Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1


Victoria

- Vicky, czy mogłabys jeszcze przejrzeć dokumenty związane z wycieczką?
Szczerze, padałam już ze zmęczenia. Uniosłam głowę znad biurka zawalonego papierami. Lisa też wyglądała na wykończoną. Miała wyraźnie podkrążone oczy, a w nich brak chęci do życia. Znajome.

- Jasne, skończę tylko zestawienie w Excelu z danymi dzieci i będę mogła zabrac się za wycieczkę. Poza tym, wszystko juz gotowe?
- Mam nadzieję, że wszystko. Jeśli coś pominęłysmy, będzie trzeba zaimprowizować już na miejscu.
- A bo to pierwszy raz? - zaśmiałyśmy się w tym samym momencie, po czym znowu zostałam sama w pokoju.

Praca w fundacji to nie łatwa sprawa, za to efekty potrafią wiele wynagrodzić. Szykowaliśmy wycieczkę dla dzieciaków z biednych rodzin. Udało się dość szybko zebrac pieniądze, więc wszystko dzieje się na wariackich papierach. Pogoda niebawem ma się pogorszyć a szkoda, by dzieci zwiedzały w deszczu. Praca do późna jakoś weszła mi już w krew, czasem nawet nie zwracałam uwagi na zmęczenie. Dom służył mi tylko do tego by wziąć kąpiel i zasnąć. Poświęcałam się pracy w ponad stu procentach ale ani razu nie żałowałam. To było chyba moje powołanie.

Było już po dwudziestej, kiedy postanowiłam zaparzyć sobie jeszcze jedną małą kawkę. Niestety jak zawsze, ekspres odmówił współpracy. Norma. Walnęłam w niego pięścią, aż zabolało i dokładnie w tej samej chwili zaczął mielić kawę. Zawsze działało.
Już po chwili w pokoju uniósł się zapach aromatycznej kawusi prosto z promocji. Usiadłam ponownie na krześle i zaczęłam przeglądać dokumenty. Było tego trochę. Dzięki zbiórce mogliśmy podarować radość ponad dwudziestu dzieciom z Kaliforni i okolic.
Nie każdemu się tu przelewało. Doskonale znałam biedę, bo z biedy uciekłam właśnie tutaj, do nowego życia, do obcego świata. Dlatego tak bardzo cieszyłam się z tej pracy i ogromnie ją lubiłam. W domu nikt na mnie nie czekał, więc nigdy się nie śpieszyłam. Bo do czego, do pustych ścian?

Po ponad dwóch godzinach zamknęłam ogromny zielony segregator z dokumentami. Gotowe. Lisa już dawno wyszła i jak przypuszczałam, zostałam sama. Sprawdzając kilka razy drzwi i okna opuściłam budynek, w którym fundacja miała swoją siedzibę.

Na parkingu stał tylko mój chevrolet. Całkiem nowy nabytek, który błyszczał nawet pod osłoną nocy. Moje małe dziecko, moje oczko w głowie. Wsiadłam delikatnie zamykając drzwi. Pora do domu.

Droga była praktycznie pusta, więc jechało się całkiem przyjemnie. Do domu miałam kawałek. Dzięki mojej babuni mogłam mieszkać na obrzeżach miasta, przepisała na mnie swój dom przed swoją śmiercią. Swoimi siłami odremontowałam budynek i wiem, że za nic nie zamienię go na inne miejsce. Przypomina mi o babci i o tym, jak bardzo mnie kochała.

Widziałam już z daleka moją bramę wjazdową, więc zaczęłam zwalniać. Od wjazdu dzielio mnie jakieś dwieście metrów, może mniej. Spiewałam pod nosem jakąś radiową piosenkę, kiedy nagle...Na Boga!

Moja głowa odbiła się od kierownicy i w sumie tyle pamiętam z całego zajścia. Na początku nie wiedziałam co się stało. Huk, uderzenie, krew na mojej dłoni, którą załapałam się za głowę. Po kilku dłuższych chwilach dotarło do mnie, że ktoś...ktoś uderzył mi w samochód!
Co by się nie działo, mój samochód był tu najważniejszy. To prawie nowe auto! Zrobiłam nim kilka tysięcy kilometrów! Wiedziałam jedno, ten, kto we mnie wjechał, po prostu tego nie przeżyje!

Wypadłam z tego auta jak nawiedzona z zamiarem morderstwa. No tak. Czarne BMW w moim bagazniku. Na prędce obejrzałam wgniecenie. Cały tył do wymiany. Na całe szczęście nie wypruło mi poduszek w środku. Oho ho... za to szanowne BMW pogniotło się od przodu jak papierowa zabaweczka. Ani troche mi nie było żal tego durnia. Mimo, że zdawałam sobie sprawę z tego, że mojego chevroleta da się wyklepać, to byłam totalnie wściekła i miałam ochotę zabijać. Zacisnęłam pięść i czekałam, aż kretyn wyjdzie ze swojego auta, jednak trochę to trwało. Podeszłam bliżej, miał odsuniętą szybę.
- Wyłaź pan! Ślepy jesteś czy co?? Na prostej drodze wpieprzyć się komuś w dupę? Patrz co narobiłeś idioto! - krzyczałam wskazując palcem na moje auto. W końcu drzwi się otworzyły, wysiadł - Ty masz ze sobą jakiś problem? Myślisz, że tak to zostawię? Rozpieprzyłeś mi auto, więc ja rozpieprzę ci gębę! Czaisz? Zdejmuj kaptur ze łba, miejmy to już za sobą!
- Ogromnie  przepraszam, ale
- Jakie ale ziomek?? Widzisz to? Spałeś za tą kierownicą? A może jesteś pijany? A może odpisywałeś na wiadomości w telefonie? Okej, nieważne, to już mnie nie uzdrowi. Zniszczyłeś mi samochód i musisz za to odpowiedzieć!
- Ja to rozumiem, niech pani zaczeka, ja tylko zadzwonię
- Gdzie? Gdzie ty chcesz dzwonić człowieku? - nie panowałam nad sobą ale nie przeszkadzało mi to. Gość wyjął telefon z kieszeni i faktycznie zaczął do kogoś dzwonić. No nie... Tego było za wiele. Podeszłam i wyrwałam mu ten telefon z dłoni - Najpierw ze mną będziesz rozmawiał, potem sobie dzwoń nawet do samego prezydenta!

Typ zachowywał się co najmniej dziwnie. Było późno a aj musiałam stać na ulicy i rozmawiać z jakimś dziwolągiem. W dodatku zaczęło padać i to siarczyście padać ! Miałam dość.
- Zapomniałeś języka w gębie? - zero reakcji - Okej, mam dość. dzwonię na policję
- Nie, proszę ! Zapłacę za wszystko. Załatwmy to między sobą - w końcu przemówił - zwrócę równowartość pani samochodu.
- To jakieś żarty?
- Nie, za chwilę wszystko załatwimy, tylko proszę oddać mi telefon
Podeszłam do niego i wcisnęłam ten telefon w jego rękę.
- Cholera, wyłączył się. Zaraz coś wymyślę.

To wszystko zaczęło być coraz bardziej pokręcone. Typ w kapturze wjeżdża we mnie na prostej ulicy, nie chce policji i deklaruje zwrot kasy za moje auto. Przecież on w każdej chwili może nawiać, a ja nawet nie wiem jak ma na imię i jak wygląda!
- Jeszcze jedno - znów do niego podeszłam i szarpnęłam za kaptur, ściągając go z jego głowy - muszę wie

CO TU SIĘ DZIEJE

NIE

TO NIEMOŻLIWE

RACZEJ MAŁO PRAWDOPODOBNE

- To już teraz rozumiesz dlaczego go nie zdjąłem? I w ogóle kto ci pozwolił? - wybiło mnie z butów.
- Słucham?!
- Okej, wjechałem w twoje auto, a ty nie dość że zachowujesz się jak najbardziej rozkapryszona baba na tej planecie i jesteś niemiła, to naruszasz moją prywatność!
- Momencik
- Momencik? Nie widzisz, że nie zrobiłem tego celowo? Szkoda, że jeszcze nie dałaś mi w zęby!

Gdybyś wiedział, że miałam taki zamiar...

Tę datę zapamiętam do końca życia. 12.07.2004 - Michael Jackson rozwala moje auto, a wokół pada deszcz.

------------------------------------------------------

hejka w czymś nowym.

Odnośnie poprzedniej książki - brakuje zakończenia wiem, ale dziś dopiero zebrałam się zas do życia i będzie!

Jesli ktoś miałby chęć zrobić okładkę do tego ff to będzie mi mega miło <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro