Rozdział 11
-Nosz... ile można cię budzić!?- spojrzałam na mój budzik który okazał się być Clockwork (ba dum tsyyy! dop. aut.).- Masz w tym twoim plecaczku zapałki, czy coś takiego?- kontynuowała, gdy ja próbowałam przypomnieć sobie swój sen.
-Co? Nie... Czemu pytasz?- wyrwałam się z zamyślenia.
-No nie wiem, czy zauważyłaś, ale w całym domu panuje półmrok, ponieważ nie ma prądu.
Faktycznie nie zauważyłam tego. Podniosłam się z łóżka (zacnego materaca), kiedy nagle Clockwork wybuchła śmiechem.
-Co jest?!- spytałam lekko rozdrażniona jej reakcją.
-Czekaj...- Wygrzebała lusterko z szuflady po czym podała mi je. Przez cały ten czas uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Nic nie widziałam ze względu na już wyjaśniony, tymczasowy brak światła. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam małe okno, którego wcześniej nie widziałam. Podeszłam do niego by ujrzeć zachód słońca (co oznaczało, że spałam jakieś trzy, cztery godziny), ale przynajmniej było coś widać. Przejrzałam się w lustrze i rozumiałam powód jej reakcji. Przynajmniej już wiedziałam jak wyglądam w krótkich włosach.
~|time skip|~
Podeszłam do Jane siedzącą na kanapie i żywo dyskutującą o czymś z Eyeless Jack'iem. Miała na sobie tą samą czarną sukienkę co zwykle. A może miała takich więcej?
-Nie widziałaś gdzieś Jeff'a?- zwróciłam na siebie uwagę.
-Hej, chodnik, po co ci ten kaptur?- wskazała ruchem głowy na moją bluzę.
-Po pierwsze; nigdy, przenigdy nie wyzywaj mnie od koloru mojej skóry. To po pierwsze. Po drugie; nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
-Jest w swoim pokoju, czemu pytasz?- niezbyt rozumiała.
-Powiedzmy, że dołączam się do grona osób, które chcą go zabić...
~|time skip (obiecuję, więcej już nie będzie)|~
Poszłam nawrzeszczeć na Jeff'a i wziąć rozejm. Razem z Toby'm znalazłam w piwnicy świece i rozdaliśmy wszystkim. Trochę kłopotów było z zapałkami, ale też jakoś daliśmy radę. Ujrzałam swoje odbicie w lustrze. Powód był następujący; ten idiota obciął mi włosy i jeszcze uważał, że to śmieszne. Oczywiście nierówno i musiałam trochę poprawić w wyniku czego wyglądałam trochę jak EJ. Westchnęłam i wyszłam z pokoju. Powędrowałam na dół. Brak oświetlenia znacznie utrudniał poruszanie się. Dzisiaj chyba nikt nie zamierza spać, więc może być ciekawie.
Gdy już znalazłam się w salonie zauważyłam ludzi siedzących w kręgu na podłodze ze świeczkami. Niektórych poznawałam- innych nawet nigdy nie spotkałam.
-Co to? Klub okultystyczny?- zażartowałam.
Nikt prawie nie przejął się moją odzywką, więc po prostu przeszłam obok tego obojętnie i weszłam do kuchni. Nawet nie byłam głodna, po prostu chciałam pobyć sama. Ta sprawa ze snami... Ogólnie miałam je gdy dużo działo się w moim życiu, gdy zbliżały się kłopoty, czy coś w tym stylu. Jakby moja podświadomość wiedziała co się stanie i chciałaby to mi przekazać w formie snu. Wracając do tego co się działo w mojej głowie... Może ta część z Jeff'em działa się na jawie? Właściwie pamiętałam wszystko tak jakby przez mgłę. Ciemność. Czy mogła być powiązaniem do tego, że nie ma prądu? Raczej nie. Nigdy to nie jest takie oczywiste. Z zamyślenia wyrwało mnie to, że nagle świeczka zgasła, albo ktoś ją zdmuchnął.
-Hej!- powiedziałam mając nadzieję na to drugie, ponieważ inaczej wyszłabym na idiotkę.
-No, hej.- Rozpoznałam ton głos. Najpierw byłam przekonana, że to EJ, ale potem zaczęłam tracić pewność.-Mówiłaś, że chciałabyś uczestniczyć w jakiejś misji, więc teraz masz okazję.
-Kurde, EJ, to nie jest śmieszne!- nie było odpowiedzi- Em... kim jesteś?- wolałam się upewnić, chociaż wiedziałam, że to któryś z proxy'ch. Tylko po prostu do nikogo nie mogłam dopasować głosu.
-...pomyśl.
-Masky?- szczerze to zgadywałam.
-No.- słyszałam jak odsunął krzesło po czym poczułam jak prowadzi mnie za ramię.- ...Nie mam maski dlatego nie ma co tłumić mojego głosu.- wyjaśnił.
Przeszliśmy obok dziwnego kręgu bezradnych morderców dyskutujących o czymś. Ściany odbijały światło świec w skutek czego w pokoju było dużo jaśniej niż można było pomyśleć. Wpadłam na pomysł by przyjrzeć się twarzy Masky'ego, niestety za późno. Wyszliśmy na dwór. Tam czekał jakiś terenowy samochód. Nie znam się, wnioskowałam, że był terenowy po wysokim podwoziu. Stanęłam na chwilę aby przyjrzeć się pojazdowi próbując wyjaśnić sobie czemu wszędzie jeżdżę rowerem. Ah tak! Nawet gdybym miała auto, nie mam prawa jazdy. Aczkolwiek po co ono mordercy? Wysiadłam z przodu od strony pasażera. Spojrzałam na tylne siedzenia na których znajdowali się Toby i Hoodie, który sprawdzał coś na planie miasta.
-Hej, Wendy, kiedy obcięłaś włosy?!- krzyknął Toby co sprawiło, że dostałam nagłej ochoty by go udusić gołymi rękoma.
Podczas drogi Masky prowadząc tłumaczył mi jaka będzie moja rola. Z czasem zaczęłam żałować moich dobrych chęci i pozytywnego nastawienia.
-Chwila, chwila, chwila! Czyli mówisz, że mam udawać jakąś dziwkę?- oburzyłam się.
-No właśnie, tylko udawać.- pozostał niewzruszony.
-No chyba!
-No, nie drzyj się. Jane pożyczyła ci sukienkę i szpilki.- Nie wiadomo czemu pokazał ręką na Toby'ego.
Zaparkowaliśmy blisko parku. Ogólnie chodziło o jakieś walki gangów które zadarły ze Slendermanem. Właściwie to nie wiem, nie mieszam się. Ja mam być "przynętą" ponieważ jestem "ładna", a tak na serio ponieważ jestem jedyną dziewczyną, która się "zgodziła". Liczyli chyba, że po ciemku będę w miarę normalnie wyglądać. Miałam blizny na twarzy zakryć włosami, ale nici z tego pomysłu, ponieważ Jeff mi je obciął.
Nie znalazłam żadnego miejsca w którym mogłabym się przebrać, więc ostatecznie poszłam do krzaków. Wciąż liczyłam na to, że wrócimy, choćby na piechotę. Ale nieeee... Sukienka nawet nieźle leżała, ale te szpilki... Jak ja nawet w kolumnach chodzić nie potrafię.
Szłam drogą.
Latarnie ledwo co dawały minimalną ilość światła by ujrzeć przedmieścia miasta po których się przemieszczałam. Miałam dojść do starego hangaru gdzieś na skrzyżowaniu ulic. Mroczne otoczenie nie sprawiało na mnie wrażenia, aczkolwiek jak już wcześniej wspomniałam widoczność była tragiczna.
W końcu zauważyłam grupkę typków o których najpewniej chodziło Masky'emu. Podczas przebierania nałożyłam chyba jakąś tonę makijażu by zatuszować moją szarą skórę oraz blizny. Do tego miałam długie rękawiczki i rajstopy. Nie żeby robiło to jakąś dużą różnicę, jak dla mnie po prosu sprawiały dyskomfort.
Kiedy zmierzałam w kierunku mężczyzn jeden z nich się do mnie wydarł:
-Panienka się przypadkiem nie zgubiła?!
Po czym wszyscy inni (a było ich z pięciu) zaczęli się głupi śmiać. Nie wiem czemu. Dla mnie wydawało się to bardziej żałosne niż zabawne.
-Nie, dokładnie wiem gdzie jestem.- odpowiedziałam z obojętnym wyrazem twarzy. Moim zadaniem było tylko odwrócić ich uwagę, więc nawet nie myślałam aby być miła.
-Oooo. Na pewno nie potrzebujesz pomocy? Chodź z nami. Nie chcesz się trochę zabawić. - uśmiechnął się tak, że od razu chciało mi się wymiotować. Nawet nie to, że był z wyglądu 2/10. Dobrze wiedziałam gdzie zmierza z tą rozmową i sama myśl o straceniu dziewictwa przez gwałt w jakiejś ciemnej uliczce z (na oko) o jakieś osiem lat starszym facetem przyprawiała mnie o dreszcze. Tak. Jestem dziewicą. Nigdy tego nie robiłam... niby z kim? Haha...
Mężczyzna zbliżył się w moim kierunku niebezpiecznie szybko. W tym momencie przypomniałam sobie, że na początku roku Hoodie uczył mnie samoobrony. Wiedziałam, że miałam nic nie robić i tylko ich zająć, ale nie mogłabym kiedykolwiek pogodzić się ze sobą gdyby któryś z tych zwyrodnialców mnie choćby dotknął. Chociaż... ja nie jestem od nich lepsza w sprawie moralności.
-Gościu... Zadarłeś ze złą osobą. – praktycznie szepnęłam, tak, że nie mógł mnie usłyszeć żaden z nich.
-Co?! Kurwo za kogo ty się-nie zdążył dokończyć gdyż kopnęłam go w tej jego idiotyczny ryj.
Upadł na ziemię, lecz natychmiastowo się podniósł. Nie zdziwiłam się ty faktem. Spojrzał na mnie. W jego oczach poza nienawiścią malowało się prawie niedostrzegalne na pierwszy rzut oka zdziwienie. Czas jakby na chwilę się zatrzymał, ale tylko na chwilę. Facet szybkim ruchem ręki spróbował mnie uderzyć, ale mu nie wyszło ponieważ go zablokowałam. Wykorzystałam to, że nie mógł tymczasowo nic zrobić i walnęłam go kolanem w brzuch. Kiedy był już na ziemi dobiłam go obcasem.
Niestety jego kumplom już przeszedł pierwszy szok i rzucili się w moim kierunku. O ile jednemu prawie bez problemu dałam radę to z pięcioma na raz, bez broni i w takich ciuchach nawet nie miałam o czym myśleć. Próbowałam blokować ciosy i unikać. Uciec niezbyt mogłam ze względu na kłopotliwe obuwie. Chwila nieuwagi przeznaczona na głębszy wdech i już leżałam na ziemi bez możliwości ruchu, unieruchomiona przez gościa w szarej bluzie. Myślałam co teraz się stanie. Czułam się teraz właściwie bardziej jak bierny obserwator niż jak ofiara.
Kiedy już właściwie szacowałam swoje szanse na ujście z tego z życiem usłyszałam krzyk i dźwięk łamanych kości. Zdenerwowałam się, że nie mogę zobaczyć zamieszania. Chciała by gościu który mnie trzymał wreszcie puścił. Jakby na moje życzenia usłyszałam strzał pistoletu i jego ciało opadło na mnie bezwładnie. Szybko wygrzebałam się spod truchła by ujrzeć Znajomą trwasz (a raczej maskę).
-No co tam młoda?! – krzyknął do mnie Hoodie podczas wykręcania komuś karku.- No to chyba ostatni.
-Co?...- odpowiedziałam w osłupieniu.
-Przepraszam, że musiałaś tutaj tyle czekać, ale ktoś, nie powiem kto, był pewny, że sobie poradzisz.- odparł wymownie.
-Bo to zawsze jest moja wina, tak?!- krzyknął najprawdopodobniej Masky zza moich pleców. Odwróciłam się w jego kierunku.
Podeszłam do niego, spojrzałam w jego oczy. Sama nie skojarzyłam co właściwie robię.
-Oni mogli mnie zabić. Czekaj... zabić?! W tym wypadku śmierć jest najlepszym wyjściem! Oni mogli mnie zgwałcić! Połamać mi wszystkie kości i zostawić był zdychała w samotności!- wydarłam się.
-Mogli ale nie zrobili tego.- odparł obojętnie.
-Nie dość, że każdy mój krok jest udręką, to jeszcze mieli by mi uprzykrzać życie?! I co? Może takie akcje są dla ciebie codziennością, ale wiesz co?! Zadziwię cię, NIE jestem proxy! I nie- przerwał mój bezsensowny monolog i objął mnie ramionami.
-Tyyy... C-co?- powiadałam zdezorientowana.
Chłopak przybliżył się do mnie jeszcze bliżej.
-Wendy...- powiedział mi na ucho. Pewno spaliłabym teraz buraka gdyby moja skóra na to pozwalała. –Weź od czasu do czasu się zamknij, dobra?- wyszeptał i cały urok prysł. Poczułam nagłą potrzebę uderzenia go czymś ciężkim, tak aby już się nie podniósł.
__________________________________
Dawno nie pisałam tej książki. No cóż ja poradzę. Mam nadzieję, że zdążę z kolejnym rozdziałem przed końcem tygodnia.
~Creii
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro