Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18: Jeremy

Stałem jak wryty. Nie spodziewałem się spotkania tu Mel. Do tego nie w takim wydaniu. Miała na sobie piżamę, jej włosy były wilgotne, a stopy gołe. Każdy przypatrywał się z zaskoczeniem, ale i z przerażeniem. Zostaliśmy odkryci. W dodatku przez Melissę. Przez dziewczynę, z którą przez ostatnie dwa tygodnie zadawały się Maddy i Aria.

Co ona tu w ogóle robiła? Widziała, co się tu działo? Widziała tego demona? Jeżeli tak, to robił się spory problem. Mieliśmy dwa wyjścia. Wprowadzić ją w ten świat albo wyczyścić wspomnienia z tego wieczora. Druga opcja stanowiła większy problem, bo gdyby coś poszło nie po naszej myśli, to Mel mogła stracić o wiele więcej. Jeden błąd zaważyłby na całym umyśle. Istniała możliwość, że nie pamiętałaby niczego. Nas, rodziców, tego, co się wydarzyło w ciągu jej całego życia. Wystarczyłoby do tego malutkie zawahanie i byłoby po wszystkim.

Gdybyśmy wprowadzili ją we wszystko, co związane z naszym światem, narażalibyśmy ją na niebezpieczeństwo. Nie wiedziała niczego o demonach, nie zdawała sobie sprawy, w jaki sposób zagrażały ludziom ani nie znała prawdy, jaki świat był w rzeczywistości. Już ją narażaliśmy, zaczynając z nią znajomość, jednak dalej szliśmy w zaparte. Nikt z nas nie zamierzał jej odsuwać... To tylko dowodziło jednej rzeczy. Już się przywiązaliśmy do Mel...

Cholera...

— Mówiłem, że ta znajomość się źle skończy — warknął Duncan.

Tonem wypowiedzi sprawił, że Mel się wzdrygnęła. Odwróciła się gwałtownie. Teraz siedziała na ziemi, przypatrując nam się uważnie. Mimika wyraźnie przedstawiała czysty strach, co jedynie potwierdzało, że widziała, do czego byliśmy zdolni. Zobaczyła demona i jak się go pozbywaliśmy.

To koniec. Nasza rasa wyszła z cienia, w którym żyła od wieków. Zostaliśmy odkryci.

— Mel, co ty tu robisz? — odezwała się Maddy, całkowicie ignorując wcześniejszą wypowiedź Duncana.

Przy tym chciała podejść do Melissy, ale ta zaczęła się odsuwać. Uciekała od nas jak najdalej. W przypadku Arii i bliźniaków robiła dokładnie to samo. Oddech jej przyspieszył, zaczęła szybciej mrugać i uciekać wzrokiem na boki. Szukała drogi, by jak najszybciej zniknąć.

— Ona się za moment zapowietrzy — zauważył Duncan.

Miał rację. Mel naprawdę szybko oddychała. Doskonale słyszeliśmy jej głośny dech. Było coraz gorzej. Mel zmierzała do hiperwentylacji, a jeżeli doszłoby do skrajności, mogłaby zemdleć.

— Mel, spokojnie — odezwała się Aria, pokazując dziewczynie otwartą dłoń, próbując przekazać, że nie zamierzaliśmy jej zrobić krzywdy. — Musisz się uspokoić, bo będzie tylko gorzej.

Chciała się do niej powoli zbliżyć. Mel jednak ponownie się wystraszyła. Zaczęła się czołgać po ziemi, gdy nagle zatrzymała się pod drzewem. Wziąłem głębszy wdech, złapałem za zamek od bluzy i ją odpiąłem. Kolejno ją zdjąłem, by powoli i spokojnie zbliżyć się do Mel, która próbowała się chyba wbić w korę.

— Nic ci nie zrobię — zapewniłem, ale widocznie nie uwierzyła. — Obiecuję, Mel. Nic ci nie grozi, nie musisz się bać.

Znalazłem się obok niej. Przyglądała mi się uważnie, kiedy sięgnąłem do jej włosów, by się upewnić. Były mokre, a na zewnątrz temperatura sięgała może ośmiu stopni. Szybko okryłem jej ramiona bluzą. Widziałem, że się trzęsła. Nie potrafiłem jednak, co powinienem uznać za główny powód. To, że wymarzła, strach przed nami czy oba naraz?

— Musimy ją zabrać do nas — powiedziałem do reszty.

— Nie możesz jej po prostu wyczyścić wspomnień? Mniej kłopotów — rzucił lekceważąco Duncan.

— Mówiłeś tyle o konsekwencjach, a nie pomyślałeś, co by się mogło stać, gdyby się coś poszło nie tak? — spytałem z ironią.

Prychnął pod nosem, po czym założył ręce na piersi obrażony.

— Nie mogę, jak to ująłeś, „wyczyścić wspomnień", bo na każdego działa to inaczej. Na niektórych zadziała, na innych nie, a jeszcze innym zniknie z pamięci całe ich życie. — Podniosłem się i spojrzałem Duncanowi prosto w oczy. — Nie zamierzam ryzykować, że Melissie coś by się takiego stało. Pomyśl czasami o kimś innym, jak to by wpłynęło na czyjeś życie, a nie tylko o tym, że będziemy mieli kłopot. Niemal codziennie się z czymś mierzymy, mamy problemy i jesteśmy jedynymi osobami, które mogą się tym zająć, więc się ogarnij.

— Jeremy ma rację — zgodziła się ze mną Maddy. — Nie możemy ryzykować, że Mel coś by się stało.

— Możecie ze mnie zejść? Rozumiem!

— Duncan... — zaczęła Aria — postaw się na miejscu Mel. Jeżeli coś by poszło nie tak, to Mel straciłaby wszystko.

Chłopak się lekko wzdrygnął. Przy tym nieco szerzej uchylił powieki. W końcu zrozumiał, co mieliśmy na myśli. Kliknął językiem o podniebienie, pokręcił głową, po czym się odwrócił.

— Róbcie, co chcecie — rzucił, kierując się w stronę domu.

Wziąłem głębszy wdech. Spojrzałem na Melissę, która uważnie nam się przyglądała. Ponownie przy niej kucnąłem, by kolejno podać jej dłoń. Gdyby nie drzewo znajdujące się za nią, prawdopodobnie wylądowałaby na plecach w leśnej ściółce.

— Melissa, nie musisz się bać — zapewniłem. — Nic ci się nie stanie.

Choć podałem jej dłoń, wstała o własnych siłach. Domyślałem się, że obawiała się teraz jakiegokolwiek czynu wychodzącego od nas. Prawdopodobnie, gdyby nie kroczyła między dziewczynami, próbowałaby ponownie uciec. Nie mogliśmy na to pozwolić. Mel, przez to, co ujrzała, wpadała w panikę. Możliwe, że nawet w paranoję. Musieliśmy coś zrobić, a jedyne co nam obecnie pozostało... To chyba wprowadzenie w nasz świat.

Kurwa...

Szedłem na końcu, uważnie przyglądając się dziewczynie. Nadal się trzęsła. Trzymała skrzyżowane ramiona i widocznie się garbiła. Ze wszystkich sił starała się nie dotknąć dziewczyn.

Czułem, że reszta się niepokoiła. To jasne. Nie spodziewaliśmy się, że Mel by nas kiedyś odkryła. Sam wczoraj nawet o tym mówiłem! Czyżbym wykrakał? A mogłem rzucić sól za ramię!

Uniosłem dłoń, złapałem się za głowę. Aria wiedziała najlepiej, jaką siłę miały słowa. Powinienem być bardziej uważny, a jednak zapeszyłem. Powiedziałem coś, co się wydarzyło, ale to by znaczyło... Coś mnie oświeciło. Co Melissa robiła w takim miejscu i na dodatek o takiej porze? Nie wyczułem nikogo w pobliżu, gdy znaleźliśmy się przy polanie. Jakim sposobem? Powinienem być w stanie zlokalizować każdą formę życia w pobliżu, więc dlaczego nie udało się to z Melissą?

Podniosłem na nią wzrok.

Mel nie mogła się okazać Bramą. Pierwszy raz widziała na oczy demona. Jej reakcja mówiła sama za siebie. Brama, co prawda, traciła przytomność, gdy wypuszczała te poczwary z drugiego wymiaru, ale raczej, a przynajmniej tak mi się wydawało, powinna widzieć kilka z nich i wiedzieć, jak naprawdę funkcjonował świat. Dodatkowo Mel miała prawie siedemnaście lat. Gdyby przebudziły się u niej moce Bramy, zostałaby odnaleziona przez innych od nas. W końcu żyliśmy w każdym zakątku świata, ukrywając się w ciemnościach... Byliśmy Cieniami.

Kim ty jesteś, Mel?

Coraz więcej zagadek skupiało się wokół dziewczyny. Nie rozumiałem tego. Wszystko, o czym dowiedzieliśmy się o Melissie do tej pory, powoli traciło krawędzie i się rozszerzało. Nie wiedziałem, która rzecz mogła się okazać czymś większym. Czy coś ją z nami łączyło? Była Bramą? A może to ja za bardzo wbiegłem wyobraźnią?

Już nic nie wiedziałem.

Odwróciłem wzrok od pleców dziewczyny. Uniosłem go nad jej ramię, dzięki czemu zobaczyłem, że zbliżaliśmy się do granicy z naszym miejscem zamieszkania. Przełknąłem ślinę. Musiałem zamienić zdanie z tatą. Powinien wiedzieć, co się wydarzyło, o ile Duncan już go o tym wszystkim nie powiadomił. Przekierowałem nieco mocy do oczu, by lepiej widzieć. Z tej odległości dostrzegłem, że... Uniosłem brwi zaskoczony. Can siedział na schodach przed domem i wyraźnie na nas czekał.

Szybko dotarliśmy do mieszkania.

— Strasznie się ociągaliście — powiedział, gasząc papierosa, którego kolejno przysypał ziemią przy roślinach Arii.

— Ej! Moje rabatki! — zbulwersowała się.

— Nie moja wina, że Bernon Senior by mnie ukatrupił, jakby zobaczył, że palę.

Wziąłem głębszy wdech.

— Wyczuje od ciebie dym — zauważyłem.

— Powiem, że demon chciał mnie przysmażyć.

Każdy warknął na jego wzruszenie ramionami i znudzony ton.

— Mniejsza.

— Ale moje rabatki! — Aria wskazała pastorałem na rośliny.

— Zajmiesz się nimi rano. — Wszedłem po schodach. — Weźcie Mel do salonu. Pójdę pogadać z tatą.

Kiwnęli na rozkaz. Wszedłem do domu, zostawiając uchylone drzwi. Wiedziałem, że reszta wejdzie zaraz za mną. Przeszedłem korytarzem, nie przejmując się nawet zdejmowaniem butów na wejściu. Nie mieliśmy teraz na to czasu. Zatrzymałem się przy gabinecie taty. Zapukałem w powłokę. Gdy usłyszałem krótkie wejść, wiedziałem, że na nas czekał. Nie poszedłby spać, kiedy my narażaliśmy życia.

Wszedłem do pomieszczenia. Tata siedział przy biurku, trzymając jakieś dokumenty.

— Wszyscy cali? — Odłożył kartki.

— Duncan prawie dostał jadem Saringii, ale nic mu nie jest.

Tata odetchnął z ulgą.

— Czyli tym razem Saringia, co? Brama was nie oszczędza.

— Poszło dość sprawnie. Spodziewałem się, że to zajmie dłużej. Cóż, problem, który nastał później zajmie chyba więcej czasu...

Wyraźnie go zaskoczyłem, bo aż zdjął okulary.

— Co się stało?

Przełknąłem ślinę. Założyłem ręce na piersi i złapałem głębszy wdech.

— Mamy problem.

Tata szybko wstał od biurka, by kolejno do mnie podejść i wyjść na korytarz. Ruszyłem za nim. Szybko znalazł się przy wejściu do salonu, jednak zanim tam wszedł, zamarł. Musiał zobaczyć Melissę.

— Jeremy, co...

— Sami nie wiemy. — Stanąłem obok niego. — Spotkaliśmy Mel zaraz przy polanie, gdzie zmaterializowała się Saringia.

— Melissa jest Bramą?

Spojrzał na mnie, jednak jedynie pokręciłem głową w niewiedzy.

— Wyczułbym — zauważyłem. — I to dużo wcześniej, wiesz przecież o tym. Poza tym stało się coś jeszcze dziwniejszego.

Zmarszczył brwi. Zerknąłem na resztę, jednak odciągnąłem tatę za łokieć.

— Nie wyczułem Mel w ogóle — ściszyłem ton.

— Ale jak to?

— Nie mam pojęcia. — Włożyłem ręce do kieszeni spodni. — Nie rozumiem w ogóle tej sytuacji. Co ona robiła w lesie w środku nocy?

Tata wziął głębszy wdech.

— Chyba wiem.

— No to mów.

— Tajemnica lekarska mi nie pozwala.

Parsknąłem śmiechem, pokręciłem głową.

— Nawet w takiej sytuacji? — Stanąłem prosto. — Gdybyśmy pojawili się moment później, Mel mogłaby zginąć, a ty zamierzasz się trzymać tej „tajemnicy lekarskiej"?

— Nawet gdyby coś, nie daj Boże, się stało Melissie, nie mógłbym o tym mówić, Jeremy. Zrozumiesz, jeżeli nadal będziesz chciał iść w moje ślady i zostać lekarzem. — Ruszył do salonu.

— Tato... — Odwróciłem się za nim.

Zwróciłem wzrok w inną stronę, jednak już w kolejnej chwili wszedłem za nim. Zatrzymał się przy Mel, sięgnął do jej ramienia, jednak gdy tylko jej dotknął, ta praktycznie odskoczyła na drugi koniec kanapy, łapiąc się za głowę. Przy tym mamrotała coś pod nosem, dlatego nieco wyostrzyłem ten zmysł, by cokolwiek zrozumieć. Szerzej uchyliłem powieki, gdy usłyszałem zdanie: „Ja nie chcę umierać". Nie chciało mi się wierzyć, iż myślała, że zamierzaliśmy jej zrobić krzywdę.

— Melisso, spokojnie — zaczął tata, dając znak, że mieliśmy się nie zbliżać.

Sam przysiadł na stoliku od kawy, splatając palce i opierając się łokciami o kolana.

— Rozumiem, że się boisz, ale nikt w tym domu nie zamierza ci uczynić żadnej krzywdy. Nie istniejemy, by stwarzać zagrożenie dla zwykłych ludzi, tylko ich bronić przed demonami.

— De-demo-nami? — wyjąkała przerażona.

Wszystkich nas zaskoczyła. Chyba nikt się nie spodziewał, że coś powie. Niemal od momentu spotkania jej nie odezwała się słowem, tymczasem teraz? Niestety, widocznie i słyszalnie się obawiała. Nie mogliśmy nic zrobić. Całą sprawą musiał zająć się tata, bo wiedział najlepiej, jak rozmawiać z roztrzęsionymi osobami.

— Tak, demonami — potwierdził. — Ten stwór, którego widziałaś na polanie. To był właśnie demon, którego nazywamy Saringią. Atakuje, gdy wyczuje krew, dlatego miałaś szczęście, że nic sobie nie zrobiłaś.

Mel się nie uspokoiła, choć tata wyraźnie próbował coś zrobić. Miałem podejrzenia, że chciał użyć perswazji, jednak nie przynosiło to chcianego rezultatu. Mel nadal patrzyła na nas wszystkich z przerażeniem.

— Melisso, to co widziałaś, to nic innego, jak ochrona miasta przed tymi stworzeniami. Saringie to tylko jedne z wielu demonów, które chciałyby się przedostać do tego świata. Jedne są gorsze od drugich, dlatego my...

— A wy? — przerwała mu.

Każdy szerzej uchylił powieki.

— Porównujesz nas do demonów?! — podniósł ton Duncan.

Mel szybko się skuliła, ponownie zakrywając głowę.

— Duncan — zwrócił mu uwagę tata. Chłopak na niego spojrzał. — Pomyśl, zanim podniesiesz głos. Melissa nie zna naszego świata, nie wie, czym się zajmujemy, więc to oczywiste, że może o nas w ten sposób teraz myśleć, skoro została wystawiona na to, jaki świat jest naprawdę i co może się kryć w ciemności. Tym bardziej może o nas tak myśleć, kiedy zachowujesz się w ten sposób.

— Ale...!

— Duncan, zamknij się w końcu — odezwali się bliźniacy.

— Nie widzisz, że to ty sprawiasz, że Mel boi się jeszcze bardziej? — spytał Leo, wskazując na Melissę.

Can zerknął na dziewczynę i uchylił szerzej powieki, kiedy zobaczył, że Mel prawie płacze ze strachu.

— Melisso, wszystko ci wytłumaczymy, tylko musisz...

— Nie chcę... — przerwała, szepcząc.

— Melisso...

— Chcę do domu... — Spod jej włosów opadających na twarz wyleciało kilka kropel łez.

Materiał jej spodni od razu je wchłonął.

— Mel... — odezwała się Maddy, a równocześnie z nią Aria.

Tata wziął głębszy wdech. Wiedział, że nie mógł nic poradzić. Mel, będąc roztrzęsioną, nie chciała słuchać. Rozumiałem jej strach, ale powinna choć odrobinę poznać nasz świat. Użycie na niej magii nie wchodziło w grę. Poza tym tata podjął decyzję. Chciał ją w to wprowadzić.

— Jeremy...

Wyprostowałem się.

— Odwieziesz Melissę do domu — zarządził. — Dowie się wszystkiego, gdy nerwy nieco opadną. Na razie powinna odpocząć.

— Jasne...

Podniósł się ze stolika.

— Zadzwonię do jej rodziców, żeby ich przygotować. Powinni wiedzieć, że ją przywieziesz i była u nas.

Po swoich słowach ruszył do wyjścia i skręcił w korytarz. Prawdopodobnie poszedł do gabinetu. Sam postanowiłem wyjść z pomieszczenia. Musiałem iść po kluczyki do auta. Już miałem wychodzić, kiedy coś kazało mi się odwrócić. Zerknąłem na Mel. Miała cięższy oddech, co mogło znaczyć, że płakała. Przełknąłem ślinę, czując gulę w gardle. Coś w piersi się zacisnęło. Gdyby nie samokontrola i świadomość, że Mel mogłaby zacząć krzyczeć, zbliżyłbym się do niej i spróbował jakoś uspokoić. Jak? Pierwsza myśl, jaka powstała w głowie, mówiła o przytuleniu.

Dziwne wrażenie sprawiało, że naprawdę chciałem zamknąć ją w uścisku i nie puszczać, dopóki wszystko nie wróciłoby do normy. Pozostawał jednak jeden problem, a była nim Melissa, która aktualnie uważała nas za najstraszniejsze potwory.


************************************************** 

No i maraton zaczynamy z grubej rury, jak widać.

Jak myślicie, Melissa się do nich z powrotem przekona? A może całkowicie się odsunie? 

Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobało!

Do kolejnego rozdziału(PS jeszcze dzisiaj!)!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro