Rozdział 12
Kiedy wracaliśmy siedziałam razem z Masky'm z przodu. Panowała głucha cisza, ale mnie to nie przesadzało. Właściwie to wpatrywałam się w mijane budynki oraz drzewa. Zastanawiałam się, czy w domu (właśnie zaczęłam tak nazywać moje obecne miejsce pobytu) naprawili już problem z prądem. Było to trochę kłopotliwie zwłaszcza wieczorami. Hmmmm... Slender naprawi, on wszystko potrafi.
Nawet nie zorientowałam się kiedy właściwie dotarliśmy do willi. Wysiadłam jak najszybciej mogłam i skierowałam się w stronę budynku. Może dlatego, że nie wiedziałam co mogłabym im powiedzieć, a może po prostu chciałam już założyć jakieś normalne ubrania. Kiedy przechodziłam przez salon (który był pierwszym pokojem tuż po holu) zauważyłam, że krąg osób tam siedzących i prowadzących konwersację na nie wiadomo jaki temat drastycznie się zmniejszył. Nie widziałam tak Jeff'a ani Clockwork. No tak godzina morderców wybiła. Strzeżecie się ludzie bo na ulicach tej nocy będą grasować Jednooka mechaniczna wraz z Gościem Pocięty Ryj! Chociaż jakby przyjrzeć się temu z innej strony, w bezpośrednim starciu raczej nie miałabym szans na wygraną z żadnym z nich.
Przeszłam po schodach i do mojego/Clockwork pokoju. Oczywiście światła jak były zgaszone parę godzin temu tak i teraz, ale przynajmniej wtedy można było coś zobaczyć dzięki światłu zachodzącego słońca. Z tego właśnie powodu parę razy niemal się nie zabiłam poprzez skręcenie karku w skutek upadku ze schodów. Po przebraniu się w moje normalne ciuchy usiadłam na materacu. Zaczęłam gładzić swoje włosy. Atmosfera była spokojna. Tępo wpatrywałam się w ciemność przede mną. Po chwili odpłynęłam w objęcia morfeusza.
Obudził mnie krzyk i śmiech, który nastąpiła zaraz po. Wstałam i po omacku znalazłam włącznik światła. Po przełączeniu nic się nie stało, więc tylko westchnęłam i poszłam sprawdzić co się dzieje. Zeszłam ze schodów i zobaczyłam parę osób siedzących na kanapie i śmiejących się. Serio? Ile można! Rozpoznałam wśród nich Jeff'a, Jane, Ninę, EJ i kilku Proxy. Ze względu na światła świec pokój był cały widoczny.
-Wendy! Choć!- krzyknął do mnie EJ. Wzdrygnęłam się, ale podeszłam. Dopiero teraz wyczułam silną woń alkoholu.
-Jefff... Dostał się do piwniczki Sle- na chwilę zamilkł- ndera...
Dostrzegają co jakże radosne, lekko spite towarzystwo uniosłam knocik ust w ironicznym uśmiechu. Zawsze wolałam oglądać pijanych ludzi, niż sama być pod wpływem. Nawet chciałam się dosiąść, zobaczyć co z tego wyniknie, ale nie było siedzącego miejsca. W tym właśnie momencie EJ chwycił mnie w talii i usadowił na jego kolanach. Poczułam się jakbym zaraz miała umrzeć ze wstydu. Chciałam go walnąć tak mocno, że na dzisiaj będzie miał dość. Ale nie, nie zrobiłam tego. Za to dwie pomocnice slendermana których wcześniej jakoś nie zauważyłam posłały mi nienawistne spojrzenia.
Po jakimś czasie kiedy już oswoiłam się z sytuacją Nina nagle wstała. Zrobiła to tak szybko, że zachwiała się i musiała na chwilę podeprzeć się o fotel. Wszystkich spojrzenia skierowane były w jej kierunku.
-Noo kochaaaani! Co wy na to aaaaby troochę się rozerwać? -(wybaczcie, nie wiem jak pisać bełkot pijanych ludzi ;-; dop. Aut.)- Coo wy naa tooo, zagrajmy w buutelkę.- Założę się, że w tym momencie myślałam właśnie o całowaniu Jeff'a. Mimo, że zmasakrował jej twarz, zepsuł psychikę, czy porzucił po tym wszystkim ona nadal go kochała.
Podała Jeff'owi butelkę, a on natychmiastowo ją opróżnił. Co z tego, że wszędzie walały się butelki, lepiej jesze bardziej upić Jeff'a, a potem go zgwałcić! Chwila. On jest za głupia by wymyślić coś takiego.
Kiedy ja rozmyślałam o tym, co właściwie siedzi w głowie tej psychofanki Jeff już zakręcił butelką.
-Właściwie cze-emu ścięłaaaś włosy?- nagle zagadał do mnie Hoodie, który siedział na wyciągnięcie ręki.
-Nie ja, Jeff.- jak dla mnie to była wystarczająca odpowiedź.
-Nie wieżę, żeeee tyyyyyy...- pokazał palcem na mnie - i ooon- Skiwnął głową w kierunku Jeff'a- coś te-ego?
„Czy on właśnie pomyślał, że kręcę z Jeff'em i ścięłam włosy by mu się podobać?"- nie dowierzałam temu co właśnie się stało. Nie miałam nic do Hoodie'go. Właściwie nawet nieźle się dogadywaliśmy. Nie był idiotą, ale czasami po prostu wyłączało mu się myślenie. Traktowałam go tak trochę jak starszego brata, a mu to chyba w pełni odpowiadało. „Wybaczę mu tym razem."
Spojrzałam w kierunku w którym toczyła się akcja z butelką. Jeff miał pecha. Nie współczuję mu, czy coś, ale wylosował Jane. Jane- dziewczynę którą podobnie jak Ninę oszpecił i zostawił, tylko w jej przypadku miało to inny skutek.
-No chybaa a cię coś pogięło!- krzyknął. Jane wydawała się być niewzruszona tą sytuacją. Za to Nina... Nina chyba najbardziej to przeżywała.
W końcu po chwili ten czarnowłosy idiota, który nie umie przegrywać podszedł do Jane, wziął jej rękę i lekko cmoknął. Dziewczyna tylko bez jakichkolwiek głębszych emocji spoliczkowała go i poprawiła sukienkę. Przypomniało mi to, że warto byłoby uprać jej sukienkę przed oddaniem, by ta suka się mnie nie czepiała. Parę razy jeszcze butelka się zakręciła przed nastaniem kolejki Hoodie'go. Nie było większych komplikacji aż do teraz. Wziął do ręki pustą butelkę, położył na podłodze i zakręcił, przedmiot zwolnił obroty przy jednej z tych dziewczyn proxy, która prawie zemdlała ze szczęścia (a przynajmniej mam takie odczucie), ale nie zatrzymał się jeszcze. A wypadło naaaa... na Masky'm.
Po pokoju przeszło głośne „uuuuuuuuuuuu...". Spojrzałam w kierunku mojego koleżki który właśnie dostał za zadanie pocałować swojego współlokatora. Czuć było od niego niepokój. Uczucie było tak mocne, że nawet przez jego kominiarkę nie mógł go zamaskować. A może to tylko ja? Ostatnimi czasy spędzałam dużo czasu ogólnie z pomocnikami Slendermana i nauczyła się trochę rozpoznawać emocje przez maskę. Albo to, albo jestem ekstremalnie zmęczona i to wszystko sobie zmyśliłam. Hoodie wstał i podszedł w kierunku Masky'ego.
Pomieszczenie wypełniły szepty pomiędzy osobami które nadal się jakoś trzymały. Ktoś coś głośniej powiedział, dało się słyszeć „A oni nie są braćmi?", „Ha! Zawsze wiedziałam, że ta dwójka jest homo." Oraz skwitowanie „W końcu mają razem pokój, kto ich tam wie.". Raczej nie podejrzewałam, aby było coś pomiędzy nimi. Za dużo czasu przebywałam w towarzystwie Hoodie'go.
Chłopak podniósł kominiarkę tak, aby nie odkrywała więcej niż usta. Miał strasznie bladą skórę. Pochylił się nad jego towarzyszem. Masky na to tylko powiedział coś pod nosem i zanim tamten zdążył cokolwiek zrobić po prostu sobie poszedł. Widownia wołała za nim, że jest tchórzem i, że ma wracać, ale on tylko nawet się nie odwracając pokazał im środowy palec. Chciałam pójść za nim, może nawet przeprosić za nich wszystkich. Czułam się jakby to wszystko wydarzyło się przeze mnie. Chciałam wstać, ale EJ mnie przytrzymał. Jeżeli w przyszłości przekonam się do mordowania, on będzie moją pierwszą ofiarą. Po chwili jednak wytłumaczyłam mu, że idę do toalety orz, że za chwilę wróci. Ha! Na dzisiaj mam serdecznie dość niedojebania mózgowego, więc tą grupkę jak na razie sobie odpuszczę. Wychodząc z pokoju zabrałam jedną ze świec stojących na stoliku przy korytarzu. Większość już przygasała, a roztopiony wosk gromadził się przy podstawie.
Poszłam na górę, lecz jednak nie skręciłam w kierunku mojego pokoju. Skierowałam się na lewo, potem trochę pobłądziłam, ale ostatecznie dotarłam do celu. Korytarz Proxy. Nie wiem co mnie naszło, ale chciałam go zobaczyć. Zawsze nie rozumiałam czemu Masky tak agresyjnie się zachowuje, albo olewa wszystko. Mimo to był jednym z najlepszych pomocników slenermana. Zawsze trzymał się z Hoodie'm, więc miałam czas zaobserwować jego zachowania.
Podeszłam do ich pokoju. Drzwi były otwarte. Zajrzałam do środka. Pomieszczenie nie zmieniło się za bardzo, chyba, że chodzi o bałagan. Za to zdziwiło mnie to, że szafa była przesunięta a za nią znajdował się balkon.
-Co tutaj robisz?- powiedziałam osoba z balkonu której wcześniej nie dostrzegłam, osobą tą był nie kto inny jak Masky.
Wymówka, że znalazłam się tutaj przez przypadek nie wchodziła w grę z jednego głównego powodu; z korytarza Proxy nie dało się nigdzie przejść. Parę sekund minęło, zanim znalazłam jakąś stosowną odpowiedź. Chwila... tylko odpowiedź.
-Ty palisz?- odpowiedź nie nastąpiła.
Przez jakiś czas nikt się nie odezwał. Obserwowałam każdy ruch Masky'ego. Cały pokój spowity był w ciemności. Gwiazdy były jedynym źródłem światła. Cisza zaczęła robić się trochę niezręczna. Nagle postać wręcz minimalnym ruchem dłoni zaprosiła mnie by do niego podeszła. Tak przynajmniej się zdawało. Podeszła, a ten wskazał głową w pewnym kierunku.
-Kiedyś... co ja gadam, właściwie nie tak dawno, nie było tylu proxy.- powiedział nawet nie odwracając się do Wendy.- Trzeba było być wybranym, albo być naprawdę wyjątkowy by zostać jednym z nas. A teraz?- zrobił przerwę by zaciągną się dymu papierosowego. Należała do nas kiedyś taka dziewczyna. Czarne włosy, zielone oczy. W tych czasach ja dopiero co zaczynałem służbę. Była jedną z pierwszych i najbardziej zaufanych proxy. Niestety podczas jednej z misji utopiła się właśnie w tym jeziorze.-pokazał ręką ledwo co dostrzegalną, granatową plamę.- Tak po porostu. Zadziwiające jest jak szybko czyjeś życie może się skończyć. Zmartwiłem się, ale z drugiej strony byłem uradowany. Czemu? Dzięki temu tragicznemu wypadkowi zostałem tym kim jestem. Praktycznie jej zastępcą. Prze pierwszy cały rok przychodziłem tam. Ten incydent uświadomił Slendermana o tym, że jesteśmy tylko ludźmi, a nasze kruche istnienie nie jest wieczne. Przerobił ten budynek na wzór naszych ludzkich domów i nazwał „Willa Creepyoasta". Od tego czasu stara się zaciągnąć kogokolwiek do tego interesu. Nie zdziw się, jeżeli ciebie też o to zapyta. Nie myśl, że jesteś jakaś wyjątkowa, czy coś. Po prostu ostatnimi czasami jest strasznie zdesperowany, zwłaszcza dlatego, że od niedawna zaczęli znikać jego poddani. Nikt nie wie jak to się dzieje, ale mordercy znikają. Nie łapie ich policja, ponieważ gdyby tak się stało musieliby się pochwalić w telewizji. Głupi.- zgasił papierosa i wszedł do środka.
-Nie piłeś przypadkiem nic?- wpatrywałam się w horyzont.
-Czemu miałbym? Aby porównywać siebie do tych idiotów na dole?
Zostałam na balkonie jeszcze przez chwilę. Nie wiem czemu wtedy powiedział mi to wszystko. Aby powiedzieć mi, że Slender może się kiedyś mnie zapytać o współpracę? To nie w jego stylu. Nie rozgryzłabym tego wtedy. A dziewczyna? Czy była taka możliwość, że tajemnicza zielonooka była kimś więcej dla niego?
Wspięłam się na poprzeczkę. Skoczyłam. Oczywiście na drzewo. Na razie nie miałam wystarczającą dużo powodów by popełnić samobójstwo. Wiedziałam, że powinnam przeżyć. Już raz tak robiłam. A może nie? Sturlałam się po gałęziach na ziemię. Słyszałam głos Masky'ego. Mówił... Wrzeszczał bym wracała, ale ostatecznie odpuścił, chyba pomyślał, że po prostu jestem idiotką. Nie dziwię mu się. Na każdym kroku dawałam dowody na mój idiotyzm.
*******************************************************************
Bieg mnie zmęczył, ale nareszcie dotarłam. Przejrzałam się w falującej powierzchni jeziora, jednak szybko się cofnęłam. Nie chciałam na siebie patrzeć. Usiadłam pod drzewem. Odczułam potrzebę pobyć tutaj trochę. Na moje nieszczęście byłam bardzo impulsywną osobą. Zaczęły mi się kleić powieki. Kiedy miałam właśnie zasnąć głos przywrócił mi trzeźwość:
-Trochę nie za późno na podziwianie uroków natury?
_____________________________________________________
Nie sądziłam, że tak szybko napiszę kolejny rozdział, ale oto i jest. Jak myślicie, kim jest dziewczyna o której wspomniał Masky?
~Creii
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro