Shacolla |one-shot|
Zanim rozpoczniesz czytanie:
- shot zawiera pojęcia, których nie dało się przetłumaczyć na język polski; w takich przypadkach zwroty zostawiałam nieprzetłumaczone;
- pod tekstem znajdziecie wyjaśnienia wszelkich użytych słów z gangsterskiego slangu;
— Spróbujmy jeszcze raz. — Chrapliwy, damski głos odbił się echem po małym pokoiku, za wynajęcie którego właściciel tego przybytku żądał horrendalnej, jak na panujące tutaj warunki, kwoty. Dwóch postawnych mężczyzn słysząc te słowa, spojrzało po sobie porozumiewawczo. Dziewczyna spokojnym krokiem podeszła do związanego, zakrwawionego mężczyzny, leżącego na jasnym, choć gdzieniegdzie poplamionym już krwią, linoleum, którym wyłożona była podłoga pokoju motelowego. Mijała już pierwsza godzina, a ona wciąż nie mogła się z nim dogadać. Powoli zaczynała się jej kończyć cierpliwość.
— Zabierzcie go do kibla — rzuciła w stronę mężczyzn, którzy skinęli głowami i chwyciwszy blondyna za ramiona, zawlekli do toalety. Im również znudziła się już ta zabawa. Woleli wrócić do domu i wychylić po butelce Corony niż dalej użerać się z dłużnikiem. Dallas, bo tak jej było na imię, zgasiła papierosa w popielniczce, która była chyba jedyną rzeczą w tym pomieszczeniu liczącą mniej niż kilkanaście lat, i westchnąwszy ciężko, podążyła za towarzyszami.
Pierwszym, co uderzyło ją po wejściu do łazienki, był odór moczu i pleśni.
Zupełnie jak kiedyś w domu — pomyślała, zaciskając usta w cienką kreskę.
W wannie wypełnionej do połowy zimną wodą, siedział ów blondyn, przytrzymywany przez dwóch towarzyszy kobiety. Krew ciekła mu z roztrzaskanej wargi i łuku brwiowego, a twarz, podobnie jak ciało, pokryte było świeżymi siniakami — efektem "nakłaniania" do spłaty zaciągniętego długu. Mężczyzna miał rozbiegany, niespokojny wzrok, jednak jak dotąd nie dał się złamać.
Zobaczymy jak będzie teraz śpiewał — przebiegło jej przez myśl.
Dallas kiwnęła głową do jednego z mężczyzn, po czym klęknęła przy wannie, opierając o nią łokcie.
— Więc nadal nie chcesz współpracować, huh? — spytała, uśmiechając się. Wciąż robiła dobrą minę do złej gry, lecz naprawdę nie było jej do śmiechu. Przyrzekła sobie w duchu, że po skończeniu tej roboty, wypije porządny kubek mocnej kawy.
— Nie masz nawet na co liczyć, głupia kurwo — splunął, czekając na jej reakcję. Ta jednak tylko się szerzej uśmiechnęła. Przywykła już bowiem do takich zachowań. Nie był wszak wyjątkiem, każdy się stawiał. Bo jaki normalny, szanujący się mężczyzna da się złamać jakiejś wywłoce? Takie pytanie zadał jej kiedyś jakiś Kanadyjczyk, który niedługo później niemal w zębach przyniósł zaległe pieniądze.
— Cóż, sądzę, że zaraz zmienisz zdanie — oznajmiła, wplątując palce w średniej długości jasne włosy i gwałtownie zanurzając jego głowę w wodzie. Mężczyzna zaczął się szamotać, jednak liny krępujące jego wątłe ciało skutecznie uniemożliwiały mu wydostanie się na powierzchnię. Minutę później dziewczyna poczuła, że opór stawiany przez ofiarę słabnie, więc jednym ruchem wyciągnęła jego głowę. Ten, korzystając z okazji, nabrał łapczywie powietrza do płuc. Następnie powtórzyła tę "terapię" jeszcze trzy razy.
— I jak? Nadal nie chcesz współpracować? — spytała, mocno trzymając przydługie i mokre blond kosmyki. — Czy może tym razem zechcesz oszczędzić sobie następnej kąpieli?
— Tak — wycharczał niewyraźnie, krztusząc się wodą. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko, uzupełniając zapas tlenu, którego został tak bestialsko pozbawiony.
— Świetnie. — Dziewczyna wyciągnęła rękę w kierunku jednego z mężczyzn. — Telefon — zażądała, po czym zwróciła się do ofiary.
— Teraz cię odwiążemy, a ty grzecznie zadzwonisz do swojej żonki i powiesz jej, żeby zaniosła pieniądze w umówione miejsce, o ile chce jeszcze zobaczyć cię żywego, jasne? — Mężczyzna skinął lekko głową. — Tylko żadnych sztuczek — ostrzegła go. — Mike i Carl trzymają palec na spuście, gotowi w każdej chwili władować ci kulkę między oczy. — Wskazała na mężczyzn, dzierżących w dłoni colty.
Niepewnie kiwnął, na znak, że się zgadza.
— Uwolnię cię i dam telefon, żebyś mógł do niej zadzwonić — oznajmiła, luzując liny, po czym wręczyła mu komórkę. — Dzwoń i przełącz na głośnik — rozkazała.
Mężczyzna wybrał numer i włączając opcję głośnomówiącą, oczekiwał na głos swojej wybranki. Po kilku sygnałach, które dla niego były wiecznością, słuchawkę ktoś podniósł.
— Tak? Słucham?
— Liz — wycharczał słabo. Od początku wiedział, że zadłużanie się u tych ludzi było złym pomysłem, ale desperacko potrzebował gotówki. Nawet nie spodziewał się, że odsetki urosną tak szybko, a on sam będzie walczył o życie w jakimś zatęchłym motelu, cholera wie gdzie.
— Kochanie, to ty? To ty! Co się z tobą dzieje? Gdzie jesteś? Jacyś ludzie stoją pod naszym domem i... — Damski, wystraszony głos zasypał go gradem pytań, które ten jednak przerwał. Miał nadzieję, że uda mu się jeszcze wybrnąć z tej krytycznej sytuacji. Nie był stary. Miał czterdzieści lat, a dla mężczyzny to jak druga młodość. Nie chciał umierać.
— Liz, nic mi nie jest — skłamał, patrząc z przestrachem na Double Eagle, trzymane przez towarzyszy kobiety. — Słuchaj, musisz załatwić pieniądze. Pięć tysięcy. Zanieś je do tej opuszczonej fabryki niedaleko naszego domu. Proszę — zwrócił się błagalnie do kobiety.
— Co? Ale skąd ja mam to wziąć?! Gdzie jesteś? Hank, boję się, o co chodzi?!
— Spokojnie, Liz, proszę, odkładaliśmy pieniądze na studia dla Brada, pamiętasz? Na jego funduszu powierniczym powinno być wystarczająco dużo gotówki — powiedział zdławionym głosem. Podświadomie czuł, że jego żonie coś się nie uda. Była dobrą kobietą, ale nigdy nie błyszczała sprytem i inteligencją. Dość niezdarna, chociaż z wielkim sercem. Dlatego też bał się, że jego dni są już policzone.
— Ale... — Dallas było szkoda tej kobiety. Pewnie nie zdawała sobie pojęcia, w jakie kłopoty wpakował się jej mąż. Chociaż jak można nie zauważyć nagłego przypływu gotówki, podczas gdy na co dzień klepie się biedę? Oboje byli sobie sami winni. A przynajmniej tak próbowała zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, których powinna pozbyć się już dawno temu. Tego przynajmniej wymagało jej zajęcie.
— Liz, proszę! — krzyknął płaczliwie. — Proszę — dodał po chwili, już ciszej.
Chwila ciszy ciągnęła się niczym wieczność. Jednie głośny, nierównomierny oddech kobiety trzeszczał w głośniku telefonu, budując przerażające napięcie.
— Dobrze. Wypłacę pieniądze z banku i pojadę do tej fabryki. — Twarz mężczyzny rozpromieniła się w uśmiechu. Jego też po części było Dallas szkoda.
— Dziękuję, Liz, dziękuję! — wykrzyknął, zanim oprawczyni przysłuchująca się rozmowie nie zabrała mu telefonu i nie zakończyła połączenia.
— Dobra — powiedziała. — Teraz czekamy aż twoja żona przyniesie hajs. Zaprowadźcie go do pokoju — zwróciła się do mężczyzn, chowających pistolety do kabur, po czym sama wyszła z toalety.
Musiała trochę ochłonąć. Już jakiś czas się tym zajmowała, jednak wciąż nie potrafiła sobie radzić z nadmiarem emocji. Owszem, umiała trzymać je na wodzy, dzięki czemu znaczna ilość zadań jej powierzanych kończyła się sukcesem, ale w środku wciąż była przestraszoną nastolatką, która musiała dorosnąć zdecydowanie za szybko.
Korzystając z chwili, wyszła z pokoju i podeszła do zniszczonego automatu z kawą, który o dziwo wciąż działał. Nie spodziewała się niczego specjalnego, jednak napój, który wydawał, był istną lurą, ledwie przechodzącą przez gardło.
W tym samym czasie Carl i Mike chwytając mężczyznę za ramiona, zaciągnęli go do prowizorycznego salonu i posadzili na kanapie.
Kilka minut później wróciła Dallas, której od obrzydliwie kwaśnego zapachu kawy skręcił się żołądek.
— Pewnie jesteś głodny, huh? — spytała blondyna, na co ten skinął głową. — Mike, przynieś mu i nam coś do żarcia. Nie wiadomo ile trzeba będzie czekać na zielone[1]. — Mężczyzna kiwnął głową i wyszedł z pokoju, a dziewczyna rozsiadła się w fotelu i włączyła telewizję.
***
— Tak? Scrilla[1] już jest? ... Świetnie. Co teraz? ... Sto osiemdziesiąt siedem[2]? ... Czyli to co zwykle? ... Jasne. — Dziewczyna przerwała połączenie z O.G[3], który zlecił jej tego człowieka.
Doskonale wiedziała, jak zwykle kończą się jej zadania. Mimo to, zawsze miała nadzieję, że tym razem nie będzie musiała tego robić. Nienawidziła pozbawiania życia innych ludzi. Nieważne co zrobili, po prostu nie zasługiwali na ginięcie w jakichś zapleśniałych, obskurnych motelach. Ale żyjąc praktycznie na ulicy, nie masz prawa darować komuś życia. Albo to ty zabijasz, albo to ciebie zabijają. Dallas miała zbyt wiele do stracenia, musiała to robić.
— Słuchaj — zwróciła się do mężczyzny jedzącego hamburgera z pobliskiej stacji benzynowej. — Twoja żona przyniosła kapustę [1] — oznajmiła, stając przed nim. Wyglądał naprawdę koszmarnie, jednak na jego twarzy malowała się minimalna ulga.
Naprawdę było jej go szkoda.
— Czyli teraz puścicie mnie wolno? — zapytał z nadzieją, przełykając kęs fastfooda.
Dziewczyna pokręciła ze smutkiem głową.
— Cóż, teoretycznie tak powinnam zrobić — powiedziała. — Jednak widziałeś nasze twarze. Nie mam pewności, że nie nakapujesz na nas glinom. — Wyjęła z kabury pistolet, na co jej towarzysze pochwycili go ponownie za ramiona, wytrącając mu kanapkę z rąk.
— Nie zrobię tego, przysięgam! — krzyknął rozpaczliwie mężczyzna, szamocząc się i wpatrując w broń.
W tej chwili zdał sobie sprawę, że jego los został już przesądzony. Zaciągając pożyczkę u tych ludzi starał się tylko pomóc swojej rodzinie. Teraz zaś, jego żona będzie musiała pogodzić pracę z samodzielnym utrzymaniem dziecka. Kto wie, czy nie wylądują na ulicy?
Nie bał się o swoje życie, ale o najbliższych. W myślach błagał ich o wybaczenie.
— Ja ci wierzę — stwierdziła po chwili. — Ale moja siedemnastka[4] już nie. — Chwyciła poduszkę leżącą na łóżku i przykładając ją do twarzy blondyna, przyłożyła do niej lufę, po czym pociągnęła za spust. Pokój hotelowy przeszył stłamszony przez pozorny tłumik odgłos wystrzału.
Zawsze, kiedy to robiła, zamykała oczy. Nie była z tych rasowych, wyszkolonych sicarios, psów czy innych morderców, którzy bez mrugnięcia okiem zabijali wszystkich, niezależnie od wieku i płci. Nie potrafiła patrzeć na ostatnie tchnienie człowieka, któremu lufę przystawiała do głowy.
Każde takie zadanie sprawiało, że przez kilka następnych nocy dręczyły ją koszmary.
Ale miała przynajmniej pieniądze na życie. A to się liczyło dla niej najbardziej.
— Posprzątajcie tu, pozbądźcie się ciała. Nie chcemy, żeby psy się dowiedziały o tym... incydencie. Ja skoczę do Ballera[5] i przekażę mu, że gość już praktycznie leży sześć stóp pod ziemią[6] — oznajmiła, mijając porozrzucane po pokoju puszki po piwie i zig zagsy[7], następnie wychodząc z pokoju i wsiadając do zardzewiałego lowridera[8] stojącego na parkingu.
***
Powoli dochodziła dziesiąta wieczorem, gdy samochód wjechał na podjazd należący do piętrowego domu pomalowanego odpryskującą niebieską farbą. Na zaniedbanym trawniku przed budynkiem stała zardzewiała huśtawka, plastikowy biały stół i dwa wiklinowe krzesła.
Po okolicy kręciło się kilka osób, jednak było dość spokojnie. Z oddali rozbrzmiewał odgłos syreny policyjnej, który zawsze sprawiał, że serce Dallas zaczynało bić szybciej.
— Ayo! — Dobiegło jej uszu, gdy tylko przekroczyła próg mieszkania jednego z O.G — częstego miejsca spotkań członków kliki. — Po raz kolejny dobrze się spisałaś — powiedział Ray, zleceniodawca owego zadania, wyjmując z ust jointa z chongiem[9]. Był on ciemnoskórym, jak zresztą większość członków gangu, mężczyzną po trzydziestce. Jego lekko pucułowatą twarz zdobiły tatuaże, co poniektóre były pamiątkami z więzienia, z którego wyszedł kilka lat temu. — Martwi prezydenci[2] już do mnie wrócili. — Uśmiechnął się z zadowoleniem. — A facet? Co z nim? Nie żyje?
— Tak jak kazałeś. Mike i Carl powinni już uporać się z ciałem — przyznała zgodnie z prawdą, ignorując łapczywe spojrzenia pozostałych mężczyzn obecnych przy ich rozmowie.
Nienawidziła tych ludzi. Nienawidziła tych mężczyzn, nienawidziła Raya, nienawidziła tego miejsca. Za każdym razem, kiedy tutaj przebywała, czuła się brudna. Niektórzy z obecnych w tej chwili gangsterów byli przy jej inicjacji. Uczestniczyli w niej. Najchętniej poderżnęłaby im gardła za te uśmieszki, którymi ją obdarowywali, jednak zdawała sobie sprawę, że to wszystko spotkało ją po części na własne życzenie.
— Świetnie — mruknął z aprobatą. — Ahh, pamiętam, jak dopiero do nas dołączałaś — powiedział z z udawanym rozrzewnieniem. — Bardzo się od tego czasu zmieniłaś, Dallas. Na lepsze oczywiście.
— Nie nazywaj mnie Dallas — syknęła. — Jestem Shacolla. A teraz daj mi moją część — zażądała, mierząc go wzrokiem.
— Chcesz? — zapytał, podając jej skręta.
— Nie. Nie zmieniaj tematu — powiedziała ostro, zaciskając szczękę.
Miała ochotę się rozpłakać. Ciągle przed oczyma miała obraz tego faceta, w uszach pobrzmiewał głos jego żony. Chciała tyko dostać swoją działkę i wrócić do domu.
— Spokojnie, homegirl[10]. Chciałem być tylko miły. — Mężczyzna uniósł ręce do góry i zaśmiał się, ukazując tym samym złoty siekacz, którego wstawił sobie niedawno. — Rick, podaj Shacolli pieniądze — zwrócił się do młodego chłopaka, przeładowującego mini uzi[11]. — Jesteś strasznie spięta, dziewczyno. Powinnaś się wychillować — stwierdził, zaciągając się jointem. — Na pewno nie chcesz? — spytał, wyciągając w jej stronę blunta.
— Nie. Podziękuję.
— Twoja strata. — Wzruszył ramionami, ruszając do kuchni, w której bawiła się jego kilkuletnia córka.
Chwilę później, otrzymawszy należne pieniądze od Ricka, Dallas szybkim krokiem skierowała się w stronę odrapanych drzwi.
— Yo, Dallas! — W pół kroku zatrzymał ją głos Raya. Zirytowana dziewczyna odwróciła się z zamiarem rzucenia w jego stronę wiązki niecenzuralnych słów, lecz ten ją uprzedził. — Skoro już idziesz, to wpadnij przy okazji po Rydera i powiedz, że na niego czekam. Zajmuje się inicjacją jakiejś kurwy na zapleczu 7-Eleven[12] — powiedział, po czym nie czekając na jej reakcję, wycofał się wgłąb domu. Był dobrym ojcem. Dallas musiała to przyznać, mimo że cholernie nim gardziła jako człowiekiem. Sobą zresztą też gardziła.
Zagryzła zdenerwowana wnętrze policzka i zaciskając pięści ruszyła w kierunku miejsca pobytu mężczyzny. Wiedziała, że gdy nie będzie stosować się do jego poleceń, ten może nie zlecić jej już nigdy żadnej roboty. A był jednym z jej głównych środków utrzymania. Nie mogła sobie na to pozwolić.
Jej kroki odbijały się echem od brudnych kafelków, gdy przekroczyła próg tylnych drzwi sklepu, prowadzących na zaplecze. Już w chwili, gdy weszła do środka budynku, jej uszu dobiegła kakofonia dźwięków, pochodzących z głębi pomieszczenia. Płacz, śmiechy, jęki, błagania... Dziewczyna doskonale wiedziała co lada chwila ujrzy. Inicjację, którą przeżyła i ona sama. Pięć lat temu, gdy miała ledwo osiemnaście lat, wstąpiła do gangu. Dokładnie pamiętała ten dzień. Zdecydowała się na tak poważny krok, gdy w jej domu po raz kolejny nie było nic do jedzenia, bowiem rodzice przeznaczali niemal wszystko na tanie piwo z dyskontu i crack. Dziewczyna nie chciała, by jej młodsza siostra, którą kochała ponad życie, chodziła głodna. Pragnęła dla niej lepszej przyszłości. Z tego też powodu podjęła decyzję o wstąpieniu do gangu. Spodziewała się co to oznaczało. Jednak miłość, którą darzyła swoją małą siostrę, była silniejsza od wszystkiego.
Czterech mężczyzn czekało na nią wówczas w jednym z domów. Gdy przekraczała jego próg wiedziała, że już nie będzie odwrotu. Jednak nie zawróciła. Musiała przejść inicjację, by dołączyć do gangu. Więc poddała się im. Płakała, błagała o litość, szarpała się, jednak to wszystko było na nic. Zgwałcili ją kilkukrotnie. Po wszystkim wyszła stamtąd jako zupełnie inna osoba. Była członkinią gangu, lecz nie była już człowiekiem. Oprawcy pozbawili jej nie tylko godności i niewinności, ale też człowieczeństwa.
Serce podeszło jej do gardła. Wspomnienie tamtej nocy było wciąż żywe i bolesne.
Teraz, przemierzając tonące w półmroku zaplecze sklepu, zagracone kartonami, skrzynkami i jakimiś szpargałami, zbliżała się do zbiorowiska kilkunastu mężczyzn i dziewczyny, leżącej na podłodze i gwałconej przez otyłego bruneta, który rzucił się na nią jakby była najzwyklejszym kawałkiem mięsa. Z każdym jego jękiem, nastolatka wijąca się na kafelkach, płakała coraz mocniej. Dławiła się łzami i błagała oprawców o litość. Jednak w tym świecie nie ma na to miejsca.
Dallas, usiłując nie zwracać uwagi na tłum napalonych mężczyzn, którzy z perfidnymi uśmiechami wpatrywali się w scenę rozgrywającą się przed ich oczami, poszukała wzrokiem Rydera, który stał pod jedną ze ścian. Omijając ucieszoną publikę tego makabrycznego widowiska szerokim łukiem, podeszła do niego. Miał zamglony wzrok i pośpiesznym ruchem zapinał spodnie.
— Ray chce czegoś od ciebie — rzuciła, usilnie próbując wyrzucić z głowy błagalne krzyki dziewczyny.
— Gdzie on jest? — spytał zachrypniętym głosem.
— U siebie — powiedziała, po czym nie czekając na nic więcej, odwróciła się i nie odrywając wzroku od drzwi, do których zmierzała, minęła mężczyzn i zapłakaną brunetkę, wychodząc na zewnątrz.
Cadillac, którego na czas zadań użyczał jej czasami Ray, stał przed jego domem, ona zaś musiała teraz wrócić do domu. Jej siostra z pewnością się o nią martwiła.
***
Księżyc leniwie przesuwał się po niebie i oświetlał swoim bladoniebieskim światłem sylwetkę dziewczyny, która ukradkiem przemykała ulicami. Po kilku minutach dotarła do swojego domu, w którym jak zawsze czekała na nią jej młodsza siostra. Pchnęła drzwi, uważając na to, by nikt jej nie zobaczył. Jednak już od progu zauważyła, że coś było nie tak. Nie były domknięte, a gdy po omacku odnalazła włącznik światła i rozjaśniła panujący w pokoju mrok, dostrzegła, że wokół niej poniewierały się porozrzucane rzeczy. Gdyby nie fakt, że zdążyła już pochować rodziców, którzy rok i dwa lata temu zaćpali się na śmierć, uznałaby, że to normalne. Gdy wówczas wracała do domu, była przyzwyczajona do takich widoków. Jednak teraz serce podeszło jej do gardła. Zamknęła drzwi i przełykając głośno ślinę, ruszyła wgłąb domu, powoli wyjmując glocka. Salon i kuchnia, nie licząc panującego wszędzie bałaganu, wyglądały normalnie. Dallas z sercem łomoczącym jej w piersi, skierowała się w stronę przedpokoju, i po raz kolejny sięgnęła drżącą dłonią do włącznika światła, dostrzegając przed sobą niewyraźny kształt.
— Boże... — szepnęła, zakrywając usta dłonią. — Kathy. — Dziewczyna schowała pistolet i szybko podbiegła do swojej siostry, której ciało leżało bezwładnie na podłodze. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy. — Leen, proszę — załkała żałośnie, spoglądając na oszpeconą dziewczynę. Piętnastoletnie brunetka była naga od pasa w dół. Jej ciało, a zwłaszcza twarz, zdobiły szramy i płytkie rany. Ciemne loki zlepione były krwią, której już średniej wielkości kałuża utworzyła się na pożółkłym linoleum. Między czarnymi oczami dziewczyny widniała dziura po kuli, niewątpliwej przyczynie zgonu.
Dallas chwyciła wątłe ciało siostry i przytuliła je do piersi. — Kathleen, nie, nie! — krzyczała, a słone łzy spływały po jej policzkach i brodzie jedna po drugiej. —Dlaczego, dlaczego?! — płakała, nie mogąc złapać oddechu i tuląc mocno swoją martwą siostrzyczkę. Jej ciałem wstrząsały spazmy, a głos wiązł w gardle, gdy przesuwała palcami przez skołtunione włosy dziewczyny. — To nie może być prawda, proszę... — szepnęła, czując, jak zaczyna kręcić jej się w głowie. — Kathleen... — Przesunęła grzbietem dłoni po jej policzku. — Kathy... — Dallas zagryzła mocno wargę, próbując zahamować krzyk, którym obwieściłaby światu, jak bardzo go nienawidzi.
Dziewczynka była jedyną przyczyną tego, że wciąż była w gangu. Musiała wyżywić je obie, musiała zapewnić byt siostrze. Lepszy byt.
Ale teraz to już nie miało znaczenia. Strata rodziców nie odcisnęła na niej większego piętna. Od zawsze byli nieobecni, a jak już pojawiali się w domu, to nigdy nie wiązało się z tym nic przyjemnego. Ich śmierć, najpierw matki, a potem ojca, odebrała ze spokojem. Nawet się cieszyła. Jednak to, co spotkało jej małą siostrzyczkę, zadało Dallas cios prosto w serce.
Nawet nie zorientowała się, że na tuleniu martwego ciała siostry i zawodzenia nad jej losem spędziła następne kilkadziesiąt minut. Po tym czasie, otępiała brunetka odcisnęła czuły pocałunek na jej poranionym czole i położyła ostrożnie ciało na podłodze. Chwytając się stojącej obok komody, podniosła się i rozprostowując zdrętwiałe ciało, spojrzała ze łzami w oczach na zwłoki i powiedziała:
— Pomszczę cię, Kathleen. Obiecuję — wycharczała, głosem ochrypłym od płaczu i krzyku. — Choćbym miała zginąć.
***
Dziewczyna biegła ulicami swojego rodzinnego miasta, zwracając niewątpliwie na siebie uwagę każdego, kto o tak późnej porze znajdował się na zewnątrz. Wiedziała, kto stoi za morderstwem jej siostry. Dobrze pamiętała, gdy jeden z wysoko postawionych gangsterów z wrogiego gangu wykrwawiał się od jej kuli, wystrzelonej w jego kierunku niespełna miesiąc temu. Postawny, ciemnoskóry mężczyzna z tatuażami na całym ciele wygrażał jej, że jego ludzie ją znajdą i zemszczą się. Wówczas nie przejęła się tym zbytnio, w ciągu kilku lat pracy jako pies nawykła do tego rodzaju gróźb, które jednak nigdy nie doczekały ziszczenia. Tym razem jednak była pewna, że to oni. Połykając łzy i zaciskając mocno pięści biegła, choć powietrze zdawałoby się wypalać i rozrywać jej płuca. Serce dudniło w piersi, a adrenalina buzowała w żyłach. Wreszcie, po kilku minutach, znalazła się zaledwie kilka metrów od siedziby dowódcy jej sety. Zwolniła i ścierając łzy z twarzy, próbowała unormować oddech. Jedną z rzeczy, których nauczyła się podczas bycia w gangu, było to, że nie można okazywać uczuć, ponieważ pewne osoby bez skrupułów mogłyby to wykorzystać.
— Shacolla! Skąd o tym wiesz?! — Jej uszu dobiegł głos jednego z gangsterów. Dziewczyna spojrzała na niego otępiale, nie rozumiejąc o co chodzi. Chociaż w gardle wciąż czuła mocny ucisk, a jej żołądek zaciśnięty był w mocny supeł, spytała słabo:
— Ale o czym? — Usiłowała brzmieć normalnie i nie dać łzom spłynąć po zaróżowionych od biegu policzkach.
— Jak to o czym?! Te kurwy, pierdoleni wanksterzy[13], zrobili przelotówę[14]! Rajad nie żyje, a jeden z lodziarzy[15] oberwał! — wykrzyknął zdenerwowany, zaciskając mocno szczękę.
— Nic o tym nie wiedziałam — odparła zaskoczona, marszcząc brwi. Nie spodziewała się, że ci skurwysyni zdobyli się jeszcze na to w ciągu jednej nocy.
— Nie pozostaniemy dłużni tym szczurom. Chodź — rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, a dziewczyna, czując co lada chwila się stanie, ruszyła za nim. Zwietrzyła bowiem świetną okazję do pomszczenia siostry. — Nie spodziewają się nas tak szybko. Zaskoczymy ich teraz, gdy mają mało naboi, a jeden z nich został ranny. Musimy się wyrobić zanim gliny przyjadą — oznajmił.
— Shacolla! Kurwa, dobrze, że jesteś. Przydasz nam się! — Usłyszała głos Raya, gdy razem z mężczyzną weszła do domu. W środku panował istny chaos, kilkunastu gangsterów przygotowywało się do strzelaniny, krążąc niecierpliwie w tę i w tamtą. Normalnie nigdy nie zgodziłaby się na udział w czymś takim, jednak teraz, gdy jej siostra była martwa, nie miała kompletnie nic do stracenia. Kierowana żądzą zemsty, była skłonna do wszystkiego, byleby tylko być świadkiem śmierci zabójców.
— Masz broń? — spytał Ray, przeładowując uzi. W ustach trzymał w połowie wypalonego papierosa, którego popiół spadał na beżowy dywan leżący w salonie.
— Mam — odparła zdeterminowana, kładąc dłoń na kolbie.
— Dobrze. Pokażemy tym skurwysynom prawdziwy gangbang[16] — powiedział, zaciskając szczękę. — Popamiętają nas — mruknął, jakby sam do siebie. — Dobra! — krzyknął. — Pakujcie dupy do cadillaców, jedziemy!
Mężczyźni słysząc rozkaz niemal natychmiastowo wyszli z domu, zajmując miejsca w samochodach, którymi mieli dojechać na miejsce akcji, a budynek, który chwilę wcześniej pełen był ludzi, stał teraz niemal całkowicie pusty.
***
Chrzęst kół sunących po ulicy zdawał się jakby krzyczeć i przerywać wszechobecną wokół nocną ciszę. Kilka lowriderów jechało wolno, zbliżając się mimo to niebezpiecznie szybko do granicy, dzielącej dzielnicę ich i wrogiego gangu. Minutę później, grupa kilkunastu ciemnoskórych mężczyzn i, jak się później okazało, trzech kobiet, rozdzieliła się, by zaatakować w kilku miejscach jednocześnie. W wyniku tego z Dallas, która z bijącym mocno sercem oczekiwała na atak, zostały zaledwie cztery osoby.
— Dobra, zatrzymaj wóz — Ray zwrócił się do kierującego pojazdem Ricka, gdy znajdowali się zaledwie sto metrów od umownej granicy. — Dalej pójdziemy pieszo.
Gdy Dallas wysiadła z auta, poczuła na zroszonych potem plecach chłodny wiatr, rozwiewający jej ciemne włosy. Przełknęła głośno ślinę i biorąc głęboki oddech, odwróciła się w stronę dowódcy.
— Gotowi? — spytał, na co wszyscy skinęli zgodnie głowami. Dziewczyna czuła, że szansa na pomszczenie siostry jest w zasięgu ręki, więc zdeterminowana wyjęła broń, kładąc już palec na spuście. — Świetnie. Pokażmy tym kurwom, kto tutaj rządzi!
Następne minuty rozgrywały się jakby w zwolnionym tempie. Jeszcze chwilę temu dookoła panowała cisza, która teraz została przerwana odgłosami wystrzałów i krzykami rannych. Serie z uzi i przekleństwa - to wszystko zlewało się w jedną kakofonię dźwięków, która drażniła uszy Dallas, całkowicie spokojnej i stojącej niewzruszenie podczas tego całego chaosu, rozgrywającego się wokół niej.
— Dallas, kurwa, strzelaj! — Przez zgiełk przebił się zdenerwowany głos Raya, mierzącego do jednego z gangsterów. Dziewczyna uniosła delikatnie kąciki ust i kryjąc się za autem przed pociskami zmierzającymi w jej stronę, wypatrzyła swój cel. To był jeden z dowódców zaatakowanej kliki i to niewątpliwie on zlecił morderstwo jej siostry. Shacolla wstała i celując w mężczyznę z lekką nadwagą, pociągnęła za spust.
Rozległ się strzał.
Dlaczego jednak on nadal biegł, jakby nie zwracając uwagi na kulę wystrzeloną prosto w jego serce?
Dallas zdezorientowana dotknęła swojego brzucha, który zaczął ją boleć ze zdenerwowania. Wówczas poczuła pod palcami ciepłą ciecz i spojrzała na dłoń, która ubrudzona była karmazynową posoką. Otworzyła usta, uświadamiając sobie, co przed chwilą zaszło. Złapała się za brzuch i upadła na kolana, próbując zatamować krwawienie.
— Kurwa — zaklął Ray, widząc dziewczynę.
Jednak ona już tego nie słyszała. Jedyne co dotarło do jej świadomości nim straciła przytomność, był zapach prochu, krwi sączącej się z rany na brzuchu i odgłos syren policyjnych.
Życie gangstera to nie jest coś łatwego i przyjemnego. Oni nie schodzą rano na naleśniki z nutellą, nie witają się z innymi członkami buziakami w policzek i nie mieszkają w wielkiej willi z garażem, mogącym pomieścić pięćdziesiąt aut. Często żyją w biedzie, niepewni jutra, bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie zechce ich zabić. Zresztą, większość z nich i tak nie dożywa trzydziestki. To jest ciągła walka o przetrwanie, więc jeśli czyta to jakaś autorka, opisująca to jako cudowne życie siedemnastoletniej szefowej największego gangu na świecie, niech się zastanowi jeszcze raz. Bo to serio tak nie wygląda.
WYJAŚNIENIA:
[1] - zielone, kapusta, scrilla, martwi prezydenci - pieniądze;
[2] - 187 - morderstwo;
[3] - O.G - Original Gangsta, szanowany członek gangu, często lider kliki;
[4] - 17' - glock 17;
[5] - Baller - osoba znana, szanowana, majętna - w tym przypadku zleceniodawca;
[6] - leży sześć stóp pod ziemią - nie żyje;
[7] - zig zags - bibułki do zwijania bluntów;
[8] - lowrider - samochód z zawieszeniem hydraulicznym;
[9] - chong - trawa z crackiem;
[10] - homegirl - od homie - ziomek, mieszkanka danej dzielnicy, członkini danego gangu;
[11] - uzi - pistolet maszynowy;
[12] - 7-Eleven - międzynarodowa sieć sklepów typu convienience, czyli narożnych sklepików, takich jak nasza Żabka;
[13] - wanksta - przeciwieństwo gangstera; osoba pozornie twarda, tak naprawdę tchórzliwa;
[14] - przelotówa - drive by - atak na wrogą dzielnicę poprzez ostrzał z krótkiej broni (np. uzi) z samochodu;
[15] - lodziarz - diler;
[16] - gangbang - atak na wrogą dzielnicę, typowa strzelanina;
To mój pierwszy shot. Cholera, cóż za emocje.
W każdym razie wyszło mi takie coś. Bardzo wszystkich proszę, by skomentowali i dali znać, co sądzą o tym... O tym czymś. Serio, chcę poznać Wasze zdanie.
V.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro