jakby coś naprawdę wielkiego biegło w tym kierunku.

Powoli uchyliłam powieki. Czułam, że miałam mokrą twarz, co znaczy, że płakałam przez sen. Okręciłam głowę w kierunku okna. Dalej panował mrok, czyli nie spałam jakoś bardzo długo. Powoli się podniosłam, chwyciłam za telefon, z którego dalej słyszałam, że Jeremy nie poszedł spać. Naprawdę siedział do trzeciej w nocy. Złapałam głębszy wdech, wytarłam oczy rękawem bluzki.

— Jeremy? — odezwałam się ochryple.

Mel? —Usłyszałam, jak złapał za komórkę. Przez moment się nie odzywał. — Ty płaczesz?

— Widziałam ją...

Udało...?

— Widziałam i ją, i mojego biologicznego ojca i starszego brata...

Miałaś brata?

— Na to wychodzi...

Sięgnęłam do medalionu, z którym się nie rozstawałam całe życie.

Lepiej się czujesz?

— Tak... — Pociągnęłam nosem. — Dziękuję, że ze mną zostałeś...

Zawsze z tobą zostanę, gdy będziesz tego chciała.

— To wiele dla mnie znaczy, Jeremy... — przyznałam. — Idź spać, bo w szkole będziesz nieprzytomny. Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś, z resztą się uporam jakoś sama.

Na pewno?

— Tak... Dobranoc.

Dobranoc.

Pomimo pożegnania, żadne z nas nie chciało zakończyć połączenia. Spędziliśmy tak może z minutę. Przy tym słyszeliśmy swoje oddechy. Uśmiechnęłam się szeroko, domyślając się, że nie był pewny, czy powinien mnie zostawiać. Przez to ponownie poczułam ciepło rozchodzące się po policzkach.

I jak go tu nie kochać, kiedy zachowuje się w taki sposób?

W końcu się jednak rozłączyliśmy. Poszło to z oporem, ale nie chciałam go przetrzymywać po nocy, gdy wiedziałam od jakiegoś czasu, że Stella wysysała z niego nieco energii. Nie chciałam, żeby się męczył, ale uwielbiałam tego chłopaka, gdy obchodził się ze mną w tak uroczy sposób.

Odetchnęłam. Sięgnęłam do lampki nocnej i zapaliłam światło. Kolejno sięgnęłam do zapięcia medalika, który zdjęłam z szyi pierwszy raz od siedemnastu lat. Przejechałam palcem po ornamentach. Mama chciała, żebym go otworzyła, gdy już nieco dorosnę. Wydawało mi się, że byłam już wystarczająco duża. Miałam jednak nadzieję, że jeżeli cokolwiek zostało ukryte w środku, nie zostało uszkodzone w żaden sposób. Nie chciałabym tego zniszczyć, ale nie posiadałam świadomości, że coś w medaliku w ogóle mogło zostać ukryte. Sądziłam, że został na stałe zaplombowany.

Odchyliłam haczyk i ujrzałam małe pokrętło. Wzruszyłam je, a ono podskoczyło, jakby uwalniając się z blokady. Już w kolejnej chwili nacisnęłam je od góry, a małe drzwiczki odskoczyły bez problemu. Wzięłam głębszy wdech, a w następnej sekundzie odchyliłam wieczko. Na moje kolana spadł kawałek papieru – dość sztywnego. Odłożyłam medalik na bok, by sięgnąć po skrawek. Było to coś złożonego, co od razu zaczęłam rozkładać.

Momentalnie zamarłam, widząc fotografię rodzinną do portfela. Zabrakło mi powietrza, gdy zobaczyłam uśmiechnięte twarze całej trójki i... Mnie jako niemowlę. Trzymał mnie mój brat, obok kucał tata, a mama pomagała chłopczykowi w ogóle utrzymać dziecko. Przetarłam oczy, z których ponownie popłynęły łzy i się uśmiechnęłam. Nad głową każdego zauważyłam drobno zapisane imiona. Uchyliłam powieki, gdy to dostrzegłam. Mama nazywała się Jean, tata – Finn, a chłopczyk Silas. Obejrzałam fotografię z każdej strony, a dzięki temu zauważyłam, że z tyłu także coś napisano.

„Nazwisko: Gauthier".

Poczułam, jak kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej.

— Czyli tak naprawdę... Nazywam się Melissa Gauthier?

Padłam na łóżko, przyglądając się całej trójce. Chciałam zapamiętać każdy najmniejszy szczegół. Linię żuchwy, uśmiech czy to czyste szczęście w oczach.

Żałuję, że nigdy nie miałam możliwości was poznać, ale... Przynajmniej wiem, że bardzo mnie kochaliście... 


****************************************

Dziś troszkę smutno.

Mogę użyczyć chusteczek, jeśli kogoś poruszyłam. Mam przy sobie zapas po pisaniu tego rozdziału. 

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!

Dajcie znać koniecznie, co myślicie!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro