Rozdział 6
Było już całkiem ciemno, gdy oderwali się od gry i zaczęli szykować się do snu. Krisihima pozwolił sobie wejść do łazienki pierwszemu, po czym wziął do ręki jakąś książkę. Mało go zresztą obchodziła, bardziej skupiał się na telefonie - jakiś dupek uparcie kontynuował z nim rozmowę, nie zważając na kulturę czy kulturę, nie mówiąc już o kulturze. Kirishima nie miał w zwyczaju blokować czy też ignorować ludzi, a poza tym chciał temu kretynowi utrzeć nosa, nie odłożył więc telefonu i tylko czekał, aż usłyszy dźwięk oznajmiający nowe powiadomienie.
Za którymś razem, gdy tak zawzięcie walił w wirtualną klawiaturę, usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi do łazienki. Wychylił się, by spojrzeć za kanapę, i natychmiast wrócił do poprzedniej pozycji. Bakugou stał w progu, z jeszcze mokrymi włosami i ciałem, jedną ręką trzymając drzwi, a drugą ręcznik owinięty wokół bioder.
- Weź daj mi jakieś gacie - powiedział ponaglająco.
- Nie możesz sam se wziąć? - Z przerażeniem zdał sobie sprawę z gorąca na policzkach.
- Dobra, ale będziesz to potem wycierać.
- Jezus, idę - jęknął zrezygnowany i ruszył do pokoju Bakugou. Chwilę pokręcił się po nim, zdezorientowany, ale nie minęło dużo czasu, aż znalazł ten jakże cenny skarb. Szybko wrócił się na korytarz i dalej, do drzwi łazienki.
- Dzięki - mężczyzna wyciągnął rękę, za późno orientując się, że to właśnie nią podtrzymywał ręcznik, który teraz majestatycznie opadł na podłogę.
Drzwi zatrzasnęły się gwałtownie, nim Kirishima zdołał wykrztusić choć słowo. Zresztą, gdyby Bakugou chciał zamknąć je dopiero po wypowiedzi współlokatora, musiałby dość długo poczekać.
* * *
- E-ej, Katsun... - zaczął niepewnie Kirishima, wbijając wzrok w podłogę.
- Hm? - Bakugou również nie patrzył na swojego rozmówcę. Może i nie sprawiał wrażenia, jakby akcja sprzed kilkunastu minut zrobiła na nim wrażenie, ale z nim nigdy nic nie było wiadomo.
- Noo... ten... - bawił się palcami lewej dłoni, dostrzegając coś niezwykle interesującego koło swoich stóp. W końcu jednak zdołał się przemóc i wziąć głębszy wdech. - Dzisiaj też mam z tobą spać? - Wyrzucił z siebie, patrząc na Bakugou. Ten zlustrował go spokojnym, wręcz za spokojnym spojrzeniem.
- A co mnie to - prychnął cicho i wrócił do czytania jakiejś książki w dziwnym języku. Chyba była po włosku... Zaraz, kiedy on się nauczył włoskiego?
Kirishima bezwiednie skinął głową i klepnął na podłogę. Spotkało się to z natychmiastowym entuzjazmem Rou, który podszedł do swojego pana i położył mu łeb na nogach, sadowiąc się obok swojego prywatnego głaskacza. Czy może raczej drapacza zausznego.
Po kilku minutach tępego wpatrywania się w jakiś punkt na ścianie zauważył, że Bakugou zerka na niego kątem oka i udaje, że nie zerka. Spojrzał na niego pytająco, a ten z hukiem zamknął książkę i gwałtownie podniósł się z pufa leżącego przed wielkim telewizorem i, nawet nie czekając na współlokatora, skierował się do swojego pokoju. Kirishima szybko przeprosił Rou gestem i wstał, by nie irytować go jeszcze bardziej. Pies szczeknął cicho, żegnając swoje człowieki, i usadowił się na miejscu Bakugou. Lubił ten ostry, a jednocześnie delikatny, z ledwie wyczuwalną słodką nutką zapach.
* * *
- Mieliśmy pójść do lekarza - uświadomił sobie nagle.
- Rany boskie... - jęknął w poduszkę. Jakim cudem ten kretyn jeszcze nie spał?! - Po co? Już jest okej.
- Ale przez tydzień nie było - upierał się.
- Jezus... Jutro pójdziemy. Albo kiedykolwiek.
- Obiecujesz?
- Tak, tak obiecuję.
- Tak w ogóle... - zaczął po dłuższej chwili ciszy.
- Co znowu? - Jęknął znowu, ale mimo wszystko zareagował, czyli nie było tak źle.
- Co ci się śniło, jak Go słyszałeś rano?
Drgnął.
- Wiesz, mówiłeś coś przez sen, ale nie zrozumiałem, co... - wyjaśnił domyślnie.
- Pamiętasz zlecenie tej babki, co mieliśmy sprawdzić, czy jej syn naprawdę szmugluje LSD?
- Jasne, że tak! - Uśmiechnął się promiennie. Jak mógłby zapomnieć, że zdołali doprowadzić akcję do końca czystym fartem, i to tylko dzięki Rou!
- To było jeszcze wtedy, kiedy mogliśmy tak po prostu wykonywać zlecenia... - rozmarzył się, a Kirishima spojrzał się na niego smutno. Doskonale wiedział, o co mu chodziło. Miał na myśli czasy, kiedy jeszcze On nie dawał im się tak mocno we znaki, więc nie musieli się martwić, czy Bakugou nagle nie odleci lub nie dostanie ataku przy ludziach. Co prawda, wciąż się martwili podczas wyjść na miasto, by rozprawić się z małymi grupkami przestępców działających w cieniu, przez co bohaterzy nie mogli ich znaleźć i wysłać do więzienia, ale nawet to robili coraz rzadziej. Jak tak dalej pójdzie, to w końcu nie będą mieć żadnych dochodów i albo znajdą jakiś zawód, który będą mogli wykonywać w domu, albo będą zmuszeni przenieść się do Midoriyi. Ale znając Bakugou, prędzej zamieszkają pod mostem, niż tak po prostu przeprowadzą się do Szanownego Pana Pieprzonego Nerda.
- Czego rżysz?
- Co? A, nie, nic... Po prostu przypomniałem sobie, jak szedłem z Rou na spacer, a on nagle zamiast latarni obsikał nogę tego, jak mu tam było... Cheze... Co to w ogóle za nazwisko...
- I pomyśleć, że potem znaleźliśmy jego mieszkanie tylko dzięki tym obszczanym gaciom.
- No... Masz czasem takie wrażenie, że Rou to jakiś mutant? Wyczuć coś takiego przez pół miasta...
- Pies to mistrz, tego nie zmienisz.
- Taak... Ale naprawdę, dobrze, że zdążyłem zauważyć to, że gadał z dealerami! Inaczej pewnie dalej myślelibyśmy, że jest niewinny...
- Ee tam. Przecież i tak poszliśmy go sprawdzić.
- Ale to, jak wziąłeś od niego łapówkę, było po prostu niemęskie!
- Jaką łapówkę? Od początku wiedziałem, że to podrobione.
- Ale i tak...
- Tak tylko przypominam, że to dzięki temu mieliśmy powód, żeby go wsadzić.
- Poważnie?
- Weź poproś Pikachu, żeby ci dodał mózg do oprogramowania. Wiesz, za ile idzie się siedzieć za przekabacanie funkcjonariusza, i to fałszywymi pieniędzmi?
- No, raczej dużo... Czekaj, ile on ci chciał w ogóle dać?
- Sto tysi. Jakbym nie chciał tego szybko skończyć, to bym mu powiedział, że za taką kasę to mi może dupę podetrzeć.
- Ale prędzej byś go zastrzelił.
- Możliwe. - Przewrócił się na drugi bok i umilkł. Po chwili oddychał już tylko, nieświadomie przysuwając się bliżej Kirishimy.
* * *
Następne dni upłynęły zadziwiająco szybko. Przygotowywali się do spotkania, robili gruntowne porządki, niektóre rzeczy już teraz przygotowywali na wyjazd, innych szukali w powiększającym się bałaganie, a jeszcze inne odkładali jako przedmioty, które zawadzają, ale które w końcu i tak się przydadzą, i tylko dlatego leżą na wierzchu. W międzyczasie Bakugou zadziwiająco potulnie dał się zaprowadzić do lekarza, z czego, tak szczerze, nic nie wynikło - albo tamtejszy psycholog był zwykłym konowałem, albo Kirishima paranoikiem. W każdym razie, jak dla lekarza wszystko było w porządku.
Wreszcie nadszedł poniedziałek. Świeciło słońce, ptaki śpiewały (niektóre nieudolnie starały się je naśladować, wydając z siebie bliżej nieokreślone skrzeki), Rou wyjątkowo nie pałętał się pod nogami, tylko leżał na podłodze, wyciągnięty na wznak, a Bakugou, jak na siebie, był w doskonałym humorze - On nie odzywał się ostatnio w ogóle, więc czuł się świetnie.
Dzień idealny, pomyślał Kirishima, mimowolnie uśmiechając się od ucha do ucha. Chociaż, jak raz powiedział jego współlokator, "jeśli poniedziałek zaczął się dobrze, to zło pierdolnie znienacka". Cóż, w tej chwili miał do tego pewne obiekcje...
Zadzwonił dzwonek do drzwi. To na pewno oni! Bakugou, jak to on, udawał, że nie zwrócił na to uwagi, wciąż zajmując się układaniem na stole, jakże by inaczej, alkoholu, jednak Rou nie pozostał obojętny i rzucił się do drzwi.
Po chwili do swego rodzaju salonu zawitała trójka gości. Każdy z nich miał dość wysoką pozycję w świecie bohaterów, a jeden to w ogóle miał status Nowego Symbolu Pokoju. Kto inny pewnie w tym momencie zacząłby panikować, nerwowo zapewniać, że to pomyłka albo prosić o autografy, ale nie oni - przecież znali ich doskonale, również z lat licealnych.
Ale ich przyjaźń nie wynikała wcale z wzajemnego poczucia braterstwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro