Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21: Maddy

Cisza. Panowała między nami, jednak nie dotarła na korytarz. Zgiełk dochodził do mnie jak przez mgłę. W tłumie wypatrywałam tylko jednej osoby. Melissa nie dała oznak życia od tamtego wieczora. Próbowaliśmy się z nią niejednokrotnie skontaktować. Telefonicznie, SMS-em, wiadomością na messengerze, Instagramem... Nic. Zero odzewu. Dodatkowo każda wiadomość pokazywała się jako „wysłana", a nie „dostarczona". Od razu zrozumieliśmy, że Mel wyłączyła komórkę. Pomimo tego dalej próbowaliśmy do niej dotrzeć. Dzwoniłam ja, Aria, Leo i Felix oraz Jeremy. Duncanowi zabrałam telefon, by spróbować także z jego aparatu. Zero.

Wzięłam głębszy wdech.

Z tego, co powiedział Jeremy, gdy wrócił, udało mu się nieco pogadać z Mel. Podobno miała sobie wszystko przemyśleć, ale nie wiedziała za dużo. Praktycznie nic. Chyba że Jeremy jakoś ją oświecił.

— Maddy, nie martw się — odezwał się Felix.

— Wszystko będzie dobrze — rzucił Leo.

— Tak — przedłużył środkową literę Duncan — wszystko będzie znowu kolorowe. Przecież Melissa tylko się dowiedziała o świecie demonów. Dzień jak co dzień!

Zacisnęłam wargi, starając się puścić mimo uszu ten sarkazm. Nie chciałam się denerwować bardziej. Tu chodziło o Melissę. Nie znałam jej długo, jednak już miałam wrażenie, że znałam ją od dziecka. Miło posiadać innych znajomych, aniżeli tylko z naszego środowiska. Kogoś, kto patrzył inaczej na świat niż my, którzy się w nim wychowali.

Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Spojrzałam na brzęczące urządzenie, które chciałam roztrzaskać. Mel jeszcze nie przyszła... Zamierzała nas unikać? Opuściłam wzrok, zacisnęłam pięści. Poczułam, jak wbiłam sobie paznokcie. Miałam ochotę warknąć, ale powstrzymała mnie czyjaś ręka, która wylądowała na moim ramieniu. Spojrzałam na Jeremiego.

— Może się spóźni — rzucił pierwsze, co mu przyszło do głowy.

— Może...

Zrzuciłam jego rękę. Ruszyłam do klasy, w której zajęłam miejsce. Nie miałam głowy do nauki. Nie, kiedy nie wiedziałam, co działo się z Mel. Może spanikować, gdy tylko nas zobaczy. Tego nie chciałam. Przedsmak jej strachów widziałam już, gdy uciekała przed nami drugiego dnia w szkole

Nie chcę, żeby się mnie bała...

To nie powinno się wydarzyć. Mogliśmy ją w to wprowadzić powoli i spokojnie, tymczasem została wrzucona na głęboką wodę i wychodziło na to, że nie umiała w niej pływać. Ta tafla, która odzwierciedlała Cienie, była zdecydowanie zbyt rozległa dla Mel.

— ...eed?

Może powinniśmy wyjść z inicjatywą i do niej jechać po lekcjach? Przydałoby się wszystko jej wytłumaczyć tak, jak powiedział to ojciec Jeremiego. Po weekendzie powinna się chyba wystarczająco uspokoić, aby być w stanie nas...

— REED!

Podskoczyłam zaskoczona, kiedy nauczycielka wykrzyczała moje nazwisko.

— T-tak? — wyjąkałam.

— Jesteś na zajęciach czy cię nie ma? — dopytała zdenerwowana.

Przełknęłam ślinę.

— Jestem... — mruknęłam.

Czułam na sobie wzrok reszty. Tym razem zmartwili się chyba wszyscy, a nie tylko Jeremy. Duncana prawdopodobnie także to ruszyło, bo kątem oka zauważyłam, jak zmarszczył brwi, a kolejno spojrzał na Jeremiego. Jego najbardziej uderzało, że cokolwiek mogło martwić mnie lub Arię. Uważał nas za młodsze siostry, choć z naszej paczki to Aria była najstarsza, gdy patrzyło się na różnicę miesięcy.

— Regora? — wyczytała nauczycielka, jednak spotkała się z ciszą.

Mel się nie pojawiła.

— A, no tak — powiedziała nieco ciszej. — Rodzice Melissy dzwonili, że prawdopodobnie nie będzie jej przez kilka dni.

Szerzej uchyliłam powieki. Nie byłam jednak jedyna. Aria siedząca obok na mnie zerknęła. Kolejno odwróciłam się do Jeremiego, który skrzywiony opuścił wzrok. Czyli zostawienie Mel samej, aby tamtego wieczora nieco ochłonęła, nie przyniosło nic dobrego. Nie chciała chodzić do szkoły... Nie mogła na nas patrzeć. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Minuty podczas zajęć ciągnęły się niemiłosiernie. Czasami miałam wrażenie, jakoby pięćdziesiąt minut lekcji się podwoiło. Nie wiedziałam, jaki przerabialiśmy temat. Bardziej skupiałam się na fakcie, że powinniśmy jak najszybciej sprawdzić co u Mel. Dopiero zyskałam w niej przyjaciółkę. Nie mogłam jej już stracić.

Gdy tylko zadzwonił dzwonek, niczym błyskawica wyleciałam z sali, by ruszyć korytarzem w bardziej ustronne miejsce, nie przejmując się nawoływaniami ze strony reszty. Wbiegłam po schodach na ostatnie piętro, gdzie znajdowało się wyjście na dach – praktycznie nikt tu nigdy nie przychodził. Zaczęłam chodzić w kółko po małej przestrzeni. Przy tym trzymałam komórkę przy uchu. Musiałam się dodzwonić do Mel.

Nie mogę jej stracić... Nie mogę jej stracić...

Złapałam się za włosy, zaczesałam je do tyłu. Torba obijała się o biodro przy każdym kroku. Słyszałam, jak ktoś tu szedł, ale całkowicie to zignorowałam.

— Maddy... — odezwała się Aria, gdy zobaczyła, że wciskałam numer Mel.

Po raz kolejny. I jeszcze raz, i znowu. I tak kilkanaście razy. Wszyscy przysiedli na schodach, przyglądając mi się z zaniepokojeniem. Zagryzłam paznokieć.

Mel, proszę cię... Odbierz...

~Numer, do którego próbujesz się dodzwonić, znajduje się aktualnie poza zasięgiem. Prosimy spróbować później.~

— Cholera...

Rozłączyłam się, spróbowałam po raz kolejny.

~Numer, do którego próbujesz się dodzwonić, znajduje się aktualnie poza zasięgiem. Prosimy spróbować później.~

— No dalej...

Ponownie wcisnęłam jej kontakt.

~Numer, do którego próbujesz się dodzwonić, znajduje się aktualnie poza zasięgiem. Prosimy spróbować później.~

— Nie odbiera od wtedy — zauważyła Aria. — Nie bez powodu dzisiaj nie przyszła. „A jeśli spodziewamy się tego, czego nie widzimy, to oczekujemy tego z cierpliwością", Maddy. Dajmy jej trochę czasu. Wiedza o naszym świecie nie jest łatwa...

— Aria... — Spojrzałam na nią. — Wiem o tym doskonale, ale Melissa nic o tym świecie nie wie. Mam przeczucie, że ona nie przyszła, bo się nas teraz boi. Nie wie, do czego jesteśmy zdolni, więc trzeba jej to wytłumaczyć.

Wcisnęłam ponownie jej numer, przyłożyłam komórkę do ucha. Aria zwróciła się do Jeremiego. Chyba chciała, żeby ustawił mnie do pionu, ale wiedział, że aktualnie nie dałabym sobie przemówić do rozsądku. Za bardzo się skupiłam na próbach dodzwonienia się do Mel.

Warknęłam pod nosem, gdy ponownie usłyszałam sekretarkę, której tekst znałam już na pamięć.

Za moment dostanę szału...

— Ej, Leo...

Zwróciłam uwagę na Felixa.

— Co?

— A co, jeżeli ktoś nas pomylił w kołyskach i tak naprawdę to ja jestem Leonard, a ty Felix? — Spojrzał na brata.

Każdy się do nich zwrócił. Coraz bardziej się zastanawiałam, czy oni przypadkiem nie funkcjonowali w innej sferze wtajemniczenia. Tylko ta dwójka potrafiła dostać takich rozmyślań w najmniej oczekiwanym momencie.

— W sumie... — powiedział Leo. — Można by się wtedy sądzić, że wychowano nas pod złymi danymi osobowymi. Ciekawe w sumie, czy to by przypadkiem nie podchodziło pod jakiś wyrok...

Usłyszałam, jak ktoś w coś uderzył. Przerzuciłam wzrok na Duncana, ponownie wciskając numer Melissy. Chłopak zakrywał sobie twarz prawą dłonią. Trzepnął się z niej w czoło.

— Przypomnijcie mi — zaczął Duncan, podnosząc wzrok na mnie, Arię i Jeremiego — dlaczego my się z tą dwójką zadajemy?

— Rodzice? — rzuciła Aria.

— A... — mruknął cicho. — Dlatego...

Ponownie usłyszałam pocztę głosową. Opuściłam telefon w niemocy. Oblizałam wargi, pokręciłam głową. Siłą się powstrzymywałam, żeby nie uronić łez.

— Może to i lepiej, że się od nas odcięła i się nie odzywa? — rzucił nagle Duncan.

Spojrzałam na niego z wyrzutem. Widział, jak się czułam, a jednak dolewał oliwy do ognia. Już mu chciałam na niego naskoczyć, ale wyprzedził mnie Jeremy.

— Nie wiem, z której strony według ciebie jest niby „lepiej".

— Melissa zna nasz sekret — zauważyłam.

— Teraz jest w tym wszystkim równie głęboko, co i my — dodali równocześnie bliźniacy.

— Nie możemy tak po prostu dać się jej teraz odciąć. — Jeremy odsunął się od barierki. Założył ręce na piersi. — To by było zbyt niebezpieczne. Zarówno dla niej, jak i dla nas. — Spojrzał na mnie. — Musimy jej wszystko wytłumaczyć, póki mamy czas.

— Tylko jest jeden problem — zauważył Felix. — Mel nie odbiera ani nie odczytuje wiadomości. Gdybyśmy do niej pojechali, mogłaby wpaść znowu w panikę. Prawie nie mamy opcji, żeby...

— A co, jeżeli nie odbiera, bo tak naprawdę coś jej się stało? — wyskoczyła nagle Aria.

Każdy zmarszczył brwi.

— Co masz na myśli, Aria? — spytałam zaniepokojona.

Przełknęła ślinę.

— No... Chodzi na terapię do taty Jeremiego, już zakładaliśmy, że miała jakieś zaburzenia...

— I co w związku z tym? — odezwał się znudzony Duncan, patrząc przy tym na swoje paznokcie.

— Co, jeżeli przez tę wiedzę jej się pogorszyło?

Wszyscy momentalnie zamarli. Nawet Duncan. Spojrzał na Arię, a w jego oczach dostrzegłam zaniepokojenie. Tego nikt z nas wcześniej nie wziął pod uwagę... Mel na coś chorowała, a przez to wszystko istniała opcja, że mogło jej się pogorszyć.

— Co, jeżeli ona sobie coś przez nas zrobiła? — głos Arii zaniemógł.

Jakoś w połowie zdania stał się nieco wyższy, niż był normalnie. Do tego lekko zanikał. Pociągnęła nosem, przełknęła ślinę.

— Może leży w szpitalu, a my...

— Aria, uspokój się. — Jeremy przed nią kucnął. Złapał za ręce. — Nie myśl w ten sposób. Mel na pewno nic nie jest.

Pokiwała kilkakrotnie głową.

Opuściłam wzrok na komórkę. Odblokowałam telefon, weszłam w kontakty. Szybko wynalazłam numer Melissy i ponownie zadzwoniłam. Myśli Arii mnie zaniepokoiły. Faktycznie, nie wiedzieliśmy, co dolegało Melissie. Mogliśmy nawet nie być świadomi, że przez to wszystko mogła się wystraszyć do takiego stopnia, że zrobiłaby sobie krzywdę.

Ponownie zaczęłam się przechadzać po małym odcinku korytarza, wsłuchując się w następujące po sobie sygnały, jednak tym razem stało się coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Po drugiej stronie usłyszałam szmer, przez co momentalnie stanęłam niczym wryta w ziemię.

— Mel? — wykrztusiłam ledwo.

Reszta podniosła na mnie zaskoczony wzrok. Samoistnie kąciki ust powędrowały ku górze.

— Melissa... — Odwróciłam się do reszty, włączając głośnomówiący. — Wreszcie. Nie mogliśmy się w ogóle z tobą skontakto...

Dajcie mi spokój...

I tyle. Po tych słowach się rozłączyła. Nikt się nie odezwał. Ponownie między nami zapanowała cisza, jednak ja coś słyszałam. W głowie nadal odbijały się te trzy słowa, które Mel wypowiedziała, płacząc. Nie uspokoiła się. Dalej przeżywała tamten wieczór.

Fakt, że poznała nasz sekret.

Że mogła zginąć.

Że dowiedziała się, jak funkcjonował świat.

Nadal się bała.

— No i sprawa załatwiona — rzucił ironicznie Duncan.

Wszyscy wbiliśmy w niego spojrzenie, wypełnione irytacją. Naprawdę mieliśmy dość jego zaczepek i nie rozumieliśmy, dlaczego tak bardzo nie lubił Melissy. Niczym mu nie zawiniła, więc nie widziałam podstaw, żeby się w ten sposób zachowywał.

Jeremy wstał. Odwrócił się do Duncana.

— Skoro to jest według ciebie „załatwiona sprawa", to boję się myśleć, jak wygląda ta niezałatwiona — zripostował. — Nic nie jest załatwione. Czy ci się to, Duncan, podoba, czy nie, nie możemy tak tego zostawić. Nie musisz w tym uczestniczyć, jeśli ci się to nie podoba, ale skoro tu jesteś, to chociaż swoje wredne komentarze zachowaj dla siebie, bo powoli zaczynam przestawać je tolerować.

Duncan parsknął.

— Zakochałeś się w tamtej, czy co, że aż tak ci zależy? — rzucił, po czym odsunął się od ściany i zaczął schodzić po schodach.

Przysięgam, kiedyś go ukatrupię...

***

Całkowicie zignorowałam, co ponownie marudził Duncan. Niewiele obchodziło mnie, co mówił. Nie chciałam się dodatkowo denerwować po całym dniu, podczas którego nie myślałam o niczym innym niż o Melissie. Miałam dość, że Can non stop próbował każdemu przemówić, że ta znajomość już się skończyła.

Nie... Nie pozwolę na to.

Weszłam do domu za Jeremim. Za nami szła cała reszta, a na samym końcu został Duncan. Mamrotał coś pod nosem – narzekał, że kompletnie go nie słuchaliśmy. Czemu się temu niby dziwił? Przecież to oczywiste, że z takim zachowaniem i swoimi tekstami, jakim nas obdarowywał, nie chcieliśmy go w ogóle wysłuchiwać.

Zagapiłam się. Wpadłam na plecy Jeremiego, który się gwałtownie zatrzymał. Złapałam się za nos, by kolejno wyjść zza chłopaka i zabić go wzrokiem. Szybko jednak się zwróciłam w kierunku pana Bernona. O tej godzinie zazwyczaj się go nie spodziewaliśmy, a tymczasem wychodził z kuchni, będąc ubranym w ubrania stricte po domu – szare dresy, czarną koszulę i jakąś starszą, nieco pozagniataną koszulę w kratę. Zamrugałam kilkakrotnie zaskoczona.

— Tato? — odezwał się skołowany Jeremy. Też się nie spodziewał, że spotkamy go w mieszkaniu. — Co ty tu robisz? Powinieneś wrócić dopiero za godzinę...

Mężczyzna oparł się o framugę, założył ręce na piersi. Wziął głębszy wdech.

— Wiecie, co się dzieje z Melissą? — spytał od razu.

Usłyszałam, jak Duncan warknął pod nosem. Miał widocznie i słyszalnie dość, że cały dzień głównym tematem była Mel.

— Dlaczego pytasz? — Jeremy na nas zerknął.

Wyraźnie zauważyłam w jego ledwie widocznej mimice zaniepokojenie, które odczuwał każdy z nas. Przełknął ślinę.

— Jej rodzice rano do mnie dzwonili — powiedział, a my od razu się zbliżyliśmy, chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. — Mówili, że Melissa nie pojawi się dzisiaj na wizycie. Dodatkowo napomknęli, że ma ona wątpliwości, czy powinna w ogóle kontynuować leczenie.

Szerzej uchyliłam powieki.

— Prosiłem, żeby podali mi Melissę do telefonu, ale nie chciała ona ze mną rozmawiać. — Pokręcił głową, resztę wypowiedzi mamrocząc pod nosem: — Melissa nie może zaprzestać terapii. Ma poważny problem, którego nie można bagatelizować. Tym bardziej w jej wieku.

Spojrzałam na resztę. Każdy wiedział, że Melissie coś dolegało. Nie byliśmy jednak świadomi, co takiego. Może czas przycisnąć ojca Jeremiego, aby...

— Co jest Melissie? — przerwał moją myśl Felix.

Pan Bernon pokręcił głową.

— Wiecie, że tajemnica lekarska...

— Tato... — wciął się Jeremy. — Dodzwoniliśmy się do Melissy, gdy byliśmy w szkole.

Mężczyzna szerzej uchylił powieki.

— Powiedziała: „Dajcie mi spokój", po czym się rozłączyła. — Stanął naprzeciw. — Nie uważasz, że może gdybyśmy wiedzieli, co jej dolega, to łatwiej byłoby do niej dotrzeć? Ten jeden raz nagnij zasadę i nam powiedz, bo może dzięki temu da się cokolwiek Melissie przetłumaczyć.

Pan Bernon złapał głębszy wdech. Wiedział, że Jeremy poruszył ważną kwestię. Musieliśmy do Mel jakoś podejść. Możliwe zaburzenia, które leczyła w klinice Bernona mogły nam tego uniemożliwiać.

Mężczyzna pokręcił głową, po czym się wyprostował.

— Usiądźcie przy stole — zarządził. — Za moment wrócę.

Ruszył do gabinetu. Spojrzeliśmy na siebie z dumą. Udało nam się ugrać nieco wiedzy o Mel i jej dolegliwości. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie Duncan, który w tej chwili przepchnął się między mną a Jeremim.

— A tobie co znowu? — spytał młody Bernon.

— A co ma być? — odezwał się znudzony. — Chcecie, to proszę bardzo. Idźcie sobie posłuchać o waszej kochanej Melissie, ale ja tym zaciekawiony nie jestem, więc...

Zaciął się, gdy nagle złapałam go za kołnierz i pociągnęłam. Krawędź podciągnęła się pod samą szyję, lekko go podduszając. Złapał za materiał, kiedy ruszyłam do pomieszczenia, targając go za sobą. Przy tym cicho charkał, próbując coś wykrztusić, ale mało mnie to teraz obchodziło.

— Już mi dzisiaj wystarczająco nerwów napsułeś, więc się w końcu zamknij — warknęłam pod nosem.

Reszta mi się przyglądała z szeroko uchylonymi powiekami. Spojrzeli na siebie, po czym kiwnęli porozumiewawczo, że dzisiaj nie warto mnie wkurzać. Weszli zaraz za nami, okrążając mnie szerokim łukiem, gdy sadzałam Duncana na krześle. Puściłam przy tym jego bluzkę.

— Zabić mnie chcesz?! — zbulwersował się, łapiąc przy tym za swoją szyję, żeby ją przetrzeć.

Parsknęłam.

— Z wielką chęcią — odpowiedziałam ironicznie. — Mogę? Zrobię to nawet teraz, skoro dajesz mi przyzwolenie.

Podwinęłam rękaw luźnego swetra, aby wyglądać nieco groźniej. Gdyby nie fakt, że pan Bernon wszedł do pomieszczenia, Duncan skończyłby ze skręconym karkiem. Przynajmniej byłby spokój...

Zajęłam miejsce między Jeremim a marudą. Pomiędzy mną a młodym Bernonem stanął jego ojciec. Trzymał w dłoniach trzy grube segregatory. Zamrugałam zaskoczona, widząc je wypchane po brzegi, ale nie tylko ja miałam taką reakcję. Wszyscy przy stole wyglądali identycznie. Nawet Duncan się nagle zainteresował, gdy mężczyzna położył wszystko na stole.

— Tato... — zaczął Jeremy. — Miałeś nam powiedzieć tylko o Melissie...

— To jest tylko Melissy.

Każdy uniósł wysoko brwi.

— Wszystkie te papiery, to są jej akta. Cała historia jej... zaburzeń. Wszystko o... — Oblizał wargi, trudem siląc się na wypowiedzenie kolejnych słów. W końcu musiał złamać tajemnicę lekarską. — Wszystko o wszystkich jej zaburzeniach.

— „Zaburzeniach"? — zdziwiła się Aria. — Mel ma ich więcej niż jedno?

Mężczyzna przytaknął.

— Jej wieczne zmęczenie... — Oparł się o blat, kiedy podał pierwszy objaw. Każdy się praktycznie wyprostował na krześle. — To przez bezsenność. Cierpi na nią od piątego roku życia.

Złapałam głębsze wdech.

Dwanaście lat?

— Do tego dochodzi lunatykowanie, przez które sobie tę bezsenność wyrobiła. — Przełknął ślinę. — A gdyby tego było mało, to męczy się jeszcze z paranoją. Przez to głównie nie mieliśmy jak z nią porozmawiać tamtego wieczora. Bała się nas nie tylko z powodu szoku, jakiego doznała. Cały organizm jej kazał uciekać. Tak jakby załączył jej się pierwotny instynkt przetrwania. Nie potrafiliśmy do niej dotrzeć, bo prawdopodobnie nas nawet nie słyszała. Wypierała to, co się działo, a w głowie miała dosłownie burzę najróżniejszych myśli związanych z tym, że coś moglibyśmy jej zrobić.

— Niby co? — spytał Felix.

— Jakąś krzywdę — odpowiedział krótko.

— To niedorzeczne! — zbulwersowałam się. — W życiu bym jej nie zrobiła krzywdy!

— Madelaine, spokojnie. — Położył mi rękę na ramieniu. — Ty to wiesz, ja to wiem, wszyscy w tym domu to wiedzą i wszystkie osoby mieszkające na tym terenie to wiedzą, ale Melissa nie zna naszego świata i nie wie, że bronimy ludzi przed...

— Powiedziałem jej to, gdy odwiozłem ją wtedy do domu — wtrącił się nagle Jeremy.

Zwróciliśmy się do niego. Przeglądał akta.

— Co jej powiedziałeś? — dopytał pan Bernon.

— To, że ochraniamy ludzi przed demonami i...

— Jeremy, co jej powiedziałeś?! — naskoczyłam na niego.

Odwrócił na mnie spokojny wzrok. Jak zwykle zaskakiwał swoją stoicką postawą. Nie ruszało go, że krzyczałam.

— Nie powiedziałem niczego, czym bym ją nastraszył — zaczął — a przynajmniej tak mi się wydaje.

— Co jej powiedziałeś? — spytała równo z Leo Aria.

— Coś w stylu, że na świecie jest wiele rzeczy, które są uważane za czyjś wymysł. Porównałem to nieco do książek, w których się ona lubuje i poprosiłem, żeby wzięła się za jakąś postać z nich. Żeby pomyślała, jak bohater takiej opowieści i spróbowała wszystko przemyśleć do takiego stopnia, żebyśmy mogli jej wszystko wytłumaczyć, ale... — Przełknął ślinę. — Chyba to nic nie dało, biorąc pod uwagę fakt, że kazała dać sobie spokój.

— Musimy z nią pogadać — powiedział nagle Felix.

Podniosłam się z krzesła.

— Zgadzam się. Nie możemy jej tak po prostu zostawić na pastwę losu z tą wiedzą. Zwariuje, jeśli tak o byśmy teraz odpuścili.

— Jeremy, dawaj klucze od auta. — Wstał Leo. — Jadę do niej.

— A ja z tobą! — odezwałam się równo z Arią i Felixem.

Pan Bernon uniósł ręce, aby nas uspokoić.

— Spokój wszyscy. Nie możecie tak po prostu do niej jechać i oczekiwać, że zrozumie. Na to potrzeba czasu, a ona dostała ledwie trzy dni. Dajcie jej go nieco więcej i poczekajcie, aż ona sama wyjdzie ze swojej bańki.

— Ale...!

— Madelaine — rzucił ostrzegawczym tonem.

Zagryzłam wargi.

— Dobrze...

— Dla wszystkich to jest jasne? — Założył ręce po bokach, spoglądając po kolei na każdego przy stole.

Milczeliśmy.

— Nie słyszę odpowiedzi — ponownie odezwał się ostrzegawczo.

— Jasne... — powiedział Leo.

— Ta... Jak księżyc... — Położył się na blacie Felix.

— Nic nie zrobię... — Opuściła głowę Aria.

— Tak jest... — rzucił pod nosem Jeremy.

Nie napłynęła jedynie odpowiedź Duncana. Przez to też pan Bernon zainterweniował.

— Duncan?

Spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi. Szerzej uchyliłam powieki, kiedy zobaczyłam u niego coś nowego. Nie był zdenerwowany. Występowało u niego coś całkiem innego. Nie irytowało go, że rozmawialiśmy o Melissie. On się niepokoił...

— Wszystko jasne... — odpowiedział nieco ciszej.

Czyżby pozostały w nim jakieś resztki przyzwoitości i jednak się martwił?


********************************* 

Dziś się sporo wydarzyło, a przynajmniej tak mi się wydaje.

Było trochę powagi i trochę humoru. 

Jak myślicie, reszta dotrze do Melissy? 

I ważniejsze, wytrzymają na tyle długo, żeby dać Melissie czas na przemyślenia? 

I czy Duncan przeżyje do tego czasu? XDD

Dajcie znać koniecznie, jak wam się rozdział spodobał!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro