Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

osiemnasta czternaście


2020

         godzina osiemnasta czternaście

         Zmarznięte dłonie spoczywają na kamiennym murku, w starej, obskurnej uliczce, gdzieś w centrum starego miasta, pachnącej alkoholem i melancholią; uliczce pamiętającą pierwsze pocałunki szkolnych kochanków w akompaniamencie kłótni zrujnowanego małżeństwa z okna naprzeciwko. Wierci się na nim, jak jedenastolatka i rozgląda niecierpliwie, w poszukiwaniu dźwięku głosu, który słyszy tak rzadko, a tak często sprawia zaparcie tchu w jej piersiach, jakby słuchała najpiękniejszego utworu klawiszowego – jakby jej każde pojedyncze słowo było oddzielnym tonem, niby chaotycznym, rozrzuconym w atmosferze, ale jednak postawione przy reszcie zdania (półdźwięków) tworzyło absolutnie ogrzewającą skołatane serce melodię. Wie, że nie zasługuje na nią – na ten istny dar z nieba z brązowymi włosami, personifikację złamanej życiem niebiańskości, zagubionej pośród zamaskowanego społeczeństwa, spisującego się na medal w fałszywie obranych rolach. Mimo to, siedzi na murku od dziesięciu minut i boi się zajrzeć w telefon, obawiając się wiadomości, którą może ujrzeć. Nie chce zalać się łzami przy staruszce z drugiego piętra, zerkającej na nią z balkonu (jeszcze pięć minut, a przegoni ją z osiedla), nie chce rozczarowana wrzasnąć (wróżka z parteru nie potrafiłaby przywrócić poprzedniej energii) i wyrwać sobie pukli włosów (fryzjer z drugiej klatki nie lubił pracować na rzadkich włosach), nie chce dodawać kolejnej nutki goryczy miejscu, które już przeżyło wiele kłótni szkolnych kochanków w akompaniamencie jęków zrujnowanego małżeństwa.

         Woli poczekać jeszcze kilka ulotnych chwil, skąpana w delikatnym świetle zepsutej latarni i wyobrażać sobie chwilę spotkania dwóch dziewczyn, skrywających przed sobą tą samą tajemnicę – o pożartych czerwonych motylach na śniadanie i nigdy nie wysłanych listach do tej drugiej. Woli poczekać, aż telefon jej się rozładuje (a ma osiemdziesiąt procent), by nie musieć zerkać w te cholerne wiadomości (i znów nie przyglądać się jej zdjęciu profilowemu przez pięć minut) – jeśli nie znalazłaby (nie)oczekiwanej wiadomości, zapewne skończyłaby maniakalnie czytając poprzednie rozmowy, nie mogąc się doczekać, aż porozmawiają na podobnych płaszczyznach pod kocem z gwiazd, leżąc na trawiastej podłodze i trzymając się w młodzieńczych ramionach, zakręcając wokół palców kosmyki jedwabnych włosów, niby te Roszpunki. Pragnie powiedzieć jej wprost, jak bardzo jej na niej zależy, a nie chować się pod stertą niedomówień, owinięta w kilka bawełnianych koców. Pragnie ucałować truskawkowe usta, jakby przy tym oddając całe swoje życie, a potem wrócić do filozoficznych przemyśleń, znajdując kolejną nieoczywistą konstelację, które tylko oczy ukochanej dostrzegały, a te jej potrzebowały chwili, by odnaleźć ją na nieboskłonie.

         Serce przyspiesza swojego zauroczonego bicia, gdy słyszy jakieś pośpieszne kroki – niestety szybko dostaje cios prosto w sam jego środek, zauważając, że to nie jej oczekiwana, a kobieta śpiesząca na tarota. Wróżka wciąga ją pośpiesznie do mieszkania i zamyka drzwi na cztery spusty, zakrywa okna fioletowymi firankami i gasi światło. Staruszka z balkonu dalej nic nie krzyczy, a fryzjer żegna się z umówionym klientem dłuższym objęciem, a potem nienazwanym spojrzeniem przyglądają się sobie przez dosłownie ułamek sekundy.

         Sebastian z okna naprzeciw pomyśli, że to zwykła para przyjaciół.
         Zakochana dusza dostrzeże nić namiętności pomiędzy tymi gestami.

         W końcu ma dość. Zeskakuje z murku obleganego przez miastową hołotę i wybiega z uliczki, naciągając pożyczony od ojca kawowy płaszcz, w którym dosłownie się topi (na szczęście nauczyła się pływać w zeszłe wakacje). Jej obdarte martensy spotykają się z kamieniami, przez co wywraca się na twarz – na szczęście miły klient w ostatniej chwili łapie ją za ramię i podnosi delikatnie do góry, ale skompromitowana nie potrafi wydać z siebie żadnego dziękczynnego dźwięku. Gdy nieznajomy odchodzi, wyciąga telefon i sprawdza godzinę.

         Osiemnasta siedemnaście.

         Palce wędrują do ikonki komunikatora, akurat przychodzi powiadomienie – jestem!

         I gdy odwraca się przez ramię, i gdy widzi ją pierwszy raz, ma wrażenie, że zaraz się obudzi.
         Więc chwyta ją w ramiona, by otworzyć oczy już przy niej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro