Rozdział 9
- Drodzy bohaterowie!
Trzy pary oczu spojrzały na Kaminariego z zaskoczeniem, znudzeniem lub wyczekiwaniem. Mówca odkaszlnął i, widząc, że zdobył uwagę widowni, kontynuował - jorzystając z tego, że nie ma z nami naszego cudownego wrzaskliwego bachorka, zaraz coś państwu przeczytam...
- Nie mów o Katsunie "wrzaskliwy", bo przyjdzie i na ciebie nawrzeszczy - syknął Kirishima, ale Midoriya uciszył go gestem.
- Więc... - odchrząknął i popatrzył na ekran telefonu. - Midoriyo Izuku... Czy wiedział pan, co znaczy "kacchan"?
- No... to zdrobnienie...?
- A więc! Czytam! Kacchan: slangowe określenie na młodocianą dziwkę dającą dupy za każdym razem, gdy spotka przedstawiciela płci przeciw... Boże, nie... - otarł łzę wierzchem dłoni. Chciał czytać dalej, ale po prostu nie był w stanie. Zwalił się na podłogę, rżąc ze szczęścia.
Kirishima kwiczał ze śmiechu, Midoriya krztusił się powietrzem, a Todoroki chyba gdzieś znalazł amfetaminę, bo zaczął gapić się w jeden punkt na ścianie z miną zatytułowaną "moje życie to kłamstwo".
Taki to widoczek zastał Bakugou wróciwszy z wyprawy do toalety. Stanął w przejściu z mieszanymi uczuciami na twarzy i zastanawiał się, czy próbować ich uspokajać, wycofać się, czy od razu zadzwonić po pogotowie. A może po policję? Gdzieś musiały być jakieś narkotyki! Todoroki był tego najwyraźnieszym dowodem - było po prostu niemożliwe, by ktoś o zdrowych zmysłach gapił się w ścianę z oczami wielkości spodków od filiżanek i co chwilę sam się policzkował z cichym "jak ja mogłem tego wcześniej nie zauważyć...".
- Witamy z powrotem, KACCHAN! - parsknął Midoriya, a Kaminari aż zawył.
Nie, jeśli już dzwonić, to od razu po egzorcystę.
- Nie było mnie pierdolone pięć minut - warknął Bakugou groźnie, jednak wciąż zachowując bezpieczny dystans - a wy już najebani?
- Nie jestem pijany! - ryknął Kirishima, a Rou leniwie przewrócił się na drugi bok. Leżał w samym centrum tego burdelu, a mimo to był w stanie spać. - Jestem pod wpływem... ciebie!
- Kacchana! - Nie mógł się powstrzymać Midoriya, wzbudzając kolejną salwę śmiechu. Bakugou wpatrywał się w tych wariatów przez chwilę, po czym wyrwał telefon zmartwiałemu Kaminariemu i przeczytał tekst na ekranie...
- Deku... - wycedził, wolno odwracając głowę w stronę struchlałego Midoriyi, z którego jak na zawołanie uleciała cała radość. - Przez te wszystkie lata... Ty...
- Ale ja nic nie wiedziałem! - pisnął, ale tylko przypieczętował swój los, Bakugou bowiem nie czekał już na nic, tylko złapał niepokonanego bohatera numer jeden za koszulę i z całej siły cisnął nim za balustradę, na szczęście otwartego, balkonu. Zielone włosy mignęły gdzieś przed nosami zszokowanej starszej pary i szybko zmierzyły ku ziemi. Ich właściciel był tak skołowany, że nawet porządnie nie złagodził upadku i po prostu spadł w dół, odbijając się o gałęzie drzew i niszcząc co poniektóre, nieużywane jeszcze o tej porze roku, gniazda ptaków. Wpadł, na całe szczęście, do małego oczka wodnego na środku podwórka, z którego wygrzebał się mozolnie i wrócił, ciężko człapiąc, do swoich.
- Co tak długo? - zdziwił się Kaminari, próbując nie ocierać się o wielkie psisko podczas stania w drzwiach. Wczoraj zwierz, w przypływie wściekłości właściciela, został brutalnie potraktowany sosem chilli. Może i nie zrobiło mu to większej, a nawet żadnej, krzywdy, ale i tak pozostawiło po sobie mocno drażniący zapach. - Myśleliśmy już, że się zabiłeś!
Midoriya w odpowiedzi tylko pokręcił głową. Wyglądał, jakby stracił wszystkie chęci do życia.
- Co jest? - Kirishima spojrzał na przyjaciela z troską.
Nie odpowiedział. Usiadł ciężko przy stole, złapał za butelkę sake i nie spoczął, dopóki nie opróżnił jej do połowy. Dopiero wtedy odstawił ją z hukiem, aż zatrząsł się stolik, a Todoroki wrócił do rzeczywistości.
- To, co tam zobaczyłem... - zaczął tonem niewróżącym nic dobrego. Wszyscy, nawet Bakugou, spojrzeli na niego z ciekawością. - Znacie tych staruszków spod was? - spojrzał w stronę gospodarzy, których reakcja była jednoznaczna. - Widziałem ich... Byli na balkonie... - odetchnął parę razy. - Oni... Byli... całkiem... - nie dokończył, tylko sięgnął znów po butelkę, aż łzy pociekły mu z oczu.
Kirishima i Bakugou spojrzeli po sobie. Doskonale wiedzieli, o kogo chodzi, i na pewno nie byli zazdrośni o widoki, jakie Midoriya widział na własne oczy.
Kaminari poklepał nieszczęśnika po ramieniu.
- Nie wiem, co tam widziałeś, ale współczuję - powiedział pocieszającym tonem, a nieustraszony wojownik, nowy Symbol Pokoju, nie mogąc się już powstrzymać, odwrócił się do niego i zwyczajnie zaczął ryczeć w jego ramię.
- Ja chcę do mamy...! - jęknął w mokrą bluzę Kaminariego, a Todoroki spojrzał na to z nieudolnie skrywaną zazdrością.
- Słuchaj, Deku - odezwał się Bakugou - w takich chwilach trzeba być jak gołębie. Srać na wszystko.
- Wiem... - pocieszenie, jakkolwiek dziwne, podziałało, bo Midoriya w końcu oderwał się od swojej tymczasowej chusteczki i sięgnął po prawdziwą.
- Dobra ludzie, ogarnąć dupy - Kaminari, straciwszy swoją, zresztą mało opłacalną, posadę, klasnął w dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. - Jutro mamy pociąg o wpół do ósmej, więc lepiej spakować się już teraz.
Wszyscy jak na komendę rozejrzeli się po, delikatnie mówiąc, zawalonym przedmiotami różnego stopnia potrzebności mieszkaniu. Faktycznie, zakładając, że obudzą się, w miarę możliwości, o szóstej, mieli czas tylko na szybkie śniadanie i pobieżną toaletę. Tym bardziej, że było ich pięciu na jedną łazienkę.
Po krótkiej naradzie ustalili, że Bakugou wstanie nieco wcześniej, zrobi śniadanie na szóstą, wszyscy zjedzą, a gdy będą się ogarniać, posprząta i zajmie się Rou. Może i był to niesprawiedliwy podział, ale nikt prócz gospodarza nie miał żadnych umiejętności przydatnych w kuchni, a jeśli kiedyś miał, to zdążył już zapomnieć przez te kilka lat mieszkania z kimś innym, kto zajmował się kuchnią.
- To... pakujemy się, nie? - Kaminari rozejrzał się po ich kącie, gdzie teoretycznie mieli spać. W praktyce z miękkich materaców korzystał najwyżej pies, a oni spali na podłodze, kanapie, fotelu, krześle, dywanie, pufie, co kto lubił. Co więcej, na ziemi walały się różne rzeczy, które w planach miały na tę chwilę zostać w walizkach, ale, że plany A często zawodzą, wyciągnęli je bez myślenia nad konsekwencjami.
Gdy po dłuższym niż się spodziewali wyścigu o pierwsze miejsce w pakowaniu się, klepnęli zmęczeni - z braku materaców - na podłodze, było już całkiem ciemno.
- Bakugou - rzucił Kaminari, wpatrując się błagalnie w mężczyznę niezbyt umiejętnie skrywającego się przed jego spojrzeniem - masz jeszcze coś do picia?
- Mam - odparł zaskakująco spokojnie i po chwili wrócił z kuchni z butelką i kilkoma szklankami.
- Sok? - złote oczy patrzyły się z politowaniem to na gospodarza, to na wypełniane wstrętną, słodką, dziecinną cieczą, sądząc z napisu na butelce, o smaku pomarańczowym. Fakt ten jednak bynajmniej nie zmieniał opinii Kaminariego.
- Mówiłem, jak chcemy jutro jechać, to nie możemy pić - wyjaśnił z groźbą w głosie Bakugou. - Zresztą ty nie jesteś nawet pełnoletni.
- Jestem dwa miechy młodszy od ciebie.
- Przecież ja nie mam pięciu lat.
- Czyli mam rozumieć że, jako pięciolatek, mieszkasz z dwudziestoczteroletnim starym pedofilem? - Kirishima popatrzył spode łba, ale nic nie powiedział.
- Poprawka, trzech.
- W wieku trzech lat mam żonę i pracę jako bohater i hacker jednocześnie... Nie wiedziałem, że jestem taki zajebisty.
- Ty i zajebistość to jak Deku i niewypierdalanie się na schodach.
Kaminari pufnął tylko, nawet nie patrząc na Midoriyę (który, nawiasem mówiąc, zrobił to samo), i, korzystając z chwilowej nieuwagi Bakugou, dolał mu nieco wódki z małej buteleczki, którą nosił przy sobie tylko i wyłącznie na tak specjalne okazje.
- Kacchan?
- Ej, Katsun!
- Poważnie? Zasnął?
- No, chyba widać, nie?
- Tak... Biorąc pod uwagę słabość Kacchana do czystego alkoholu... Piwo może pić prawie bez ograniczenia-
- Chciałeś powiedzieć "wpierdalać"...
- Kaminari, błagam...
- ...za to jest bardzo mało odporny na coś większego kalibru... Ciekawe... Zawsze wydawało mi się, że ma mocną głowę, i za każdym razem, jak pił, to tak właśnie myślałem, ale teraz...
Podczas gdy Midoriya ciągnął swój nieustający słowotok mogący przyprawiać nieprzyzwyczajonych do niego o dreszcze, Kirishima z cichymi stęknięciami zaciągnął śpiącego Bakugou do jego pokoju.
- Słodkich snów, KACCHAN! - Rzucił jeszcze za nimi Kaminari, wywołując niekontrolowany uśmiech na twarzy mężczyzny. Raczej nieprędko o tym zapomną...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro