Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

  Stali w korytarzu, a woda ściekała z nich na dębowe panele, powoli, acz zdecydowanie tworząc całkiem sporą kałużę. Bagaże stały obok, ale nie chcieli na nich usiąść, bo inaczej byłyby jeszcze bardziej mokre. Czasami ciemność przeszywała błyskawica, doskonale widoczna za ogromnymi oknami, a zaraz po niej nad pobliskim lasem przetaczał się grzmot.
  - Spójrzmy na to optymistycznie - odezwał się Kaminari, wpatrując się w intrygującą strużkę wody spływającą po jego bluzie aż do końca rękawa, skąd w miarowych odstępach kapała na podłogę, łącząc się ze swoimi siostrami podróżujących po jego towarzyszach, którzy spojrzeli na niego znudzonym wzrokiem. - Przynajmniej nie spotkaliśmy tej zmory.
  - Nawet nie weszliśmy dobrze do domu, a ty już się cieszysz - podsumował Kirishima.
  - Nie cieszę się - zaproponował mężczyzna. - Tylko fakt stwierdzam.
  - To może najpierw poucz się jak nie zostawiać ludzi na polu walki - mruknął Bakugou.
  - A co ja ci zrobię - rozłożył ręce Kaminari.
  - Ale on żyje! - wybuchnął wreszcie Midoriya.
  - Deku... - ziewnął - wiem, że trudno ci to sobie przetworzyć w tym twoim małym móżdżku, ale straciliśmy Elsę.
  - Kacchan... - zielone włosy zafalowały, gdy gwałtownym ruchem wskazał postać bezmylśnie gapiącą się w okno. - On jest tutaj!
  - Ale chciałby umrzeć - mężczyzna wzruszył ramionami. - A jak bardzo? - Rzucił do Todorokiego, nie wiadomo, czy liczącego krople na szybie, czy wypatrującego czegoś za oknem.
  - Bardzo - szepnął w odpowiedzi, co potwierdził oddalony grzmot. Jedno z okiem otworzyło się z hukiem, a zimne powietrze wpadło do środka razem z deszczem i zagubionymi liśćmi.
  - Powiało chłodem - parsknął Kaminari.
  - Dobra, panowie - Kirishima klasnął w ręce, przy przywołać wszystkich do porządku. - Kamera złapała, możemy iść.
  - Kamera? - Midoriya aż podskoczył i w popłochu rozejrzał się po korytarzu. Jak na zawołanie, z pomocą jako oświetlenie pospieszył mu piorun.
  - To twój dom - Bakugou popatrzył na niego z politowaniem.
  - Co z tego! - Mężczyzna wciąż rozglądał się wokół, lustrując każdy najmniejszy fragment ściany, ale w końcu zrezygnował.
  - Możemy iść? - jęknął Kirishima, a Rou razem z nim, skomląc cicho.
  - Tak, tak - Bakugou uspokoił psa i szybkim ruchem zarzucił torbę na ramię. - Te, Elsa! Idziesz?
  - Dlaczego nie pozwolicie mi umrzeć? - Wciąż wpatrywał się pustym spojrzeniem w nieokreślony punkt gdzieś za oknem.
  - Todo.exe przestał działać - skomentował Kaminari, a Kirishima zawtórował mu muzyczką z Windowsa XP.
  Bakugou westchnął i pociągnął Todorokiego za ramię. Ten pozwolił się szarpać, ale wciąż patrzył się w to samo okno.
  - Eee... Todoroki-kun?... - Nagle na jego widoku pojawiła się zatroskana twarz okolona zielonymi włosami. - Wszystko dobrze?
  - Tak - mężczyzna zreflektował się i odwrócił, by iść w miarę samemu. Co chwilę jednak spoglądał przez ramię. - Kochałem je - wyjaśnił całkiem poważnie, widząc pytające spojrzenie Midoriyi, który w odpowiedzi zrobił dziwną minę i przeszedł na przód wycieczki, gdzie Kaminari dusił się z wstrzymywania śmiechu, podobnie zresztą jak Kirishima, tyle że bez patrzenia na drogę i zachowania jako takiej pomroczności jasnej.
  Szli, szli, szli, aż w końcu doszli... do kolejnej części korytarza. Ktoś jęknął, ale nikt się nie zatrzymał.
  - Daleko jeszcze? - Kaminari spojrzał błagalnie na Midoriyę, ale ten rozłożył ręce w geście bezradności.
  - Nie mam pojęcia - odparł. - Może tak, może nie... Nawet nie wiem gdzie jesteśmy.
  - Zachodnia część - odezwał się milczący dotąd Bakugou, a wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, po czym przenieśli wzrok na gospodarza.
  - Poważnie? - Kaminari jako jedyny zdziwił się głośno. - Pan świata morderczych noży kuchennych z biedronki za sześćdziesiąt dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć wie o twoim własnym domu więcej od ciebie?
  - Nie tylko noży - blond grzywka skutecznie zakryła oczy patrzące przed siebie, ale niepozostawiające złudzeń co do zamiarów czy też marzeń ich właściciela.
  - Kiedy ja tu ostatnio byłem... - Midoriya zamyślił się głęboko. - Dwa, trzy tygodnie temu?
  - Ojciec roku! - Ryknął Kirishima i natychmiast umilkł.
  - Jeszcze nie - westchnął.
  - Może zamiast się zastanawiać, kiedy byłeś w domu, zacznij się zastanawiać, kiedy byłeś u swojej żonki? - parsknął nagle Bakugou.
  - Kac...chan?... - uniósł brwi, a Kaminari dyskretnie uniósł dłoń do ust, ale i tak widać było, jak ramiona mu zadrżały. - Co ty?...
  - A może pan bohater numer jeden zacznie się zastanawiać nad opieką swojej rodziny, czy przyszłej czy nie? - zgrzytnął zębami, ale jego głos pozostał spokojny. - Który to miesiąc? Siódmy? Ona zaraz może-
  - Wiem, wiem - Midoriya zamachał szybko rękami, by uspokoić podejrzanie opiekuńczego Bakugou.
  - To co tak sterczysz - warknął i ostentacyjnie przyspieszył kroku.
  - Nawet nie wiem, gdzie jestem - próbował się tłumaczyć.
  - Ej, Kiri - szepnął Kaminari, mimowolnie z rozbawieniem wpatrując się w Todorokiego wciąż ciągniętego przez silne ramię, z czego ten zresztą skorzystał, by uciąć sobie drzemkę.
  - Hm? - Zapytany również zniżył głos i nachylił się do przyjaciela.
  - Gdzie masz te notatki?
  - Jakie notatki?
  - Te... Pięćdziesiąt twarzy Bakugou, wiesz...
  - Mogę ci sam wyjaśnić - jego twarz rozjaśniła się w promiennym uśmiechu ukazującym wszystkie zęby skradzione żarłaczowi tygrysiemu.
  - No, to mów - ponaglił go, w duchu dziękując mu za te wszystkie lata spędzone z nadpobudliwym dzieciakiem w ciele dorosłego mężczyzny, które nauczyły go domyślności.
  - Wiesz, Katsun... - jeszcze bardziej się przysunął, by móc mówić ciszej - to taka tsundere bez "dere". Wygląda jak potwór, ale w środku jest mięciutki jak jego włosy.
  - Poważnie? - spojrzał na Bakugou i nagle uświadomił sobie jeszcze coś. - Dotykałeś ich? - z niedowierzaniem wskazał na sterczącą blond czuprynę.
  - Mieszkamy razem od... - policzył szybko na palcach - pięciu lat, to by było trochę dziwne, gdybym nie zdążył tego zrobić.
  - Ja też chcę! - Wybuchnął, a wszyscy, w tym obudzony Todoroki, spojrzeli na niego. Jak na komendę, za oknem błysnął piorun, a kilka sekund później rozległ się grzmot tak potężny, że aż poczuli to w kościach. - Wy... Też poczuliście, jakby to w coś trafiło?...
  Bakugou spojrzał za okno, puścił zbędny bagaż na ziemię i podszedł do parapetu. Położył dłoń na uchwycie, ale nie otworzył okna. Zamiast tego zapatrzył się w las. Czerwone oczy badały uważnie każdy skrawek lasu i ledwo widocznego miasta, przesuwając szybko wzrok po całej możliwej powierzchni i błyskawicznie wracając do punktu jak najbliżej miejsca, skąd zaczęły pościg za nienaturalnym ruchem.
  - Trafił - stwierdził i wrócił do pozostałych.
  - Serio? -zsdziwił się Kaminari.
  - Gdzie? - zawtórował mu Kirishima.
  - Skąd wiesz? - Uzupełnił Midoriya.
  - Niedaleko plaży, ale już zdążył zgasnąć - odparł, a po namyśle dodał - takie okno nigdy nie będzie szczelne, a smród spalenizny jest dość mocny. Trochę słabo się roznosi w tym deszczu, ale czuć. Co macie takie miny? Mieliście tyle lat na ogarnięcie mojej zajebistości i wciąż wam się to nie udało? - spojrzał po ich twarzach wykrzywionych w bliżej nieokreślony wyraz. Westchnienie umęczonej duszy poniosło się po korytarzu. - Widać ogień, jak się dobrze popatrzy. Chodźmy wreszcie.
  - Mógłbyś łaskawie nie traktować mnie jak dywanu? - Spytał Todoroki, który, ledwo się podniósł, już został dosłownie wdeptany w ziemię. - I jako walizki - dodał mrukliwie, gdy po raz kolejny został brutalnie pociągnięty za kaptur.
  Nagle Rou, dotąd drepczący cicho obok nich, szczeknął i podbiegł kilka metrów.
  - Drzwi - stwierdził oczywistość Kaminari, z ulgą sięgając do klamki.
  - Rany boskie, jak można mieć takie długie korytarze w domu... - Kirishima przeciągnął się i machnął ponaglająco na przyjaciela. - No, co tak stoisz, otwórz!
  - Mam wrażenie, że ją tam spotkamy - odparł głucho.
  Zapadła cisza.
  - Nawet jeśli, nie możemy siedzieć tu wiecznie - Bakugou bezceremonialnie puścił Todorokiego, który z nieziemskim entuzjazmem grzmotnął o ziemię, i sam sięgnął do drzwi.
  - Raz kozie śmierć - mruknął Kaminari, po czym zalało ich białe światło z holu domu. Jednak w tym świetle stała pewna postać, i to ta, której najbardziej nie chcieli spotkać...
 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro