Rozdział 17
Złe rozstanie zabiera wszystkie wspomnienia pozostawiając wrogość i nienawiść. Dobre zakończenie pozwala pamiętać wszystkie piękne chwile, wszystkie szczęśliwe momenty, ale nie pozwala zapomnieć, potęgując ból tęsknoty. Nienawiść niszczy marzenia, tęsknota pozostawia je przy życiu dając im nadzieję. Ja nie potrafię zapomnieć, nie potrafię wyrzucić wszystkich wspomnień, ale chyba też nie potrafię z nimi żyć. Wczorajszy szczęśliwy dzień został zabrany, a teraźniejszość staje się dla mnie już po prostu nieznośna.
Siedziałem na tylnym siedzeniu w limuzynie, wyczekując Michelle z Evą, które powinny zaraz być. Dzisiejsza poranna kłótnia z Lisą strasznie źle wpłynęła na moje samopoczucie. Zauważyła rozcięcie na mojej dłoni, które było spowodowane wczorajszą bójką z Emilio. Nie chcąc jej okłamywać powiedziałem po prostu prawdę, która najwyraźniej zabolała ją bardziej niż mogłem sobie wyobrazić. Miałem już dość ciągłych awantur, krzyków – gdyż normalna rozmowa ostatnio była chyba niemożliwa. Tak bardzo byłem pogrążony w własnych myślach, że nawet nie zauważyłem kiedy Michelle z Evą pojawiły się przy limuzynie. Szybko wypadłem z auta wpuszczając je do środka. Złożyłem na policzku Michelle delikatny pocałunek na powitanie, który chyba lekko zbił ją z tropu, gdyż oblała się delikatnym rumieńcem.
- Michael, bardzo Cię boli? – spytała Eva gdy pojazd ruszył już w kierunku cmentarza. Również zauważyła niewielką ranę na kostkach na mojej dłoni. Uniosłem lekko kąciki ust i odparłem:
- Nie, nie boli – pogłaskałem ją po policzku – Co wy na to, aby zrobić dzisiaj pizze? – spojrzałem w stronę kobiety uśmiechając się zadziornie.
- Uwielbiam pizzę! – dziewczynka zaklaskała w dłonie.
- Chcesz nasz wszystkich otruć? – oczywiście gdyby Michelle nie rzuciła w moją stronę jakiejś docinki, nie byłaby sobą – Wiesz w ogóle jak to się robi? – zaśmiała się.
- Nikt nie robi lepszej pizzy ode mnie – zmierzyłem ją wzrokiem przygryzając zalotnie wargę – Jeszcze będziesz prosić o dokładkę.
- To może Ty się z powołaniem minąłeś? Powinieneś w pizzerii robić, a nie na scenie fałszować.
- Ja fałszuję? – zaśmiałem się – Dobre sobie.
- Zobaczymy dzisiaj na co Cię stać kucharzyku – puściła mi oczko nie mogąc ukryć cisnącego się na jej usta uśmiechu.
Musiałem być czujny. Wiedzieć jakich pytań nie zadawać. Kiedy milczeć, dotykać, kiedy być, a kiedy zniknąć. Chciałem by była pewna, że będę dokładnie wtedy i w takim stopniu ,żeby mnie czuła, a jednocześnie za mną tęskniła.
***
Po wizycie na cmentarzu pojechaliśmy prosto do Neverlandu. Eva nie mogła wprost się odkleić od Michaela. Brakowało jej chyba mężczyzny w jej życiu, po prostu brakowało jej ojca, który otoczyłby ją miłością, zapewnił bezpieczeństwo i po prostu był bez względu na wszystko. Mimo iż dawałam jej wszystko co mogłam, starałam się aby nie odczuwała braku jednego z rodziców, to wiem, że nigdy nie będę w stanie jej zastąpić taty.
- Wszystko gra? – Mike spojrzał na mnie z troską.
- T... Tak. Zamyśliłam się tylko – posłałam mu fałszywy uśmiech.
Ostatnimi czasy widzę, jak coraz bardziej mu ulegam. Pozwalam mu być blisko siebie, mimo iż obiecałam sobie, że nie dopuszczę do złamania pewnych reguł. Problem chyba tkwił w tym, że to ja coraz bardziej za nim tęskniłam... Nie potrafiłam, nie chciałam się od niego odsuwać a wręcz odwrotnie - pragnęłam go coraz bardziej i bardziej.
Gdy limuzyna zatrzymała się, wysiadłam i niepewnie rozejrzałam się po posiadłości.
- Nie ma jej – odparł Michael, najwyraźniej domyślając się o co mi chodzi – Pojechała do studia, nie wróci do wieczora.
- Nie chcę Ci robić kłopotu – szepnęłam spuszczając wzrok, a on ujął moją twarz w dłonie podnosząc i zmuszając tym samym, bym na niego spojrzała.
- Nigdy nie byłaś dla mnie kłopotem – ucałował mnie w czoło, po czym we trójkę weszliśmy do posiadłości.
Evie oczywiście zapał do gotowania minął tak szybko jak się pojawił. Michael na jej prośbę włączył jej w salonie jakąś bajkę, a sami poszliśmy zrobić tą nieszczęsną pizzę.
- Od czego zaczynamy? – zapytał Mike wchodząc do kuchni – Mamy pieczarki, szynkę, ser, kukurydzę...
- Panie kucharz o cieście nie zapomnij – zaśmiałam się opierając o blat – Chyba, że zamiast pizzy sałatkę chcesz zrobić.
- Bardzo śmieszne – pogroził mi palcem i zaczął wyjmować składniki z lodówki.
- Po co Ci majonez? – spojrzałam na niego jak na wariata – Serio sałatkę chcesz robić?
- To na sos – zaśmiał się – Jak pizza to z sosem czosnkowym.
- Będziesz walić na kilometr.
- A co, masz w planach się ze mną całować, że będzie Ci to przeszkadzać? – przygryzł wargę szczerząc się głupkowato.
- Dawaj już te składniki lepiej – podeszłam do niego i zaczęłam ustawiać wszystko na blacie – Przyprawy gdzie masz?
- Powinny być w szafce na górze – wskazał brodą na mebel.
Wyjęłam z niej przyprawy do pizzy oraz sosów. Spojrzałam na Michaela, który wyraźnie szukał czegoś uparcie zaglądając do każdej szuflady. Oparłam się o stół i przyglądałam mu się z uwagą, próbując się nie roześmiać.
- Mogę wiedzieć czego Ci brakuje? – w końcu nie wytrzymałam i spytałam.
- Nie mam pojęcia gdzie Isa trzyma mąkę – podrapał się po głowie – Chyba muszę do niej zadzwonić.
- Poczekaj, pomogę Ci – pokręciłam głową i zabrałam się za penetrowanie szafek w poszukiwaniu mąki – A nie ma w spiżarni, kotłowni czy co wy tam macie?
- Nie mam pojęcia, Isa zawsze rządziła w kuchni więc...
- Dobra dzwoń do niej bo prędzej z głodu umrę, niż Ty się zorientujesz gdzie co masz.
Wyszedł z kuchni wybierając numer swojej gosposi. Opadłam na krzesło rozglądając się po pomieszczeniu z uwagą. Kuchnia była niezwykle duża i jasna. Wszędzie panował idealny porządek, widać było, że Isabella dba o to miejsce tak jak powinna.
- Była na dole w piwnicy – rzucił wchodząc do środka i machając paczką mąki przed sobą – To Ty szykuj składniki, a ja się zajmę ciastem.
- Pewny jesteś? – zmierzyłam go wzrokiem – Może to ja się ciastem zajmę.
- Nie, za słaba jesteś do tego – zaśmiał się widocznie zadowolony z siebie – To zostaw mnie.
- Masz rację... Ciągle na ręcznym jechać musisz to pewnie rączki masz teraz nieźle wyćwiczone – wystawiłam mu język w zamian za co rzucił we mnie plastrem szynki.
- Odwołaj to! – zaśmiał się biorąc do ręki kolejną porcję jedzenia, gotowy do wyrzutu w moim kierunku – Jeszcze będziesz chwalić te ręce.
- Twoje niedoczekanie – wzięłam plaster sera celując dokładnie w sam środek twarzy naszego Króla.
Jak zapewne można było się spodziewać: rozpoczęła się wojna na jedzenie. Rzucaliśmy się wszystkim co było pod ręką: szynką, pieczarkami, serem – aż w końcu Mike zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałam....
- Żartujesz – obiegłam stół na drugą stronę chowając się przed tym wariatem – Odłóż tą mąkę...
- Sama się o to prosiłaś – wskoczył na stół i już po chwili mnie dopadł. Usłyszałam tylko nad sobą huk, aż nagle wszystko wokół mnie zaszło jakby gęstą mgłą.
-IDIOTO!!! – wrzasnęłam otrzepując się z mąki, którą miałam dosłownie wszędzie – Czy Tobie całkiem już się poprzestawiało w tej durnej łepetynie?!
- Oj wyluzuj – zaśmiał się sam strzepując z siebie biały puch – No i musze iść po nowe opakowanie... Widzisz to Twoja wina.
- Że co słucham? – zmierzyłam go wzrokiem i sama nie wiem kiedy chwyciłam karton z mlekiem. Otworzyłam go i nim Mike zdążył się zorientować co chcę zrobić, chwyciłam za jego spodnie odchylając je i wlałam mu zawartość kartonu prosto na krocze.
- Zwariowałaś?! – krzyknął odskakując ode mnie jak poparzony, a ja prawie się tarzałam ze śmiechu – Jak ja teraz wyglądam?
- Jakbyś się posiusiał... - znów nie mogłam się uspokoić i śmiałam się jak opętana – Oj Mike, chyba pora w pampersy zainwestować.
- Niech ja Cię dorwę... - zaczęłam uciekać, ale już po paru krokach złapał mnie od tyłu i wrzucił na stół. Leżałam na plecach, a Michael wisiał nade mną cały brudny od mąki – I co teraz?
- Teraz mogę śmiało stwierdzić, że z Ciebie dupa a nie kucharz – zaśmiałam się – No i że chyba trochę Ci się mokro w spodenkach zrobiło, wiesz ja wszystko rozumiem... No ale żeby tak od razu taką ilością białego, że aż po nogawce Ci poszło? – znów wybuchliśmy śmiechem.
Nagle jego wzrok zatrzymał się na moich wargach, a nasz śmiech momentalnie zmienił się w milczenie. Spojrzał mi prosto w oczy, jakby pytał o pozwolenie, a jednocześnie chciał tym powiedzieć, jak bardzo tego pragnie.
Zbliżył swoją twarz do mojej, nie spuszczając ze mnie wzroku nawet na sekundę. Poczułam jak jego ciało zaczyna wgniatać mnie delikatnie w stół, a ja prosiłam w duchu, aby się nie odsuwał nawet o milimetr. Poczułam na szyi jego ciepły oddech. Przez moje ciało zaczęły przepływać tak dobrze znane wibracje, a jego usta będąc tak blisko kusiły jak nigdy. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, jakbyśmy się sprawdzali, które szybciej się złamie. Czułam jakby czas stanął w miejscu. Mimo iż nasze usta jeszcze się nie zetknęły, już czułam na wargach jego smak. Toczyłam wewnętrzną walkę ze sobą, wiedząc że mogę później tego żałować. Serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej, domagając się tego, co uważałam za zakazane. Nie mogłam znów mu się oprzeć, to było silniejsze niż cokolwiek innego, po prostu wplotłam szybkim ruchem dłonie w jego włosy i przyciągnęłam do siebie, wtapiając się zachłannie w jego usta.
Jest taki moment, w którym obydwoje unosząc się gdzieś ponad ziemią w zmysłowym uniesieniu, upajając się dotykiem swoich ciał, nagle ponad wszystko zaczynamy odczuwać pragnienie pocałunku, szukamy swoich ust aby się w nim spełnić, a wtedy w tym pocałunku jest wszystko: namiętność, miłość, porządnie, wdzięczność, piękno... Bezgranicznie oddajemy się sobie nawzajem. Istnieje tylko cudowność dotyku naszych ciał i ust. Chyba nigdy moje usta nie dotykały niczego tak pięknego, jak jego usta w tamtej chwili.
Sama byłam zaskoczona swoją reakcją. Poczułam, jakby coś we mnie momentalnie pękło. Tak jak lina się zrywa, tak jak błyskawica przecina niebo, tak jak ptak wzbija się do lotu. To był moment, impuls, wszystko czego chciałam, czego pragnęłam w tamtej sekundzie. Domyślałam się jak bardzo jest usatysfakcjonowany, że tym razem to ja odbiłam piłeczkę, tym razem to ja pokazałam jak bardzo tęsknię i go pragnę. W tamtej chwili nie liczyło się zupełnie nic. Czułam się jak w transie, odłączona całkowicie od świata zewnętrznego. Jednak w pewnym momencie usłyszałam jakiś trzask, musiało minąć trochę czasu nim zorientowałam się, że był to dźwięk zamykanych drzwi. Oderwaliśmy się z Michaelem od siebie pewni, ze to Eva weszła do nas do kuchni. Zeskoczyliśmy ze stołu i spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegał dźwięk. W tamtej chwili serce mi zamarło, oddech się zatrzymał a źrenice poszerzyły do granic możliwości.
Lisa stała oparta o drzwi, przyglądając się nam z bólem wymalowanym na twarzy. Gdy w jej oczach pojawiły się łzy dopiero uświadomiłam sobie do czego doprowadziłam. Spojrzałam na Michaela, który nie spuszczał wzroku z kobiety. Zerwałam się momentalnie z miejsca i wybiegłam z kuchni wymijając Lisę w progu. Wleciałam do salonu, gdzie siedziała moja córeczka zapatrzona w telewizor.
- Eva zbieraj się, musimy jechać - starałam się mówić jak najbardziej spokojnie, nie chcąc wzbudzać w małej jakichkolwiek wątpliwości - Kochanie pospiesz się.
- Ale co się stało? Czemu tak szybko? - spojrzała na mnie zeskakując z kanapy i patrząc na mnie ze zdziwieniem - Mamusiu... Dlaczego jesteś cała biała? - spojrzałam na siebie i chwytając ją za rękę rzuciłam:
- To mąka, paczka wybuchła mi w rękach - skłamałam otrzepując się - Chodź kochanie nie ma czasu.
- A co z pizzą? Przecież...
- Eva proszę - spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem.
Nic więcej nie mówiła. Opuściłyśmy posiadłość łapiąc szybko taksówkę, którą wróciłyśmy do domu Natali. Gdy przyjeżdżałam na LA obiecywałam sobie, że do tego nie dojdzie. Nie spotkam Michaela, nie będę z nim rozmawiać, utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu... I co? Dokąd to musiało zajść?
Byłam na siebie wściekła. Gdybym nie uległa, nic by się nie stało. Lisa by nas nie przyłapała, nie widziałaby tego wszystkiego. Po raz kolejny niszczę mu życie. Co ze mną jest nie tak?
***
Stałem zapatrzony w Lisę, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa. Wiedziałem, że zabolało ją to co zobaczyła. Nigdy nie chciałem aby cierpiała, nie chciałem aby to wszystko potoczyło się w taki sposób. Weszła w głąb kuchni i oparła się o blat na przeciwko mnie. W końcu podniosła wzrok i nasze spojrzenia się spotkały.
- Nie będę się usprawiedliwiać - szepnąłem zagryzając nerwowo wargę - To ja sprowokowałem sytuację. Zaprosiłem ją i...
- Wiem - rzuciła obojętnie - Michael, chyba powinniśmy skończyć tę całą szopkę...
- Dlaczego mówisz to tak spokojnie? - spojrzałem na nią - Myślałem że pół kuchni rozniesiesz po tym co widziałaś.
- Nie - pokręciła przecząco głową - Ja wiedziałam, że Ty w sercu masz tylko i wyłącznie ją. Oszukiwaliśmy siebie już dużo wcześniej, nim Michelle się zjawiła w LA. Gdy się przyjaźniliśmy, mogliśmy rozmawiać ze sobą godzinami, a teraz? Albo kłótnie albo grobowa cisza. Powiedz Ty szczerze, kochasz mnie?
- Kocham - mówiłem spokojnym głosem - Kocham Cię jak siostrę, jak przyjaciółkę - kobieta podeszła do mnie i przytuliła się mocno.
Objąłem ją i przymknąłem oczy czując wyraźną ulgę. Skrzywdziłem ją, ale zrozumiała. Poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy. Sam nie wiem czy z wyrzutów sumienia czy ze szczęścia, że Lisa mnie nie znienawidziła.
- Przepraszam Cię - szepnąłem jej do ucha - Strasznie przepraszam... Nie chciałem Cię okłamywać.
- Ja też nie jestem bez winy - odkleiła się ode mnie i spojrzała na mnie z troską - Ja też nie grałam fair. Wychodziłam z domu i widywałam się z innymi mężczyznami. Krzywdziłam Cię celowo... Oboje zachowywaliśmy się jak dzieci zamiast usiąść i poważnie porozmawiać.
- Nie chcę Cię stracić...
- Nie stracisz Mike - uniosła lekko kąciki ust - Zawsze będę blisko. Chcę abyś był szczęśliwy a widzę, że Twoje szczęście jest bardzo blisko, tylko musisz wyciągnąć po nie w końcu porządnie rękę i chwycić z zamiarem, że nigdy go już nie wypuścisz.
- Dziękuję - tym razem to ja do niej podszedłem i przytuliłem się niczym małe dziecko.
- A teraz mi powiesz... - oderwała się ode mnie i uśmiechnęła szeroko - Znam Cię i ta mąka wszędzie mnie nie dziwi, ale Twoje mokre krocze trochę mnie zaczyna niepokoić.
- Co? - spojrzałem na swoje spodnie i zaśmialiśmy się - Nie, to tylko mleko, znaczy takie z kartonu... - znów wybuchnęliśmy śmiechem.
- Dobra, nie tłumacz się już lepiej - wychodząc z pomieszczenia rzuciła w progu jeszcze - Michael... Nie trać czasu, tylko przebież się i jedź za nią. Nie marnuj czasu.
- Jeszcze raz Ci dziękuję - ucałowałem ją w czoło na pożegnanie - Nie musisz się wyprowadzać. Możesz zostać w Neverlandzie tyle, ile zechcesz.
- Nie... Jutro się spakuje i na dniach znikam. Poza tym, prawdopodobnie nie będę wracać do domu a przeniosę się do Aleca.
- Aleca? - zmarszczyłem brwi unosząc kąciki ust.
- Spokojnie, poznam was niedługo - puściła mi oczko i wyszła z pomieszczenia zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.
Opadłem na krzesło chowając twarz w dłoniach. Już dawno powinniśmy z Lisą to skończyć. Brakowało nam chyba tylko odwagi, chęci na szczerą rozmowę. Przyzwyczajenie trzymało nas przy sobie, nic poza tym. W końcu zebrałem się w sobie i biegiem ruszyłem do łazienki, chcąc jak najszybciej zmyć z siebie mąkę i pojechać do Michelle.
***
Ubrany w czyste ciuchy wsiadłem w swój prywatny samochód i ruszyłem w kierunku centrum LA. Ulice były zakorkowane i droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Trąbiłem, próbowałem się przeciskać ale na nic. W pewnym momencie miałem już ochotę zostawić auto na środku drogi i pobiec pieszo. Czekając na ostatniej już krzyżówce na czerwonym świetle wyjrzałem przez szybę, obserwując idące akurat dwie dziewczyny ulicą. Miały może około 16 lub 17 lat. Ubrane dość wyzywająco, szły i śmiały się z czegoś. Nagle wzrok brunetki spoczął w moim kierunku, a nasze spojrzenia się spotkały. Dziewczyna zaczęła coś krzyczeć i biec w moją stronę. Dopiero sobie uświadomiłem, że poza kapeluszem i okularami nie mam na sobie żadnego przebrania. Spojrzałem na sygnalizację świetlną, która ciągle pokazywała czerwone. Gdy kobieta była już kilka metrów od auta i słyszałem wyraźnie jak krzyczy moje imię i nazwisko, ruszyłem z piskiem opon nie zważając na to, że wjeżdżam na krzyżówkę między rozpędzone auta z innych stron. Rozległo się trąbienie, a ja w ostatniej chwili wyminąłem jakieś BMW, z którym o mały włos bym się nie zderzył. Wyjeżdżając na prosto spojrzałem w lusterka, czy nie jedzie za mną policja. Uśmiechnąłem się sam do siebie wiedząc, że się udało.
Zaparkowałem jak najbliżej wejścia i biegiem ruszyłem z samochodu w stronę budynku, chcąc znów uniknąć rozpoznania mojej osoby. Będąc pod drzwiami wziąłem głęboki oddech i zapukałem, czując jak wali mi serce.
- Michael? - otworzyła mi wyraźnie zdziwiona Natalia, której na mój widok automatycznie wpełzł uśmiech na usta - Do Michelle przyjechałeś?
- Jest w domu? - przygryzłem wargę - Musze z nią porozmawiać.
- Jasne, właź - wpuściła mnie do środka i zlustrowała wzrokiem - Nie żebym była wścibska, ale był u Ciebie w domu jakiś wybuch?
- Co? - spojrzałem na nią zdziwiony - O czym mówisz?
- O tym że Miśka wyglądała jak bałwan gdy wróciła, podobno taksówkarz jej nie chciał do auta wpuścić tak się z niej mąka sypała - zaśmialiśmy się - Jest w łazience teraz, kąpie się. Chcesz coś do picia?
- Herbatę - posłałem jej słaby uśmiech i udałem się za kobietą do kuchni, gdzie przy stole dostrzegłem jedzącą coś Evę.
- Michael! - dziewczynka dojrzawszy mnie zostawiła jedzenie i podbiegła uwieszając się na mojej szyi - Mamusia mówiła, że musimy iść... Pokłóciliście się?
- Nie kochanie, nic się nie stało - odgarnąłem jej kosmyk włosów za ucho - Spakowana na jutro? Z samego rana wypływamy.
- A jak mamusia się nie zgodzi? - spojrzała na mnie smutno - Ja bardzo chcę płynąć.
- Zgodzi się, zostaw to mnie - pocałowałem ją w czółko i wstałem z kolan - A teraz jedz ładnie wszystko do końca.
Spojrzałem na Nat, które stała przy kuchence czekając aż woda się zagotuje. Przyglądała się nam dokładnie, co mnie trochę zdziwiło, jednak moje rozmyślenia przerwała Michelle wchodząca do kuchni, ubrana w pomarańczowy sweter, odkrywający jej długie nogi.
- Nat czy mogę... - przerwała gdy dojrzała mnie opartego o ścienę - Co Ty tutaj robisz?
- Przyszedłem porozmawiać.
- Chyba nie ze mną powinieneś teraz rozmawiać - dostrzegłem w jej oczach ból. Wiedziałem, że czuje się winna całej tej sytuacji - To nie jest...
- Nie marudź tylko chodź - złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem w stronę jej sypialni, zostawiając Evę z Natalią w kuchni.
Zamknąłem za sobą drzwi i spojrzałem na kobietę, która już otwierała usta by coś powiedzieć, ale nie dałem jej wydobyć z siebie żadnego dźwięku gdyż z rozbiegu wtopiłem się w jej usta ujmując jednocześnie jej twarz w swoje dłonie. Odwzajemniła, jednak po chwili odsunęła mnie spuszczając wzrok.
- Mike nie mogę... Przepraszam za to co się dzisiaj stało.
- Kocham Cię - szepnąłem podchodząc do niej i przytulając delikatnie do siebie - Rozmawiałem z Lisą. To koniec. Oboje doszliśmy do wniosku, że ten związek nie miał sensu.
- Boże... To wszystko moja wina - wyszarpnęła mi się i usiadła na łóżku chowając twarz w dłonie - To przeze mnie się rozstaliście...
- Nie, nie mów tak - ukucnąłem przed nią biorąc jej dłonie w swoje i składając na nich drobny pocałunek - Ten związek był fikcją na potrzeby mediów, oraz na zaspokojenie swoich ludzkich potrzeb. Kochamy się z Lisą, ale jak rodzeństwo. Znam ją wiele lat, zawsze miałem ją za osobę bliską, ale nigdy nie darzyłem jej uczuciem chociażby podobnym, do tego co czuję do Ciebie - spojrzała na mnie zaszklonymi oczami - Lisa nie była zła. Sama przyznała mi rację i stwierdziła, że nadszedł najwyższy czas przestać się oszukiwać.
- Ale gdyby nie ja...
- Ale gdyby nie Ty - przerwałem jej - Zapewne dalej byśmy się dusili w tym czymś, czego nawet związkiem nie można było nazwać - nie spuszczałem z niej wzroku. Po chwili opadła na podłogę obok mnie rzucając mi się na szyję, chowając twarz w moje włosy.
Objąłem ją mocno, próbując się nie rozpłakać. W końcu zaczynałem mieć chyba nadzieję, że jeszcze wszystko da się ułożyć, że mogę odzyskać utracone szczęście. Siedzieliśmy tak chwilę na podłodze, gdy usłyszeliśmy ciche pukanie. Michelle odkleiła się ode mnie, jednak wciąż pozostawała maksymalnie blisko.
- Proszę - rzuciła w stronę drzwi, w których po chwili ukazała się Eva.
- Mogę? - spytała swoim cieniutkim głosikiem, na co kobieta wyciągnęła do niej ręce na znak, aby przyszła do nas. Dziewczynka wgramoliła się mamie na kolanka ciągnąc mnie za koszulę na znak, abym je przytulił. Bez zawahania wykonałem polecenie, czując jak wali mi serce. Nie miałem już nic do stracenia. Musiałem i chciałem walczyć, nie mogłem się poddać, nie teraz.
Świadomość tego, że pewnego dnia będę martwy jest jednym z najważniejszych narzędzi, jakie pomogły mi w podjęciu największych decyzji mojego życia. Prawie wszystko – zewnętrzne oczekiwania wobec ciebie, duma, strach przed wstydem lub porażką – wszystkie te rzeczy są niczym wobec śmierci. Tylko życie jest naprawdę ważne. Pamiętanie o tym, że kiedyś umrzesz jest najlepszym sposobem jaki znam na uniknięcie myślenia o tym, że masz cokolwiek do stracenia. Już teraz jesteś nagi. Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś żyć tak, jak nakazuje ci serce.
***
Komentarz = to motywuje!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro