Więzienie wśród drzew
– Nie ruszyliśmy go nawet, przysięgam. – Draco mówił spokojnie, aby nie wywołać wściekłości stada. Harry milczał, zostawiając ratowanie ich tyłków Malfoyowi. – Pozwólcie nam odejść. – Spojrzał przywódcy w oczy, skłaniając nieco głowę.
Przez stado przebiegł złowróżbnie brzmiący pomruk. Dwa centaury przekazały myśli tłumu przywódcy, przez co ten uśmiechnął się nieprzyjemnie. Czarna sierść przywodziła na myśl smołę. Oczy miał koloru słońca, lecz nie wyglądało na to, aby miał być wobec nich łaskawy. Draco już wiedział, co ich czekało, lecz nie wyrzekł słowa; głos uwiązł mu w gardle.
– Nie wierzę wam. Pójdziecie z nami – zarządził przywódca.
Pięcioro z jego stada, czterech samców i jedna samica, zbliżyli się do dwóch chłopców. Harry przełknął ciężko, a Draco cofnął się o krok. Mimo to posłusznie się im poddali, wiedząc, że sprzeciw sprowadziłby na nich karę surowszą od szlabanu. Mogliby tego nawet nie przeżyć.
Dali się prowadzić centaurom, w milczeniu stawiając kolejne kroki. Czas płynął zupełnie inaczej w sercu Zakazanego Lasu, gdzie nie widzieli nawet światła księżyca. Słońce mogło niedługo wschodzić, a oni by nawet o tym nie wiedzieli.
W pewnym momencie teren zaczął łagodnym spadkiem prowadzić w dół. Harry zmarszczył brwi, myśląc szybko. Gdzie oni ich tak właściwie prowadzili? Czemu wszyscy milczeli, nawet Malfoy? Towarzyszył im jedynie tętent kopyt na ściółce, czasem dźwięk zaburzyła sowa lub małe zwierzę buszujące w ściółce.
Teren wyrównał się; tkwili w jakiejś zapadlinie, idąc coraz głębiej w mrok. Kiedy chłopcy byli pewni, że niedługo będą musieli błagać o użycie zaklęcia rozświetlającego, przywódca zatrzymał stado.
– Lorenzo, Frida – wymienił dwa imiona, a samica i jeden z samców ich straży wystąpili. – Zamknijcie ich i zwiążcie, żeby nie mogli uciec. Nie zapomnijcie zabrać im różdżek do czasu, aż sprawa ze śmiercią Gulio wyjaśni się – polecił nieprzyjemnym barytonem.
Zostali bezpardonowo popchnięci w stronę ciemności. Kiedy opadli na zimną ziemię, jeden z centaurów zabrał im różdżki, a drugi związał w odległości około dwóch metrów od siebie. Stworzenia upewniły się, że nie mieli jak uciec, po czym zostawiły samym sobie, zamykając kratę wykonaną z magicznie wzmocnionego drewna. Usłyszeli jedynie, jak stadem ruszyli głęboko w las.
Chłopcy nie widzieli nawet swoich nosów w ciemnościach. Harry uniósł wzrok, mając nadzieję, że patrzy na Malfoya.
– Pięknie to rozegrałeś, Malfoy – sarknął, szarpiąc więzy. Sprawił jedynie, że liny wpiły się w jego chude ciało.
– Zejdź ze mnie, Potter – mruknął Draco, gorączkowo starając się wymyślić jakieś wyjście. Krzyk pewnie nikogo by nie zwabił, tkwili w wielkim rowie gdzieś w Zakazanym Lesie, do którego prawie nikt nie wchodził.
Harry prychnął.
– Gdyby nie ty, wydostałbym nas stąd! – syknął wściekły, zaciskając dłonie w pięści. – Jakbym miał różdżkę...
– To co, Potter? – Wściekłość udzieliła się też Draco. – Ja też jej nie mam! Z nią sam bym sobie poradził!
Kłócenie się nie miało sensu. Tylko tracili siły. Nie wiedzieli za to, kiedy stado wróci. Czy ich nakarmią. Czy dostatecznie szybko przekonają się, że to nie była ich wina. Czy uda im się ewentualnie uciec. Zbyt wiele niewiadomych, a czas uciekał. Jakby jednak tego było mało, Hagrid powiedział, że w Zakazanym Lesie grasuje coś, czego jeszcze nie widział.
Harry zastanowił się. Jeśli w ciągu dwóch dób nie wydostaną się przez decyzję centaurów, będzie musiał spróbować innego wyjścia. Wtedy pozostanie mu jedynie zaufać Malfoyowi, zdradzić swój sekret. Mankament stanowił brak różdżki, lecz to był problem do przeskoczenia, choć jeszcze nie próbował czarów bez niej. Nie tych skomplikowanych, wymagających ogromu koncentracji zaklęć, których nauczył go w tajemnicy Syriusz. Przełknął. Żałował, że nie dostał więcej czasu ze swoim ojcem chrzestnym. Gdyby tak było, Syriusz z pewnością zadbałby o pełne doedukowanie go w czarach.
Harry osunął się nieco, szukając wygodniejszej pozycji w celi. Jęknął z bólu, gdy jakiś kamień wbił się w jego biodro. Klnąc pod nosem, przesunął ciało, szukając gładszej powierzchni.
Do jego uszu dotarł dźwięk lin trących o ciało.
– Potter? – usłyszał niepewny głos Malfoya.
Chrząknął, czując suchość w gardle.
– Tak? – chrypnął, mimo wcześniejszej próby uniknięcia tego.
– Jak myślisz, wydostaniemy się stąd? – W głosie Malfoya wyczuł źle zamaskowaną nutkę strachu. To nie była chwila, w której chciał go za to wyśmiać; sam czuł się podobnie niepewny.
Zagryzł wargę, spuszczając wzrok, chociaż Ślizgon nie mógł tego zobaczyć.
– Nie wiem sam – powiedział bardzo cicho.
Draco westchnął.
– Potter.
– Malfoy.
Między nimi zapadła cisza.
– Dlaczego odrzuciłeś moją rękę w pociągu? – zagadnął nagle Draco, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
Harry zaśmiał się.
– Chyba cię to nie trapi, Malfoy? – rzucił żartobliwie, żeby przez chwilę nie myśleć o ich beznadziejnej sytuacji.
Draco prychnął nieprzyjemnie, zbijając Gryfona z pantałyku.
– Nieważne – warknął.
Harry aż otworzył usta ze zdumienia. Czy Malfoy myślał o tym przez tyle lat? Odrzucenie przez Harry'ego bolało go do tego stopnia?
– Przepraszam – wyrzucił z siebie. – Jeśli mnie pamięć nie myli, wyśmiałeś Rona. Uznałeś się za lepszego od niego. To przeważyło. – Wzruszył ramionami. – Nie chciałem zadawać się z kimś, kto zachowaniem przypominał mojego kuzyna. Nie ma równych i równiejszych. To wszystko – wyjaśnił.
– Och – wydusił z siebie Draco. – Byłem strasznym dupkiem – przyznał, z cichą ulgą przyjmując wyrzucenie z siebie choć jednej trapiącej go myśli. Oblizał usta. – Żebyś sobie nie pomyślał, dalej cię nienawidzę, Potter.
– Z wzajemnością, Malfoy – zaśmiał się Harry, instynktownie wyczuwając, że ich sytuacja pomogła im pokonać jakąś granicę w ich relacji. Obaj byli zmuszeni znosić swoje towarzystwo, a rozmowa była jedyną rozrywką. – Powiedz mi, jak to jest wychowywać się w rodzinie czarodziei? – zapytał z ciekawością. Jego przecież wychowali mugole. Ron miał innych rodziców niż Draco, mniej restrykcyjnych. Nie przywiązywali też takiej wagi do czystości krwi.
Harry nie mógł zobaczyć cienia, który pojawił się na twarzy Draco. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz, lecz głos nie zdradził negatywnych emocji oraz myśli:
– Normalnie. Od małego wpajano mi zasady rodów czarodziejskich, prawo, tłumaczono magię. Od samego początku wiedziałem, gdzie trafię, kim będę – nawet jeśli nie podobała mi się ta wizja, dodał w myślach. – Nigdy nie sprzeciwiłem się rodzicom, bo to oni mają rację – skwitował.
– Naprawdę? – zdziwił się Harry. – Przecież... to dziwne, nie uważasz? – Aż uniósł brew, jakby Malfoy mógł go zobaczyć.
Draco pokręcił głową. Spodziewał się, że Potter tego nie zrozumie. Jak mógłby, skoro był Wybrańcem, Harrym Potterem, któremu wszystko uchodziło na sucho? Nie wiedział przecież, jak bardzo się mylił, bo i kto miałby mu powiedzieć o Dursleyach.
– W starych rodach czarodziejskich tak jest. Zwykle mają dwójkę dzieci, każde jest przygotowywane do swojej roli już od urodzenia – zaczął tłumaczyć. – Nie znamy innej drogi. Małżeństwa aranżowane są już w ciąży matek.
– Jesteś z kimś zaręczony? – wypalił Harry, nim zdążył ugryźć się w język. Temat małżeństw nie był dla niego zbyt dobry przez wzgląd na jego własną sytuację.
– Tak – potwierdził. – Z Astorią Greengrass, siostrą Dafne.
– Rozumiem – mruknął.
Zapadła cisza. Która mogła być już godzina? Harry, obawiając się pytań ze strony Malfoya, powiedział mu wyłącznie "Dobranoc", a potem, ułożywszy się najwygodniej jak potrafił, spróbował zasnąć. Niedługo po nim w jego ślady poszedł Draco.
***
Ptaki już świergotały na całego, gdy do gabinetu Dumbledore'a wpadł zdyszany Hagrid. Dyrektor uśmiechnął się na widok gajowego, lecz zaraz uśmiech został zastąpiony zmartwionym wyrazem twarzy. Dumbledore wstał z fotela.
– Hagridzie? Co się stało? – zapytał, obawiając się najgorszego.
– Oni zaginęli! Zaginęli w Zakazanym Lesie! – wyrzucił z siebie informacje, dysząc ciężko.
– Hagridzie, ale kto zaginął? – Dumbledore już miał złe przeczucia.
– Harry i Malfoy!
***
Słońce wstało kilka godzin temu, jednak jego światło nie było w stanie przebić się choć w połowie przez gęste korony drzew. Mimo to cela dwóch chłopców już nie była tak ciemna; widzieli się całkiem wyraźnie. Jakby obaj się wyciągnęli, nogami sięgaliby prawie przeciwległych końców klatki.
Na ziemi została położona miska z wodą oraz jakieś warzywa.
– Nie będę jadł z ziemi – stwierdził z obrzydzeniem Draco. – Nie jestem też psem, żeby pić z miski – dodał, prychając. Był oburzony takim traktowaniem.
– Jesteś głupi – stwierdził Harry, po czym przysunął się do posiłku oraz wody, uważając, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Mimo wszystko nadal był przywiązany do korzenia nad sobą.
Wysiorbał nieco wody, po czym złapał w zęby marchewkę. Przegryzał ją spokojnie, wróciwszy na miejsce. Żeby sobie ułatwić zadanie, trzymał ją między kolanami.
Po krótkim, ubogim posiłku westchnął.
– Powinieneś coś zjeść – stwierdził, patrząc na drzewa za drewnianymi kratami. Nie wyglądało na to, aby centaury były skore do wypuszczenia ich. Zresztą nawet nie zostawili jednego osobnika, aby ich pilnował. Posiłek musieli przynieść, gdy spali.
Poruszał głową. Kark bolał go od niewygodnej pozycji. Podczas snu musiał się kręcić, ponieważ zasnął zupełnie inaczej. Oblizał nieco nawilżone przez wodę usta.
– Mam nadzieję, że dziś nas wypuszczą – rzekł nagle Draco, przykuwając swoim stwierdzeniem uwagę Harry'ego.
– Nie wypuszczą – odpowiedział ponuro Harry, zawierzając przeczuciom. Zaklął pod nosem. – To zawsze musi spotkać mnie – powiedział z niemałym zrezygnowaniem. Był już zmęczony swoim życiem, w którym wiecznie coś się działo. Jak nie Voldemort, to małżeństwo, uwięzienie z Malfoyem, Dumbledore sterujący jego życiem... Cholera! Dlaczego musiało trafić na niego? – Bycie Harrym Potterem jest męczące – wyraził na głos swoje myśli, opierając się plecami o ścianę. Ręce już miał tak zdrętwiałe, że nie czuł bólu.
– Jakby bycie kimś innym miało być fantastyczne i miłe – zakpił Draco.
– Bardzo możliwe, że takie jest – odpowiedział Harry, podczas gdy emocje powoli przejmowały nad nim kontrolę.
Dobiegło go prychnięcie.
– Chciałbyś, Potter. Bycie kimkolwiek jest męczące.
Harry zmrużył oczy.
– A co ty możesz o tym wiedzieć, Malfoy? Jesteś przecież taki wspaniały – zaatakował go otwarcie.
Śmiech, jaki wydobył się z gardła Draco, przyprawił Harry'ego o ciarki.
– Jesteś zabawny, Potter. – Wykrzywił usta w grymasie. – Wyobraź sobie, że mogę o tym bardzo dużo wiedzieć. Nawet więcej, niż sobie wyobrażasz w tej swojej małej główce.
I znowu się kłócili, marnowali czas. Zamiast wymyślić sposób na ucieczkę, woleli obrzucać się smoczym łajnem.
– Na Merlina, Malfoy! – jęknął Harry w akcie desperacji.
– Czego, Potter? – warknął Draco.
– Nie mamy pięciu lat! – Oblizał szybko usta, podciągając nogi pod siebie. – A tak się zachowujemy. Musimy zamiast tego wymyślić sposób na wydostanie się stąd. Przecież jakoś możemy... – rozejrzał się. Nie miał w zasięgu wzroku niczego, co by mogło im pomóc.
Draco nabrał powietrza do płuc, po czym wypuścił je powolutku.
– Proponuję chwilowy rozejm – oznajmił, zaskakując tym przede wszystkim siebie. – Póki jesteśmy w tym bagnie razem – zaznaczył.
– Okej – zgodził się Harry. – Czyli mamy mówić sobie po imieniu?
– Zapomnij! – prychnął Draco. – Nie aż tak dosadny rozejm.
Potter zaśmiał się szczerze.
– Jesteś niereformowalny – stwierdził z ogromną dozą rozbawienia w głosie.
Spojrzeli na siebie; Harry był wyraźnie rozweselony, natomiast Draco oburzony zuchwałością Pottera. Po chwili jednak jego twarz rozjaśnił łagodny uśmiech. Przez to drobne uniesienie kącików wyglądał o wiele lepiej. Faktycznie uśmiech znacząco wpływał na wygląd.
– Powinieneś się częściej uśmiechać – wypalił Harry, po czym odwrócił wzrok. Za późno zorientował się, co właśnie powiedział.
Między dwoma chłopcami zapadła wyjątkowo niezręczna cisza. Policzki Harry'ego pokrył delikatny róż, natomiast Draco wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Żaden nie był w stanie na już przetrawić słów Pottera.
Przez kolejne godziny, gdy robiło się coraz ciemniej, unikali kontaktu wzrokowego. Nie odezwali się też do siebie słowem. Harry wciąż rugał się w myślach za mówienie pierwszych słów, jakie ślina przyniosła na język. Jeśli Malfoy coś palnie, straci te resztki życia w Hogwarcie. Mógł liczyć jedynie na uszanowanie przez Malfoya sytuacji, w jakiej się znaleźli. Oby nigdy żaden z nich nie musiał wracać do tego momentu. Harry czuł wstyd na samą myśl.
Nie rozwiązywało to jednak ich sytuacji. Centaury pojawiły się przy celi, aby sprawdzić, czy dalej w niej siedzieli, lecz nie uraczyły swoich więźniów nawet słowem. Potem odeszły w sobie znanym kierunku, ponownie zostawiając ich samych. Dlatego Harry myślał o swojej decyzji. Była najlepsza na ten moment. Poza tym jak dotąd nie mieli nawet sygnału, że ktoś ich szukał. Jeśli centaury coś wiedziały, przemilczały sprawę. Harry'ego niepokoił jedynie fakt, iż żaden z nich nie znał położenia ich różdżek. Wczorajszego wieczora widzieli je po raz ostatni. Ten centaur – jak mu było? – Lorenzo, zabrał je na polecenie przywódcy stada. Gdzie mogli je ukrywać? Bez różdżki i on, i Malfoy pozostawali bezradni. Mógł polegać wyłącznie na swojej pamięci. Syriusz przecież wytłumaczył mu wszystko najlepiej, jak potrafił. Zamknął oczy.
Jutro musimy się stąd wydostać i znaleźć różdżki. O wszystkim powiem Dumbledore'owi. Sprawa przecież nie może zostać niewyjaśniona, obiecał sobie. Mimo niechęci, jaką odczuwał na tamten moment do dyrektora, pozostawał on wciąż jedyną osobą zdolną do uspokojenia centaurów. Później mogli zająć się bestią czyhającą na stworzenia żyjące w Zakazanym Lesie.
Pomyślał wtedy o Kle. Miał nadzieję, że brytan żył. Hagrid był do psa przywiązany, musieli spędzić ze sobą wiele lat. Harry nie chciałby, żeby Hagrid przeżywał śmierć swego wiernego druha.
Ziewnął. Poczuł zmęczenie. Nie wyspał się pierwszej nocy, a jedyny posiłek, jaki dostali z Malfoyem, był marny. Zamknąwszy oczy, niemal od razu zapadł w sen.
Draco jeszcze długo po nim siedział, wpatrując się w ciemność. Myślał o swoich rodzicach, którzy byli prawdopodobnie w Malfoy Manor. Gdzieś tam szalał Voldemort. Może był wśród Śmierciożerców, może spędzał czas w towarzystwie Nagini. Draco wzdrygnął się na samą myśl o czarnoksiężniku i jego pupilce. Wiedział, że Czarny Pan potrafił być okrutny, wyjątkowo okrutny. Ojciec Draco, Lucjusz, kilkukrotnie opowiadał mu o służbie u boku Voldemorta. Zrobił to ledwie kilka razy, ale tak, aby słowa nie dotarły uszu Narcyzy.
Gdzie on był w tym łajnie? Zawieszony między rodziną, wobec której był lojalny, a jasną stroną, która oferowała zdecydowanie więcej. Gdyby miał taką moc, chciałby zabrać rodziców do bezpiecznego schronu, z dala od szalonego Voldemorta. Wiedział jednak, że Czarny Pan nie wypuści Malfoyów tak łatwo z rąk. Jako czarodzieje czystej krwi powinni popierać jego poglądy, mordować mugolaków, a przede wszystkim mieć jeden cel – przyprowadzić czarodziejowi Harry'ego Pottera.
Draco, oblizawszy usta, wytężył wzrok. Mimo wysiłku, nie był w stanie zobaczyć nawet zarysu sylwetki śpiącego Pottera. Zrobiło mu się żal chłopca. Na jego barkach spoczywał ciężar tak wielki, że Draco był pod wrażeniem jego siły i samozaparcia. On już dawno by się poddał.
– Gdybyś tylko wiedział, Potter – wyszeptał Draco – jak ciężko być czarodziejem czystej krwi wychowanym w takich czasach.
***
Szukali ich cały dzień. Z tego powodu wszystkie zajęcia zostały odwołane. Wszyscy profesorowie weszli do Zakazanego Lasu. Towarzyszyli im ochotnicy z siódmych klas oraz kilkoro uczniów szóstego roku.
– Gdzie ich ostatnio widziałeś, Hagridzie? – Dumbledore osobiście dowodził poszukiwaniami.
– Tutaj – chlipnął gajowy, po czym otarł twarz z łez. Obwiniał się o tę sytuację.
Dyrektor kucnął, aby nabrać nieco ziemi na palce, po czym wyprostował się. Rzucił zaklęcie tropiące, jednak niczego nie wykazało.
– Dziwne – mruknął do siebie Dumbledore. – Ktoś musiał zatrzeć ślady.
Podzielili się na cztery grupy, w każdej było przynajmniej dwóch profesorów. Nie chcieli ryzykować utratą kolejnych uczniów.
Snape i McGonagall dowodzili jednej z owych grup, w których znaleźli się prawie sami siódmoroczni Gryfoni. Poza nimi byli tam przyjaciele Harry'ego i Draco.
– Nie podoba mi się ta sprawa, Severusie – powiedziała po cichu czarownica, aby uczniowie nie czuli się zaniepokojeni.
Czarodziej o czarnych włosach i haczykowatym nosie potaknął.
– Nie jesteś w tym sama, Minerwo.
Przeszli kilkanaście kroków w głąb, gdy Hermiona krzyknęła. Zaalarmowani jej zdenerwowaniem, rozejrzeli się.
– Tam! – wskazała na ubocze ścieżki.
Na ściółce pod drzewem coś leżało. Kształtem przypominało nogę. Grupa obeszła więc drzewo ostrożnie. McGonagall wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk przerażenia.
– Co tu się dzieje? – wyszeptał do siebie Snape, podchodząc do ciała i oglądając je uważnie. – Kto mógłby się dopuścić czegoś takiego?
Źrebię jednorożca, wyraźnie rozszarpane przez ostre pazury, patrzyło na niego martwymi, wciąż wybałuszonymi ze strachu oczyma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro