Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26: Melissa

Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc się kompletnie ułożyć do snu. Byłam zmęczona, jednak jakimś dziwnym sposobem przez ciało przepływało dziwne pobudzenie. Miałam podejrzenia, przez co to odczucie powstało. Porozmawiałam z resztą, zaakceptowałam ich, a do tego oni uznali mnie za jedną z nich. Uśmiechnęłam się pod nosem. Do głowy wrócił moment, gdy Maddy i Aria do mnie podbiegły. Wydawały się, jakby naprawdę się za mną stęskniły. W piersi szybciej biło serce. W końcu miałam przyjaciółki, którym na mnie zależało...

Nie, nareszcie zdobyłam paczkę przyjaciół, o jakiej mogłam marzyć. Każdy był inny. Należeliśmy do grupy zdrowo zakręconych, ale każdy znajdował się na innym poziomie. Chłopacy pewnie i tak uważali, że razem z Maddy i Arią znalazłyśmy się na piedestale.

Po ich wyjściu czekała mnie rozmowa z rodzicami. Pytali, o czym rozmawialiśmy, więc musiałam nieco nazmyślać i wyjaśnić sytuację. Nie powiem, okazało się to o wiele trudniejsze, niż na początku zakładałam, jednak czytanie kryminałów przez te wszystkie lata się opłacało. Byłam chyba mistrzem kłamstw, bo połknęli wszystko jak pelikany niemal od razu, nie rozdrabniając się na szczegóły. Ewentualnie istniała opcja, że to ja zostałam w taki sposób zrobiona przez mamę i tatę. Może to tylko podpucha i tak naprawdę to ja uwierzyłam, iż oni uznali każde moje słowo za prawdę, a tak naprawdę to nie?

Nie, rodzice nie są mistrzami zbrodni...

Coś uderzyło w okno. Niemal podskoczyłam na łóżku, będąc gotową, by dzwonić do reszty. Jakiś demon chciał się dostać do mojego domu? Ponownie usłyszałam pyknięcie w szybę. Odkopałam się spod kołdry. Tak długo, jak nie otwierałam powłoki, byłam bezpieczna, prawda? Złapałam za kij bejsbolowy, stojący między półką z książkami a szafką przy łóżku. Tak dla ubezpieczenia się w razie potrzeby. Podeszłam powoli do szkła, by się nieco rozejrzeć. Przy granicy z lasem niczego nie widziałam, dlatego zaczęłam powoli skanować podwórko, aż w pewnym momencie natrafiłam na zakapturzoną postać. Mocniej ścisnęłam rączkę kija, jednak szybko poluzowałam dłonie, gdy dostrzegłam świecące się na oczy.

Jeremy?

Odłożyłam swoją broń na miejsce, wróciłam do okna, po czym złapałam za rączkę i je uchyliłam, wpuszczając do pomieszczenia nieco chłodniejszego powietrza. Od razu przeszedł mnie dreszcz.

— Jeremy? — odezwałam się na tyle głośno, żeby usłyszał, ale też na tyle cicho, by nie obudzić rodziców.

Nie wiedziałam, co by sobie pomyśleli, gdyby wyszło, że w środku nocy przyszedł tu jakiś chłopak.

— Zejdź na dół — poprosił, mówiąc niemal identycznym tonem.

Zmarszczyłam brwi, ale ostatecznie przytaknęłam. Zamknęłam okno. Podeszłam do łóżka, wciągnęłam na stopy kapcie, z krzesła obrotowego wzięłam bluzę. Zarzuciłam ją na ramiona. Podeszłam do drzwi, odblokowałam zamki, po czym wyjrzałam na korytarz. Przez moment przyglądałam się wejściu do sypialni rodziców, ale, na szczęście, ani mamy, ani taty nie obudziła moja pogawędka z Jeremym. Powoli i niemal na palcach wyszłam z pokoju, kolejno jak najciszej zamykając powłokę. Odwróciłam się przodem do holu, by następnie przejść przez krótki odcinek, prowadzący do schodów.

Zatrzymałam się gwałtownie, gdy podłoga zaskrzypiała, przez co zastygłam w bardzo dziwnej pozie. Moja lewa noga była uniesiona za mną, stałam na palcach przy prawej, a do tego ręce miałam rozpostarte jak ptak, trzymając równowagę. Rzuciłam okiem na drzwi do pokoju rodziców, ale dalej spali. Odetchnęłam z ulgą. Po kilku następujących krokach przystanęłam na krawędzi schodów. Zeszłam, uważając pod nogi. Dla bezpieczeństwa złapałam się balustrady. Kolejno przebiegłam na palcach na koniec korytarza, gdzie znajdowało się wyjście na ogród. Odblokowałam obydwa zamki i wychyliłam się za próg domu.

Rozejrzałam się, szukając Jeremiego. Zatrzymałam wzrok na sylwetce, siedzącej na ławce przy rosnącym klombie. Cicho przymknęłam za sobą drzwi, aby ruszyć w kierunku chłopaka.

— Co ty tu robisz? — spytałam, gdy stanęłam obok.

Jeremy mi się przyjrzał. Nic nie mówił. Miałam przez to wrażenie, jakbyśmy wrócili do początku naszej znajomości, gdy odzywał się sporadycznie. Po paru sekundach przełknął ślinę i wstał.

— Chcę ci coś pokazać — rzucił tajemniczo, by kolejno podać mi swoją lewą dłoń.

— Pokazać? Co pokazać? — dopytałam sceptycznie.

Przy tym zmarszczyłam nieco brwi. Miałam wrażenie, że starczyło mi atrakcji jak na jeden dzień. Już byłam zadowolona, bo odzyskałam przyjaciół, których już nie bałam się nimi nazywać, bo wiedziałam, że także uważali mnie za kogoś dla nich ważnego. Niestety, istniał jeden problem.

Spojrzałam na zalesienie za chłopakiem.

Od kiedy widziałam tamtego demona, panicznie wręcz reagowałam na samą myśl, że miałam ponownie wejść do lasu. Nie wiedziałam, co chłopak zamierzał, ale coś z tyłu głowy mi podpowiadało, że to, co chciał mi pokazać, znajdowało się właśnie wśród drzew.

Przełknęłam ślinę.

— Zaufaj mi, Mel — poprosił.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

— Jeżeli tylko wyczuję jakieś niebezpieczeństwo lub coś usłyszę, nic ci się nie stanie. Obiecuję stanąć w twojej obronie.

Zerknęłam mu prosto w oczy. Nie kłamał. Nie mógłby. Nie mnie. Pod jego powiekami ukazywała się jedynie siła i przekonanie w to, co mówił. Naprawdę, gdyby wymagała tego sytuacja, narażałby się, aby tylko mnie ochronić.

Poczułam, jak nieco ścisnął mi się żołądek. W piersi powstało dziwne uczucie ucisku, serce przyspieszyło. Zrobiło mi się o wiele cieplej, a do tego wiedziałam, że na twarz wpłynął właśnie rumieniec. Co się ze mną działo? Praktycznie czułam, jak różowiały mi policzki. Do tego te wszystkie poczucia.

Przytaknęłam niemal bez zastanowienia.

Ja chyba wariuję...

Podniosłam prawą rękę, ułożyłam ją w dłoni Jeremiego, na co ten się szeroko uśmiechnął. Jego dotyk sprawił, że nagle wszystkie lęki, jakie mi dotychczas towarzyszyły, uleciały co do jednego. Momentalnie przestałam się martwić. Uniosłam nieśmiało kąciki ust, spoglądając na chłopaka. Sam także mi się przyglądał, więc nie musiałam się denerwować. Opuścił nasze ręce, nieco mocniej ściskając moją. Przez ten ruch niemal miałam wrażenie, jakby jego dłoń niemal idealnie pasowała do mojej, jednak szybko odsunęłam te myśli. Nie powinnam się zastanawiać nad takimi głupotami...

Przełknęłam ślinę.

— S-skoro mam z tobą gdzieś pójść, to chyba przydałoby się, żebym się przebrała, prawda? Tak jakby nie wypada paradować w piżamie... — Podrapałam się po karku.

Zaśmiał się lekko, by kolejno pstryknąć palcami. Ledwo mrugnęłam, a na sobie nie miałam już ubrań do łóżka, a ciemne jeansy, jasną koszulkę z jakimś nadrukiem i o wiele za dużą – nie moją – ciemnoszarą bluzę. Na stopach za to widniały trampki, których nie miałam na stopach od przynajmniej pół roku.

Zamrugałam kilkakrotnie, by następnie zerknąć na chłopaka. Roześmiał się, widząc mój wyraz twarzy.

— Coś takiego dla Maga nie jest problemem — wyjaśnił, wzruszając ramieniem. — Niby magii powinienem używać tylko do walki, ale z jej pomocą mogę robić wszystko, co mi żywnie się podoba.

— Okej... — Wskazałam na dom. — Muszę jeszcze zamknąć drzwi...

Jeremy podniósł prawą dłoń. Gdy rozwinął palce, w jej wnętrzu ukazał się mały płomyk o niebieskiej barwie. Szerzej uchyliłam powieki. Wargi rozchyliły się samoistnie. Zauważyłam, jak Jeremy się uśmiechnął półgębkiem, a kolejno wysłał ten mały płomyk w stronę zabudowania. Powędrowałam za nim wzrokiem, dzięki czemu zobaczyłam, jak to małe coś wbiło się w zamek od drzwi, a kolejno wyleciało przez drugi, znajdujący się minimalnie wyżej.

Płomień do nas wrócił, przy tym oblatując mnie od góry do dołu. Zaśmiałam się, a ognik wrócił na rękę Jeremiego. Podsunął dłoń nieco bliżej mnie, gdy zauważył, jak się przyglądałam tej małej iskierce. Wyciągnęłam do tego palce.

— To jest magia? — spytałam, chcąc szturchnąć płomyk palcem.

— To jest Stella — poprawił. — Mały demon.

Odsunęłam się od tego gwałtownie. Przy tym, wyrwałam rękę z uścisku chłopaka, niemal odskakując od niego dwa kroki.

Jeremy od razu uniósł lewą dłoń w akcie uspokojenia mnie.

— Niegroźny — powiedział szybko. — Pomaga mi panować nad moimi mocami. Nic ci nie zrobi.

Przyjrzałam się chłopakowi niepewnie. Westchnął, widząc moje wahanie. Rozejrzał się.

— Stella, pokaż się. — Płomień w jego dłoni zgasł.

Zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam niebieską poświatę na klatce piersiowej chłopaka. Już w kolejnej chwili zobaczyłam najbardziej uroczą rzecz na świecie. Kota stworzonego z błękitnych płomieni, którego wąsy były dłuższe nawet od jego ciała. Kulił się i majtał ogonem na prawo i lewo. Całe ciałko pokrywały turkusowe wzorki, a pyszczek wyginał się w uśmiech.

— Już nie jest straszna, prawda? — spytał chłopak.

— To jest tak urocze, że przestępstwem by było nazwanie tego strasznym.

Jeremy się zaśmiał. Stella zamigotała turkusowymi plamkami. Chłopak się uśmiechnął.

— Powiedziała, że dziękuje ci za komplement i że to ty tu jesteś urocza.

Zmarszczyłam brwi. Zerknęłam na chłopaka.

— Ona umie mówić? — Wskazałam na Stellę, która do mnie podleciała i dała się pogłaskać.

Niby była zrobiona z płomieni, a jednak jej „futerko" łaskotało niczym zwykłe.

— Nie umie — zaczął — ale porozumiewa się alfabetem Morse'a.

Stella zamigotała.

— Powiedziała, że cię lubi.

Aż mi się ciepło zrobiło na sercu.

— To ją chciałeś mi pokazać? — Zerknęłam na chłopaka.

Pokręcił głową, wyciągnął dłoń w moją stronę. Stella mi pomachała łapką. Następnie zniknęła, wbijając się praktycznie w klatkę piersiową Jeremiego. Złapałam chłopaka ponownie za rękę. Pociągnął mnie delikatnie za sobą, dlatego też oboje ruszyliśmy w stronę lasu. Przełknęłam ślinę, przekraczając granicę. Miałam obawy, że coś w każdej sekundzie mogło wyskoczyć zza któregoś drzewa, dlatego też podeszłam nieco bliżej Jeremiego. Bardziej ścisnęłam dłoń w jego, drugą ręką złapałam jego ramię i bardziej się przytuliłam. Poczułam, jak delikatnie się spiął, ale nic nie mówił.

— Wiesz co? — zaczął. — Jestem zaraz obok. Nie musisz się bać, ale rozumiem, że to dla ciebie niełatwe.

Przełknęłam ślinę.

— Po tym, jak wtedy zobaczyłam tamtego demona... — przerwałam, by złapać głębszy wdech — las wydaje mi się dziesięciokrotnie bardziej straszny. Nigdy wcześniej jakoś o tym nie myślałam. Wszystkie czarne scenariusze, które powstawały mi w głowie, wiązały się z domem, a teraz gdzie nie spojrzę, wyobrażam sobie coś, co mogłoby wyskoczyć zza krzaka.

Chłopak mruknął w zastanowieniu. Nagle się zatrzymał. Odwrócił do mnie z uśmiechem.

— Mam pomysł, ale musisz na moment zamknąć oczy.

Zamrugałam gwałtowniej.

— Z-zamknąć oczy? A-ale po co?

— Zaufaj mi, Mel — poprosił, patrząc mi w oczy. — I pamiętaj, że jestem obok. Chciałem ci coś pokazać, a tak długo, jak ledwo co widzisz w ciemności, będzie to trudne.

Przełknęłam ślinę. Chciał mi pokazać coś, co jako Cień uznawał za normalne? Może to była jakaś rzecz, której nie pokazali nigdy żadnemu innemu człowiekowi przede mną. Chciałam się skusić, ale z tyłu głowy miałam wyobrażenie, że jakiś demon wyskakuje zza drzewa, a Jeremy krzyczy, każąc mi uciekać, ile sił w nogach. Wiedziałam, że znajdował się zaraz obok. Czułam jego ciepłotę. To, jak gorąca była jego dłoń... A do tego wszystkiego dość duża.

W tym momencie sobie coś uświadomiłam. Tak długo, jak trzymał moją rękę, nie traciłam poczucia jego bliskości. Podniosłam na niego wzrok.

— Nie puścisz mojej ręki? — spytałam niepewnie.

Uniósł brwi w zaskoczeniu, jednak ledwie moment później kąciki ust powędrowały minimalnie ku górze. Przechylił delikatnie głowę ku prawemu ramieniu. Przy tym przyglądał mi się jak jeszcze nigdy dotąd. W oczach dostrzegałam coś, co poniekąd przypominało szczęście, ale jednocześnie jakiegoś rodzaju czułość i troskę. Kojarzyłam to spojrzenie. Rodzice często tak na mnie patrzyli, gdy nie skończyłam jeszcze nastu lat.

— Nigdy — zapewnił, choć zdawałam sobie sprawę, że mówił to tylko i wyłącznie, aby mnie w tym momencie uspokoić.

A przynajmniej tak mi się wydaje.

Ton jego głosu zdał się nieco inny. Bardziej zdecydowany, ale jednocześnie delikatny. Zupełnie tak, jakby naprawdę zamierzał dotrzymać tych słów. Jakby serio miał nigdy nie puszczać mojej ręki.

Nic więcej nie mówiłam. Po prostu zamknęłam oczy, jak prosił wcześniej. Usłyszałam, jak złapał głębszy wdech i się poprawił, stając bardziej naprzeciw, czego dowodziło lekkie pociągnięcie mnie za rękę. W ciągu kilku sekund poczułam palce chłopaka, którymi odsunął mi włosy z twarzy. Serce waliło jak dzwon, kiedy musnął skórę policzka, zostawiając lekkie mrowienie w miejscach, których dotknął. Słyszałam ciche świsty, a opuszki Jeremiego zatrzymały się na powiekach. Przyłożył je tak delikatnie, że ledwie je odczuwałam. Nie wiedziałam, co robił, ale to łaskotało.

Gdy chciałam potrzeć oko, złapał za drugą dłoń.

— Poczekaj moment — poprosił, puszczając rękę i sunąc palcami po jej wnętrzu.

Dreszcz wspiął się po kręgosłupie, gdy tylko to zrobił. Serce mocniej zabiło. Zostałam zmuszona do złapania głębszego wdechu. Przełknęłam ślinę. Dalej słyszałam jakieś szumy, ale nie otwierałam oczu. Kazał mi moment poczekać, temu też nic nie robiłam, choć naprawdę chciałam się podrapać po oczach. Usłyszałam pstryknięcie, a przy tym miałam wrażenie, jakbym przeszła przez jakąś błonę.

— Okej, otwórz powoli oczy. — Położył dłoń na moim policzku.

Zrobiłam, jak powiedział. Pomału zaczęłam uchylać powieki. Obraz się początkowo zamazywał, czego do końca nie rozumiałam. Od zawsze miałam świetny wzrok. Aktualnie każda rzecz wokół się rozmazywała. Już chciałam wszcząć panikę, kiedy wszystko wokół się wyostrzyło. Zamrugałam szybko i podniosłam wzrok na Jeremiego. Widziałam go o wiele wyraźniej niż wcześniej. Do tego las wydawał się jaśniejszy.

— Co zrobiłeś? — spytałam, nie rozumiejąc.

Uśmiechnął się szerzej. Delikatnie przymrużył oczy.

— Minimalnie wyostrzyłem ci wzrok w ciemnościach. Teraz widzisz tak, jak każdy Cień.

Uchyliłam bardziej powieki. Chciałam coś powiedzieć, ale moją uwagę zwróciła mała iskierka, która latała za chłopakiem.

— Widziałaś? — dopytał.

Zwróciłam na niego zaskoczony wzrok. Odkrył mi widok, a dzięki temu ujrzałam, jak wokół całego zadrzewienia, wszystkich krzewów, każdego źdźbła trawy i liścia leżącego na ziemi, latały małe światełka, z daleka przypominające świetliki. Nie były to te stworzonka. One nie przybierały takich barw – niebieskich, zielonych, różowych, czerwonych czy fioletowych i jeszcze kilku innych.

W tym momencie zobaczyłam całkiem inną stronę lasu od tej, którą znałam. Zawsze uważałam go za mroczne miejsce. Niebezpieczne, bo odwiedzały je różnego rodzaju zwierzęta, ale nie tylko. Od kiedy dowiedziałam się o istnieniu demonów, nie chciałam nawet myśleć, że mogłam się budzić w tym miejscu. Ale teraz? Zobaczyłam zalesienie oczami Cieni i nie wydawał się już tak złowrogi. Wręcz przeciwnie. Widziałam go teraz jako coś pięknego.

Uniosłam dłoń, dostrzegłszy nadlatującą w moją stronę iskierkę. W momencie zetknięcia się z powierzchnią skóry rozpadła się na kilkadziesiąt pomniejszych. Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu. Odwróciłam się do Jeremiego. Akurat do mnie sięgał. Kątem oka zauważyłam, jak trzymał w dłoni fioletową różę. Podał mi ją, dlatego złapałam ją w palce. Spojrzałam najpierw na kwiat, który ociekał podobnymi iskierkami, jakie latały wokół, a kolejno na Jeremiego. Niemal czułam, jak moja twarz robi się czerwona.

— Je-jest śliczna — wyjąkałam, na co cicho się zaśmiał.

Wziął ode mnie kwiat, by kolejno wczepić go w moje włosy. Nieco się przy tym zbliżył, a przez to miałam wrażenie, jakby momentalnie brakło mi powietrza. Czemu? Co się działo? To miało miejsce któryś raz z kolei, gdy Jeremy znajdował się obok mnie. Uniosłam kąciki ust, gdy tylko się odsunął. Odpowiedział mi równie szerokim uśmiechem.

— Chodź! — Pociągnął mnie nieco za sobą.

Zrobił nieco większe kroki, temu też bardziej do niego doskoczyłam, aby wyrównać kroku. Rozglądałam się dookoła, gdy mijaliśmy iskierki latające wszędzie wokół. Niektóre łączyły się w grupki, by kolejno się zbliżać i szybować dookoła nas.

— Czym są w ogóle te iskry? — spytałam, podnosząc dłoń.

Błyszczące elementy się przy niej zebrały, aby osiąść w jej wnętrzu. Kolejno zaczęły się rozpadać na mniejsze.

— Cienie mieszkają na tych ziemiach od pokoleń — zaczął. — To, co widzisz, te iskierki, to energia pozostawiona przez przodków dla młodych. To dzięki niej istniejemy. Gdyby znikła, Cienie stopniowo zaczynałyby wymierać, a za tym by szło, że nie byłoby już więcej osób, które mogłyby wszystkich ochraniać. Powoli tracilibyśmy nasze umiejętności, aż w końcu redukcja by się zakończyła. Zostalibyśmy z niczym.

— Jak to? — Spojrzałam na niego zaskoczona. — To w ogóle możliwe?

— Cóż, nie wiadomo. — Wzruszył ramionami. — Może tak, może nie.

— Od czego by to zależało?

Pokręcił głową.

— Nie mam pojęcia. Nikt nie ma. Chwilowo się nic nie dzieje, więc wszystko jest tak, jak być powinno.

— Rozumiem. — W tym momencie jedna iskierka wleciała prosto na moją twarz.

Jeremy się roześmiał. Pomachałam dłonią, rozpraszając iskierki. Zmierzyłam chłopaka wzrokiem, ale już w kolejnej chwili sama się chichrałam pod nosem. Ruszyliśmy dalej, uważając pod nogi. Przy tym cały czas o czymś mówiliśmy.

— Naprawdę nie wiecie, kiedy powstał pierwszy Cień?

Pokręcił głową, wchodząc na przewrócony konar. Pomógł mi na niego wejść, a kolejno zejść.

— Pierwsze zapiski Cieni, jakie udało się zachować, pochodzą ze średniowiecza, ale według nich istnieliśmy dużo wcześniej — powiedział. — Dużo, dużo wcześniej. Ciężko to w ogóle wytłumaczyć, gdy nie zna się dokładnych dat. Owe zapiski zostały spisane w czterysta siódmym roku, a podpis przy nich wskazywał, że to był jakiś Bernon. — Opuścił nieco wzrok. — Dlatego moja rodzina jest uznawana za taką z najdłuższą linią krwi. Przez ten jeden dokument od pokoleń jesteśmy na czele całej rasy i zawsze to przechodzi z ojca na syna, gdy ten skończy dwadzieścia lat.

Szerzej uchyliłam powieki.

— Czyli... — zacięłam się. — Zostały ci...

— Niecałe trzy lata wolności? — Przytaknął. — Tak...

— Nie przeszkadza ci to? — dopytałam, widząc jego niezmienną ekspresję.

— I tak nic z tym nie mogę zrobić, więc jaka to różnica? — Zerknął na mnie. — Urodziłem się w takiej, a nie innej rodzinie, ale szczerze? Niczego bym nie zmieniał. Wiem, jakie niektóre Cienie mają poglądy. Wystarczy spojrzeć na samego Duncana, który jest jak najbardziej przeciwko ludziom i najchętniej w ogóle by się od nich odciął, a to się nie może stać. Popieram to, czym się zajmuje tata. Żyjemy wśród ludzi i działamy w cieniu dla ich dobra. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, do czego by doszło, gdyby wszyscy nagle stwierdzili, że lepiej będzie się odciąć od ludzkości.

— Ale w pewnym sensie jesteście od nich odcięci.

Spojrzał na mnie.

— W końcu macie tylko małą grupkę, która o was wie. — Pchnęłam go nieco ramieniem. — To nie tak, że się odcinacie od ludzi, po prostu nie żyjecie tak jak oni. Macie swój świat.

— Nawet cztery.

— Właśnie... — Uchyliłam szerzej powieki. — Czekaj, co?

Jeremy się roześmiał.

— Są cztery wymiary. Pierwszy to jest ten świat. Drugim jest wymiar demonów, dla większości znany jako Piekło. Trzeci wymiar jest pośrednim. Dla ludzi to Czyściec. Czwarty to wymiar niebieski, czyli Niebo.

Zamrugałam kilkakrotnie.

— Eee, byłeś w pozostałych trzech? Albo coś? — spytałam niepewnie.

Pokręcił głową.

— Nie mamy tam wstępu — wyjaśnił krótko. — Dostać się tam mogą tylko chowańce. A przynajmniej do drugiego i trzeciego. Żeby dostać się do wymiaru niebieskiego, trzeba mieć konkretny powód i pozwolenie od wyższych sił.

Ponownie zamrugałam.

— Jakie pozwolenie? Aniołek ma spaść z nieba, żeby kogoś tam zabrać?

Parsknął śmiechem.

— Nie do końca — odpowiedział rozbawiony. — Głównie Głoszący mają prawo, aby porozumiewać się z tym wymiarem.

— No okej, ale jak?

— Wizje.

— A jak ktoś to pomyli ze snem?

— Tego się nie da pomylić.

— Jesteś pewny?

Już miał odpowiedzieć, ale się na moment zaciął.

— Nie do końca. — Odwrócił wzrok.

Zaśmiałam się pod nosem. Dołączył się do mnie ledwie dwie sekundy później.

— Mówiłeś, że Cienie powstały jeszcze przed średniowieczem.

— Możliwe nawet, że przed starożytnością.

— Nie wychodziłoby na to, że początkowo Cienie były jakimś plemieniem?

— Wiesz, że kontynuując ten temat, skończymy na przypuszczeniach? — Uniósł kąciki ust.

— Wiem, ale mnie to ciekawi. — Założyłam palec wskazujący na brodzie w zastanowieniu. — Nie ciekawiło cię kiedyś, czy Cienie nie miały jakichś tradycji? Świąt? Obrzędów?

— Nikt nie powiedział, że ich nie mamy, Mel.

Podniosłam na niego zaskoczony wzrok.

— Jakie?

— Jest ich kilka. Część jest niemal identyczna jak u ludzi. Mam na myśli święta typu Boże Narodzenie i Nowy rok, ale mamy też nieco swoich. Każde przesilenie uważamy za święto, ale najbardziej obchodzimy to letnie.

— Co się wtedy dzieje?

— Kilka rzeczy. Obchodzimy to całymi skupiskami, więc jest zawsze dużo jedzenia i tańców. Starsze dzieci zawsze się bawią z młodszymi, żeby dorośli mogli nieco wypocząć.

Opuścił nieco wzrok.

— O czymś mi nie mówisz.

Wyraźnie go zaskoczyłam. Odwrócił wzrok, łapiąc głębszy wdech.

— Pytałaś o święta.

Przytaknęłam.

— Wiem, że kiedyś ich było więcej.

Uniosłam brwi.

— Każdy bezpieczny powrót po walkach z demonami był świętowany. — Zatrzymał się.

Rozejrzałam się, dzięki czemu dostrzegłam pusty obszar. Łąkę. Zamrugałam kilkakrotnie, nie rozumiejąc, dlaczego tu stanęliśmy. Jeremy uniósł prawą dłoń, pstryknął palcami. Energia w postaci iskierek unoszących się nad polaną wzniosła się ku górze, formując w postacie. Na środku powstało coś, co przypominało wielkie ognisko, a owe sylwetki poruszały się dookoła niego, tańcząc w parach.

— Jedynie o tym czytałem, bo te świętowania powrotów przestały być kultywowane już jakiś czas temu, ale właśnie tak to sobie wyobrażałem. Pamiętam prawie każde zdanie mówiące o tych tańcach wokół ognia. Może już nie kontynuujemy tej tradycji od jakichś pięciuset lat, ale dalej każdy zna ten układ.

Dokładnie się przyglądałam, jak męskie sylwetki łapały damskie, gdy wracały do nich z obrotu. Kolejno zaczęli się kręcić wokół ogniska. Raz kobieta poruszała się, idąc tyłem, podtrzymując długą sukienkę drugą dłonią, potem zamieniała się z mężczyzną, trzymającym jedno ramię za plecami. Przy tym niemal bez przerwy stykali się nadgarstkami.

— Osoby walczące raczej nie tańczyły. Te tańce miały być dla nich przedstawieniem, aby mogli nieco odetchnąć.

— Dlaczego nie kontynuujecie tej tradycji? — Przeniosłam na niego wzrok.

Pokręcił głową.

— To nie jest miła historia, Mel...

Od razu zrozumiałam, że coś się musiało stać podczas jednego takiego świętowania. Wskazywał na to nieco cichszy i zaniepokojony głos Jeremiego.

— Coś się wydarzyło podczas jednego takiego święta?

Przytaknął, ale nic więcej nie powiedział. Prawdopodobnie musiała to być naprawdę krwawa sytuacja, której nie chciał sobie przypominać. Zdarzyła się dawno temu, czego świadczyły wcześniejsze słowa, że wydarzyło się to pięćset lat temu, a jednak dalej trudno było o tym opowiadać. Dopiero weszłam w ten świat, więc może dlatego wolał też nie poruszać tak delikatnych tematów.

Moja ciekawość czasami jest nieznośna...

Jeremy wziął głębszy wdech, aby ponownie na mnie zerknąć z uśmiechem. Wyjął z kieszeni komórkę, włączył z niej jakąś spokojną melodię, po czym delikatnie pociągnął mnie za rękę, ciągnąć w stronę tańczących postaci. Niemal zaparłam się nogami. Chłopak obejrzał się zaskoczony.

— Co ty planujesz? — dopytałam.

— Chcesz zatańczyć? — spytał, jak gdyby nigdy nic.

Przełknęłam ślinę.

Pora na wstyd. Ostatni raz tańczyłam, gdy miałam sześć lat. Stałam wtedy na palcach taty, a mama nas nagrywała.

— To nic skomplikowanego, Mel.

Pokręciłam głową.

— Nie rozumiesz... — powiedziałam.

Chłopak się wyprostował. Przechylił nieco głowę w prawo.

— Chodzi o to, że ja... Nie tańczyłam, od kiedy skończyłam sześć lat...

Jeremy uniósł wysoko brwi.

— Jak to?

Skrzywiłam się nieco.

— Nie było nigdy okazji, a potem zaczęłam słuchać muzyki, do której raczej się nie da za bardzo tańczyć. — Podniosłam wzrok na postacie. — Zwłaszcza tak... No i moja bezsenność też mi na to zbytnio nie pozwalała.

Jeremy schował komórkę do kieszeni. Chwycił delikatnie za moją drugą dłoń, przez co od razu zrobiło mi się nieco cieplej. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że on naprawdę mnie nie puścił. Dalej ściskał prawą rękę. Spojrzałam mu w oczy, czując ponownie narastający rumieniec na twarzy. W tęczówkach widziałam prośbę, a na policzkach delikatnie widoczny różowawy kolor. Uchyliłam nieco bardziej powieki.

— Pokażę ci — zapewnił. — To nic trudnego.

Przełknęłam ślinę. Samoistnie poruszyłam głową, robiąc krok ku chłopakowi. Potem kolejny i następny, aż zatrzymaliśmy się między postaciami. Czułam, jak oddech przyspieszał, gdy Jeremy bez skrępowania pozwalał się dotknąć. Ułożył moją prawą rękę na swoim ramieniu, lewą złapał w swoją dłoń. W ciągu kilku sekund po kręgosłupie przebiegł dreszcz, gdy poczułam dotyk na talii. Przysunął się do mnie, przez co na moment dosłownie straciłam oddech.

Tak blisko znajdowałam się przy nim tylko raz – w sumie to kilka, zliczając cały dzień. Wtedy, gdy odwiózł mnie do domu i prawie zleciałam ze schodów. Potem gdy prawie się pocałowaliśmy i później, gdy ostatecznie złożył na moim policzku pojedynczego całusa.

Przełknęłam ślinę, opuściłam wzrok. Chciałam śledzić po kolei kroki, jakie miałam wykonywać, ale Jeremy od razu uniósł mój podbródek. Poczułam w gardle gulę, przez którą nic nie mogłam wydusić. Coś się działo. Tylko co? Nie rozumiałam, że to jeden z momentów, który prawdopodobnie mógł zmienić naszą relację. Już pierwszy krok o tym zadecydował.

— Gotowa? — spytał, na co jedynie przytaknęłam. — Zaczynam od prawej nogi. Ty od lewej. Wszystko poprowadzę, więc nie musisz się niczym martwić.

Ponownie kiwnęłam głową.

Jak powiedział, tak też zrobił. Postawił pierwszy krok, temu też cofnęłam nogę. Jeremy się kolejno odwrócił, przez co zamieniliśmy się miejscami.

— Obrót.

Zrobiłam, co kazał.

— Dookoła mnie.

Nadal trzymając mnie za rękę, niemal obiegłam go dookoła, by ponownie zostać obróconą, ale tym razem stanęłam do niego plecami. Chwycił moją drugą dłoń. Prawą położył na talii.

Uśmiechnęłam się, kiedy poniekąd zrozumiałam, co miałam robić. Po kilku krokach wokół stworzonego ogniska odwróciłam się do chłopaka, zanim mnie poprowadził. Wyraźnie go zaskoczyłam, że tak szybko załapałam. Wcześniej dość uważnie się przyglądałam postaciom, dlatego też teraz wiedziałam, że nadeszła pora na ten krok, gdy trzymano przy sobie nadgarstki. Wcześniej nie dostrzegłam jednak jednego momentu. Gdy nasze ręce wpierw powinny być wnętrzem do siebie, a ledwie moment później drugą stroną. Odwróciliśmy się, by powtórzyć to samo z przy drugim ramieniu.

Wróciliśmy do poprzedniej pozycji. Jeremy pociągnął mnie delikatnie od strony ogniska. Objął moją talię. Zrobiłam to samo w jego przypadku. Przy tym wykonaliśmy parę obrotów, by po chwili ponownie stanąć w pozie, od której rozpoczynaliśmy. Układ był powtarzalny.

Tańczyliśmy tak, nawet nie wiem, jak długo. Czas się jakby zatrzymał. Nie czułam, jak upływał. Dobrze się bawiłam z Jeremym. Pokazał mi kolejną twarz Cieni, której się nie spodziewałam. Podobała mi się, bo dowiedziałam się kolejnych rzeczy. Nie byli jedynie osobami, które walczyły z demonami. Posiadali życia, którymi żyli i mogli się nimi cieszyć. Kiedyś to robili, jak nasza dwójka aktualnie.

Dowiedziałam się nie tylko sporo o ich społeczności. Udało mi się poznać całkiem innego Jeremiego, niż za jakiego miałam go na samym początku. Wcześniej widziałam w nim jedynie cichego chłopaka. Ten, z którym teraz tańczyłam, często się uśmiechał, śmiał się na pełne gardło i mówił o wszystkim otwarcie, jakby ufał mi w stu procentach. Zachowywał się, jakbym stała się jego najlepszą przyjaciółką, a może i kimś więcej...

Nie spodziewałam się, że coś takiego kiedykolwiek będzie miało miejsce. Jeremiego uważałam jedynie za kolegę, a jednak teraz działo się coś całkowicie nieoczekiwanego. Ilekroć się przy nim znajdowałam, serce nie potrafiło zwolnić. Puls pędził, oddech co rusz przy nim przyspieszał, robiło mi się o wiele cieplej. Zwłaszcza w momencie, gdy dostałam od niego różę... Pierwszy raz dostałam od kogoś kwiatka. A raczej od osoby, która nie należała do rodziny.

Nie rozumiałam, co się działo. Pierwszy raz w całym swoim życiu odczuwałam coś takiego...

Po raz kolejny zrobiłam obrót, jednak tym razem Jeremy nie ruszył do przodu. Odchylił mnie nieco, a wszystkie postacie wokół nas i stworzone przez energię starszych Cieni ognisko, zniknęło, rozsypując się na miliardy iskierek. Złapałam się karku chłopaka, żeby przypadkiem nie wylądować na trawie. Podniosłam na niego zaskoczony wzrok, ale nadal się uśmiechałam. Spojrzałam mu w oczy.

Serce ponownie zabiło mocniej. Oddech był szybki. W klatce piersiowej rozrosło się ciepło. Nie wiedziałam, czego to wszystko objawy. Kojarzyłam je. Czytałam o tego typu rzeczach wielokrotnie, zaczytując się w kolejne słowa wydrukowane w książkach, ale wtedy główne bohaterki dochodziły do wniosku, że... Uchyliłam nieco szerzej powieki, uświadamiając sobie jedną rzecz. Niemożliwe...

Zakochałam się?

Jeremy uważnie mi się przyglądał, również nieco głębiej oddychając. Jego wzrok wbijał się prosto w moje tęczówki, jednak w ciągu kilku sekund zjechał na usta. Nie wiedzieć czemu, ale samoistnie zrobiłam to samo. Zagryzłam dolną wargę, zwilżając ją delikatnie. Poczułam, jak jego chwyt na moich plecach i talii stał się pewniejszy, dlatego wróciłam spojrzeniem. Przełknęłam ślinę, gdy ten mnie powoli uniósł, a kolejno sam się nachylił. Mimowolnie uniosłam się na palcach. Prawą dłonią złapałam za materiał kaptura. Lewą dalej obejmowałam jego kark. Ręka na plecach się przesunęła. Położył ją ponad łopatkami.

Serce uderzało jeszcze mocniej. Coś z tyłu głowy kazało mi przymknąć oczy. Czułam jego ciepły oddech na twarzy, przez co nim się obejrzałam, całkowicie zamknęłam powieki. Nos Jeremiego otarł się o mój, dłoń z talii wylądowała na lewym policzku. Nasze wdechy i wydechy się mieszały. Pulsy wybijały identyczne rytmy. Prawdopodobnie dzieliły nas milimetry, jednak gwałtownie zostałam odsunięta.

Jęknęłam zaskoczona, a gdy zerknęłam na Jeremiego, stałam za nim. Zakrywał mnie własnym ciałem, w prawej ręce przywołując Stellę i znajdując się w pozycji bojowej. Był gotowy do ataku. Uniosłam wzrok zaskoczona. Klimat całkowicie opadł, a zstąpiła go aura strachu. Oboje patrzyliśmy na krzewy, w których słyszeliśmy, że coś się zbliżało. Jeremy czekał, aż coś zza nich wyjdzie i w końcu się pojawił. Duży, z wielkim porożem... Majestatyczny jeleń.

Zamrugałam kilkakrotnie, widząc, jak przeżuwał trawę. Jeremy się wyprostował, powtórzył mój czyn, by następnie na mnie zerknąć. Spojrzałam na niego kątem oka. Minęła ledwo sekunda, a oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. 


*************************************

Proszę nie zabijajcie...

Tak oto Jeremy i Melissa mieli swoją pierwszą POWAŻNIEJSZĄ schadzkę

Jak wam się podobała? Koniecznie dajcie znać!

Bardzo się ciesz z każdego waszego komentarza!

Dajcie znać jak podobał się rozdział i do następnego!

PS: (ciekawostka) To mój ukochany rozdział. Zgadniecie czemu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro