Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zakazany Las

Miał dosłownie dziesięć minut na zjedzenie śniadania i znalezienie się w klasie Transmutacji. Dlatego ręka z widelcem pokonywała drogę talerz – usta w niebywałym tempie, co by Harry mógł zjeść choć trochę jajecznicy. Pora lunchu czekała go dopiero w połowie zajęć.

Z Wielkiej Sali wybiegł w ogromnym pośpiechu. Miał minutę na dotarcie pod klasę, jeśli nie chciał narazić się McGonagall. A nie chciał, tego był pewien.

Zdyszany wpadł do klasy niczym huragan. Starając się uspokoić oddech i serce, szedł wolno do ławki, przy której już siedział Ron. Opadł na wolne krzesło na sekundę przed wkroczeniem czarownicy do sali.

McGonagall już od pierwszych chwil rozpoczęła przemowę:

– Jesteście po pierwszych egzaminach, które zbliżają was do końca szkoły, ale także rozpoczęcia kariery. – Stanęła przy pulpicie, patrząc po każdym uczniu z osobna. Przy Harrym, Ronie i Hermionie zatrzymała się na dłużej. – Każdy z was ma jakiś cel. Ja mam swój. Chcę was nauczyć magii na zaawansowanym poziomie, abyście pod koniec siódmej klasy zdali owutemy na tyle dobrze, aby dostać się do wybranej pracy. – Chrząknęła cicho. – Już nie będzie wymachiwania różdżkami, żeby zamienić zapałkę w szpilkę. Przechodzimy do technik transmutacyjnych wymagających ogromu koncentracji oraz samodyscypliny. Oczekuję, że prawie dorosłych ludzi nie będę musiała upominać. – Przebiegła spojrzeniem po kilku Gryfonach oraz Ślizgonach.

– Robi się ostro – mruknął Ron półgębkiem, obserwując czarownicę uważnie.

Harry zgodził się z nim.

Juź po kilkunastu minutach mieli notatki na trzy strony zeszytowe. McGonagall nie żartowała w swoim przemówieniu, nie pomyliła się ani o jotę. Teraz wszystko zależało od nich. Najpierw jednak musieli przyswoić wymagającą teorię nim dostaną pozwolenie na praktykę. Jeden najmniejszy błąd mógł ich wiele kosztować.

Po pół godziny tylko Hermiona i jakiś Krukon rozumieli teorię w całości, więc to oni zaprezentowali klasie pełną zamianę pięknego, dużego pawia w ozdobną donicę i odwrotnie. McGonagall dała każdemu z nich pięć punktów, a potem kazała usiąść. Harry obserwował ją ze skupieniem, natomiast Ron wodził dyskretnie spojrzeniem po sali.

– To były ćwiczenia wstępne. Następnym razem nie będzie tak prosto – zapowiedziała McGonagall, machnąwszy różdżką, aby wyczyścić tablicę z zapisków.

Klasa spakowała swoje rzeczy, a potem tłumnie opuszczała salę.

– Potter, poczekaj chwilę – poprosiła czarownica, poprawiając okulary na nosie. Czarne włosy jak zwykle zostały spięte w ciasny kok, co uwydatniało jej zmarszczki wokół oczu.

Harry skinął na przyjaciół, aby poszli bez niego, po czym zamknął drzwi. Odwrócił się w stronę opiekunki Gryffindoru.

– Tak, pani profesor? – zapytał, poprawiając torbę na ramieniu.

Westchnęła cicho.

– Profesor Dumbledore mi powiedział – zaczęła niemalże szeptem. – Jak się trzymasz? – spytała z autentyczną troską.

– Och – wydusił z siebie. Zdumiał się, że McGonagall może wiedzieć o... o jego kolejnym problemie. I powiedział jej o tym sam dyrektor. Dlaczego? – Nie wiem... – Zmarszczył brwi. – Całkiem nieźle. Dlaczego pani pyta?

– Jesteś pod moją opieką, Potter. To oczywiste, że martwię się o swoich uczniów – odpowiedziała, jakby to było znanym faktem. – Jeśli będziesz miał jakieś pytanie, problem, możesz śmiało do mnie przyjść – zapewniła, jednocześnie starając się pokrzepić Harry'ego uśmiechem.

Podziękował jej niewyraźnie, po czym pożegnał się i szybko opuścił salę.

Dlaczego Dumbledore powiedział o planie małżeńskim McGonagall? Harry poczuł złość na nowo. Czemu od razu nie poszedł z tym do Proroka Codziennego, miałby wtedy ułatwione zadanie – nie musiałby rozmawiać z każdym z osobna. Przecież chodziło o niego, Harry'ego Pottera! Na pewno zostałby kolejny raz tematem całego magicznego świata! Dlaczego by nie zrobić z niego taniej sensacji, skoro toczyli wojnę? Przecież był główną kartą przetargową między Dumbledore'em a Voldemortem.

Pogrążony w swoich myślach, nie zauważył osoby przed sobą, przez co na nią wpadł.

– Och, prze... – reszta zdania utkwiła mu w gardle; oczy zwęziły się, nadając twarzy nieprzyjemny wyraz.

– Jak łazisz, Potter?! – gniewny głos Draco Malfoya rozpoznałby wszędzie.

Ślizgon niezbyt zmienił się przez okres wakacji. Może nieco zmężniał na twarzy; zarost stał się gęstszy, szczęka bardziej zarysowana, lecz Harry wciąż widział w nim chłopca, którego dłoń onegdaj odrzucił. Tym razem jednak nie było skwaszonej miny, a wycelowana między oczy różdżka.

Byli sami.

– Przeproś, Potter – warknął Malfoy, zachowując się nieco nerwowo jak na gust Harry'ego.

Prychnął.

– Zapomnij, Malfoy! – syknął, samemu wyciągając różdżkę tak szybko, że Draco nie był w stanie zaobserwować ruchu.

Celowali w siebie, gromiąc się spojrzeniami. Czas płynął, a oni zwyczajnie stali, nie puszczając gardy. Kiedy napięcie powoli opadło, krzyknęli równocześnie:

Drętwota! – Z różdżki Harry'ego w stronę Malfoya pomknął czerwony promień światła.

Impedimento! – Jasnoniebieski promień wystrzelił w stronę Pottera, gdy tylko Draco wypowiedział zaklęcie.

Obaj się trafili. Mieli jednak to nieszczęście, że korytarzem przechodziła akurat profesor Sprout, a z klasy wychynął profesor Flitwick. Oboje rzucili się w stronę uczniów, aby przywołać ich do porządku. Kiedy chłopcy stali, profesor Sprout nie wytrzymała.

– Jak mogliście zachować się tak nieodpowiedzialnie? Panie Potter, panie Malfoy! Odejmuję dziesięć punktów Slytherinowi i Gryffindorowi! – Z oburzenia zrobiła się czerwona.

– I szlaban! Hagrid potrzebuje pomocników przed nadejściem zimy. Tydzień, chłopcy! Każdego wieczora! – dodał niski czarodziej, nie wierząc, jak niemalże dorośli czarodzieje mogli zachować się tak nieodpowiedzialnie.

Karę przyjęli spokojnie, milcząc. Może mieli trochę oleju w głowach, a może było to spowodowane czymś innym – nieprzerwanie patrzyli się na siebie nienawistnie, jakby mogli pomordować się wzrokiem. Ktoś mógłby rzec, iż wpadli w swego rodzaju trans. Byli tak pochłonięci swoją obecnością, że nie zauważyli odejścia dwójki profesorów.

– Jeszcze się policzymy – wysyczał Draco na odchodne, urywając kontakt wzrokowy.

– Zjeżdżaj, Malfoy! – fuknął za nim Harry, po czym udał się na lekcję Obrony Przed Czarną Magią. Była to zdecydowanie godzina, na którą czekał z utęsknieniem. Poza tym po zajęciach miał okazję porozmawiać z profesorem Lupinem.

***

– Na dziś to wszystko. – Lupin skinął im głową, po czym wypuścił z klasy.

Rozpoczęli naukę od zaklęć niewerbalnych, żeby mieć więcej czasu na ćwiczenie ich. Harry'emu bardzo podobały się zajęcia. Raz nawet udało mu się rozbroić Rona, przez co był z siebie diablo dumny. Nie porównywał się na przykład do Hermiony, której zaklęcia niewerbalne wychodziły fantastycznie już dziś, lecz jak na jego możliwości... było świetnie.

Szkoda, że nie mógł powiedzieć tego o Ronie, który prawie rzucił w niego różdżką.

Po wymianie znaczącego spojrzenia z Ronem, podszedł do profesora Lupina z tak niewinną miną, na jaką tylko go było stać. Stanął przy biurku i przywitał się krótko:

– Cześć. – Uśmiech uniósł kąciki ust.

– O, Harry! – Lupin odpowiedział uśmiechem. – Fantastycznie ci poszło na zajęciach. Jestem z ciebie dumny – dodał, a Harry'emu zrobiło się cieplej na sercu. Lupin oparł się biodrem o biurko. – Czegoś potrzebujesz? – spytał.

– Tak – potwierdził, po czym upewnił się, że sala opustoszała całkowicie. – Co wiesz o magicznych, aranżowanych małżeństwach? – Starał się brzmieć neutralnie, żeby nie wzbudzać podejrzeń starszego czarodzieja.

Lupin zmienił wyraz twarzy z uśmiechu na zdawkowy.

– Całkiem sporo – przyznał. – Po co ci ta wiedza?

– H–Hermiona mnie poprosiła – wydukał, starając się nie zdradzić. Nie spuszczał wzroku z twarzy Lupina.

– Ach tak... – Widać było, że czarodziej nie uwierzył Harry'emu, jednak nie wnikał w jego motywy; doskonale pamiętał swoje czasy szkolne, gdy rozrabiał z przyjaciółmi. – Przede wszystkim w czarodziejskim świecie istnieją dwa rodzaje małżeństw. Jedne są zawierane z miłości, jak to zrobili twoi rodzice, natomiast drugie przez aranż, co od wieków praktykują Malfoyowie, Blackowie, Nottowie oraz wiele innych starych rodów. Oczywiście aranżowane małżeństwo nie wyklucza małżeństwa z miłości, zdarzyły się pary, które pokochały się przed ślubem – dodał szybko, widząc, że Harry chce coś wtrącić; czytał z chłopca niczym z księgi, a myśli miał wręcz wypisane na twarzy. – Zostańmy przy ogólnym podziale. Małżeństwo zawarte z miłości stoi wyżej od aranżowanego, ma większą moc. Dlatego kiedy młodzi nie chcieli poślubić wybranej przez rodziców osoby, szukali partnera, z którym mogliby unieważnić dokumenty poprzez zawarcie małżeństwa z inną osobą. Regulacje prawne jeszcze kilkanaście lat temu nie były jasne, nie do końca przedstawiały sprawę złamania aranżu poprzez małżeństwa z miłości, co wprowadzało pewien chaos. Potem ktoś mądry zabrał się za to i stwierdził, że na drodze miłości nic nie może stać, więc teraz niepełnoletni czarodzieje nie potrzebują niczyjej zgody na zawarcie małżeństwa. Aranż również nie jest przeszkodą. – Lupin uśmiechnął się dziwnie do Harry'ego, a potem po prostu przeszedł przez klasę i opuścił ją.

Harry jeszcze chwilę stał w miejscu z rozdziawioną buzią, po czym potrząsnął głową, mając niejasne wrażenie, że Lupin od początku wiedział o jego intencjach. Westchnąwszy, wyszedł z sali.

Czy naprawdę był aż tak przewidywalny? Nie mógł się nie uśmiechnąć na tę myśl. Widocznie Lupin znał go dużo lepiej, niż wcześniej mu się wydawało. Chociaż nawet on nie wiedział o kilku sprawach, które zostały między nim a nieżyjącym już Syriuszem.

***

Po zajęciach siedział z Ronem i Hermioną. Opowiedział przyjaciołom o informacjach od Lupina, przy okazji dzieląc się swoimi myślami. Nie miał najmniejszej ochoty na odrabianie szlabanu u Hagrida w towarzystwie Malfoya, lecz nie miał wyboru; czas z gajowym płynął szybko, przyjemnie, ale czas ze Ślizgonem niekoniecznie. Na samą myśl łapał go ponury nastrój. Wiedział, że Malfoy nie daruje sobie nieprzyjemnych komentarzy w stronę Hagrida i jego, inaczej nie byłby sobą.

– Wystarczyło go zignorować, Harry – pouczyła go Hermiona.

– Hermiono, daj mu spokój – wtrącił się Ron. – Malfoy to dupek, na sam jego widok mam ochotę mu przywalić w tę jego pyszałkowatą twarz. – Nieprzyjemna mina wykrzywiła jego usta.

Hermiona pokręciła głową.

– Powinniście nauczyć się go ignorować. Przez niego tylko będziecie wpadać w kłopoty – stwierdziła, po czym skończyła temat, aby wrócić do nauki. Nie chciała sobie robić zaległości już na początku roku.

Harry wstał, wzdychając ciężko.

– Idę do Hagrida – oświadczył, a potem wyszedł, szeleszcząc szatami. Najwyżej posiedzi z przyjacielem przy herbacie, czekając na Malfoya, by mogli rozpocząć szlaban.

Korytarze były już prawie puste. Co jakiś czas ciszę przerywały rozmowy obrazów oraz kroki uczniów kierujących się ku swoim dormitoriom. Sam Harry starał się nie hałasować; cisza udzieliła się też jemu. Była przyjemna, łagodziła nerwy całego dnia.

Przeszedł schodami w dół, aż wreszcie wyszedł na dziedziniec prowadzący dalej przez drewniany most do chatki Hagrida. Przyspieszył kroku, otulając się szczelniej szatą ze względu na chłodny wiatr. Już z daleka widział siwy dym unoszący się nad chatką oraz światło przebijające się przez zasłony w oknach. Z ponurym uśmiechem pokonał odległość dzielącą go od domostwa, po czym zapukał do drzwi, przybierając neutralny wyraz twarzy.

– Harry! – Hagrid szczerze się ucieszył. Przepuścił go w progu. – Herbaty? – zaproponował, na co chłopiec pokiwał głową. – Siadaj, cholibka. – Hagrid zabrał się za przygotowanie dwóch napoi. – Co żeś przeskrobał z Malfoyem? – spytał.

Harry westchnął. Spodziewał się pytania, lecz nie tak szybko.

– Zaklęcia na korytarzu – wymamrotał pod nosem, spuszczając wzrok.

Gajowy zaśmiał się rubasznie.

– Nie przestaniesz się pakować w kłopoty – stwierdził tylko, a potem postawił przed nim kubek z herbatą. Parowała, unosząc w powietrze przyjemny zapach owoców leśnych.

Napił się wrzątku, natychmiast tego żałując. Wziął jedno ciastko z talerza, który Hagrid właśnie postawił na stole. Zrobił to jednak z grzeczności, bo wypieki gajowego były, delikatnie mówiąc, niejadalne.

Siedzieli w milczeniu kilka minut, gdy Harry zauważył za oknem ciemną sylwetkę zmierzającą w ich stronę. Dopił więc szybko herbatę, a potem ubrał się. Hagrid poszedł w jego ślady.

Wyszli przed chatkę dokładnie wtedy, gdy Malfoy przystanął. Obrzucił ich spojrzeniem pełnym wyższości, lecz nie odezwał się.

– Idziemy do Zakazanego Lasu poszukać... czegoś – wytłumaczył, marszcząc krzaczaste brwi.

– Czegoś? – zapytał Harry. Nagle coś go tknęło. – Hagridzie, gdzie jest Kieł? – spytał ostrożnie.

Gajowy posmutniał.

– Coś go porwało. Ostatnimi czasy źle się dzieje w Zakazanym Lesie. Coś zabija stworzenia mieszkające w nim – wyszeptał.

Draco odczuł niepokój. Czemu wysyłali uczniów do Zakazanego Lasu, gdy coś w nim czyhało? Tak być nie powinno. Nie skomentował jednak owego faktu, wiedząc, że to i tak niczego by nie zmieniło.

Harry spojrzał w kierunku sękatych, popękanych drzew. Gdzieś tam kryło się coś, co miało złe zamiary. W głębi lasu przyczajone było zło. To mogło być wszystko. Mimowolnie przypomniał sobie, jak na pierwszym roku widział Quirella pijącego krew jednorożca dla Voldemorta. Wzdrygnął się.

Tym razem nie rozdzielili się, gdy tylko weszli w las. Hagrid szeptem instruował ich, czego mają wypatrywać. Sam, wprawiony w fachu, szedł pochylony, szukając kolejnych poszlak. Każdy znaleziony trop mógł doprowadzić ich do Kła i odkrycia tajemnicy.

– Tutaj! – Harry wskazał na połamane gałązki i ślady, jakich wcześniej nie widział. Wyglądały niczym podłużna, psia łapa.

Hagrid przyjrzał się śladowi, po czym podrapał po głowie.

– Idziemy! – zarządził, a chłopcy podążyli za nim.

– Jeśli coś się stanie, mój ojciec dopilnuje, żeby wszystko się tu zmieniło – wysyczał Draco.

– Zamknij się, Malfoy – rzucił odruchowo Harry, trzymając różdżkę w pogotowiu. – Lumos! – rzucił zaklęcie, aby lepiej widzieć, gdy las zgęstniał.

– Tu się rozdzielamy – powiedział nagle Hagrid.

– Okej – odpowiedział mu Harry, idąc z Malfoyem dalej prosto. Hagrid tymczasem odbił w lewo.

Szli niewydeptaną ścieżką przez kilka minut, nie odzywając się do siebie ani słowem, gdy Harry usłyszał szelest. Dłonią zatrzymał Malfoya i poszedł sprawdzić pobliskie zarośla. Serce biło szybko, a adrenalina krążyła w żyłach. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że to tylko jakiś gryzoń przeszukiwał ściółkę dla pożywienia.

Ruszyli w dalszą drogę. Draco zacisnął dłoń na różdżce, przez co pobielały mu kłykcie. Przełknął ciężko, stąpając ostrożnie po ściółce. Szedł pół kroku za Harrym.

– Patrz – szepnął nagle Harry, wskazując coś, a Draco podążył spojrzeniem za jego palcem. Coś leżało w krzakach.

– Na Merlina! – syknął Draco. – Zjeżdżamy stąd, Potter! – rzucił ostro, ciągnąc Harry'ego za rękaw.

– Dlaczego? – spojrzał po Ślizgonie niczego nie rozumiejącym wzrokiem. – Musimy poinformować Hagrida, że...

– Nie mamy czasu! – naciskał na niego. – Zaraz będziemy mieli kło... – nad jego głową przeleciała strzała – ...poty.

Obaj chłopcy odwrócili się powoli w stronę, z której nadleciała. Stado centaurów celowało w nich z łuków. Jeden, największy i najgroźniej wyglądający, wyszedł na przód.

– Czemu zabiliście jednego z naszych braci? – zapytał dudniącym głosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro