Tajemnice Departamentu
Zadziwiający był fakt, jak szybko zleciał im niemal cały styczeń. Zaraz po wygranej z Hufflepuffem, Gryffindor przygotowywał się do – jak zawsze – emocjonującego meczu ze Slytherinem. Ich Domy rywalizowały od zawsze, więc Harry'ego nie dziwiła zawziętość, z jaką jego drużyna trenowała. Nie chciał przyznać się jednak do pewnej sprawy. Mianowicie była to dla niego również indywidualna rywalizacja, podczas której chciał pokazać Draco, gdzie nieśmiałki zimują. Zacierał ręce z ekscytacji na samą myśl o ostatecznej bitwie o złoty znicz. Oczyma wyobraźni już widział, jak obaj walczą o fruwającą z zawrotną prędkością piłeczkę, lecąc ramię w ramię. Uśmiechnął się do siebie z rozleniwieniem.
Dlatego, gdy nadszedł dzień meczu, wstał o wiele bardziej zdenerwowany niż zwykle. Poranna toaleta to był ciąg mechanicznych ruchów, zaś myśli uleciały hen, hen daleko. Nawet ubranie się stanowiło czynność tak naturalną, że Harry w ogóle się nie zastanawiał, co robił. Nie mógł nic poradzić na swój stan, zaś wzięcie jakiegokolwiek eliksiru na uspokojenie nie wchodziło w grę – musiał mieć czysty umysł, żeby grać najlepiej, jak tylko potrafił.
– Będzie dobrze, stary – Ron poklepał go pokrzepiająco po plecach. Wierzył w swoje słowa bardzo mocno.
Harry chciałby wierzyć.
A jednak nie potrafił.
***
Śnieg skrzypiał pod ich nogami, prószył włosy, jednak nie wycofali się. Ślizgoni nie wyglądali na takich, którzy chcieliby się poddać. Harry zacisnął mocno szczękę, czując ból w stawach. Determinacja ogarniała go całego, zagłuszając w pełni zdenerwowanie.
Podali sobie z Draco ręce jako kapitanowie. Na gwizdek wzlecieli wysoko, jeszcze wyżej, o kilka stóp więcej od grających wraz z nimi. Wymienili się poważnymi spojrzeniami, które mogły znaczyć wszystko.
Jak przez mgłę docierały do Harry'ego słowa komentatora; tak bardzo skupił się na wyszukaniu wzrokiem znicza przy niesprzyjających warunkach pogodowych, że w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na mówiącego do niego Draco. Śnieg padał coraz gęściej, przez co szybko marzli, szczególnie na tej wysokości, tak daleko od ziemi oraz wydzielanego przez nią i innych ludzi ciepła.
– Nie masz szans!
Obrzucił Draco długim, nieodgadnionym spojrzeniem. Czyżby?
Rzucił się w dół niczym jastrząb polujący na zwierzynę. Leciał niemal pionowo w dół, z zawrotną prędkością zbliżając się do ziemi. Draco ruszył za nim w pogoń, jednak Błyskawica była szybsza od jego Nimbusa 2001. A może chodziło też o umiejętności, które Harry posiadł wyjątkowo naturalnie jak na osobę wychowaną wśród mugoli?
– Czyżby Harry Potter właśnie miał złapać znicz?! – dobiegł go podniecony, wzmocniony magicznie głos komentatora. Kibice wstrzymali oddechy, gdy Harry był około sześciu stóp nad ziemią.
A potem poderwał się gwałtownie, o cal mijając z bolesną śmiercią.
Wystrzelił w górę, żeby zataczać koła wokół boiska, wypatrując złotego błysku.
Nie widział, że obie drużyny wpatrywały się w niego z rozdziawionymi buziami, że Draco wylądował dość mocno na ziemi, przez co zaklął i wskoczył na nowo na miotłę, przyciskając do siebie prawą dłoń. Nie widział niczego, nie słyszał, nie myślał – skupił się całkowicie na jednym zadaniu, jakie w tej chwili miał: złapać złoty znicz.
Kiedy więc piłeczka wreszcie się ujawniła, schylił się maksymalnie, mrużąc oczy. Śnieg utrudniał zadanie, jednak Harry nie był z tych, którzy się poddają. Parł do przodu zawzięcie, czując za sobą ogon w postaci Draco. Obaj już tak czy inaczej wiedzieli, że to Harry dorwie się do złotego znicza. Nie było szans na inne zakończenie, chociaż piłeczka wykonywała gwałtowne zwroty w każdą stronę.
Po chwili Harry trzymał znicz wysoko nad głową, powoli opadając z nim w kierunku ziemi.
Mała wieczność minęła, gdy Gryfoni rzucili się na swojego szukającego, który kolejny raz zapewnił im zwycięstwo. Krzyki rozeszły się po boisku; krzyczeli także Puchoni oraz Krukoni, którzy jak zawsze kibicowali każdemu, byle nie Ślizgonom. Wtedy jednak do ich uszu wdarł się wzmocniony magicznie głos:
– Czyżby...? Niesłuchane! Nie uwierzycie, ale to prawda! Harry Potter złapał znicz, jednak to Slytherin wygrał! Przegonili Gryffindor o dziesięć punktów!
Śnieg powoli przestawał padać, jakby wyczuwając napiętą atmosferę i wycofując się dyskretnie. Wiatr zagwizdał ostatni raz wśród drzew Zakazanego Lasu. Cisza. Przez kilka długich chwil nikt nie był w stanie uwierzyć w tak dziwną wiadomość. Harry zmarszczył brwi, wodząc wzrokiem po tłumie, aż wreszcie spoczął na Draco. Malfoy również wyglądał na zaskoczonego.
Tym razem wrzask szczęścia wznieśli Ślizgoni. Harry skorzystał więc z okazji i wymknął się do szatni, oddawszy pani Hooch złoty znicz. Szedł szybko, wbijając spojrzenie w buty, zaś jego mina nie wyrażała nic; rzucił ostatnie, zdawkowe spojrzenie, po czym przyspieszył, podkurczając ramiona. Draco, wiwatując, w myślach usilnie starał się znaleźć powód takiego zachowania. Znał Harry'ego. Na pewno nie chodziło o przegraną.
Musiał się tego dowiedzieć. Nawet jeśli Harry nie miał zamiaru mówić.
***
Harry, już w szatach szkolnych, szedł zjeść. Koniec stycznia dawał się we znaki całemu zamkowi, więc w każdym kominku trzaskał ogień. Był sam, odcięty od przyjaciół, którzy wodzili za nim zmartwionymi spojrzeniami. Nie chciał im mówić, że Ginny, w przypływie radości, wyszeptała mu do ucha dwa słowa, których nie chciał słyszeć. Kto by zwrócił na to uwagę? Uśmiechnął się ponuro. Naprawdę liczył, że odpuściła.
Podniósł głowę. Obrazy szeptały między sobą, pokazując w stronę nieużywanej klasy. Nie byłby sobą, gdyby nie zbliżył się do drzwi, aby podsłuchać.
– ...a Ministerstwo upadło! Albusie, co masz zamiar zrobić? – oburzony głos należał do mężczyzny w sile wieku.
Zapadła cisza. Harry ostrożnie przyłożył ucho do drzwi, trzymając różdżkę w pogotowiu. Nie miał przy sobie ani peleryny, ani Mapy Huncwotów, co znacznie utrudniało zadanie.
– Wiem o tym. Wiem o wszystkim. Nie mogę jednak poinformować uczniów, że Lord Voldemort w każdej chwili może wejść do szkoły! – Harry już dawno nie słyszał Dumbledore'a tak wzburzonego. Przełknął. Czyli... Voldemort mógł zjawić się w Hogwarcie lada dzień? Jak to? Przecież miały odbyć się wybory! Prorok się rozpisywał na ten temat...
– Uspokójmy się i pomyślmy. – Aż mu się zrobiło ciepło na sercu, gdy usłyszał głos Lupina.
– Masz rację, pomyślmy – padł zjadliwy komentarz ze strony Snape'a. – Mamy na to mnóstwo czasu! – prychnął.
– Co proponujesz, Severusie? – Harry rozpoznał głos; to był Kingsley Shackelbolt.
Zapadła długa cisza.
– Jeśli dobrze rozumuję, Czarny Pan wezwie nas do siebie – Harry'emu nie umknęło „nas"; wiedział, o kim Snape mówił. Mógł mieć na myśli wyłącznie Draco. Zadrżał niezauważalnie. – Przygotujcie Pottera do bitwy.
– Bez zniszczenia... – Lupin zaczął mówić, jednak Snape wciął mu się bezpardonowo w słowo.
– Wiem. Już blisko. Jeszcze dziś porozmawiam z panem Malfoyem na temat jednej sprawy. Lupin, tobie zostawiam Pottera, aby znalazł wreszcie te cholerne horkruksy.
Harry usłyszał dźwięk przesuwania krzeseł. Nie wiedział, czy to był koniec rozmowy, jednak ulotnił się. Dopiero jedząc obiad zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie rozmawiali w sali, a nie gabinecie Dumbledore'a. I dlaczego, na Merlina, nie rzucili zaklęć wyciszających? Przecież mógł ich usłyszeć każdy!
Powoli jadł, patrząc w przestrzeń. Profesorowie w większości siedzieli przy stole – brakowało wyłącznie trójki, którą podsłuchał. Co to mogło oznaczać?
***
Nerwy szargały całym jego ciałem, gdy przechadzał się w tę i z powrotem po pokoju wspólnym Gryffindoru. Ron z Hermioną obserwowali go uważnie, zastanawiając się, co właściwie działo się z ich przyjacielem. Od paru miesięcy zachowywał się jak nie on, wymykał, milczał, unikał. Rozumieli, że Dumbledore mu dołożył aranżowanym małżeństwem z Ginny, zaś Voldemort nie próżnował, lecz, jakby nie spojrzeć, bywało z nim dużo gorzej. Co takiego zadecydowało o jego zachowaniu? Co im umknęło?
– Harry?
Spojrzał na Hermionę spod oka, myśląc nad czymś intensywnie.
– Harry – powiedziała łagodnie. – Dlaczego nie chcesz nam nic mówić?
Zatrzymał się, a potem uniósł brew. Usiadł w fotelu, po czym zapatrzył się w ogień płonący coraz słabiej w kominku. Wyciągnął przed siebie ręce, mrugając powoli, ociężale. Miał wrażenie, że znajduje się pod wodą, unosi zaraz pod taflą, a na nadgarstkach i kostkach zawieszono ciężary. Zatrząsł się z zimna, jednak nie ruszył. Nie odpowiedział również na pytanie przyjaciółki.
– Harry, proszę. Powiedz coś. Cokolwiek.
– Stary, martwimy się o ciebie – dorzucił Ron, popierając Hermionę.
Siedzieli bardzo blisko siebie, wciśnięci w oparcie kanapy; Ron kciukiem gładził dłoń Hermiony, gdy stykali się bez skrępowania ramionami. Harry spojrzał na nich, przekrzywiwszy głowę. Wpatrywali się w niego uważnie, cierpliwie, oczekując jakiegokolwiek odzewu z jego strony. Nie mógł ich tak po prostu zbyć. Zawsze byli dla niego. Westchnął, zamykając oczy i marszcząc brwi.
– Muszę... Muszę zajrzeć do jego głowy.
Ron nie wyglądał na kogoś, kto załapał, zaś Hermiona już otwierała usta, ale Harry ją wyprzedził:
– Zrobię to przy was. Obiecuję. Tylko ten raz. Bez tego... Bez tego błądzę po omacku – przyznał. – Muszę wiedzieć. Chcę wreszcie ułożyć te puzzle. – Spojrzał na Hermionę jak desperat. – Proszę.
Hermiona, wzdychając ciężko, pokiwała głową. Wiedziała, że skoro poprosił o pomoc, będzie musiała przygotować się na każdą ewentualność. Czy pomóc Harry'emu otrząsnąć się z transu, czy podać odpowiednie eliksiry. W ostateczności przelewituje go do skrzydła szpitalnego, gdzie zajmie się nim pani Pomfrey. Wymieniła jeszcze porozumiewawcze spojrzenie z Ronem, który ostatecznie zrozumiał, co przyjaciel miał zamiar zrobić; zerwał się z miejsca jak oparzony.
– Popieprzyło cię?! – krzyknął na cały głos.
Został obdarzony karcącym spojrzeniem Hermiony oraz gniewnym Harry'ego; nie byli sami.
– Muszę – wyszeptał Harry, starając się nie reagować na spojrzenia młodszych Gryfonów. – To jedyne wyjście, żeby go pokonać!
Ron westchnął. Machnął ręką, nie mając siły kłócić się z przyjacielem, który wreszcie zaczął znów im ufać.
Dlatego wymknęli się godzinę później pod peleryną-niewidką, kierując w stronę opuszczonej klasy, w której w zeszłym roku Firenzo nauczał wróżbiarstwa. Tam nikt nieproszony nie mógł im przeszkodzić, czego nie można było powiedzieć o pokoju wspólnym. Hermiona zabezpieczyła drzwi zaklęciami od środka, Ron przystanął na środku, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, zaś Harry usiadł na krześle i się skoncentrował. Już po chwili był w głowie Voldemorta.
Mugole. Obrzydliwi mugole. Gdzie jest Nagini? Ach, tak. Bezpieczna. Spotkanie. Ono musi zostać zorganizowane jeszcze dzisiaj. Nie teraz. Spojrzenie przenosi się na stolik przy fotelu, w którym zasiadał Voldemort. Księgi. Uśmiechnął się, niemal z czułością gładząc okładkę czarnomagicznych ksiąg swoją pajęczą dłonią. Wszystko gotowe. Ministerstwo jest moje. Wkrótce przyjdę po Hogwart. Dumbledore pożałuje za to, co robił.
Wyrwał się z wizji, dysząc ciężko. Powieki miał mocno zamknięte, a ręce trzęsły się. Ból z blizny promieniował na całą głowę; miał wrażenie, że zwymiotuje wszystko, co zdążył zjeść. Czuł na ramieniu ciepłą, małą dłoń Hermiony. Uniósł głowę i spojrzał w jej mocno zaniepokojone oczy.
– Wszystko w porządku?
Pokręcił powoli głową.
– Hermiono, co zniknęło z Departamentu Tajemnic?
– Już o tym rozmawialiśmy, Harry. To były jakieś wyjątkowo rzadkie rośliny, które...
Nie zdążyła dokończyć, bo Harry wybiegł z pomieszczenia, na szybko narzucając na siebie pelerynę-niewidkę. Miał nadzieję, że Draco jeszcze był w zamku, że Voldemort go nie wezwał. Teraz, gdy był tak blisko rozwiązania zagadki, nie mieli dużo czasu. Nie miał również szans, aby wyjaśnić wszystko Ronowi oraz Hermionie – mieli spore zaległości w informacjach. Przeczuwał również, iż nie zaakceptowaliby jego cichej współpracy z Draco.
Stanął przed ścianą prowadzącą do pokoju wspólnego Slytherinu i patrzył na nią. Zastanawiał się, jak powinien poinformować Draco o swoich odwiedzinach, skoro nie mógł tak po prostu wejść. Zadrżał; lochy nie były najcieplejsze. Mógł wysłać patronusa, jednak zbyt wiele osób znało jego formę. Przełknął.
Była jeszcze jedna możliwość.
Rozejrzał się po korytarzu, a potem, nie widząc alternatywy, udał w kierunku gabinetu Snape'a. Tylko on mógł zawołać Draco bez wzbudzania podejrzeń.
Zapukał do drzwi, a potem przekroczył próg, schowawszy pelerynę. Nie chciał dawać Snape'owi powodów do podejrzeń. Rozejrzał się po najwidoczniej pustej komnacie. Już miał się wycofać dyskretnie, gdy wpadł na kogoś. Serce na moment stanęło, a potem zaczęło bić mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Odwrócił się na pięcie, przygotowując psychicznie spotkanie ze wściekłym Snape'em.
Otworzył szerzej oczy, gdy okazało się, że wpadł na Draco. Snape stał krok za nim.
– Co tu robisz, Potter? – zapytał Snape, mrużąc oczy. Nie przypominał mężczyzny, który obiecał mu pomóc.
– J-ja... – wydukał Harry.
Snape jednak nie dał mu dokończyć; wepchnął obu uczniów do środka i zatrzasnął drzwi, jednocześnie rzucając na nie mnóstwo zaklęć zabezpieczających. Bez słowa przeszedł do biurka. Harry i Draco jakby wrośli w ziemię, nie bardzo wiedząc, jak powinni się zachować w tejże sytuacji. Dopiero kiedy mężczyzna usiadł za biurkiem, spojrzał na obu badawczo.
– Potter, ty pierwszy.
Harry wziął głęboki oddech.
– To nie eliksiry, nie jakieś rzadkie rośliny. To księgi. Czarnomagiczne księgi, które, zakładam, ciężko dostać nawet w bibliotece starych rodów – wyrzucił z siebie szybko. – Pamiętam kilka tytułów, jeśli to coś pomoże.
Snape od razu wpadł w tryb szpiega jasnej strony, zapamiętując każde słowo.
– Czarnomagiczne rytuały, Magia użytkowa na magicznych stworzeniach i... zaraz... Cykl księżycowy i jego uroki.
– Jesteś pewien? – zapytał Snape poważnie.
– Tak.
– Idź już, Potter – rzucił na koniec Snape. – Muszę...
– Wiem. Wezwanie – odpowiedział Harry, dopiero po chwili orientując się, co wyszło z jego ust.
Zapadła niezręczna cisza. Snape przyglądał mu się badawczo, nie pokazując emocji, zaś Draco wyglądał, jakby się pochorował; stał jednak prosto, walcząc ze strachem. Harry miał ochotę dotknąć go choć przelotnie, dodać mu w jakiś sposób otuchy, lecz nie potrafił.
***
– Pan prosił, żeby przekazać, że poszedł do Czarnego Pana. – Harry spojrzał na węża, po czym wyjrzał za okno. Patrzył w niebo, marszcząc brwi; niezbity dowód jego zmartwienia. Martwił się w tym momencie o Draco bardziej, niż kiedykolwiek o własne życie. Zwłaszcza po ich spotkaniu w komnatach Snape'a, wyjawieniu tego, co zostało skradzione. Voldemort mógł się o tym dowiedzieć. Harry wolał nie wyobrażać sobie konsekwencji.
Podniósł węża, a potem pogładził go po obłym łbie.
– Wiem o tym. Widziałem się z nim – odparł, myślami będąc daleko.
***
|| Drogi Czytelniku, właśnie przeczytałeś dwudziesty pierwszy rozdział! Dziękuję, że wciąż jesteś ze mną. Mam nadzieję, że fanfiction trzyma poziom i z każdym rozdziałem wkręcasz się coraz bardziej, bowiem rozdziałów coraz mniej, a tajemnic więcej. Zdradzę, iż zaplanowałam całe trzydzieści trzy rozdziały. Koniec jest bliski...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro