Rozdział 10
Stali na peronie w otoczeniu kilku toreb, walizek i psa. Inni ludzie patrzyli się na nich jak na wariatów, ale ci co bardziej spostrzegawczy szybko orientowali się, że to nie jest zwykły pies. Szczerze mówiąc, to dwóch ze stojących tam mężczyzn - jeden ze złotymi włosami, drugi z czarnymi - wydawało się być bardziej nienormalnych od dwumetrowej długości czerwonego wilczura. Jeden z nich siedział na jednym z bagaży i śpiewał pod nosem bliżej nieokreśloną melodię o dwuznacznym tekście, a drugi co chwilę zygał do wysokiego mężczyzny stojącego obok i sprawiającego wrażenie obrażonego na cały świat. Może i nie było w tym nic za bardzo dziwnego, ale przy pozostałej trójce i psie wydawali się niezwykle głośni i po prostu zdrowo walnięci.
- Kaminari - syknął Midoriya, kiedy w końcu udało mu się ustalić szczegóły podróży z Todorokim - ciszej.
- ...i koteczka poszła... Co ciszej?
- Ludzie się gapią! - Na potwierdzenie tych słów ruchem głowy wskazał jedną z matek, która z ulgą rozcierała właśnie dłonie od zbyt długiego zatykania uszu dziecku.
- I tak mnie nie poznają - wzruszył ramionami, ale jeszcze bardziej przekrzywił czapkę zasłaniającą zdradliwą błyskawicę. Po namyśle poprawił również ciemne okulary i maseczkę na twarzy. - Tak właściwie to nie wiem, czemu się czepiasz. Serio śpiewałem tak źle? - Skierował się w stronę Kirishimy, którego odpowiedź uprzedził Bakugou:
- Jak to był śpiew, to ja jestem Deku.
- No weź, poprawiłem się...
- Ty weź już skończ z tymi durnymi piosenkami i zacznij śpiewać Despacito.
Kaminari już otwierał usta, ale Bakugou, na całe szczęście, zacisnął mu mocno dłoń na twarzy, nie pozwalając uciec najmniejszemu dźwiękowi.
- Tylko żartowałem - wycedził wolno, wpatrując się z mordem w oczach w swoją ofiarę, która uśmiechnęła się beztrosko i oklapła z powrotem na swoje miejsce, jednak zaraz musiała wstać, bo pociąg już się zbliżał.
- Perfect in time! - zakrzyknął w zdumieniu jakiś obcokrajowiec, łapiąc w pośpiechu bagaże i wołając na swoich towarzyszy.
- Wiecie, jak się reguluje czas w zegarach atomowych? - Kaminari przyglądał się im z rozbawieniem, jak, zdumieni punktualnością pociągu, ładują się mniej lub bardziej zręcznie do środka.
- Nie wiem, mów - Midoriya z lekkością wpakował bagaże na półkę nad siedzeniami.
- Ci, co obsługują taki zegar, dzwonią do babki z informacji na jakiejś stacji w Japonii i pytają się, która godzina - parsknął, sadowiąc się na fotelu tuż przy przejściu.
- Faktycznie - zaśmiał się krótko i klepnął na swoim miejscu, tak, że Todoroki siedział między nim a Kaminarim.
Pociąg ruszył płynnie, bez żadnego niepożądanego dźwięku czy bujnięcia, czym po raz kolejny zadziwił obcokrajowców, którzy, jak się okazało, mieli miejsca niedaleko nich.
Chwilę po tym, jak wszyscy zdążyli się już na swój sposób zadomowić w pociągu, obok nich przejechał wózek z różnego rodzaju przekąskami i napojami. Młoda kobieta prowadząca go, widząc psa leżącego na jednym z foteli, zwolniła, aż w końcu zatrzymała się i spojrzała na najbardziej prawdopodobnych opiekunów jak na wariatów.
- Przepraszam, ale zwierzęta nie powinny przebywać na miejscach dla pasażerów - powiedziała miło, uśmiechając się do mężczyzn, a gdy spojrzeli na nią, mimowolnie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdyż zauważyła, że obaj mają taki sam, krwisty kolor oczu.
Zwierzę mruknęło coś z wyrzutem, nie wiadomo, czy do właścicieli, czy do niej.
- Ty tam, blondi z przodu - jeden z czerwonookich wyciągnął nogę, by kopnąć w siedzenie przed psem. W odpowiedzi zza fotela wychyliła się postać w wielkich okularach przeciwsłonecznych, jednak zsuniętych na nos, przez co widać było intrygujący, złoty kolor tęczówek. - Słyszałeś? Na podłogę, a nie miejsca zajmować.
- Och, nie - rozległ się teatralny jęk z miejsca przed czerwonookim gburem. - Kacchan jest zły, Kacchan nas pozabija. Ach, żegnaj, świecie!
- Ty lepiej spieprzaj się ze schodów wywalać.
- Znowu masz okres? - z rozbawieniem wtrącił się drugi mężczyzna z dwoma rubinami zamiast oczu. Wydawał się być znacznie bardziej przyjazny od swojego kumpla siedzącego obok.
- Nie, w ciąży jestem - odwarknął, nim kobieta zdołała coś wtrącić.
- O Boże, w którego nie wierzę, od kiedy? - zdumiała się "blondi". - I z kim?
- No chyba oczywiste, że ze mną - wyprężył się z dumą czerwonooki.
- Jak bardzo jesteś najebany? - spojrzał na niego drugi posiadacz klejnotów na twarzy.
- Tak.
- Przepraszam - udało się wtrącić kobiecie, a pięć par oczu, jedna zielona, druga złota, i trzy czerwone (pies również popatrzył na nią z zainteresowaniem) wlepiły się w nią, obrzucając pytającym spojrzeniem. - Po pierwsze, jeśli nie zapłacili państwo za psa, to można to zrobić teraz, ale za drobną dopłatą. Po drugie, psy nie mogą zajmować miejsc dla innych pasażerów. Po trzecie, są tu też inni ludzie, więc proszę uważać na język. A po czwarte, pański pies właśnie zeżarł jedno ciastko z tacy i należy się... - nie dokończyła, bo gbur pod oknem wyciągnął w jej stronę banknot, którego wartość conajmniej kilkukrotnie przewyższała wartość zjedzonego przysmaku.
- Za psa zapłacone, jedynymi osobami, które mogą sprawić problemy są ten palant obok mnie i ta blondi z przodu, a tutaj kasa za ciacho. I nie, nie chcę reszty - oznajmił zmartwiałej kobiecie. Ta nieufnie wzięła banknot i pojechała z wózkiem dalej, jednak, mimo, że czas nie mógł się zatrzymać, ona miała wrażenie, że zdołał to zrobić.
To spojrzenie.
Te oczy.
Prawie niewidoczne spod ciemnych okularów, przez ułamek sekundy patrzyły się na nią ze znudzeniem, z czystą obojętnością. Co więcej, jedno z nich było niebieskie, a drugie szare. Okolone ostrymi, męskimi rysami, mającymi w sobie jakąś niemożliwą do opisania delikatność, sprawiały wrażenie niewinnych i czystych, mimo że blizna po lewej stronie twarzy właściciela mówiła o burzliwej przeszłości. Z płaczem rozdartej duszy odwróciła wzrok i podążyła dalej przejściem między rzędami foteli, gdy nagle niespodziewana myśl niemal powaliła ją z nóg.
Blizna.
Taką bliznę i ten kolor oczu mogła skojarzyć tylko z jedną, jedyną osobą. Zszokowana, mimowolnie obejrzała się przez ramię, by upewnić się, że to, co właśnie widziała, nie było snem.
Todoroki Shouto. W tym pociągu. W tym przedziale. Na tym siedzeniu.
Miała ochotę wrócić tam i dalej wpatrywać się w te oczy całkowicie niezainteresowane jej osobą, jednak wiedziała, że jeśli to zrobi, to najprawdopodobniej wywalą ją z pracy.
Zastanowiła się jeszcze raz i kolejna fala zaskoczenia uderzyła w nią znacznie mocniej, niż się spodziewała.
Jeśli tylko jej pamięć nie myliła... Jeśli nie, oznaczało to, że tym, kto nazwał tego gbura, którym najprawdopodobniej był Bakugou Katsuki, "Kacchanem", był Midoriya Izuku, bohater numer jeden we własnej osobie, "blondi", to, sądząc z jej złotych oczu, Kaminari Denki, a ten przyjazny to musiał być Kirishima Eijirou.
Odetchnęła głęboko kilka razy, by przywołać rozszalałe serce do porządku. Niewiele pomogło, tym bardziej, że jedna rzecz trapiła ją od momentu spotkania ze znudzonym spojrzeniem.
Dlaczego Todoroki Shouto miał różowe włosy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro