"Zaczynam od nowa"
-Witaj w Los Angeles! -Zawołała radośnie ciocia a świat mi zawirował.
Taki natłok wszystkiego: światło, rodzina, światło, radość, światło, życie.. Nowe życie.
-Ojeeeej. Przepraszam bardzo za taki nagły przyjazd. Postaram się szybko udomowić i znaleźć sobie zajęcie, żeby nie być dla cioci ciężarem. -Ciocia przytuliła mnie serdecznie.
-Nie martw się o to. Możesz zostać ile chcesz. Jesteśmy rodziną, a ja mieszkam tu sama. Będzie mi znacznie raźniej! Wejdź, wejdź. Zapewne jesteś zmęczona. Zrobię ci herbatkę.
Weszłyśmy z moimi rzeczami do środka. Dom był po prostu oszałamiający. Biała marmurowa podłoga, ciemne drewniane schody na piętro. Na parterze znajdował się też bardzo jasny salon którego jedna ściana była jedną wielką szybą z widokiem na miasto. Na jej środku znajdowały się drzwi z widokiem na taras (a może ogromny balkon?) z basenem wokół którego rosło kilka palm. Za poręczą tarasu ciągnęło się jakby urwisko. Kilkanaście metrów w dół. Tam znajdował się szereg innych równie nowoczesnych mieszkań.
-Herbatka gotowa! -Krzyknęła ciocia z kuchni, przerywając mi wpatrywanie się w cudowne widoki. Wróciłam do środka, do salonu i usiadłam na fotelu. Nastała niezręczna cisza. Żadna z nas nie wiedziała jak ugryźć temat.
-Co zamierzasz? -Spytała w końcu ciocia Joyce.
-Najpierw znaleźć pracę. Jak już troszkę zarobię, chcę wynająć sobie małe mieszkanie i pójść na studia.
-Studia?? Poważnie mówisz? Nie spodziewałam się, że jeszcze cię będą studia interesowały.
-Chciałabym się dostać na UCLA Department of psychology (uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles - wydział psychologii). Wierzę, że dam radę.
-Ohh! Psychologia? Cały tata. -Na wzmiankę o ojcu coś uderzyło moje serduszko. Daaawno nikt o nim nie wspominał. W sumie często zapominam że istnieje coś takiego jak rodzice. Joy jest siostrą mojego taty. Była..
-Na prawdę? W sumie nie wiedziałam.
-Kevin nic ci nie powiedział?
Kevin.. Mój starszy brat.. Pewnie teraz się o mnie zamartwia. -Pomyślałam. Zaczęły mi się przypominać chwile spędzone z nim. To jak mi pomagał po utracie rodziców. To jak mnie wspierał. Przypomniała mi się tez sytuacja, kiedy po raz pierwszy Joker przyszedł do mojego mieszkania, a Kevin wparował mi do mieszkania. Kiedy odkrył, że nikogo w nim nie ma powiedział: "Nie chciałbym żebyś cierpiała przez pierwszego lepszego palanta. zawsze będziesz moją młodszą siostrzyczką." To takie kochane. Nie powinnam mu tego robić. Powinnam zadzwonić.
-Alice? -Ciocia przywołała mnie z powrotem do rzeczywistości.
-Przepraszam. Zamyśliłam się. -Powiedziałam szybko. -Nie, nie mówił mi. Prawdę mówiąc prawie nic nie wiem o rodzicach. Z Kevinem dawno nie miałam kontaktu.
-Dlaczego tak? -Spytała Joyce, po czym podniosła filiżankę z herbatą do ust. Poszłam w jej ślady.
-Jakby to powiedzieć. Był trochę nadopiekuńczy, a ja znalazłam sobie faceta.. Który okazał się nie być mi pisany..
-Ale już nie jesteście razem? Wie, że tu jesteś? Zabraniał ci się widywać z bratem? -Dociekała.
-Nie. Nie i nie. I wolałabym, żeby nie wiedział. Nie czułabym się z tym bezpiecznie.
-Alice.. Czy on cię bił? -Spytała z powagą Joy.
-Nie. Ale.. Nie chcę o tym rozmawiać.. Po prostu nie był on dla mnie odpowiedni. Dla nikogo by nie był. Był.. specyficzny.. -Wyjąkałam, chcąc za wszelką cenę uciec od tematu.
-Jesteśmy rodziną. Dzieli nas wiekowo różnica zaledwie 7 lat. Możesz mnie traktować jak przyjaciółkę. Nie będę cię krytykować. -Oznajmiła. -Do tego, chciałabym żebyś została u mnie chociaż do ukończenia studiów. Poszukaj sobie pracy, ale mieszkania w LA nie są tanie, a moje jest na tyle duże, że się tu obie pomieścimy. Przyda mi się ktoś do towarzystwa.
Chcę to zrobić, też ze względu na twojego tatę.. Bardzo Cię kochał i na pewno gdyby tylko mógł, to chciał by cię wspierać. Chociaż tak mogę mu pomóc.
Łzy napłynęły mi do oczu kiedy to usłyszałam. W życiu nie słyszałam czegoś takiego. Wstałam i przytuliłam ciocię Joyce. Ona odwzajemniła uścisk i powiedziała coś w stylu "będzie dobrze".
Kiedy się już uspokoiłam, postanowiłam opowiedzieć jej, jako pierwszej osobie, całą moją historię. Pominęłam kilka rzeczy, ale opowiedziałam niemal wszystko. Łącznie z tłumaczeniem skąd wzięły się szramy na moich żebrach. Była przerażona. Nie dziwię się. Obiecała mnie wspierać.
Na razie wszystko się zapowiada bardzo dobrze. Po naszej rozmowie Joy poszła do kuchni i wyciągnęła z zamrażarki lody. Ja w międzyczasie przyglądałam się dużemu obrazowi wiszącemu na ścianie. Sięgnęłam po filiżankę, wciąż wpatrzona w pewien punkt. Nagle poczułam ostre drapnięcie wzdłuż mojej dłoni, a tuż po tym trzask filiżanki. Z przerażeniem spojrzałam w stronę mojej wyciągniętej dłoni i dostrzegłam tuż przed nią, dużego czarnego kota. Patrzył na mnie swoimi zielonymi ślepiami. W ostatniej sekundzie złapałam spodek od filiżanki, który ju był spychany ze stołu przez zwierze. Kot syknął na mnie.
-Hades! -Ryknęła Joyce wbiegając do salonu z dwoma miseczkami z lodami. -Poszedł mi stąd! Ale już!
Kot położył uszy w geście pokory i wycofał się ze stołu, a gdy ciotka tupnęła nogą, zerwał się i wybiegł z salonu.
-Wybacz mu. To kot z charakterem. To Maine Coon. Słyszałaś o tej rasie? -Spytała i położyła miseczki na stole, po czym poszła po ręcznik, a ja zaczęłam zbierać potłuczoną filiżankę.
-Widziałam je tylko na zdjęciach. Nie są aż tak popularne. Do tego do tej pory nie interesowałam się zbytnio zwierzakami. Nie było na to czasu. -Odpowiedziałam, kiedy już wróciła. -Daj. Ja pościeram.
-Nie trzeba kochana. Dam sobie radę. Za chwilkę pokażę ci pokój który dla ciebie przygotowałam.
I tak też się stało. Porozmawiałyśmy jeszcze chwilkę jedząc lody, po czym wzięłyśmy moje rzeczy na piętro. Kiedy Joy otwarła drzwi do pokoju, moim oczom ukazał się śliczny utrzymany w stylu tzw. "sailor". Był to pokój o białych ścianach. Podłoga wyłożona była jasno brązowym parkietem, a na środku pokoju leżał biały dywan z granatową łódką. Zasłony w oknie były w szerokie granatowo-białe pasy, aktualnie były przywiązane czerwonymi wstążkami po bokach, aby więcej światła wpadało do pokoju. Tuż obok okna postawiona była jakaś spora roślinka pełna malutkich zielonych listków. Wsadzona była do czerwonej doniczki, z namalowaną białą kotwicą. Na drewnianym łóżku leżała biała pościel, przykryta czerwoną narzutą bądź kocem. Nad nim powieszony był drewniany ster statku. Na stoliku nocnym stała granatowa lampka oraz niewielka łódka. Na wprost łóżka, po drugiej stronie pokoju, stała śliczna toaletka z dużym lustrem. Widać było, że jest dużo starsza niż pozostałe przedmioty w pomieszczeniu. Bokami była wyrzeźbiona w styl, typowy dla rokoko. Tuż obok toaletki, stała duża skrzynia, a po jej drugiej stronie, duża biała szafa na ubrania. Na wprost okna rozciągała się spora kanapa, a zaraz za nią na ścianie, powieszone były półki na książki. Okno jak się później okazało, swoje spore rozmiary zawdzięczało temu, że jest ono wyjściem na balkon.
Ciotka Joyce zostawiła mnie samą, abym mogła w spokoju się rozpakować i odpocząć chwilkę.
Tak też zrobiłam. Rozsunęłam walizkę i zaczęłam rozkładać swoje rzeczy po szafie. W połowie przerwałam, dostrzegając pomarańczowe niebo za oknem. Otwarłam drzwi balkonowe i boso wyszłam na przyjemnie nagrzane płytki, którymi pokryty był balkon. Oparłam się o balustradę i wpatrzyłam oczy w słonce zachodzące tuż nad horyzontem. Zamyśliłam się na dłuższą chwilę.
Z zamyślenia wyrwał mnie jakiś cichy dźwięk, dobiegający z pokoju. Oderwałam więc oczy z horyzontu i zajrzałam do niego. Na środku dywanu, siedział ów czarny kot, którego udało mi się wcześniej spotkać.
-I co? Przyszedłeś przeprosić? -Zaśmiałam się i usiadłam na łóżku. Kot poszedł w moje ślady. Oh, jak bardzo on tutaj nie pasował. Jego krucza czerń i zielone oczy, mocno kontrastowały z pokojem.
-Chyba oboje tu nie pasujemy. Może mamy coś wspólnego. -Dodałam i niepewnie wyciągnęłam podrapaną dłoń w stronę kota, aby sprawdzić czy da się pogłaskać. Chyba nie miał nic przeciwko, bo dał się pogłaskać. W pewnym momencie polizał nawet owo zadrapanie.
-Wiesz, zdajesz się być całkiem mądrym kocurem. -Dodałam, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie mówię do zwierzęcia. No cóż. Zdarza się. Niektóre rzeczy bezpieczniej jest wyjawiać jedynie kotu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro