Rozdział 2: Melissa
Uciekłam wzrokiem w stronę zamykających się obok drzwi. Odetchnęłam cicho. To tylko asystentka któregoś z lekarzy.
Wróciłam wzrokiem przed siebie, jednak po chwili ponownie uwagę zwrócił kolejny hałas. Dwójka rozmawiających ludzi. Wiedziałam, że nie mówili o mnie, a jednak jakaś dziwna siła kazała przyglądać im się z przestrachem. Przełknęłam ślinę, kiedy miałam wrażenie, jakby wzrok jednego z rozmówców momentalnie padł na mnie, a na jego twarzy rozkwitł delikatny uśmiech półgębkiem. Czym prędzej uciekłam spojrzeniem, wycierając mokre od potu dłonie o spodnie. Zacisnęłam w palcach materiał, naciągając go bardziej.
Wzdrygnęłam się nagle, kiedy na mojej ręce znalazła się inna. Powędrowałam za kończyną, dzięki czemu zobaczyłam mamę. Pogłaskała wierzch skóry kciukiem, starając się mnie uspokoić. Od momentu wejścia do przychodni przeczuwałam, że coś się tu mogło stać. Wszędzie dookoła mnie znajdowały się osoby niezdrowe na umyśle. W każdej sekundzie ktoś mógł złapać za najzwyklejszy długopis i zrobić z niego zabójczą broń, którą jedynie chciałby wbić w czyjąś szyję i non stop dźgać...
— Melissa, spokojnie — zwróciła uwagę mama, wyciągając z torby termosik. — Napij się. Uspokoisz się nieco.
Odebrałam od niej kubek termiczny z ziołami na uspokojenie. Już miałam się napić, kiedy przez głowę przeszła myśl o truciźnie. Zacięłam się. Opuściłam naczynie, zamknęłam i oddałam mamie.
— Nie chcę...
Westchnęła, włożyła kubek z powrotem do mojej dłoni. Wiedziała, że dziwne i nieuzasadnione lęki działały na pełnych obrotach, nie pozwalając na choćby pięć minut spokoju.
— Nie jest zatrute.
Podskoczyłam niemal w miejscu, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Zarzuciłam na głowę kaptur, zjechałam nieco na krześle. Mama westchnęła, zwróciła się w stronę ojca, by kolejno zacząć z nim rozmawiać – oczywiście o mnie. Nim tata zdążył odpowiedzieć mamie na jej podejrzenia względem mojego zachowania, z gabinetu, do którego mieliśmy wejść, wyszedł poprzedni pacjent.
Wstaliśmy całą trójką z miejsc. Ruszyliśmy do pomieszczenia. Mama weszła pierwsza, potem ja, a tata za nami. W fotelu siedział niezbyt miło wyglądający mężczyzna. Siwe włosy, brak jakiegokolwiek zarostu, pociągła, można powiedzieć, że nieco prostokątna twarz, na której widniał widoczny grymas niezadowolenia.
Mina, jakby był zmęczony życiem...
— Proszę usiąść — odezwał się nieprzyjemnym tonem głosu.
Przełknęłam ślinę, kiedy mama złapała mnie za ramię. Lekko się wzdrygnęłam, jednak starałam się nie dać po sobie niczego poznać. Czułam na sobie uważny wzrok mężczyzny za biurkiem. Zajęłam miejsce pomiędzy rodzicami. Lekarz praktycznie nie odrywał wzroku od mojej osoby.
Byłam pacjentką, więc to raczej normalne, ale z drugiej strony mogło chodzić o mój wygląd. Niemniej, ubierałam się jak emo. Uciekłam wzrokiem. Mama w tym czasie zdjęła mi kaptur z głowy. Musiała to uznać za brak kultury czy coś takiego, jednak dla mnie miało to postać zamknięcia się we własnym świecie.
— Co państwa do mnie sprowadza? Poprosiłbym też o przypomnienie nazwiska — zaczął mężczyzna.
— Regora — podała moja rodzicielka.
Mama zerknęła na tatę, który wpierw zerknął na mnie.
— Melissa ma problemy ze snem. Praktycznie nie sypia. Do tego dochodzi lunatykowanie, gdy tylko zasypia. Tak jest od dłuższego czasu, a my już nie wiemy, co powinniśmy z tym zrobić — wyjaśnił, a psychiatra zaczął coś sprawdzać w komputerze.
Milczał moment.
— Z tego co widzę, od dwunastu lat państwa córka bywała w innych placówkach. Musi być naprawdę źle, skoro tam jej nie pomogli.
— Gdyby im się udało, raczej byśmy tu nie przyszli — zauważyła mama, starając się utrzymać spokojny ton.
Mężczyzna, może i lekarz, ale wyraźnie ją denerwował swoją postawą. Nie należał do najmilszych, a podejrzewałam, że w pracy z innym człowiekiem powinien zachować choć odrobinę przyzwoitości i nie rzucać niemiłych uwag.
— Zażywasz jakieś używki bądź pijesz?
Uniosłam na niego wzrok. W odpowiedzi jedynie pokręciłam głową. Kątem oka zauważyłam, jak mama musiała mocniej zacisnąć szczękę, żeby nie wyskoczyć z pretensjami.
— Ciekawe. Po twoim wyglądzie stwierdziłbym co innego.
— Za przeproszeniem, ale czy mógłby pan nieco przytrzymać swoje uwagi w stosunku do naszej córki? — powiedział tata, na co lekarz jedynie wzruszył ramionami.
— Oczywiście, przepraszam — rzucił beznamiętnie. — Istniały podobne przypadki we wcześniejszych pokoleniach?
Rodzice się lekko skonsternowali. Widocznie nie wiedzieli.
— Nie wiemy — potwierdzili moje przypuszczenia.
— No cóż, nie mogę państwa winić. Nie każdy wszystko wie.
Tata zacisnął szczękę.
— Boisz się snu? — skierował pytanie do mnie.
Przytaknęłam niepewnie. Rodzice lekko się zaniepokoili odpowiedzią.
— Miewasz koszmary senne?
— Czasami...
— Jakie?
— To ważne?
— Tutaj tak.
Spojrzałam na rodziców, a oni jedynie pokiwali głowami. Założyłam ręce na piersi, przełknęłam ślinę.
— Chodzę po ciemnościach. Nie wiem, gdzie idę. Cały czas jest to samo.
— Nic się nie wyróżnia? Żaden punkt?
— Idę w stronę, gdzie widzę wyjście z całego mroku.
— Boisz się wszystkiego, co znajduje się wokół ciebie?
Wzdrygnęłam się lekko.
— Co to ma być w ogóle za pytanie? — wtrąciła się mama. — Przyszliśmy do pana, żeby się dowiedzieć, co możemy zrobić z lunatykowaniem Melissy, a nie, żeby się dowiadywać o jej koszmarach sennych.
— Pani Regoro, wszystko, co tutaj robię, jest jak najbardziej uzasadnione. Dzięki informacjom, jakie poda państwa córka, będę mógł postawić diagnozę.
— Rose, spokojnie — odezwał się tata.
Lekarz z powrotem zwrócił się do mnie, ponawiając wcześniejsze pytanie:
— Boisz się wszystkiego, co znajduje się wokół ciebie?
— Ja... — zacięłam się.
Ostatecznie kiwnęłam głową w odpowiedzi, bo nie wiedziałam, jak dobrać słowa. Prawdopodobnie w późniejszym czasie zostanę postawiona pod ścianą, żeby wyjaśnić to rodzicom. Mimo wszystko, nie wiedzieli, co mi się śniło po nocach, gdy udawało mi się zasnąć.
— Czy ten strach przechodzi ze świata jawy na życie codzienne?
Ponownie przytaknęłam.
— Rozumiem — rzekł beznamiętnie. — Jesteś dość ciężkim przypadkiem, co widać po ilości specjalistów, u jakich byłaś, a ja chyba będę kolejnym na liście. Według mnie to bezsenność wyrobiona strachem przed zaśnięciem. Lunatykowanie wywołało nadmierne zmęczenie. Dodatkowo mam wrażenie, dziecko, że masz paranoję. — Spojrzał na rodziców. — Mogę jedynie polecić innego, lepszego ode mnie specjalistę i przepisać leki nasenne.
— To i tak już dużo — stwierdził tata, zatrzymując mamę, która chciała ponownie naskoczyć na psychiatrę.
Przytaknął lekko, by w kolejnej chwili sięgnąć po zbitek kartek na recepty. Napisał na niej jakieś dwie rzeczy. Pod spodem złożył nieczytelny podpis, po czym wręczył świstek mamie. Na kolejnej kartce wypisał skierowanie do innego lekarza. Rodzice po chwili zapłacili za wizytę, by w kolejnej chwili wyjść z gabinetu.
— Ten mężczyzna był nieuprzejmy — odezwała się mama, gdy tylko opuściliśmy gabinet.
Zapięłam bluzę, założyłam na głowę kaptur. Ukryłam dłonie w kieszeniach. W tym samym momencie tata objął mnie ramieniem.
— Jeszcze stwierdził, że nasza córka ma paranoję. Nie no, tego już za wiele. — Wyjęła telefon z torby. — Obsmaruję tego lekarza na blogu...
— Mamo, daj spokój...
— Nie dam spokoju. Obrażał cię, bo masz niecodzienny styl ubioru. Kto ocenia ludzi po wyglądzie? To niemoralne! — Ścisnęła komórkę w dłoniach.
— Rose — zwrócił jej uwagę.
— O co chodzi?
Mama nie spojrzała na niego. Zamiast tego obsmarowywała tego psychiatrę na swoim blogu, który prowadziła od może siedmiu lat. Przez to była dość popularną osobą w internecie. Pisała głównie o gotowaniu, hackach w kuchni czy przy praniu, ale nie bała się poruszyć spraw codziennych – praca, rodzina, zdrowie – zdarzało jej się nawet odpowiadać na pytania o sprawach intymnych, czego całkowicie odradzałam, bo jednak była mamą dorastającej córki.
Wyróżniała się na tle innych kobiet w jej wieku. Mimo wszystko skończyła czterdziestkę, a na twarzy nie miała ani jednej zmarszczki. Wyglądała nad wyraz młodo, jednak uważałam to za najzwyklejszą genetykę.
Cecha po babci...
Mama odziedziczyła nordycki typ urody. Oznaczało to, iż posiadała bardzo jasne blond włosy, a także jasnoszare oczy. Strąki sięgały do łokci, a związywała je identycznie jak teraz. Używała do tego klamry i tworzyła niedbałego kucyka. Twarz posiadała smukłą, zaokrągloną przy policzkach, co dodawało nieco uroku. Prosty nos, duże oczy i średniej wielkości wargi. Na bardzo jasnej skórze z wyraźnymi wypiekami na policzkach widniało kilkadziesiąt jasnych, niemal nieodznaczających się, piegów. Sylwetka nie należała do wątłych, ale też nie można było powiedzieć, że to kobieta przy kości. Proporcje rozdzielone w sam raz.
— Rozumiem, że cię zdenerwował, ale to nie jest powód, żeby rozgłaszać na forum problem naszej córki — zauważył tata, co sprawiło, że mama się aż zatrzymała.
I tu ją miał...
Uśmiechnęłam się lekko.
— O tym nie pomyślałam. — Popatrzyła na mnie, wygasiła ekran i szybko podskoczyła, by się do mnie przytulić. — Przepraszam, Mel, już nie będę sprawiała ci problemów.
— Przecież tego nie wstawiłaś...
— Poza tym musisz być głodna, skoro tak łatwo cię rozdrażnić — zażartował mężczyzna.
Mama popchnęła jego ramię. Przy tym zrobiła naburmuszoną minę, czym rozśmieszyła tatę.
Ojciec podobnie do mamy miał dość jasne i włosy, i oczy. Pierwsze były bardzo, ale to bardzo mało nasycone brązowym kolorem. Można by powiedzieć, że aż wyblakłe. Oczy natomiast barwiły się mocno nasyconym błękitem, prawie szafirem. Należał do grona wysokich mężczyzn. Miał około metra osiemdziesiąt sześć, z czego mama sięgała mu poniżej ramienia. Ja mierzyłam mu kawałek za ramię. Identycznie jak w przypadku mojej rodzicielki, nie można było powiedzieć, że tata to gruby czy chudy mężczyzna. Oboje raczej można by zaliczyć do przeciętnych, ale nie przeszkadzało to żadnemu z nich.
Twarz mężczyzny pokrywał zarost w postaci brody, co uwydatniało nieco kwadratową szczękę. Usta małe, nos lekko zakrzywiony na grzbiecie i nieco dłuższy, oczy w kształcie migdałów i otoczone długimi rzęsami.
Westchnęłam cicho. W ciągu kilku sekund wsiadłam do samochodu. Zajęłam miejsce za tatą. Mocno się opuściłam na fotelu, by móc oprzeć się policzkiem o tapicerkę przy drzwiach. Wyglądałam przez szybę, przyglądając się przechadzającym się po Toronto ludziom. W głowie cały czas odbijały się słowa lekarza.
„Bezsenność wywołana strachem przed zaśnięciem"
Zgadzałam się z tą tezą. Bałam się zasypiać, bo mogłam się znaleźć poza domem, gdy tylko zamykałam oczy. Wiedziałam, że mój organizm potrzebował odpoczynku, ale ja nie potrafiłam się po prostu położyć i zdrzemnąć. Za każdym razem miałam poczucie, że za moment się obudzę w lesie, co prawdopodobnie okazałoby się prawdą.
„Lunatykowanie wywołane nadmiernym zmęczeniem"
Skoro nie spałam, to byłam zmęczona. Cholernie zmęczona. Często miałam zawroty głowy. Czułam, że w każdej chwili mogłam się przewrócić i wywołać kolejną falę śmiechu u moich rówieśników.
Psychiatra przepisał leki nasenne, jednak miałam dziwne wrażenie, że nijak mi one pomogą. Próbowałam tego sposobu z każdymi medykamentami, jakie dostawałam na receptę. Nigdy nie zadziałały, a przez to wciąż budziłam się poza domem.
„(...)masz paranoję"
Ten fakt podejrzewałam już od dłuższego czasu. Bałam się każdego mijanego osobnika. Miałam wrażenie, że wszyscy spiskowali przeciwko mnie. Chcieli mi zrobić krzywdę, porwać, zgwałcić, zabić i co tylko. Takie odczucia towarzyszyły mi przy każdym najmniejszym kroku, przy każdej nic nieznaczącej okazji. Nauczyciel na mnie spojrzał? Na pewno chciał mnie oblać na kolejnym teście albo nie przepuścić do następnej klasy. Ktoś mnie zaczepiał na ulicy? To pewnie porywacz i gwałciciel. Jakieś dzieci bawiły się na podwórku? W każdej chwili mogłyby zacząć rzucać we mnie kamieniami. Wchodziłam po schodach? W głowie pojawiało się wyobrażenie, że za moment się przewrócę i złamię obie nogi. Robiłam sobie jedzenie? Nóż mógł spaść na ziemię i wbić się w stopę. Włączałam gaz przy kuchence? Wyobrażałam sobie wybuch jak przy bombie atomowej.
I tak cały czas...
Każda rzecz, jaką spotykałam na swojej drodze, sprawiała, że miałam ochotę schować się pod łóżko.
Chociaż nie... Istniała szansa, że łóżko się na mnie zawali...
Cały ten strach istniał tylko w mojej głowie. Wiedziałam, że był niedorzeczny i każdy, kto usłyszałby coś takiego, zacząłby się z tego głośno naśmiewać. Niejednokrotnie przez to siedziałam cicho, gdy ktoś o pytał, a potem miał pretensje, że nie wytłumaczyłam niczego. Dlatego zwykle wolałam samotność. Nie musiałam nikomu nic tłumaczyć. W pewnym sensie strzeliłam tym sobie w nogę, bo to jeden z powodów, dla którego straciłam wszystkich znajomych, uznano mnie za szkolnego odludka i zrobiono z niego pośmiewisko. Gdyby wyszła na jaw sprawa z lunatykowaniem i już raczej potwierdzoną paranoją, nigdy nie pozbyłabym się tej łatki.
W każdej chwili, gdy tylko starałam się wrócić do domu z „wycieczek" po lesie, mogłam wpaść na kogoś ze szkoły. Nie chciałam tego. I tak już każdy się ze mnie naśmiewał, bo byłam inna.
Moje zastanowienie przerwały słowa mamy:
— Coś się stało, Mel?
Podniosłam na nią wzrok. Zamrugałam, nie rozumiejąc, ale po chwili poczułam, że nieświadomie wbijałam sobie paznokcie we wnętrze dłoni. Uchyliłam palce, a przez to mama aż się przeraziła. Na wewnętrznej stronie dłoni widniały nieprzebite ranki w kształcie półksiężyców. Cudem nie przebiłam skóry.
— Matko kochana. — Szybko zaczęła przeszukiwać swoją torebkę.
Wyjęła paczkę chusteczek i czym prędzej podała mi trzy z nich, żebym „ucisnęła" kilka ranek, choć nie było takiej potrzeby. Przytaknęłam, a ona zerknęła na tatę, który kręcił głową na jej paniczne zachowanie. Już chciała coś powiedzieć, ale jej nie dałam.
— Tato — zaczęłam.
Zauważyłam, jak zerknął na mnie w przednim lusterku.
— O co chodzi? — spytał.
— Zamontujesz mi zamek z przesuwką w pokoju?
Zamrugał szybciej na taką prośbę.
— Czemu nagle chcesz coś takiego w pokoju?
Dobre pytanie... Szkoda, że w sumie nie wiem, czemu o coś takiego proszę...
— Pomyślałam, że może przez większość ilość przeszkód zrezygnuję z wychodzenia po nocach? — wymyśliłam na szybko.
Rodzice spojrzeli na siebie. Po chwili przytaknęli, a tata od razu zmienił pas, by jechać do sklepu. Tam niemal od razu znaleźliśmy rzecz, o którą poprosiłam. Przechodząc pasażem dość sporej ilości sklepów, stanęłam jak wryta, widząc plakat nowej książki w księgarni, przez co niemal samoistnie poprowadziły mnie tam nogi. Rodzice zaśmiali się, widząc, jak zagryzałam dolną wargę i zaczytywałam się opisem. Mama oparła się o moje ramię, by kolejno spojrzeć na znalezisko.
— Skończyły ci się książki do czytania? — dopytała, na co ja jedynie przytaknęłam.
— Na urodziny dostaniesz nową półkę na książki — zażartował tata, odbierając ode mnie tom. — To druga część, Melissa... — zaciął się, gdy na mnie zerknął. — Dobrze, dobrze...
Przyjrzałam mu się prosząco. Niemal wbijałam w niego duże, złote oczy, wykręcając usta w podkówkę.
— Kupię ci obie... — dodał załamany.
Mama się tylko zaśmiała, widząc szeroki uśmiech wykwitający na mojej twarzy. Podałam mu pierwszą część, a on ruszył do kasy. Zerknęłam na mamę, która wyciągnęła prawą dłoń. Przybiłam z nią piątkę. Znowu udało się urobić tatę.
Po zakupach ruszyliśmy w końcu do domu. Przez niemal całą drogę przytulałam dwa nowe nabytki i za nic nie chciałam ich oddać mamie, żeby mogła przeczytać opisy. Z podjazdu niemal natychmiast ruszyłam do swojego pokoju, do którego niemal wbiegłam. Przy mojej nodze biegła Mistic – kotka, która zamieszkała z nami dwa lata temu, kiedy znalazłam ją porzuconą pod osiedlowym sklepem. Po zabraniu jej do weterynarza ten stwierdził, że sierściuch to rasowy kot birmański. Miała białe futerko. Przednie łapki przybrudzał jasnobrązowy kolor, ogon barwił nieco szarawy odcień. Pyszczek odznaczał się na czarno. Tak samo uszy. Posiadała oczka z heterochromią – lewe szare, prawe złote. Przez tę właśnie cechę nazwałam ją Mistic. Pasowało jak ulał.
Cały dzień spędziłam praktycznie w łóżku, wczytując się w lekturę. Nie potrafiłam się oderwać, choć był to raczej inny gatunek, niż zazwyczaj czytałam. Pomimo tego nie potrafiłam się oderwać. Przypadł mi do gustu styl pisania autorki, a z tego co kojarzyłam, tworzyła także książki stricte kryminalistyczne.
Może następnym razem kupię właśnie je?
Byłam na tyle skupiona, że nie wiedziałam nawet kiedy tata zamontował zamek na drzwiach od pokoju. Zauważyłam go, dopiero gdy powiedział, iż skończył. Przytaknęłam lekko, a on się zbliżył. Złapał za zakładkę, która leżała na grzbiecie Mistic. Włożył pomiędzy strony i zabrał ode mnie tom, za którym sięgnęłam, ale za bardzo go odsunął.
— Może na dzisiaj starczy? — spytał — Przeczytałaś trzysta trzydzieści stron. Jak tak dalej pójdzie, to do poniedziałku znowu nie będziesz miała czego czytać.
Zaśmiałam się, drapiąc po czuprynie.
— Poza tym, za pięć minut kolacja.
— A mogę chociaż skończyć rozdział? Nie lubię kończyć w połowie — wymruczałam cicho, a on podał mi książkę.
Rozczochrał mi nieco włosy, by w kolejnej chwili ruszyć do drzwi, zabierając przy tym wszystkie narzędzia, jakich potrzebował do zamontowania zamka. Szybko przekartkowałam powieść, zatrzymując się na miejscu, gdzie znalazła się zakładka. Nie minęło wiele czasu, nim skończyłam rozdział. Zostały mi bowiem zaledwie dwie niecałe strony, po których skończeniu miałam ochotę zacząć piszczeć w poduszkę, co niestety zrobiłam. Przy tym zrzuciłam przypadkiem Mistic na podłogę, bo jednak zaczęłam rozkopywać łóżko, na którym ta spokojnie drzemała.
Po kolacji, gdy już pomogłam posprzątać, wróciłam do siebie, gdzie niemal od razu przebrałam się w piżamę. Przy tym ubrałam też bluzę. Już miałam kłaść się do łóżka, kiedy mama weszła do pomieszczenia. Potrząsnęła w ręce opakowaniem leków, które wzięłam przy niej. Gdy tylko wyszła, zasunęłam przesuwkę przy drzwiach. Wróciłam do posłania, na którym przysiadłam.
Nie wiedziałam, czy leki pomogą, czy nie. Zasnę, to na pewno, ale inną kwestią było, czy zatrzymają lunatykowanie. Co do tego nie posiadałam żadnego przekonania. Pozostawała tylko nadzieja. Nie tyle moja, ile rodziców. Wolałam pozostać pesymistką i spodziewać się, iż nic nie pomoże.
Położyłam się. Zgasiłam światło. Nakryłam pościelą. Obok mnie ułożyła się Mistic, której futerko pogładziłam. Zamknęłam oczy.
Moim podejściem do życia martwiłam rodziców, ale nie potrafiliby go zmienić. Taka byłam. Widziałam świat w odcieniach szarości. Nudził mnie, co poniekąd przyczyniło się do zamiłowania w książkach. Przenosiłam się dzięki temu do bardziej barwnych historii z życia bohaterów. Sama nigdy bym takiego nie miała. Nie wiedziałam, po kim odziedziczyłam ten pesymizm. Rodzice to typowi optymiści. Zawsze starali się mnie nim zarazić, ale nic im z tego nie wychodziło.
Kończyło się tym, co zawsze podejrzewałam i identycznie jak teraz, miałam rację.
Podniosłam się, rozejrzałam.
Znowu byłam w lesie...
****************
Dziś nieco dłuższy i dowiedzieliście się co nieco, co dolega Mel... A może nie dolga? Kto wie? Może to jednak coś innego?
Co myślicie? Chętnie poznam wasze opinie!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Do następnego!♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro