Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36

Samotność zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszcze cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosków na twoim karku. Zostawia kłamstwa w twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść.

Ja już nie potrafiłam wstawać o własnych siłach. Postanowiłam uciec, kiedy tylko sprawy zaczęły się komplikować, ponieważ żyłam w przeświadczeniu, że wszystko i tak skończy się tragicznie. Jedyna forma kontroli, jaką stosowałam, to decyzja, by odejść, zanim ktoś odejdzie ode mnie. Trzeba odwagi, żeby odejść, żeby kochać coś tak bardzo, że reszta jest bez znaczenia, żeby słuchać wewnętrznego głosu i ponosić konsekwencje życia dla siebie.

- Jesteśmy - rzucił taksówkarz, zatrzymując się pod domem Państwa Rose.

Podziękowałam, zapłaciłam i wyszłam z samochodu ciągnąc za sobą dwie wielkie walizki. Obiecałam Natali, że przed odlotem wpadnę do niej się pożegnać, a potem odwiezie mnie na lotnisko.

- No w końcu! - wyleciała z domu szczerząc się od ucha do ucha - Daj, pomogę Ci - wzięła ode mnie jedną z walizek. Weszłyśmy do środka i udałyśmy się prosto do salonu.

- A rodzice gdzie? - rzuciłam siadając jednocześnie w fotelu.

- Tata w pracy, a mama wyjechała do babci. Napijesz się czegoś?

- Wody, nie będę się rozgaszczać bo zaraz musimy jechać. Nie chcę się spóźnić na samolot.

- Jasne - odpowiedziała smutno, podając mi szklankę z wodą - A może jeszcze to przemyślisz, co?

- Wszystko przemyślałam, nie zmienię decyzji. Chcę aby Mike się rozwijał, żył własnym życiem. Koniec z układaniem wszystkiego pod moją osobę. Nie należę do tego świata.

- Będzie wam bardzo trudno.

- Wiem - spuściłam wzrok - Znajdzie kogoś innego, kogoś kto wpasuje się w jego codzienność. Kto stanie się częścią jego świata nie demolując go przy okazji.

- To w porządku - stwierdziła - Jeśli zechcesz odejść. Wszyscy pragną, byś została. Ja też tego chcę bardziej niż czegokolwiek w życiu. Ale to moje życzenie i możesz się ze mną nie zgadzać. Więc chciałam tylko powiedzieć, że zrozumiem, jeżeli odejdziesz. To w porządku, jeśli musisz nas opuścić. To w porządku, jeśli chcesz przestać walczyć.

- Dziękuję.

- Nim wyjdziemy, mogę Ci coś przeczytać?

- Jasne - rzuciłam zaciekawiona, co przyjaciółka przyszykowała dla mnie na ten dzień.

Wstała z miejsca i podeszła do komody, wyjmując z niej niewielką książkę. Gdy mogłam się przyjrzeć okładce, uśmiechnęłam się mimowolnie przypominając, jak mama czytała mi kiedyś te bajki na dobranoc.

- A więc... - Nat usiadła obok mnie i zaczęła czytać - Pewnego kwietniowego wieczoru Włóczykij, który w swojej wędrówce zaszedł bardzo daleko na północ, postanowił stworzyć specjalną, wiosenną piosenkę. Chciał w niej wyrazić nadzieję, wiosenną tęsknotę oraz zadowolenie z tego, że może wędrować sam i że jest mu z tą samotnością dobrze. Włóczykij cieszył się, że będzie mógł taką piękną piosenkę zaśpiewać Muminkowi. Lecz kiedy pomyślał o Muminku, przypomniał sobie, że Muminek zawsze za nim tęsknił, i zrobiło mu się trochę przykro. Żeby się nie rozpraszać, postarał się zapomnieć o Muminku i zająć się układaniem piosenki. Pomagała mu w tym cała przyroda. Nawet strumyk, którego piękny szum Włóczykij postanowił umieścić w swej piosence jako refren. Gdy zbliżała się noc, Włóczykij rozbił obozowisko w lesie, na ognisku ugotował obiad, potem pozmywał naczynia. Gdy płukał kociołek w strumyku, zauważył dziwne stworzonko. Na początku udał, że go nie dostrzega, potem usiłował je przegonić. Stworzonko jednak nie przestraszyło się, podeszło bliżej i zwróciło się do niego po imieniu. Okazało się, że już wcześniej słyszało o Włóczykiju. Włóczykij nie był zadowolony, że ma towarzystwo, bo potrzebował samotności, aby napisać swoją piosenkę. Uznał jednak, że i tak wieczór będzie miał popsuty, i rozpoczął rozmowę ze stworzonkiem. Dowiedział się, że jest ono tak małe, że nawet nie ma imienia. Włóczykij na prośbę stworzonka nadał mu imię Ti-ti-uu, które uważał za bardzo melodyjne. Uszczęśliwiony Ti-ti-uu pobiegł do swojego domu. Następnego dnia Włóczykij wyruszył w dalszą drogę.

Brakowało mu towarzystwa Ti-ti-uu, ale sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Próbował przywołać stworzonko, a potem poszedł go szukać. Gdy je spotkał, okazało się, że jest bardzo zajęte. Gdy Ti-ti-uu otrzymał imię, spojrzał inaczej na swoje życie. Zrozumiał, że ma w nim wiele do zrobienia. Nie chciał już iść w drogę z Włóczykijem, tak jak wcześniej. Włóczykij poczuł się nagle osamotniony i zatęsknił za Muminkiem. Zdecydował, że w dalszą drogę wybierze się właśnie do Doliny Muminków.

- Pamiętam tę historię - szepnęłam, gdy Nat skończyła czytać - Nie rozumiem tylko, dlaczego mi ją dziś czytasz?

- Zobaczysz, że gdziekolwiek się nie wybierasz, to wrócisz tutaj. Twoje miejsce jest w tym miejscu i prędzej czy później wrócisz tam, gdzie Cię naprawdę kochają - uśmiechnęłam się przez łzy i przytuliłam do przyjaciółki.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. A teraz wstawaj bo się spóźnisz na samolot.

***

Cały dzień spędzony na planie wdawał mi się we znaki. I ciało, i umysł były tak doszczętnie wykończone, że nawet chwila wytchnienia okazywała się być niczym wygrana na loterii. Q często mi powtarzał, że mam talent. Może i miałem, większy niż sądziłem, ale mniejszy niż pragnąłem. Ale takich co mają i chęci, i talent jest wielu, a mimo to większość z nich nigdy do niczego nie dochodzi. To tylko punkt wyjścia, by cokolwiek w życiu zrobić. Wrodzony talent jest jak siła dla sportowca. Można urodzić się z większymi lub mniejszymi zdolnościami. Ale nikt nie zostaje sportowcem tylko i wyłącznie dlatego, że urodził się wysoki, silny lub szybki. Tym, co czyni kogoś sportowcem jest praca, praktyka i technika. To tak jak z muzyką. Wrodzona inteligencja jest tylko i wyłącznie amunicją. Żeby ją skutecznie wykorzystać musisz przekształcić swój umysł w precyzyjną broń. Praca nad sobą staje się nie tylko podstawowym moralnym obowiązkiem, ale zarazem podstawowym moralnym przywilejem. Gdy będziemy poważnie traktować sprawę własnego rozwoju — sami owej pracy nad sobą zapragniemy.

Opuszczając mury studia myślałem tylko o tym, że zaraz znów ją zobaczę. Moje marzenie o tym, że zamieszka ze mną w Neverlandzie - spełni się. Nie chodziło mi jednak tylko o własną satysfakcję. Tamten dom był dla niej kopalnią wspomnień. Nie zaznałaby tam spokoju, radości, niczego. Chciałem, aby znalazła to wszystko teraz w Neverlandzie, aby pokochała to miejsce tak samo jak ja. Wiedziałem, że nigdy nie zastąpi jej to rodziców, nie wymaże wspomnień, nie zlikwiduje bólu. Mimo wszystko jestem w stanie zrobić wszystko, by ją uszczęśliwić.

Przy zoo kazałem już przygotować wolne miejsca, gdzie będzie mogła zabrać swoje konie. Nie chciałem jej odbierać tego, co dawało jej radość i poczucie spełnienia. Mimo wszystko gubiłem się w tym. Strata jaką poniosła jest niewyobrażalna, gdy sami jej nie doświadczamy na własnej skórze. Ludzie znikają, kiedy umierają. Ich głosy, śmiech, ciepło ich oddechu. Ich ciało. A w końcu także kości. Wygasa żywa pamięć o nich. To okropne i naturalne zarazem. Niektórzy jednak unikają tego unicestwienia. Bo istnieją nadal w myślach, które sami piszemy. Możemy ich odkryć na nowo. Ich usposobienie, ton ich głosu, ich nastroje. Takim niemym słowem mogą nas rozgniewać albo uszczęśliwić. Mogą pocieszyć. Mogą wprawić w zakłopotanie. Mogą odmienić. Mogą to wszystko, chociaż są martwi. Jak muszki zastygłe w bursztynie, jak zwłoki zamarznięte w lodzie, to, co zgodnie z prawami natury powinno było przeminąć, przez cud pamięci w głowie zostaje zachowane. Jest w tym coś z magii.

Gdy zajechałem pod jej dom, było już całkowicie ciemno. Wieczory robiły się coraz chłodniejsze, jednak tej nocy niebo było wyjątkowo przepiękne. Z uśmiechem podbiegłem o drzwi i zapukałem w nie energicznie. Ponowiłem czynność, jednak odpowiadała mi głucha cisza. Rozejrzałem się wokół: światła zgaszone, jednak dlaczego samochód stoi zaparkowany pod domem?

Niewiele myśląc podszedłem do auta i dopiero zobaczyłem za wycieraczką małą kopertę z napisem 'Michael'. Serce zaczęło mi być jak oszalałe, a oddech przyspieszył mimowolnie. Wziąłem do ręki i obróciłem w palcach kilkakrotnie, zastanawiając się, czy aby na pewno chcę poznać zawartość. W końcu rozdarłem kopertę i wyjąłem małą kartkę, na której widniało mi jej, tak dobrze znane pismo:


Kierując się słowami Mahometa: „Pozwólcie sercom od czasu do czasu odpoczywać"... Nie umiem opisać uczuć, które towarzyszą mi w tej chwili. Wiesz, ser­ce nie przy­wykło do pożeg­nań.. Ale cza­sem i na te os­tatnie kil­ka słów człowieka nie stać.. Nie wiedziałam nawet, że istnieje tyle różnych sposobów na to, by powiedzieć żegnaj. Ręce mi drżą przy pisaniu...Nie wiem jak odbierasz to co czytasz. Serce mi bije jak szalone, a jednocześnie czuje jakby się zatrzymało. Nie czuje nic, słyszę tylko jego szaleńcze bicie.

Dzielę nas, nasze drogi będą się rozchodzić, nasze dusze będą się rozwiązywać, a nasze powiązanie się kończy. Pozostajemy już wspomnieniem.

Tylko u nas druga osoba zostaje dalej istotna,

ukształtowaliśmy nas i teraz nosimy się głęboko w sercu.

Chyba piękniejszego prezentu pożegnalnego nie mogliśmy sobie podarować.


Michelle



Nim skończyłem czytać, pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Ukucnąłem na ziemi, czując jak grunt osuwa mi się pod nogami. Zgniotłem list w ręku, czując coś, czego najgorszemu wrogowi bym nigdy nie życzył. Jeszcze chwilę temu budowałem w głowie naszą przyszłość, a jak się okazuje - nie jestem w stanie zapanować nawet nad teraźniejszością. Ostatnią szansą jaka mi pozostała był dom Państwa Rose. Wleciałem szybko do samochodu, ruszając w obranym kierunku. Łzy cisnęły mi się do oczu jedna po drugiej. Spojrzałem na siedzenie obok, gdzie leżał zgnieciony list. Nie potrafiłem pojąć: dlaczego? Myślałem, że jesteśmy w stanie przetrwać wszystko.

Gdy tylko znalazłem się na miejscu, wyskoczyłem z samochodu z prędkością światła. Zacząłem się dobijać do drzwi, mając nadzieję, że jeszcze wszystko da się naprawić.

Otworzyła mi je Natalia, która równie jak ja miała zapłakane oczy. Podeszła do mnie i przytuliła się mocno, wyszeptując do mojego ucha tylko ciche:

- "Odeszła".

Kolejny ścisk w sercu zdawał się być jeszcze mocniejszy niż poprzedni. Nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Milczałem i płakałem, to jedyne na co było mnie teraz stać. Po dłuższej chwili Nat odsunęła się, złapała mnie za rękę i zaprowadziła do środka. Usiedliśmy w kuchni, spoglądając na siebie pustym wzrokiem. W końcu przerwała tę ciszę:

- Domyślałam się, że Cię tutaj zastanę.

- Gdzie ona jest? - wypaliłem z goryczą w głosie, wiedząc że Michelle zawsze jej o wszystkim mówiła.

- Wyjechała. Opuściła nas. Nie tylko Ciebie Michael - głos podłamał jej się przy ostatnim zdaniu - Jej już nie ma, po prostu.

- Jak to do jasnej cholery nie ma?! - krzyknąłem wstając z miejsca. Zacząłem nerwowo chodzić po kuchni - Nie mówiła Ci gdzie jedzie? Do kogo? Dlaczego?

- Wiem tylko, że wyjechała. A raczej odleciała.

- Że co? - zatrzymałem się i spojrzałem na dziewczynę.

- Odleciała. Nie chciała powiedzieć dokąd, bo wiedziała, że będziesz próbował to ode mnie wyciągnąć. Mówiła tylko, że ma dzisiaj samolot. Jest już pewnie w drodze. Mike, to koniec.

Pokiwałem przecząco głową, nie mogąc uwierzyć w jej słowa. Myśl, że wyleciała gdzieś na inny koniec świata była najgorszą z możliwych. A więc naprawdę to koniec? Czy tak się ma to skończyć? Wyjechała? I tyle?

Wyszedłem z budynku trzaskając drzwiami. Wsiadłem do swojego samochodu i uderzyłem rękoma o kierownicę. Ta bezradność, bezsilność była straszna. Nie mogłem już nic zrobić. Więc los i tak nas rozdzielił. Mimo iż niejednokrotnie przegrywał - w końcu mu się udało. Ale chociaż rozstanie nadeszło to wie­rze, że Bóg da nam drugą szan­se. Tyl­ko ta myśl da­je mi siłę by przet­rwać ko­lej­ny dzień.

***

Komentarz = to motywuje !

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro