Rozdział 31: Melissa
Poczułam, jak ktoś delikatnie szturchnął moje ramię. Z wielką niechęcią uchyliłam powieki, by zobaczyć Maddy i Arię, które stały przed ławką. Chłopacy czekali zaraz obok. Złapałam głębszy wdech, by kolejno szybciej zamrugać i złapać za swoje rzeczy. Spakowałam wszystko do torby, po czym powoli się podniosłam z miejsca. W ciągu kilku sekund poczułam, jak ugięły się pode mną kolana. Nim wylądowałam na podłodze, zostałam złapana przez bliźniaków.
— Wszystko w porządku?! — zapytali niemal wszyscy, gdy udało mi się stanąć.
Przytaknęłam pewnie. W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się na korytarzu. Całą drogę do kolejnej klasy słyszałam, jak cała grupka, poza Duncanem, wypowiadała się w sprawie. Co krok dochodziły do mnie słowa, że powinnam wrócić do domu się przespać, że słabo wyglądałam, ale ja znałam powód takiego, a nie innego obrazu. Nie spałam, od kiedy na jaw wyszło, że byłam tą całą Bramą – łącznikiem, który podczas snu wypuszcza demony z piekła. Znajdowałam się na nogach prawie osiem dni. Nie chciałam zostać przyczyną zagrożenia czyjegoś życia.
Jeśli zasnę, do tego wymiaru dostaną się potwory...
— Mel, mówimy do ciebie. — Maddy pomachała mi przed oczami.
— C-co? — Podniosłam na nią zaskoczony wzrok.
— Mel...
Zatrzymała się. Każdy zrobił to samo, a przy tym uważnie spoglądał w moim kierunku, gdy akurat przecierałam oczy.
— Nic mi nie jest...
— Ale...
— To nic poważnego... — przerwałam, zanim Aria zdążyła cokolwiek powiedzieć.
— Dziwnie się ostatnio zachowujesz — stwierdził Jeremy.
— Nie wiem, o co wam chodzi...
Zerknęłam na niego, ale równie szybko odwróciłam wzrok. Przełknęłam ślinę. Nie rozumiałam, ale od wtedy nie potrafiłam na żadnego z nich długo patrzeć. Dowiedziałam się, że posiadałam geny Cieni, ale wiedziałam, skąd się wzięły. Prawda, mama miała szare oczy, ale nigdy nie zauważyłam w jej zachowaniu nic dziwnego. Nie wykradała się w środku nocy, aby walczyć z demonami. Słyszałabym ją podczas bezsennych nocy. Nie mogłabym tak po prostu podejść i zapytać, czy czegoś nie ukrywała. Pomyślałaby sobie nie wiadomo co...
— Mel, daj spokój — rzucił Felix. — Myślisz, że nie widzimy, że się wycofujesz?
— Że masz tak podkrążone oczy, że nawet makijaż ma problem, aby to zakryć? — dodał Leo.
— Że coś ukrywasz?
— Że przed nami znowu uciekasz? — Leo założył ręce na piersi. — Myślałem, że to mamy już za sobą.
Pokręciłam głową z bezsilności. Rozejrzałam się po korytarzu. Nie rozumiałam, co się działo. Nagle przed oczami zobaczyłam, jak osoby stojące w holu przekształciły się w różnego rodzaju potwory. Dłonie mi zadrżały, gdy poczułam rozpływający się po ciele strach. W piersi powstało nieznane mi odczucie pełni...
Nie, to tylko moja zmęczona wyobraźnia...
Zrobiłam dwa kroki w tył. Wyraźnie wszystkich zaskoczyłam.
— Idę do łazienki...
Odwróciłam się prędko, nie zwracając uwagi na nic.
— Mel! — zawołali, jednak nie zareagowałam.
Ruszyłam przed siebie. Słyszałam, jak dziewczyny nawoływały, co znaczyło, że szły zaraz za mną. Nim jednak którejś udało się mnie złapać, weszłam do pomieszczenia z odpowiednim znaczkiem. W wejściu minęłam inną uczennicę. Gdy tylko znalazłam się w łazience, uniosłam dłonie i przetarłam twarz. Przy tym złapałam głębszy wdech.
Halucynacje pojawiały się po trzech dniach, ja jednak miałam za sobą osiem nieprzespanych nocy. Wyobraźnia płatała figle do woli, przeobrażając rzeczywistość w niestworzone obrazy. Powoli miałam problem, aby odróżniać jawę od snu.
Odetchnęłam, zakładając dłonie na talii. Jeżeli to teraz to sen, musiałam się obudzić. Gorzej, jeżeli wcale nie śniłam i odwalałam manianę przy reszcie, uciekając się ponownie do próby odsunięcia wszelakich problemów. Martwili się, ale niuans był taki, że dla nich to normalne, gdy chodziło o mnie. Cały czas się zamartwiali, bo coś się działo.
Podeszłam do zlewu. Odkręciłam zimną wodę, by kolejno ochlapać twarz.
Obudź się, obudź się, obudź się...
Ochłodzenie organizmu nic nie dało. Jakie istniały inne sposoby, aby szybko się pobudzić? Drzemka odpadała. Nie miałam ani warunków, ani ochoty, aby zamykać oczy na dłużej, niż potrzebowałam przy mruganiu. Głodna nie byłam. Godzinę temu odbyła się długa przerwa na lunch. Nie umiałam zająć myśli czymś innym, bo od razu wracałam do mojego jestestwa jako Brama. Słuchawek zapomniałam zabrać z domu, więc puszczanie muzyki odpadało. Na żadnego rodzaju ćwiczenia nie posiadałam siły... Ale mogłam się przewietrzyć. Rześkie powietrze pomagało.
Wzięłam głębszy wdech, by kolejno sięgnąć po papierowy ręcznik, ale nim zdążyłam za niego złapać, podała mi go Maddy. Spojrzałam na nią zaskoczona. Przyglądała mi się zaniepokojona, podobnie Aria. Obie się zmartwiły.
— Mel... — zaczęła spokojnie Maddy — o co chodzi?
Odwróciłam wzrok, wydmuchując szybko powietrze. Już miałam odpowiadać, gdy dziewczyna odezwała się ponownie.
— Jak powiesz, że nic ci nie jest, to ci obiecuję, dostaniesz kopniaka w swój ładny tyłek — zagroziła, wskazując palcem prosto we mnie.
Westchnęłam ociężale, domyślając się, że kłótnia nie miała sensu. Dziewczyny posiadały dużą siłę przebicia, czego dowodziło, że wyciągnęły od Jeremiego wszystko, co tyczyło się naszej nocnej schadzki. Wiedziały też o tym nieudanym pocałunku, który przerwał jeleń.
— Zanim powiem, to możecie coś dla mnie zrobić? — Zmierzyłam je wzrokiem.
Zerknęły na siebie. Obie stały z założonymi rękami.
— Jasne... — odpowiedziały niepewnie.
Podciągnęłam rękawy zbyt dużego czarnego swetra z białą czaszką na piersi. Przy niej znajdowały się jeszcze piszczele, a oczy przybierały kształt serc. Identyczne wzorki stworzono na nadgarstkach i łokciach. Pokazałam im swoje przedramiona.
Zmarszczyły brwi.
— Uszczypnijcie mnie.
Zaskoczyłam je.
— C-co? — wydusiła Maddy. — Po co?
— We śnie nie czuć bólu. Chcę mieć pewność, że teraz nie śnię — wytłumaczyłam szybko.
Ponownie na siebie zerknęły, by w ciągu kilku sekund złapać mnie za ręce. Ledwie moment później wyrwałam im ramiona, gdy obydwie użyły paznokci, aby złapać za skórę. Zacisnęłam wargi, kiwając głową.
— Okej, nie śpię — rzuciłam pod nosem. — Dobrze wiedzieć.
— Mel, co się dzieje? — spytała Aria.
Akurat spuszczałam rękawy. Czułam lekkie poddenerwowanie, dlatego wytarłam powoli pocące się dłonie o materiał jednej z dwóch par rajstop, które miałam dziś na nogach. Przy tym najechałam też na jeans krótkich spodenek z wysokim stanem. Sięgnęłam do włosów, by nieco je poprawić. Dosłownie zaczęłam się bawić wszystkim, czym mogłam. Czapkę beanie także mocniej naciągnęłam na głowę.
Dziewczyny cierpliwie czekały, aż w końcu puściłam parę z ust:
— Nie chcę was martwić...
Uniosły wyżej brwi. Przy tym je delikatnie zmarszczyły. Nie rozumiały, o czym mówiłam.
— Co masz na myśli? — zapytała Maddy.
— „Nie chcesz nas marwtić..." — powtórzyła Aria. — Wycofujesz się, bo martwisz się, że się o ciebie martwimy?
— Powiedzmy...
Maddy westchnęła.
— Mel, jesteś naszą przyjaciółką — powtórzyła po raz kolejny, chcąc mi to chyba wbić do głowy. — To oczywiste, że się martwimy. Jesteś dla mnie jak siostra, zwłaszcza teraz, gdy dowiedzieliśmy się, skąd pochodzą twoje korzenie. Jesteś jak rodzina. Dalsza, ale nadal rodzina.
— Nie o to chodzi, dziewczyny... — Opuściłam dłonie.
Uciekłam wzrokiem w bok.
— Nie chcę was martwić tym, że się czegoś znowu boję — przyznałam.
Uchyliły szerzej powieki.
— Nas? — zmartwiła się Aria.
Zaskoczyła mnie swoim tokiem myślenia.
— Nie, nie, spokojnie. Nie boję się was — uspokoiłam je.
Obie odetchnęły z ulgą.
— Więc czego?
— Ja...
Przerwał mi dźwięk dzwonka na lekcje. Przerwa dobiegła końca.
— Cholera...
Maddy i Aria na siebie zerknęły. Uniosły nieco kąciki ust.
— Może zerwiemy się z zajęć? — zaproponowała Maddy.
Uniosłam brwi zaskoczona.
— Nie powiedziałaś nam jeszcze wszystkiego. Tutaj nie czujesz raczej swobody, stojąc przed nami, jakbyśmy miały ci za moment wlepić karę — zauważyła. — Chodźmy się gdzieś przejść i usiąść. W Wolf Creek jest dużo takich miejsc, gdzie możemy pobyć same ze sobą.
— Może napisać do chłopaków? — zaproponowała Aria. — Raczej też by chcieli wiedzieć, co się dzieje. Plus wątpię, że chce im się siedzieć na historii.
Parsknęłam cicho. Dziewczyny także się zaśmiały.
— Jeremy pstryknie palcami, zatrzyma czas, zaczaruje chłopaków i będą mogli spokojnie wyjść z sali, nie zwracając nawet na siebie uwagi. — Maddy podeszła do kabiny.
— Okej, to piszę im, żebyśmy się spotkali na parkingu za dziesięć minut — dodała Aria, wyciągając telefon.
Maddy w tym czasie zamknęła się w jednej z ubikacji. Oparłam się o zlew, czekając na odpowiedź chłopaków, gdy odczytali wiadomość na grupie. W ciągu kilku sekund zobaczyłam wiadomość od Jeremiego, że nie poszli na lekcje i stali pod łazienką. Zamrugałam szybko. Mocno się zmartwili, skoro postanowili zrobić coś takiego. Po chwili nadeszła kolejna wiadomość. Tym razem od Leo, który dał znać, że będą na parkingu.
— Dziewczyny — zawołała Maddy, której głos przybrał dość niepewnej barwy — ma któraś tampon?
Uchyliłam szerzej powieki, domyślając się, że niespodziewanie zaczął jej się okres. Przełknęłam ślinę. Odetchnęłam cicho zawstydzona.
— Ja nic nie mam...
— Może ja będę miała — powiedziała Aria, przeszukując torbę. — Mam podpaskę.
Kolejno podeszła do kabiny, kucnęła i podała małą paczuszkę przez przerwę pod drzwiami. Nie minęły trzy minuty, a Maddy wyszła z małego pomieszczenia, trzymając się za brzuch.
— Kto to diabelstwo wymyślił...? — spytała, podchodząc do umywalki.
Umyła dokładnie dłonie, by kolejno sięgnąć po ręcznik papierowy. Już po chwili, gdy tylko się upewniłyśmy, że żaden nauczyciel czy inni uczniowie nie kręcili się po korytarzu; wyszłyśmy z łazienki. Nieco żywszym krokiem ruszyłyśmy do wyjścia, po drodze zahaczając o szafki, aby zabrać kurtki. Na zewnątrz nie było za ciepło. Przez okna w holu dostrzegłam chłopaków, czekających na parkingu. Rozmawiali między sobą. Jeremy opierał się o bok samochodu, Felix i Leo stali przed nim z założonymi rękami na klatkach piersiowych, zaś Duncan kilka kroków od nich popalał papierosa.
Przeszłyśmy do nich bez żadnych problemów. Nikt nas nie zatrzymał.
— Co was nagle wzięło na wagary? — spytał Jeremy, gdy tylko znalazłyśmy się niedaleko.
— Pomyślałam, że Mel łatwiej będzie wyjaśnić, co się dzieje, gdy nie będzie się przed nami tłumaczyć jak przed surowymi rodzicami i gdzieś, gdzie przy okazji nie zaśnie na stojąco — wytłumaczyła Maddy, wzruszając przy tym ramionami. — Myślałam, żeby podskoczyć do Wolf Creek. Tam jest dużo miejsc, gdzie można usiąść.
— Na piechotę nie pójdziemy — rzucił Leo. — Mel by nam padła po drodze.
Przy tym na mnie wskazał. Faktycznie miałam lekki problem, aby ustać w jednym miejscu, nie chwiejąc się na boki. Zmęczony organizm powoli chciał odpuścić starań.
— Słuszna uwaga — stwierdził Jeremy, sięgając do kieszeni przy jeansowej kurtce.
Już po chwili zajmowaliśmy miejsca w wozie. Zostałam przy tym niemal wepchnięta na przednie miejsce pasażera przez dziewczyny i bliźniaków. Dziewczyny usadowiły się z tyłu, a Leo i Felix zaciągnęli Duncana na pakę. Nie był zbyt zadowolony, ale nikt mu nie dał możliwości na słowo sprzeciwu. Przejechaliśmy dwie ulice, aby znaleźć się pod Wolf Creek, jak to nazywała Maddy. Nie miałam jeszcze okazji, by się tu znaleźć, więc nie znałam tego zalesienia.
Jeremy zaparkował. Już miałam wysiadać z pojazdu, kiedy się o coś potknęłam. Prawie wypadłam z auta. Usłyszałam pstryknięcie, znikąd znalazł się przy mnie Jeremy. Zerknęłam na niego zaskoczona, gdy pewnie mnie podtrzymywał w talii.
— Jakim sposobem ty... — Zamrugałam kilkakrotnie. — Otworzyłam drzwi przed tobą...
— Przypominam ci, że umiem zatrzymać czas, unikając dysharmonii całego świata — rzekł, jak gdyby nigdy nic.
Przytaknęłam.
— No tak... Wypadło mi z głowy...
Usłyszałam chrząknięcie. Zerknęłam na „czworaczki" i Duncana. Wszyscy, poza marudnym chłopakiem, podejrzanie się uśmiechali. Spojrzałam kątem oka na Jeremiego, czując przy tym przyspieszoną akcję serca i rumieniec napływający na twarz.
— Może my was samych zostawimy? — zaproponowała Maddy.
Jeremy szybko mi pomógł stanąć na prostych nogach. Kolejno zamknął drzwi od strony pasażera. Z tego, co zauważyłam, nikt nie brał ze sobą torby. Wszystko zostawialiśmy w aucie, co rozumiałam w stu procentach. Bezpieczniej i luźniej.
Dziewczyny do mnie podeszły dziarskim krokiem, by złapać pod ramiona. Chłopacy ruszyli zaraz za nami, także wstępując przy tym na ścieżkę. Szliśmy tak kawałek, nijak nie wymieniając się żadnymi informacjami. Mogłabym powiedzieć, że czułam się niemal niezręcznie. Tym bardziej, biorąc pod uwagę, że to z mojego powodu zwialiśmy z lekcji.
— Mel... — zaczęła Maddy — wcześniej mówiłaś, że nie chcesz nas martwić tym, że znowu się czegoś boisz. Wyjaśnisz, o co chodziło?
Przełknęłam ślinę, a bliźniacy nas nieco wyprzedzili, widząc coś za krzewami. Zwolniliśmy, by zobaczyć, co takiego dostrzegli. Machnęli do nas rękami, abyśmy poszli za nimi.
— Co znaleźliście? — dopytała Aria.
— Maddy coś wspominała, żeby gdzieś usiąść — powiedział Felix.
— Może być takie miejsce? — dokończył Leo, odsuwając gałęzie.
Ukazała nam się mała plaża i jezioro z mostkiem, ukryte w gęstwinie. Spojrzeliśmy po sobie, by po chwili przejść właśnie w to miejsce. Usiedliśmy na piaszczystym brzegu, na który nie widziałam nigdzie zejścia. Przełknęłam ślinę, przyglądając się tafli wody, w której odbijały się cienie drzew. W tej chwili wyglądały niemal makabrycznie i przerażająco, gdy wyobraźnia ponownie przekształciła coś w obraz demonów. Przyglądałam się temu wszystkiemu, jak zaczarowana, nie zwracając uwagi, że reszta do mnie ponownie mówiła. Obudziło mnie dopiero to, gdy Aria pomachała dłonią przed mymi oczami.
Zamrugałam gwałtowniej.
— Mel, co jest? Zrobiłaś się nagle bledsza — zauważyła, kiedy na nią zerknęłam.
Wzięłam głębszy wdech, podsuwając nogi do klatki piersiowej. Oplątałam je ramionami.
— Halucynacje...
Każdy z nich uchylił szerzej powieki, słysząc co powiedziałam.
— Co? — wydusiła Maddy.
— Zaczynają się po siedemdziesięciu dwóch godzinach bez snu...
— Nie spałaś od trzech dni? — dopytał Felix.
Przełknęłam ponownie ślinę.
— Osiem, tak w gwoli ścisłości — poprawiłam.
Miałam wrażenie, że wszystkim wyjdą oczy z orbit. Wyraźnie ich przeraziłam, gdy przyznałam się do tak długiego funkcjonowania prawie bez momentu, gdzie choćbym się zdrzemnęła pół godziny.
— Czemu...
Jeremy odchrząknął.
— Czemu nie spałaś? Czterdzieści osiem godzin już się uważa za niebezpieczne, gdy się nie śpi, a ty nie spałaś sto dziewięćdziesiąt dwie — zauważył. — Mel, człowiek może wytrzymać jedenaście dni bez snu, ale to już jest nawet zagrożenie śmiercią!
Przymknęłam powieki, jednak szybko je uchyliłam. Oczy mnie szczypały, gdy tylko zamykałam oczy na dłużej niż mrugnięcie.
— Boję się spać...
Zauważyłam, że się zmartwili.
— Ale...
— Od kiedy się dowiedziałam, że jestem tą całą Bramą, nie potrafię niemal zamknąć oczu — przerwałam Leo. — Jak tylko je zamykam, mam wrażenie, że zasnę, a wtedy znowu usłyszę tamte hałasy, które słyszę we śnie. Nie chcę ich słyszeć. Nie chcę czuć tej obecności i mieć wrażenia, że ktoś mnie cały czas śledzi.
— Mel...
— Przeraża mnie fakt, że to za moją sprawą w tym świecie pojawiają się demony... — bardziej wyszeptałam, czując powoli napływające łzy.
— Wycofywałaś się, bo nie chciałaś, żebyśmy się tym martwili? — dopytał Leo.
W odpowiedzi jedynie przytaknęłam. Między nami zapadła cisza. Przerywał ją jedynie wiatr, który co rusz poruszał wodą. Czułam, jak zefirek rozdmuchiwał mi włosy, przyprawiając o delikatne dreszcze.
— Mam tak od zawsze — ponownie zwróciłam ich uwagę. — Nie lubię sprawiać, że ktoś się o mnie martwi. Zanim się tu przeprowadziłam, niemal bez przerwy powtarzałam rodzicom, żeby przestali się o mnie martwić. Wiedziałam, że to czcze gadanie, ale zawsze stwierdzałam, że na świecie są ważniejsze rzeczy od moich... Na tamten moment objawów. — Oblizałam wargi. — Nie lubiłam znajdować się w centrum uwagi. Na świecie znajdowało się tysiące osób, których problemy wydawały się poważniejsze od moich.
— Mel, zrozum — zaczął Jeremy — martwimy się o ciebie, bo nam na tobie zależy. Możesz nam się ze wszystkiego wygadać, nie musisz niczego ukrywać. Jeśli będziemy umieli pomóc, to to zrobimy.
Odwróciłam się do niego. Siedział po mojej lewej, zaraz obok Arii, która aktualnie mnie przytuliła.
— Pogadam z tatą, żeby ci dokładniej wytłumaczył, jak funkcjonuje Brama. Sami tego do końca nie wiemy, ale on powinien wiedzieć. — Uśmiechnął się lekko.
Odpowiedziałam mu tym samym, a przy tym oparłam się o głowę Arii.
— Mam propozycję — rzuciła Maddy.
Zerknęłam na nią.
— Nie chcesz, żebyśmy się martwili, a to się stanie tylko wtedy, gdy zobaczymy, że śpisz. Może zróbmy nocowanie?
Uchyliłam szerzej powieki.
— A co jeżeli wtedy zacznę...
— Zatrzymamy cię — przerwała Aria, wiedząc już, co zamierzałam powiedzieć.
Nie mogłam się z nimi kłócić. Mieli większą wiedzę na wszelkie tematy złączone ze światem Cieni. Prawdopodobnie mogli mnie nawet zatrzymać w miejscu, gdybym gdzieś zaczęła spacerować przez sen, idąc wypuścić kolejne demony. Oni umieli to zrobić...
— Chwilowo nic nie obiecuję, bo muszę zapytać rodziców.
Obie się uśmiechnęły. Obie mnie uściskały. Usłyszałam głośne parsknięcie, dlatego zerknęłam na Duncana, który podnosił się z piachu. Otrzepał się, by kolejno odejść w stronę mostku.
— A tobie, o co znowu chodzi?! — zawołali bliźniacy.
— Mam dość, więc idę zapalić! — rzucił przez ramię, skręcając na drewniany pomost.
Zmarszczyłam brwi. Nie rozumiałam go. Duncana uważałam za twardy do zgryzienia orzech. Nie wiedziałam o nim niemal nic, poza faktem, że przyjaźnił się z resztą od dziecka. Resztę uważałam za całkowitą zagadkę. Nie miałam nawet pomysłu, dlaczego by za mną nie przepadał. Nigdy mu nie zrobiłam krzywdy. Zwykle trzymałam się z boku, starając się nie zwracać na siebie jego uwagi, by nie oberwać ostrymi słowami lub rykoszetem, gdy kłócił się z resztą.
— O co chodzi Duncanowi? — spytałam, nim zdążyłam się ugryźć w język. — Nie lubi mnie od samego początku, choć nic mu nie zrobiłam.
— To Duncan, on nikogo nie lubi — stwierdził Felix.
— Tu się zgodzę — odezwała się Maddy. — Woli się trzymać swoich, bo uważa to za „najbezpieczniejsze". To nie tak, że cię nie lubi. On po prostu się wkurza, że nikt nie stanął po jego stronie, gdy wciągaliśmy cię do grupki i dostosowywaliśmy się do normalnych ludzi, aby nie odstawać.
— Mimo wszystko mam wrażenie, że mu bardziej przeszkadzam w swobodnym oddychaniu. Brakuje tylko, żeby mi powiedział w końcu, że zanieczyszczam mu powietrze.
— Znając jego, to w końcu czymś takim walnie, ale nie bierz tego do siebie — poradził Leo. — Zignoruj go i tyle. Nagada się i przestanie, zresztą jak zawsze.
Reszta przyznała mu rację, ale ja chciałam wiedzieć, czemu tak bardzo mu przeszkadzałam. Kiedyś nawet bym nie brała pod uwagę, aby podejść do takiej osoby, za jaką uważałam Duncana – wrednego badboya, który nie lubi każdego i jedynie podoba im się poniżanie innych – jednak teraz, gdy przez znajomość z resztą nabrałam nieco odwagi, po prostu czułam, że musiałam wyciągnąć z niego te informację podczas rozmowy w cztery oczy. Przy pozostałej piątce by nic nie powiedział.
Wzięłam głębszy wdech, wyplątując się z uścisku dziewczyn. Wyraźnie je zaskoczyłam, gdy nagle się podniosłam. Chłopacy także unieśli na mnie wzrok, gdy zacisnęłam pięści i ruszyłam w stronę pomostu.
— Mel, co ty...?
— Idę to wyjaśnić — przerwałam Jeremiemu, zanim skończył mówić.
W ciągu kilku sekund przechadzałam się niepewnie po dość starym mostku. Przełknęłam ślinę, widząc między szparami trochę chwastów i wodę. Umiałam pływać, więc to nie tak, że się bałam, jednak aktualnie przeważał fakt, że gdybym teraz do niej wpadła, posiadałabym wystarczająco siły, aby dopłynąć do brzegu czy choćby wypłynąć na powierzchnię.
Stając koło chłopaka, założyłam ręce na piersi. Zauważyłam, że zerknął na mnie kątem oka, po czym wywrócił oczami.
— Czemu mnie nie lubisz?
Duncan parsknął.
— Nie widzę w tym nic zabawnego.
— Przykro mi niszczyć twoje wielkie nadzieje na zaprzyjaźnienie się ze mną, ale nic z tego nie wyjdzie. Spadaj do swoich trzpiotek.
— Wrócę, jak mi powiesz, o co ci chodzi.
— Nie rozumiesz po angielsku? — Odwrócił się do mnie i nieco pochylił, chcąc wyglądać na bardziej niebezpiecznego.
Nic sobie z tego nie zrobiłam. Dalej przed nim stałam z wysoko uniesioną głową.
— Zrozumiałam, co powiedziałeś — odpowiedziałam chamskim tonem.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
— Nie rozumiem tylko, dlaczego mnie traktujesz jak swojego najgorszego wroga. Nic ci nie zrobiłam.
— Nic? — Uśmiechnął się wrednie, bardziej unosząc lewy kącik ust.
Pokręcił głową, z powrotem zwracając się w stronę widoku na jezioro. Wydawał się, jakby się dobrze bawił, kłócąc się o nie wiadomo co.
— Chcesz wiedzieć, czemu cię nie lubię?
— O to zapytałam na samym początku. „Nie rozumiesz po angielsku?" — zacytowałam.
Byłam z siebie dumna, gdy zauważyłam drgnięcie mięśnia na jego szczęce.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jesteś wkurwiająca. Plączesz się pod nogami, odwracasz uwagę wszystkich wokół, a oni cię uważają za pierdolony pępek świata. — Pokręcił głową. — Nie lubisz się znajdować w centrum uwagi, a cały czas wychodzisz na pierwszy plan. Co reszta o czymś gada, w końcu rozmowa schodzi na ciebie i słyszę tylko, jaka to jesteś cudowna i wspaniała. Rzygać mi się chce, jak tylko słyszę twoje imię, „Mel". Dwadzieścia cztery godziny na dobę muszę wysłuchiwać: „a bo Mel to, Mel tamto i Mel siamto". Szału idzie, kurwa, dostać. A wiesz, co w tym wszystkim jest, kurwa, najgorsze?
Przełknęłam ślinę.
— Co?
— Że tymi wszystkimi słowami o tobie próbują mnie do ciebie przekonać, ale wiesz co? To im się nie uda. Nie mam najmniejszego zamiaru się do ciebie przekonywać. Gdybyś wtedy postanowiła nie otwierać tych pierdolonych drzwi od swojego pokoju, nigdy więcej nie miałbym do ciebie problemu, tylko tak się składa, że cała twoja osoba jest jebanym problemem.
— Okej — powiedziałam, czym wyraźnie go zaskoczyłam.
Zerknął na mnie, nie dowierzając, że nic sobie nie zrobiłam z jego słów. Prawdopodobnie nie rozumiał, jakim sposobem nie wzięłam tego wszystkiego do siebie, skoro na samym początku, gdy wpadł na mnie na korytarzu, omal się nie popłakałam, słysząc jego słowa, abym patrzyła, jak chodziłam.
— Skoro tak dobrze szło ci narzekanie na moją osobę, nawet na mnie nie patrząc, to teraz powtórz mi to wszystko w twarz. — Bardziej wypięłam pierś, pokazując, że się go nie bałam, nieważne, jak bardzo zabójczym wzrokiem mnie mierzył.
Zaśmiał się. Przejechał językiem po górnych zębach, kręcąc przy tym głową rozbawiony.
— Owieczce wyrosły, kurwa, pazurki. No pięknie.
Odwróciłam się do reszty, ale nie rezygnowałam. Musiałam wiedzieć.
— O co ci chodzi, co? — Rozplątałam ręce i opuściłam je wzdłuż ciała. — Uczepiłeś się mnie, masz do mnie problem, którego nie ma nikt, poza tobą. Staram się, jak mogę, żebyś chociaż mnie tolerował. Nie wchodzę ci w paradę, nie plączę się pod nogami...
— Nie plączesz pod nogami? — Odwrócił się do mnie gwałtownie. Także opuścił ramiona, wyciągając je z kieszeni skórzanej kurtki. — Właśnie o to mi, kurwa, chodzi! Plączesz się pod nogami, rozpraszasz nas i zmiękczasz na każdym kroku. Jeremiego zwłaszcza. Kiedyś nawet by nie pomyślał, że mógłby się nie skupiać podczas narady, a teraz bez przerwy chodzi z głową w chmurach. A wiesz przez kogo? Przez ciebie, kurwa. Gdybyś się nie pojawiła, nic by się nie działo, a teraz mamy, kurwa, ciebie na głowie!
— Och, jak mi przykro, że uważasz moje pojawienie się w waszym życiu za coś złego — powiedziałam sarkastycznie. — Zauważ, do cholery, że jesteś jedyną osobą, której to przeszkadza! Mówisz, że cię denerwuję, ale wiesz co? Ty mnie też, ale nic nie mówię. Nie wywołuję kłótni na każdym kroku, jak ty. Nie daje reszcie powodu do wstydu, gdy któreś z nich podniesie głos. I przede wszystkim... — Podeszłam do niego bliżej. — Nie niszczę więzi, która powstawała przez wiele...
Nie skończyłam. Duncan szybko podniósł rękę, złapał mnie za lewe ramię, a kolejno pociągnął w stronę krawędzi. Ledwie zdążyłam mrugnąć, a już leciałam do wody, w której w ciągu kilku sekund zanurzyłam się po czubek głowy.
****************************
W tym tygodniu na czas!
Kto pierwszy w kolejnce, żeby zarąbać Duncanowi?
A może miał jakiś powód, dlaczego wepchnął Melissę do wody?
Jak myślicie? Chętnie poznam wasze zdanie!
Dajcie koniecznie znać, jak podobał się rozdział!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro