Rozdział 8
Obudził go miękki, jakby suchy zapach połączony z pulsującym bólem głowy i nawracającymi protestami żołądka, na szczęście niewielkimi. Jęknął, gdy coś spadło gdzieś daleko, a jednocześnie bardzo blisko. Wyciągnął dłoń, by rozmasować sobie skroń, gdy nagle położono mu coś miękkiego i chłodnego na czole. Gdzieś z boku świeciło światło tak jasne, jakby spadali na słońce, i widział je nawet mimo zamkniętych powiek.
- Jestem w niebie? - szepnął, marszcząc brwi, jednak nie udało mu się otworzyć oczu.
- Nie, jesteś z nami - warknął głos Bakugou gdzieś z góry. Lewitował? - I z kacem, jak widać.
Czując, że powieki nie ciążyły mu już tak bardzo, napiął mięśnie i lekko je uchylił, ale natychmiast tego pożałował. Leżał na podłodze, to fakt, ale pod głowę miał położone wyjątkowo miękkie... kolana Bakugou.
- C-co ty...! - wydusił, ale poczuł czyjś palec na swoich ustach.
- Zamknij ryj, bo wszystkich pobudzisz - syknęła jego prywatna poduszka. Nie wyglądała na zbytnio zażenowaną, ale gdzieś, głęboko w jej oczach widać było śladowe ilości wstydu.
Patrzył się na niego ledwo przytomnie przez dłuższą chwilę, gdy nagle coś sobie uświadomił.
- Ty masz wianek?! - wykrzyknął cicho, na ile pozwalał mu ból głowy.
- A, tak - odruchowo dotknął kwiatów we włosach. Kirishima nie mógł wiedzieć o tym wyzwaniu, bo już wtedy spał sobie smacznie na puchatym dywaniku. - Zapomniałem zdjąć... - jego dłoń nieco bardziej zdecydowanie złapała ozdobę, ale zamarła, wpatrując się w roziskrzone oczy współlokatora.
- Nie zdejmuj, Katsun - szepnął. - Ładnie ci.
- Weź ty to powiedz na trzeźwo - mruknął, na szczęście niezbyt głośno.
- Co mówiłeś?...
- Nic! - podniósł głos, a leżąca obok blondwłosa foka, zresztą, śliniąca się niemiłosiernie, mruknęła coś i przewróciła na drugi bok.
- A to niby ja chciałem wszystkich pobudzić - szepnął z satysfakcją Kirishima.
- Morda - odszepnął Bakugou, wyraźnie wkurzony. - Chcesz wody, czy coś?
Zapytany tylko mocniej potarł twarz i mruknął potwierdzająco.
- ...się - dobiegło go jakby z oddali. - Rusz się, palancie!
Kirishima natychmiast ocknął się z odrętwienia i z cichym jękiem zsunął z kolan mężczyzny, kładąc się przypadkiem idealnie obok foki. Ta mruknęła coś tylko w niezadowoleniu i odsunęła się nieco.
- Głowa - usłyszał nagle przy uchu, podczas gdy czyjaś ręka delikatnie unosiła jego czaszkę. Nie był w stanie podnieść się sam, ale w połowie mu się udało. Lekko uchylił powieki, żeby móc stwierdzić, kiedy będzie musiał otworzyć usta. Za chwilę poczuł już cudowny chłód wypełniający całe jego ciało. Prawie nie miał już siły, ale wyciągnął rękę i wyszarpnął butelkę Bakugou, po czym wypił duszkiem niemal całą jej zawartość. Potem, co prawda, był tak zmęczony, że cudem wręcz oddychał, ale stwierdził, że było warto.
- Śpi? - zainteresował się Todoroki z drugiego końca pokoju. Wciąż nie spiął włosów jak należy i różowe kosmyki opadały swobodnie na ramiona.
- Zgadnij - odwarknął, przypatrując się śpiącej pannie młodej opierającej się na ramieniu pedalskowłosego.
- Coś nie tak?
- Tylko ten gejowy kolor włosów mnie wkurwia.
- Twoje życzenie. Zresztą, sam masz wianek na... - nie dokończył, bo nagle kwiecista ozdoba omal nie rozsypała mu się na twarzy.
- Todoroki-sama... - jęknął Midoriya, oplatając ramionami szyję mężczyzny. Najwyraźniej był jeszcze bardziej pijany, niż się spodziewali. - Kochaj mnie, Todoroki-sama, kochaj mnie!
- Oi, Midoriya - próbował go uspokoić wywołany, ale na nic były te próby; rozpętała się cicha, dosyć powolna i niecodzienna bitwa na pufach, gdzie o przytulasa albo o jego brak, walczyła panna młoda i różowowłosy facet z niedokładnie zmazanym tuszem na czole.
Bakugou chwilę przyglądał się tej dwójce idiotów, ale stwierdził, że lepiej nie mieszać się w kretyństwo, po czym wziął Krisihimę jak księżniczkę i ostrożnie zaniósł na jakieś sensowne łóżko, które w tym mieszkaniu było tylko jedno. Potem bez ceregieli skierował się do kuchni, minął lunatykującą fokę, która zdążyła już doczłapać do łazienki, i gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zakasał rękawy i zabrał się do pracy.
* * *
- Jezus, chodź, Kiri! - Kaminari, już w zwykłym ubraniu, ściągał, czy raczej próbował ściągnąć, Kirishimę z łóżka Bakugou.
- Niee - jęknął mężczyzna w odpowiedzi i aż się zdziwił. Głowa bolała nadal, ale wróciła jasność umysłu i jako taka sprawność mięśni. Na próbę podniósł się do siadu. Potem machnął jednym ramieniem. I drugim. Ostrożnie wstał. Poruszał trochę nogami... I dwie sekundy później był już w salonie, próbując wchłonąć oczyma wszystko, co znajdowało się na stole - pieczywo, sałatki, sery, warzywa, wędliny, drobne zakąski, płatki, mleko, herbata i kawa.
Todoroki i Midoriya siedzieli już na swoich miejscach, ale ani trochę nie byli zainteresowani szwedzkim stołem - patrzyli tylko na siebie, ale w którym spojrzeniu ile było radości, a ile strachu, to już inna historia.
- Nie przebierzesz się? - Kaminari mimowolnie zachichotał na widok Czerwonego Kapturka siadającego do stołu.
- A co? Mój dom - odparł.
- Tak ściślej to mój - wtrącił Bakugou, z braku krzeseł siadając na pufie.
- Oj tam, oj tam - machnął ręką.
- Żadne "oj tam". W papierach dalej mieszkasz u rodziców.
- Przynajmniej nie jestem bezdomny.
- Za chwilę będziesz, jak się nie zamkniesz i nie zaczniesz żreć.
- No dobra, dobra...
- Hamuj okres - powiedział Kaminari, z rozkoszą przeżuwając jedną z kanapek. Co jak co, ale chleb musiał być robiony od podstaw w domu. Tylko jak? Mieli piec chlebowy czy co?
Bakugou milczał i z mordem w oczach wpatrywał się w Midoriyę, który wciąż tulił się do patrzącego bezradnie Todorokiego. Po chwili zaczął jeść, jednak nie spuszczając tej dwójki z oczu. Obaj byli żonaci i mieli dzieci w drodze, a jak tak dalej pójdzie, to będzie trzeba znowu kupować test ciążowy. A jeżeli drugi raz wyjdzie pozytywny... Nie, nie wyjdzie. Nie na jego zmianie.
- W ogóle, to niesprawiedliwe, że wy możecie się upić i nie macie potem kaca, a ja mam - jęknął Kirishima, opróżniając kolejny kubek wody.
- Wiesz, że to nie od nas zależy - mruknął Bakugou, wbijając wzrok w talerz.
- Mhm...
Chwilę jedli w ciężkiej atmosferze.
- Midoriya. - Todoroki lekko szturchnął pannę młodą, która nagle postanowiła uciąć sobie drzemkę na jego ramieniu. - Midoriya. Obudź się. Ej. Midoriya.
- Amator - prychnął Bakugou, po czym wstał, obszedł stół, nachylił się nad uchem nieszczęśnika i nabrał powietrza do płuc. - ALL MIGHT PRZYSZEDŁ!!! - ryknął z całej siły, z niespodziewanie satysfakcjonującym efektem.
- Co?! Gdzie?! Jak?! - Midoriya poderwał się natychmiast i chyba nawet wytrzeźwiał.
- Zadziałało - stwierdził oczywistość Kaminari, po raz nie wiadomo który pakując sobie do ust zatrważającą ilość jedzenia.
- Co ja robię w sukience...? - zdezorientowana panna młoda rozejrzała się nieprzytomnie, ale nie dostrzegając, lub zwyczajnie nie przypominając sobie sprawcy, pomknęła do łazienki w celu szybkiej zmiany ubrań.
- Będzie mieć traumę - parsknął Kirishima.
- No - potwierdził z satysfakcją Bakugou. Jako że to on dał pijanemu nieszczęśnikowi za zadanie założyć suknię ślubną, mógł w końcu odhaczyć w swojej liście punkt o kompromitacji Deku. To był wystarczający powód do dumy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro