࿇.36.࿇
Tydzień od naszego ślubu, a ja czuję się jakbym już sto lat w nim była. Sebastian zaczął się bardziej martwić o mnie, odkąd ataki stały się częstsze, ale o co on się martwi? Ja sama jestem demonem. Tak czy siak okazało się, że Izzy tego samego dnia ustaliła datę swojego ślubu, a ten odbędzie się właśnie w ten dzień, kiedy niby ja mam się ożenić z tym chłopakiem. Nathaniel to wysoki blondyn. Jednak ja mam męża i nie zamierzam tego zmieniać.
To tyle z mojego opowiadania, bo teraz wiadomość z ostatniej chwili. Ktoś widział Olimpię i mojego kuzyna Josepha w Pandemonium, gdzie obecnie wchodzimy.
– Luna, idź...
– Nie ma mowy Sebastian, to moja przyjaciółka!
Syknęłam i weszłam do Pandemonium poprawiając rękawiczkę. Tak, męczę się z jedną rękawiczką bez palców, tak jak i Sebastian. Tylko wtajemniczeni ogarniają czemu to nosimy.
Weszliśmy do Pandemonium, a to co zobaczyłam, przekroczyło wszelkie granice. Mój ojciec, wujek i kuzyn oraz Olimpia stali w środku kręgu z trupów.
– No proszę, jest i Luna Herondale... – powiedział Joseph, a ja przechodząc z Łowcami zmieniłam wygląd.
– Luna Morgenstern – wymruczałam, a Joseph zmienił swój wyraz twarzy na zaskoczenie.
– Co?
– Nie słyszeliście? Ah... tatuś myśli, że to z Wiktorem się pobrałam... nie. Tak się składa, że z tym o tu, to Sebastian Morgenstern... Olimpia, co oni ci zrobili...?
– Nic Luno, od początku byłam z nimi i obserwowałam cię, donosząc twojemu ojcu.
Poczułam wściekłość. Sebastian stanął za mną i położył rękę na biodrze.
– Lu, nie chcemy żebyś wysadziła klub Magnusa w powietrze.
– Ale...
– Załatw to jak Łowca...
Wymruczał, a ja ruszyłam w ich stronę i stworzyłam dwa miecze. Oni ruszyli na nas. Stanęłam oko w oko ze swoim starszym i męskim klonem.
– Liliam...
– Luna.
Oboje nie chcieliśmy tej walki, ale i pożądaliśmy jej.
– Nie rozumiem, jak matka mogła cię kochać! – Odbiłam jego uderzenie, a ten się wyszczerzył.
– No widzisz, tak jak ciebie ten białowłosy!
– Sprzedałeś mnie!
– Zrobiłem to dla kielicha!
– Bogu, kurwa dzięki, że Sebastian był zamiast niego! Jak moja matka może nadal tęsknić?
Wtedy on zdrętwiał.
– Ona tęskni?
Kopnęłam go na podłogę.
– Gdy tam jestem, ciągle o tobie mówi, opowiada o tym, jak cię kocha, a ty? Zwariowałeś, bo ją zamknęli. Mój brat nie wierzy w to, co się stało z tobą...
– Brat?
Wtedy coś sobie uświadomiłam... on nie wie, że ma syna.
– Jace... Herondale...
Obróciłam się i zobaczyłam, jak walczy z Josephem i ewidentnie dostaje wpierdol razem z Izzy.
– Walczy z dziewczyną... przeciw kuzynowi...
– Czy on...
– Wie...
Liliam wstał i ze mną oglądał walkę innych, a wtedy zamarłam... Joseph robiąc obrót wbił w Jace'a miecz... Poczułam jak coś nagle pęka... Moje oczy zapłonęły czystą czerwienią, a z kręgosłupa wyrosły ogromne, demoniczne skrzydła... Uniosłam się nad ziemię, a pod nogami utworzył się mój pentagram. Obróciłam kuzyna do siebie, a ten zamarł. Chwilę później klęczał przede mną, a z uszu i nosa lała się krew...
Izzy klęczała przy chłopcu, a ja tworząc z bransolet ostry kij, wbiłam go w serce kuzyna.
Chwilę później biegłam do brata... pluł krwią, a Alec uciskał jego ranę sam jęcząc... Sebastian starał się użyć mocy, a Izzy rysowała Iratze... Joseph przebił serce i kręgosłup.
– Jace! – Krzyknęłam i klęknęłam nad chłopakiem... poczułam łzy w oczach, a Jace się uśmiechnął.
– Hej blondi, nie jest źle... – zaczął pluć krwią – nie płacz, będzie dobrze, spotkamy się...
Złapałam za jego dłoń i mocno ścięłam... Izzy przywarła do niego ustami, a ja czułam jak traci energię.
– Sebastian, zrób coś!
– Nie mogę, on nie chce pomocy!
– Alec... jeśli nie ożenisz się z Magnusem, osobiście ześlę na ciebie samego Razjela... Izz, nie płacz... zakochaj się... miej dzieci...
– Nie! Ja je będę mieć z tobą, za miesiąc się pobieramy. Co ty robisz? Żyj JACE!
– Sebastian... jeśli zobaczę, że robisz jej krzywdę, będziesz miał bardziej przejebane niż Alec.
– Nope, to nie pożegnanie! Jace, nie! Jesteś moim bratem, moją rodziną. Kto będzie trzymał obrączki na następnych ślubach? Kto będzie dawać w ryj Sebastianowi jak mnie wkurzy?
– Luna...
– Nie, teraz ja mówię Jace, nie idź sobie, Jace...
Zaczęłam szlochać i się trząść. Poczułam jak mięśnie się rozluźniają, a Jace przestaje oddychać. Cała w jego krwi zwijam się w kulkę i zaczynam płakać...
– Wszystko to dla pieprzonej władzy... wszytko by mieć tę władzę, tak? – Spytałam patrząc w stronę ojca i wujka... Moje oczy płonęły czernią, zamknęłam ich w kuli, a sama złapałam za gardła mężczyzn.
– Wiecie kto ma prawdziwą władze? Ja!
Krzyknęłam i wzbiłam się w powietrze robiąc dziurę w dachu... wzleciałam nad Nowy Jork i spojrzałam na ich obojga.
– Teraz wy stracicie jedyne co mieliście.
Wysyczałam i dłońmi wbiłam pazury, a potem puściłam w dół...
Czułam jak opadam z sił... Jace nie żyje.
Rozdział poprawiony przez torka24
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro