Rozdział 9
-Mamy problem.- oznajmił Toby i zanim cokolwiek powiedziałam wziął mnie za rękę i pobiegł w dół schodów.
Ujrzałam kuchenkę całą w płomieniach. Co on znowu wykombinował... Nie musiałam czekać długo, gdyż po chwili przybiegł Jeff z wiadrem wody i ugasić płomienie przy okazji przewracając się.
-I po problemie... To było szybkie.- skomentowałam i wróciłam do pokoju.
Ciekawe, czy często mi się to zdarza... Wróciłam do pokoju w którym "przywitała" mnie Clockwork słowami:
-Dom, czy ogród?
-Eeeeeee... Co?- Mówi trzy słowa i myśli, że ją zrozumiem.
-No wolisz sprzątać w środku, czy na zewnątrz? Dziś jest dzień naszego pokoju...- I tak powinno się pytać.
-W środku... Albo na zewnątrz.- nie mogłam się zdecydować.
-Dobra, ty na zewnątrz... Bierz- wydawała się trochę zbyt radosna. W krótce miałam się przekonać czemu.
Wzięłam łopatę (bo tego czegoś do odśnieżania nie znalazłam) i założyłam bluzę. Wyszłam na dwór i w tym momencie zdałam sobie sprawę, o co chodziło mojej kochanej współlokatorce Clocky. Śnieg. Mnóstwo śniegu. Chodniki- śnieg. Ogród- śnieg. Dach- śnieg. Musiało wczoraj napadać... I to nieźle. Widząc to wszystko prawie się popłakałam.
Co jednak nie zmienia faktu, że było przepięknie. Zimny, orzeźwiający wiatr dawał się we znaki, ale starałam się go ignorować. Pozamarzały gałązki na bezlistnych drzewach. Śnieg dawał po oczach jeszcze bardziej niż słońce na bezchmurnym niebie.
Wzięłam i zaczęłam odgarniać chodnik wokół willi. Trwało to chyba z nieskończoność. Nawet Masky i Hoody zdążyli wrócić. Weszli do środka zanim zdążyłam zapytać się, czy pomógłby mi.
W końcu, po długim odśnieżaniu chodnik wyglądał tak w miarę. Muszę się kiedyś odwdzięczyć kochanej Clockwork. Musiałam jeszcze posprzątać dach. Napadało tam tyle tego, że obawiałam się gdy tylko wejdę zawali się. Pierwszym moim pytaniem, które sama sobie zadawałam było to, gdzie mam zepchnąć śnieg z dachu. Drugim jak w ogóle mam to zrobić, gdyż jakby trochę przymarzł i nie chciał się odkleić.
Właśnie uspałam niezłą górkę, kiedy zauważyłam szczęśliwego Jeff'a wracającego (jak wnioskuję po krwistych plamach na całej jego bluzie) z udanego mordu. Pomyślałam 'Hej, czemu by się tak nie odegrać na naszym panu wieczny uśmiech?!'. Przesypałam górkę śniegu tuż (znaczy jakieś trzy piętra) nad wejściem. Poczekałam na tego idiotę i... Poleciała, sypnęłam na dół śniegiem z łopaty. Spojrzałam na dół, ale kiedy go zobaczyłam prawie udusiłam się próbując powstrzymać chichot. Niestety nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Wychyliłam się za krawędź dachu i wtedy zamurowało mnie. Miał zadartą do góry głowę i gapił się na mnie tymi nigdy niezamykającymi się oczyma. Mogłabym przysiąść, że powiedział bym poszła spać.
*time skip- Deal With it*
Zbliżała się pora obiadu. Siedziałam na kanapie obok Ben'a. Wbrew pozorom nawet lubiłam jego towarzystwo. Taka jakby rozmowa bez słów... Eeee, tam, dziwuję. Wszedł do pokoju Jeff i nawet na mnie nie patrząc usiadł około Ben'a. Oj, wkurzyłam gooooo! Hehe. Wyłączył grę Ben'a, ma co ten prawie go uderzył.
-Ogarnij się, chcę pooglądać telewizję.- powiedział lekko zirytowany Jeff.
Oglądaliśmy jakiś dziwny film w którym niezbyt się łapałam o co chodzi. No była dziewczyna... I druga dziewczyna... I... No nie wiem. Jeff poszedł do kuchni po coś do picia. Wrócił z dwiema puszkami jakiegoś napoju gazowanego.
-Ej, Wendy, łap.- rzucił do mnie jedną. Złapałam w ostatnim momencie od zetknięcia się z moją twarzą. Dziwne, nie miał mi za złe tamtego?
-Pfffff... A dla mnie? Niezły 'przyjaciel' z ciebie.- Ben zaczął narzekać, na co Jeff tylko wzruszył ramionami i usiadł obok niego.
-Wiesz... Niezbyt pijam cokolwiek gazowane. Zrobię sobie herbatę.- Coś było nie tak, ale nie miałam zamiaru sprawdzać co.
Dałam puszkę Ben'owi. Poszłam zrobić herbatę. Jeff rozmawiał z nim o czymś. Pewno o mnie, bo mówili tak cicho, że nie mogłam ich usłyszeć. Egocentryczka że mnie, wiem. Obydwoje odwrócili się w moją stronę, a Ben zaczął chichotać. Jeff przyłożył mu z łokcia, na ci ten bezgłośnie powiedział 'Ał'. Zmrużyłam oczy i wsypałam cukier. Dużo cukru. Nie lubię kiedy jest gorzka. Upiłam łyka... Otworzyłam szeroko oczy i wyplułam. To co przed chwilą wypiłam było praktycznie w 60% z soli, a przynajmniej tak smakowało. Dwaj idioci nie mogli przestać się śmiać. Jeff kiedy wychodziłam z pokoju jeszcze powiedział "Nie zaczynaj wojny z mistrzem". Mówisz wojna? Będziesz ją miał.
_____________________________
Aaaaaaaaaaaaaaaa!!! Praktycznie z rozdziału na rozdział spadają gwiazdki :<
Ludziki, ja was proszę, to bardzo mnie motywuje...
A! I możecie komentować, ja nie gryzę... Tak mocno. Tylko mówię.
Mam jutro próbny sprawdzian szóstoklasisty :( Tak, jestem w podstawówie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro