Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2


- Jeśli chcesz, możesz skorzystać z mojego - podałam mu telefon, próbując ochronić go przed padającym wciąż deszczem. Swoja drogą padało coraz mocniej i miałam tego dosyć. Może w innych okolicznościach posikałabym się z radości na to spotkanie, jednak... Znów spojrzałam na swój samochód. Dlaczego zawsze mnie coś spotyka? Dlaczego nie spotkaliśmy się na jakimś koncercie? Ja poprosiłabym o zdjęcie i autograf, on by mi go dał, wspominałabym ten moment do końca życia. No cóż. Dzisiejszą noc tez będę długo wspominać.

- Uważasz, że znam na pamięć swoją książkę telefoniczną?
- Możesz nie być taki opryskliwy?
- A ty mogłaś? Z resztą nieważne. Jestem zbyt daleko od domu i zbyt blisko od omdlenia.

Miał rację, bez sensu było nadal się kłócić. Stanęliśmy w martwym punkcie a sytuacja pogarszała się z każdą kolejną chwilą. Jutro na pewno będę miała katar.

- Posłuchaj, może po prostu zostaw mi kontakt do siebie i jutro omówimy szczegóły. W końcu wiem kim jesteś i mam nadzieję, że nie wymigasz się od odpowiedzialności. Jest strasznie zimno i mokro, nie chcę tu stać przez resztę nocy - zaproponowałam, trzęsąc się już nieco i z nerwów i z zimna.
- Zapisz sobie mój numer - zaczął dyktować kolejne cyferki, które wpisałam do telefonu. Nazwa kontaktu. No cóż, to wygląda na prawdę niedorzecznie ale jednak się dzieje. JACKSON. Zapisz kontakt.
- W takim razie oczekuj jutro mojego telefonu.

Udało nam się zjechać możliwie najdalej od ulicy i oboje po zamknięciu samochodów, rozeszliśmy się. To znaczy ja poszłam w swoją stronę. On został na miejscu. No tak, nie miał telefonu.

- Wezwać ci taksówkę? - spytałam, bo pomimo nerwów miałam jeszcze ludzkie odruchy.
- A ty? Idziesz na piechotę?
- Tak się składa, że mieszkam w tym domu- wskazałam palcem na oddaloną o kilkadziesiąt metrów bramę wjazdową. Znalazłam numer w internecie i już po chwili słyszałam w głośniku sygnał połączenia. Niestety, nie wszystko poszło tak, jak byśmy tego chcieli. Jak to zwykle w życiu bywa. Najbliższa taksówka mogła zjawić się dopiero za godzinę.
- Spokojnie, zaczekam. Dzięki za pomoc i jeszcze raz przepraszam za stłuczkę.
Nie odpowiedziałam, po prostu poszłam przed siebie. Nerwy  trochę odpuszczały. W końcu co mi da rzucanie się na kogoś z pięściami? Już i tak mleko się wylało. Słynny Michael uderzył we mnie swoim BMW. Przecież nikt mi nie uwierzy...

Otwierałam drzwi wejściowe do domu, kiedy usłyszałam huk. No tak. Rzadko, ale jednak. Zaczynało grzmieć i wiedziałam, że to dopiero początek. Burze tutaj trwały wyjątkowo długo i były na prawdę spektakularne. Nacisnęłam klamkę, ale nie wiedzieć czemu odwróciłam wzrok w stronę ulicy. Godzina. Cała godzina w deszczu. Część mnie mówiła NIE, część mnie mówiła TAK i jak zwykle obie te części zaczęły się ze sobą kłócić. Chrzanić to, przecież nie jestem bez serca. Zbiegłam ze schodów i wyjrzałam zza bramy. Wciąż tam stał. Okej, może będę miała za to naliczony dobry uczynek w niebie.

- Chodź - tylko tyle wymyśliłam przez tę krótką drogę.
- Nie musisz robić sobie kłopotu. Zaczekam.
- Chodź. Zaczyna się burza. Może i jesteś gwiazdą, ale wy chyba też chorujecie?
- Bardzo śmieszne. Wracaj do domu. Zostanę tutaj.
Mimo że uwielbiałam jego muzykę, to on sam zaczynał coraz bardziej mnie wkurzać. Zachowywał się jak dziecko.
- Słuchaj, nie po to tu wracałam, żebyś stroił fochy. Mam w nosie co myślisz i to, że się wywyższasz, ale nie chce cię mieć na sumieniu mimo, że to ty tu jesteś wszystkiemu winien.
- Pewnie deszcz i burza to tez moja sprawka? - nie mogłam dłużej, zacisnęłam mocno zęby, żeby nie powiedzieć czegoś za dużo. Przymknęłam na moment oczy i zaczęłam liczyć do dziesięciu - Dobrze już, chodźmy - w końcu zmiękł. Szliśmy bez słowa, bo o czym niby mielibyśmy rozmawiać?

Poczułam ogromną ulgę, kiedy weszłam do domu, zostawiając z drzwiami szalejącą burzę.

O dziwo domyślił się, że musi zdjąć buty. Większość moich gości zazwyczaj miała to w nosie. Z niewielkiego korytarza weszliśmy do kuchni połączonej z jadalnią. Zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc w tym domu. Byłam mokra do szpiku kości, więc od razu postanowiłam się przebrać. Zostawiłam go tak, jak stał. W sypialni szybko wskoczyłam w dresy i rozciągniętą koszulkę z napisem CALIFORNIA. Moja ulubiona. Kiedy kończyłam się przebierać doszło do mnie, że on jest dokładnie w tym samym stanie. Pracowałam w fundacji i to nauczyło mnie radzić sobie w każdej sytuacji. Bo z KAŻDEJ sytuacji było jakieś wyjście.

- Trzymaj - podałam mu rzeczy złożone w równiutką kostkę. Pedantka.
- Co to?
- Ubranie. Włóż je - widziałam jego wzrok i zdezorientowany wyraz twarzy - przecież ociekasz wodą. Te drzwi prowadzą do łazienki - sama go tam wepchnęłam. Dziwne, ale nie kłócił się.

Kiedy miałam już go z głowy, wpadłam na pomysł wypicia czegoś ciepłego. Niech to będzie kakao. Zabrałam się do roboty i kiedy wlewałam mleko do kubków, po prostu się zawiesiłam. Po mojej twarzy przeszedł uśmiech. Nie, nie. To na pewno się nie dzieje. Przecież tu nic nie ma sensu. Jutro rano wstanę i wszystko okaże się głupim snem. Jeśli tak, to po jaką cholerę mi dwa kubki?
Odniosłam je do salonu. Usiadłam na sofie, wpatrując się w wyłączony telewizor. Więc powoli, od początku...Czy ta stłuczka na prawdę miała miejsce?
I tyle po moich przemyśleniach. Zerwałam się, jak tylko usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam wzrok w kierunku drzwi do salonu. Okej, to nie był Michael Jackson.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro