Shadow: natura jest okrutna
Kilka miesięcy po powrocie do doliny, przyszedł czas rozwiązania dla mojej matki. Razem z dwoma innymi klaczami, na kilka dni zniknęła ze stada, aby w spokoju urodzić kolejne źrebię. Nie było w tym nic dziwnego, dzikie konie tak robią. Martwiłem się o nią, ale jestem wszak ogierem. Nie mogę im towarzyszyć.
Matka Shadow'a, razem z Fabienne i inną klaczą udały się w odosobnione miejsce, aby nikt niepowołany nie przeszkadzał w źrebieniu. Miały wrócić z powrotem trzy dni po porodzie. Zwykle była potrzebna tylko jedna, lecz przyszła matka nie miała jeszcze mleka, mimo zaawansowanej ciąży. Klacz im towarzysząca, niestety wydała na świat bardzo słabe maleństwo, które nie przeżyło doby. Miała pełno mleka, więc mogłaby wykarmić źrebię koleżanki. Dotarły w końcu do miejsca, gdzie dwa lata temu, przyszedł na świat Shadow.
Było ciche i spokojne. Obok znajdowała się jaskinia, od dawna nie zamieszkana przez żadne zwierzęta, oprócz nietoperzy. Klacze o tym wiedziały, nie musiały nawet sprawdzać. Pogoda była słoneczna, wiał lekki wiaterek. Wczesnym wieczorem, klacz zaczęła być niespokojna.
Odeszła w pobliskie krzaki i tam legła na miękkim mchu. Pozostałe konie obserwowały ją z niedalekiej odległości, aby nie stresować rodzącej.
O świcie, wśród bolesnego rżenia, przyszła na świat skarogniada klacz.
Jej matka rzeczywiście nie miała ani kropli mleka, więc gdy malutka stanęła na chwiejnych nóżkach, podeszła ta, co straciła niedawno źrebię. Udało się. Źrebię zaakceptowało mamkę i ochoczo karmiło się jej mlekiem. Jednak kiedy już zaspokoiło swój głód, położyło się obok prawdziwej rodzicielki, wtuliło w jej bok i zasnęło. Karmiąca klacz odeszła do Fabienne, by dać odpocząć koleżance po porodzie i jej maleństwu.
Nadszedł wieczór. Młoda matka usłyszała nieopodal niepokojące dźwięki. Brzmiało to, jak węszenie jakiegoś zwierzęcia. Dużego zwierzęcia. Nagle zza krzaków wyszedł olbrzymi niedźwiedź brunatny.
-Schowaj się głębiej w krzaki. Ją odciągnę bo od naszej kryjówki i wrócę do ciebie.-szepnęła matka i wstała. Puściła się szybkim galopem przed siebie, zwracając uwagę głośnym rżeniem. Drapieżnik ruszył za nią. Pozostałe klacze, widząc co się dzieje, poszły do źrebiątka.
Klacz co sił w kopytach gnała przed siebie. W końcu postanowiła zgubić niedźwiedzia. Uznała, że jest na tyle daleko, że nie zagraża jej dziecku. Jednak poród wykończył ją. Gwałtownie traciła siły. Jej prześladowca niedawno obudził się z zimowego snu i miał wiele sił. Niestrudzenie biegł naprzód, wkrótce osiągając swój cel.
Ze źrebięciem została klacz karmiąca, natomiast Fabienne ruszyła w ślad za córką. W końcu zobaczyła niedźwiedzia, jednak było już za późno na ratunek. Z jej oczu popłynęły łzy bezsilności i smutku. Nikt nie chce widzieć śmieci własnego dziecka, nawet zwierzę.
Stała jeszcze chwilę patrząc w dal, po czym odeszła do koleżanki i młodej klaczki.
Drapieżnik nie powrócił już. Nazajutrz w południe, ruszyły w drogę powrotną-do stada.
Dotarły tam późnym popołudniem.
Niedawno stanąłem na warcie. Nagle zobaczyłem zbliżające się klacze i źrebię. To na pewno mój brat albo siostra. Tylko gdzie jest mama? Miałem złe przeczucia. Wind wyszedł na spotkanie Fabienne. Po chwili przytulił ją. Z ich postawy wyglądało, jakby byli smutni. Ruszyłem pędem w ich kierunku. Z oczu obojga płynęły łzy.
O nie. O nie. O nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro