Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

  - Drodzy bohaterowie!
  Trzy pary oczu spojrzały na Kaminariego z zaskoczeniem, znudzeniem lub wyczekiwaniem. Mówca odkaszlnął i, widząc, że zdobył uwagę widowni, kontynuował - jorzystając z tego, że nie ma z nami naszego cudownego wrzaskliwego bachorka, zaraz coś państwu przeczytam...
  - Nie mów o Katsunie "wrzaskliwy", bo przyjdzie i na ciebie nawrzeszczy - syknął Kirishima, ale Midoriya uciszył go gestem.
  - Więc... - odchrząknął i popatrzył na ekran telefonu. - Midoriyo Izuku... Czy wiedział pan, co znaczy "kacchan"?
  - No... to zdrobnienie...?
  - A więc! Czytam! Kacchan: slangowe określenie na młodocianą dziwkę dającą dupy za każdym razem, gdy spotka przedstawiciela płci przeciw... Boże, nie... - otarł łzę wierzchem dłoni. Chciał czytać dalej, ale po prostu nie był w stanie. Zwalił się na podłogę, rżąc ze szczęścia.
  Kirishima kwiczał ze śmiechu, Midoriya krztusił się powietrzem, a Todoroki chyba gdzieś znalazł amfetaminę, bo zaczął gapić się w jeden punkt na ścianie z miną zatytułowaną "moje życie to kłamstwo".
  Taki to widoczek zastał Bakugou wróciwszy z wyprawy do toalety. Stanął w przejściu z mieszanymi uczuciami na twarzy i zastanawiał się, czy próbować ich uspokajać, wycofać się, czy od razu zadzwonić po pogotowie. A może po policję? Gdzieś musiały być jakieś narkotyki! Todoroki był tego najwyraźnieszym dowodem - było po prostu niemożliwe, by ktoś o zdrowych zmysłach gapił się w ścianę z oczami wielkości spodków od filiżanek i co chwilę sam się policzkował z cichym "jak ja mogłem tego wcześniej nie zauważyć...".
  - Witamy z powrotem, KACCHAN! - parsknął Midoriya, a Kaminari aż zawył.
  Nie, jeśli już dzwonić, to od razu po egzorcystę.
  - Nie było mnie pierdolone pięć minut - warknął Bakugou groźnie, jednak wciąż zachowując bezpieczny dystans - a wy już najebani?
  - Nie jestem pijany! - ryknął Kirishima, a Rou leniwie przewrócił się na drugi bok. Leżał w samym centrum tego burdelu, a mimo to był w stanie spać. - Jestem pod wpływem... ciebie!
  - Kacchana! - Nie mógł się powstrzymać Midoriya, wzbudzając kolejną salwę śmiechu. Bakugou wpatrywał się w tych wariatów przez chwilę, po czym wyrwał telefon zmartwiałemu Kaminariemu i przeczytał tekst na ekranie...
  - Deku... - wycedził, wolno odwracając głowę w stronę struchlałego Midoriyi, z którego jak na zawołanie uleciała cała radość. - Przez te wszystkie lata... Ty...
  - Ale ja nic nie wiedziałem! - pisnął, ale tylko przypieczętował swój los, Bakugou bowiem nie czekał już na nic, tylko złapał niepokonanego bohatera numer jeden za koszulę i z całej siły cisnął nim za balustradę, na szczęście otwartego, balkonu. Zielone włosy mignęły gdzieś przed nosami zszokowanej starszej pary i szybko zmierzyły ku ziemi. Ich właściciel był tak skołowany, że nawet porządnie nie złagodził upadku i po prostu spadł w dół, odbijając się o gałęzie drzew i niszcząc co poniektóre, nieużywane jeszcze o tej porze roku, gniazda ptaków. Wpadł, na całe szczęście, do małego oczka wodnego na środku podwórka, z którego wygrzebał się mozolnie i wrócił, ciężko człapiąc, do swoich.
  - Co tak długo? - zdziwił się Kaminari, próbując nie ocierać się o wielkie psisko podczas stania w drzwiach. Wczoraj zwierz, w przypływie wściekłości właściciela, został brutalnie potraktowany sosem chilli. Może i nie zrobiło mu to większej, a nawet żadnej, krzywdy, ale i tak pozostawiło po sobie mocno drażniący zapach. - Myśleliśmy już, że się zabiłeś!
  Midoriya w odpowiedzi tylko pokręcił głową. Wyglądał, jakby stracił wszystkie chęci do życia.
  - Co jest? - Kirishima spojrzał na przyjaciela z troską.
  Nie odpowiedział. Usiadł ciężko przy stole, złapał za butelkę sake i nie spoczął, dopóki nie opróżnił jej do połowy. Dopiero wtedy odstawił ją z hukiem, aż zatrząsł się stolik, a Todoroki wrócił do rzeczywistości.
  - To, co tam zobaczyłem... - zaczął tonem niewróżącym nic dobrego. Wszyscy, nawet Bakugou, spojrzeli na niego z ciekawością. - Znacie tych staruszków spod was? - spojrzał w stronę gospodarzy, których reakcja była jednoznaczna. - Widziałem ich... Byli na balkonie... - odetchnął parę razy. - Oni... Byli... całkiem... - nie dokończył, tylko sięgnął znów po butelkę, aż łzy pociekły mu z oczu.
  Kirishima i Bakugou spojrzeli po sobie. Doskonale wiedzieli, o kogo chodzi, i na pewno nie byli zazdrośni o widoki, jakie Midoriya widział na własne oczy.
  Kaminari poklepał nieszczęśnika po ramieniu.
  - Nie wiem, co tam widziałeś, ale współczuję - powiedział pocieszającym tonem, a nieustraszony wojownik, nowy Symbol Pokoju, nie mogąc się już powstrzymać, odwrócił się do niego i zwyczajnie zaczął ryczeć w jego ramię.
  - Ja chcę do mamy...! - jęknął w mokrą bluzę Kaminariego, a Todoroki spojrzał na to z nieudolnie skrywaną zazdrością.
  - Słuchaj, Deku - odezwał się Bakugou - w takich chwilach trzeba być jak gołębie. Srać na wszystko.
  - Wiem... - pocieszenie, jakkolwiek dziwne, podziałało, bo Midoriya w końcu oderwał się od swojej tymczasowej chusteczki i sięgnął po prawdziwą.
  - Dobra ludzie, ogarnąć dupy - Kaminari, straciwszy swoją, zresztą mało opłacalną, posadę, klasnął w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. - Jutro mamy pociąg o wpół do ósmej, więc lepiej spakować się już teraz.
  Wszyscy jak na komendę rozejrzeli się po, delikatnie mówiąc, zawalonym przedmiotami różnego stopnia potrzebności mieszkaniu. Faktycznie, zakładając, że obudzą się, w miarę możliwości, o szóstej, mieli czas tylko na szybkie śniadanie i pobieżną toaletę. Tym bardziej, że było ich pięciu na jedną łazienkę.
  Po krótkiej naradzie ustalili, że Bakugou wstanie nieco wcześniej, zrobi śniadanie na szóstą, wszyscy zjedzą, a gdy będą się ogarniać, posprząta i zajmie się Rou. Może i był to niesprawiedliwy podział, ale nikt prócz gospodarza nie miał żadnych umiejętności przydatnych w kuchni, a jeśli kiedyś miał, to zdążył już zapomnieć przez te kilka lat mieszkania z kimś innym, kto zajmował się kuchnią.
  - To... pakujemy się, nie? - Kaminari rozejrzał się po ich kącie, gdzie teoretycznie mieli spać. W praktyce z miękkich materaców korzystał najwyżej pies, a oni spali na podłodze, kanapie, fotelu, krześle, dywanie, pufie, co kto lubił. Co więcej, na ziemi walały się różne rzeczy, które w planach miały na tę chwilę zostać w walizkach, ale, że plany A często zawodzą, wyciągnęli je bez myślenia nad konsekwencjami.
  Gdy po dłuższym niż się spodziewali wyścigu o pierwsze miejsce w pakowaniu się, klepnęli zmęczeni - z braku materaców - na podłodze, było już całkiem ciemno.
  - Bakugou - rzucił Kaminari, wpatrując się błagalnie w mężczyznę niezbyt umiejętnie skrywającego się przed jego spojrzeniem - masz jeszcze coś do picia?
  - Mam - odparł zaskakująco spokojnie i po chwili wrócił z kuchni z butelką i kilkoma szklankami.
  - Sok? - złote oczy patrzyły się z politowaniem to na gospodarza, to na wypełniane wstrętną, słodką, dziecinną cieczą, sądząc z napisu na butelce, o smaku pomarańczowym. Fakt ten jednak bynajmniej nie zmieniał opinii Kaminariego.
  - Mówiłem, jak chcemy jutro jechać, to nie możemy pić - wyjaśnił z groźbą w głosie Bakugou. - Zresztą ty nie jesteś nawet pełnoletni.
  - Jestem dwa miechy młodszy od ciebie.
  - Przecież ja nie mam pięciu lat.
  - Czyli mam rozumieć że, jako pięciolatek, mieszkasz z dwudziestoczteroletnim starym pedofilem? - Kirishima popatrzył spode łba, ale nic nie powiedział.
  - Poprawka, trzech.
  - W wieku trzech lat mam żonę i pracę jako bohater i hacker jednocześnie... Nie wiedziałem, że jestem taki zajebisty.
  - Ty i zajebistość to jak Deku i niewypierdalanie się na schodach.
  Kaminari pufnął tylko, nawet nie patrząc na Midoriyę (który, nawiasem mówiąc, zrobił to samo), i, korzystając z chwilowej nieuwagi Bakugou, dolał mu nieco wódki z małej buteleczki, którą nosił przy sobie tylko i wyłącznie na tak specjalne okazje.
  - Kacchan?
  - Ej, Katsun!
  - Poważnie? Zasnął?
  - No, chyba widać, nie?
  - Tak... Biorąc pod uwagę słabość Kacchana do czystego alkoholu... Piwo może pić prawie bez ograniczenia-
  - Chciałeś powiedzieć "wpierdalać"...
  - Kaminari, błagam...
  - ...za to jest bardzo mało odporny na coś większego kalibru... Ciekawe... Zawsze wydawało mi się, że ma mocną głowę, i za każdym razem, jak pił, to tak właśnie myślałem, ale teraz...
  Podczas gdy Midoriya ciągnął swój nieustający słowotok mogący przyprawiać nieprzyzwyczajonych do niego o dreszcze, Kirishima z cichymi stęknięciami zaciągnął śpiącego Bakugou do jego pokoju.
  - Słodkich snów, KACCHAN! - Rzucił jeszcze za nimi Kaminari, wywołując niekontrolowany uśmiech na twarzy mężczyzny. Raczej nieprędko o tym zapomną...
 
 
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro