Rozdział 20
Zerwali się z miejsc kilka minut przed północą, obudzeni nagłym hałasem. Bez większego namysłu zarzucili na siebie pierwsze, co wpadło im w ręce i wypadli z pokoju. Nie minęła chwila, a już byli na zewnątrz, po kolejnej stali w miejscu katastrofy. Płomienie opanowały prawie pół dzielnicy, otaczając duszących się w dymie, nierzadko przygniecionych czymś ludzi i nie pozostawiając większej nadziei, ale nie to było najgorsze - w całym tym ogniu i pyle grasowały również dziwne stwory, przypominające ludzi, jednak takich, którym ktoś specjalnie poprzestawiał w głowach, najpierw wyciągające ludzi z opresji, by potem roztrzaskać ich o budynki lub zagryźć ich na śmierć. Bohaterowie robili, co mogli, jednak przez pożar nie wszyscy byli w stanie walczyć z wrogiem, a ci, którym udało się spotkać chociaż jednego z nich, natychmiast spotykała śmierć.
- Zajebisty prezent urodzinowy - mruknął Bakugou i od razu załadował wszystkie pistolety, jakie miał przy sobie.
- Kaminari, sprawdź, gdzie są ludzie i w jakim mniej więcej są stanie! - Nakazał Midoriya, a wywołany przyłożył dłonie do ziemi, by po dwóch sekundach krzyknąć kilka miejsc. - Todoroki, zajmij się ogniem! - Zabrzmiał kolejny rozkaz, który również został wypełniony w kilka chwil. Płonące obszary pokryła cienka warstwa lodu, dusząc ogień i dodatkowo gasząc go powstałą wodą. W niektórych miejscach wciąż widać było niewielkie płomyki, które jednak szybko gasły, otaczane wodą ze wszystkich stron. - Idziemy! - Krzyknął mężczyzna już po raz ostatni i pierwszy wystrzelił do przodu w kierunku stwora, jednak odruchowo wyhamował, widząc, z kim ma do czynienia.
- Zaabieerz mmnieeh ssstąd... - wyharczał niewyraźnie Wąż, błysnął nienaturalnie wytrzeszczonymi oczyma i z psychopatycznym uśmiechem rzucił się na bohatera, nadstawiając zęby i szpony, z których spływała krew niejednego człowieka. Midoriya odskoczył, przerażony, i wpadł prosto w objęcia drugiego potwora. Wyskoczył w powietrze, jednak ku swojej jakże wielkiej radości poczuł, jak coś zimnego wchodzi mu w kostkę jak w masło. Wrzasnął i upadł, cudem wstając w ostatniej chwili. Jego stopa była niemal cała pokryta szkarłatem. Wiedział, że jeśli szybko czegoś z tym nie zrobi, stanie się bardziej bezużyteczny niż ledwie przytomny cywil. Już miał uniknąć kolejnego ciosu pazurów, gdy nagle usłyszał strzał, po czym jeden z Węży padł na ziemię, miotając się, jakby chciał wyciągnąć sobie kulę z piersi. Drugiego potwora pokrył lód, zamieniając go w lśniący kryształ z niespodzianką.
- Wszyscy są już bezpieczni! - Dobiegł go gdzieś z boku głos Kaminariego.
- Ty się ogarnij, a ja zajmę się tym tutaj - Bakugou podszedł do miotającego się Węża, i, nie chcąc marnować kul, dobił go nożem. Midoriya nie miał zamiaru na to patrzeć, zresztą musiał jakoś opatrzyć przedziurawioną na wylot nogę. Pazury jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu ominęły kości i uszkodziły tylko mięśnie, więc nie powinno to stanowić większego problemu. Wstał nieco chwiejnie, z irytacją zauważając, że prowizoryczny bandaż zdążył już przesiąknąć krwią. Zanim skoczył w wir kolejnej walki, zauważył jeszcze, jak Bakugou jednym szarpnięciem wyciąga sztylet z krtani potwora i rzuca go w drugiego, już mającego rzucić się na Kirishimę, który co prawda walczył jak lew, ale nie był w stanie jednocześnie bronić się przed dwoma bestiami jednocześnie.
Mężczyzna zaklął głośno, gdy zauważył, jak zielone włosy migają gdzieś między pyłem i niechcącym się rozproszyć dymem. Pochłonięty dobijaniem Węża, nie zauważył kolejnego wroga, który teraz stawiał ku niemu niezdarne kroki, jakby ktoś poruszał szmacianą lalką. Spiął się w sobie i sięgnął po pistolet, gdy postać zatrzymała się nagle kilka metrów od niego. Uśmiechnęła się, najpierw lekko, potem nieco szerzej, by potem zaśmiać się i zacząć dusić, nie przestając jednak machać rękami czy nogami, zginać tułowia czy odchylać głowę. W połączeniu z przerażonym spojrzeniem wytrzeszczonych oczu sprawiało to wrażenie, jakby ktoś chciał sprawdzić, co umie jego marionetka, do czego jest zdolna i jakie są jej ograniczenia. Wyglądało to przerażająco.
Nieludzko.
- Ppomószsz... - z wciąż uśmiechniętych ust Węża, który okazał się być tą samą kobietą, która zaatakowała ich w laboratorium kilka lat temu, wydobył się bełkotliwy jęk rozpaczy. Bakugou zawahał się. Potwór wyglądał znacznie gorzej niż ostatnim razem, jej oczy i policzki zapadły się głęboko, skóra prawie przylegała do kości, jednak ruchy stały się szybsze, gwałtowniejsze i bardziej nieprzewidywalne. Miał walczyć z kimś takim? Co prawda, przez nią ponad jedna piąta jego życia zamieniła się w koszmar, jednak przez tyle lat uczył się i praktykował pomaganie ludziom, a teraz miał zabić kogoś, w kim obudziły się resztki świadomości i tak naprawdę był zwykłym cywilem?
Zacisnął zęby i rzucił się do tyłu, by zyskać na czasie, chociaż i bez tego musiał się też przygotować mentalnie do strzału. Zgodnie z przewidywaniami, kobieta, zaśmiewając się histerycznie i krztusząc się dymem, wystrzeliła za nim. Biegł przed siebie, przeskakując zgliszcza budynków i ulic, a z każdej strony migały mu grupki walczących bohaterów, na szczęście wyglądających, jakby sytuacja za chwilę miała zostać opanowana. W końcu, zlany potem, z kolką i nadwyrężoną kostką, dotarł do centrum katastrofy, które stanowiła jedynie wielka dziura w ziemi, ciągnąca się przez co najmniej dwie ulice. Tutaj lód Todorokiego nie dotarł, przez co krawędzie krateru lizały coraz to większe języki ognia.
Rozejrzał się uważnie, a nie widząc napastniczki, odetchnął nieco głębiej i otarł pot z czoła. Miał czas, żeby się przygotować. Na zmianę zaciskał i rozluźniał pięści, próbując wyrównać oddech. Wiedział, co się stanie. Wiedział już od dawna. Dlatego od kilku lat miał ukryty pokój w swoim mieszkaniu, który pozostawał tajemnicą nawet dla Kirishimy.
Gdy czekał już kilka chwil, zaczął się niepokoić. A co, jeśli Wąż jednak nie pobiegł za nim, tylko zaatakował kogoś innego? Na samą myśl o zniszczeniu jego planu w ten sposób serce waliło mu jak młotem, dlatego mimowolnie odetchnął z ulgą, gdy w pióropuszach dymu i ognia dostrzegł ją w całej okazałości. Dyszała ciężko, oczy błyszczały jej żądzą mordu, z ust skapywała ślina, a z rozerwanego ramienia krew. To ostatnie wyglądało dość makabrycznie - każde włókno mięśni sterczało w inną stronę, kawałki kości wielkości paznokcia ledwie się siebie trzymały, a cała ręka wisiała na zaledwie paru ocalałych ścięgnach i małym pasemku skóry. Ryknęła wściekle, widząc jednego z tych małych ludzi, którzy zadali jej taki ból, i rzuciła się w ogień, by się do niego dostać, nie bacząc na to, że jeszcze bardziej maltretuje swoje ramię, jak i zresztą całe ciało.
Wyskoczyła z płomieni wprost na niego, nie mogąc powstrzymać łez bólu z powodu silnych oparzeń i ręki, która w końcu całkowicie odłączyła się od reszty jej ciała i spadła z obrzydliwym, mlaszczącym dźwiękiem na ziemię. Zatoczyła się z kolejnym skowytem, ale po chwili znów rzuciła się do przodu i wyciągnęła pazury ocalałej dłoni.
Specjalnie pozwolił się drasnąć. Gdyby uskoczył za wcześnie, mogłoby to zniszczyć cały jego plan, jednak jak na razie wszystko szło po jego myśli.
Usłyszał śmiech. Zaskoczony, spojrzał na Węża, który nie przestawał dusić się własnym chichotem, rozkładając pozostałą rękę w geście tryumfu. Jednak mimo zwykłego wyrazu twarzy owy śmiech brzmiał wciąż psychopatycznie, jednak już ludzko.
- Bakugou Katsuki - mimowolnie zadrżał, gdy usłyszał z jej ust swoje imię, wypowiedziane normalnym głosem, mimo wciąż słyszalnego charkotu. - Jak będziesz ze mną walczyć bez mocy? - Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
Parsknął tylko i w mgnieniu oka znalazł się przy niej.
- Moja lewa ręka zawsze była mocniejsza niż prawa - szepnął jej na ucho z tym samym dziwnym uśmiechem, jaki kwitł na jej twarzy dosłownie sekundę temu, po czym przyłożył jej wspomnianą dłoń do twarzy.
Tyle miesięcy się na to przygotowywał, tyle lat. Tyle czasu spędzonego na uczeniu się, jak nie korzystać z tej ręki. Tyle chwil, kiedy chciał jej użyć, wiedząc jednak, że musi czekać na tę chwilę, która wreszcie nadeszła...
Poczuł, jak nienaturalnie szorstka skóra na wewnętrznej stronie dłoni nagrzewa się i zaczyna lekko się dymić. Uśmiechnął się drapieżnie, widząc jej przerażenie, gdy zorientowała się, że zabierając mu Quirk z jednej strony, oddała mu go z drugiej, ale też dlatego, że uświadomił sobie, że nie będzie w stanie panować nad eksplozją. Trwało to tyle, co mrugnięcie powieką.
A potem tylko huk, światło i rozgrzane powietrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro