Rozdział 34
Minęły dwa dni. Sam nie wiedziałem już czy się cieszyć, że dochodzi do siebie psychicznie czy martwić, gdyż czułem jak z każdą chwilą się ode mnie odsuwa. Nie chciała podać powodu. Za każdym razem mówiła, że mi się wydaje lub przesadzam. Jednak nie patrzyła na mnie jak wcześniej, nie okazywała czułości, a na moje nie reagowała w żaden sposób. Jakby moja obecność była jej całkowicie obojętna. Tak było i tym razem...
- Jak się czujesz? - spytałem siadając na krześle obok łóżka - Potrzebujesz czegoś? Przywieźć Ci coś?
- Mike, nie jestem dzieckiem.
- Ostatnimi czasy tak się właśnie zachowujesz - bolało mnie, że mówiąc do mnie nawet na mnie nie patrzy - Dlaczego mnie ignorujesz?
- Daj spokój... Nie zaczynaj znowu...
- Chcę znać odpowiedź.
- A jak mam się do cholery czuć?! - krzyknęła. Nie spodziewałem się takiego wybuchu - Zostałam sama, zostałam całkowicie sama ze wszystkim. Ty tego nie rozumiesz, masz rodziców, braci, siostry masz wszystko. Ja zostałam z niczym...
- Zapomniałaś chyba o jednym, że ja tez tutaj jeszcze jestem - warknąłem wstając z miejsca - Musze jechać do studia. Wpadnę wieczorem po pracy.
- Nie przychodź - rzuciła, na co odwróciłem się w jej stronę.
- Nie chcesz, abym przychodził? Zaledwie dwa dni temu prosiłaś, abym Cię nie zostawiał.
- Masz pracę, tym się teraz zajmij - zauważyłem łzy w jej oczach.
Podszedłem z powrotem do łóżka, siadając obok ukochanej. Odwróciła wzrok, więc ująłem jej dłoń w swoje i pocałowałem delikatnie, starając się zrozumieć jej zachowanie.
- Są rzeczy ważniejsze niż praca.
- Powinieneś nadrabiać teraz zaległości w studio.
- A więc o to Ci chodzi?
- Nie - odwróciła głowę w drugą stronę.
- Powinienem być też przy Tobie.
- Idź już lepiej - jej ton był chłodny jak nigdy wcześniej.
- Dlaczego mi to robisz? Czym zawiniłem?
- Mike, po prostu wyjdź.
Zaśmiałem się pod nosem i opuściłem pomieszczenie trzaskając drzwiami. Nie potrafiłem już znieść tych jej humorków. Zaledwie dwa dni temu, gdy się to wszystko wydarzyło prosiła abym był obok, żebym jej nie zostawiał. Myślałem że z upływem dni będzie lepiej, natomiast wszystko zaczynało się burzyć niczym zamki z piasku.
***
Gdy tylko opuścił pomieszczenie rozpłakałam się niczym małe dziecko. Ta cała gra, którą musiałam odgrywać była dla mnie za trudna. Nie mogłam znieść jego cierpienia, które specjalnie mu zadawałam za każdym razem. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdyby w ogólne tutaj nie przychodził. Dotknęłam dłonią swojego brzucha zaciskając mocniej oczy.
- To nie Twoja wina maleństwo... - szepnęłam, jakbym miała nadzieję że gdzieś tam, w otchłani mojego brzucha mnie usłyszy.
Wszystko mnie przytłaczało: informacja o ciąży, śmierć rodziców... A teraz jeszcze ta zabawa z Michaelem w kotka i myszkę. Wiedziałam, że niedługo się to wszystko skończy. Pozostało mi jedynie czekać, bo cóż innego miałam robić? Każde wspomnienie o rodzicach zabijało jakąś część mnie od środka. A przecież miało być tak idealnie... Wyszła ze szpitala, mieliśmy być już razem, we trójkę... Dlaczego odebrano mi ich tak nagle? Bez uprzedzenia? Opadłam bezradnie na poduszki, próbując zatamować płynące łzy.
- Można? - usłyszałam ten dobrze mi znany głosik.
- W końcu jesteście! - ożywiłam się momentalnie na widok moich przyjaciół.
Natalia podleciała do mnie i przytuliła najmocniej jak potrafiła, a ja nie pozostawałam jej dłużna. Gdy w końcu się od niej oderwałam przywitałam się w ten sam sposób z Maxem. Brakowało mi tej bliskości. Moje zachowanie uniemożliwiało mi to przy Michaelu, więc czerpałam to teraz od moich najcudowniejszych przyjaciół, którzy jako jedyni mi teraz pozostali.
- Przepraszamy, że dopiero teraz... Max był na zawodach 300 mil stąd, a ja byłam na wyjeździe u babci.
- Nie tłumaczcie się - rzuciłam przez łzy - Ciesze się, że tutaj jesteście.
- Michelle tak mi przykro - Max usiadł obok mnie na łóżku i objął ramieniem - Jak się dowiedziałem...
- Wszyscy to przeżywamy - wtrąciła Nat - Ale jesteśmy z Tobą. Zawsze, tak jak przez te wszystkie lata.
- Dziękuję, kocham was bardzo - łzy niewiadomo kiedy znów popłynęły mi po policzkach - Nie wierzę, że ich tutaj nie ma.
- Miśka, oni są z Tobą. Zawsze byli i będą. Bez względu na wszystko są Twoimi rodzicami, kochają Cię i ta miłość jest wieczna. Nie ważne, że ciało jest nieruchome. Dusza jest żywa i ich obecność będziesz odczuwać zawsze, bo oni zawsze będą z Tobą.
- O tutaj... - rzuciłam cicho, kładąc sobie dłoń na klatce piersiowej - Wiecie co mi powiedział tata, w wieczór gdy wróciłam z Paryża? Że zawsze będą ze mną tutaj, w sercu - głos mi się znów zaczął podłamywać - On... On jakby wiedział co się wydarzy. Oni mnie zostawili... Zostawili samą... - w końcu nie wytrzymałam i znów się popłakałam.
Dłuższą chwilę znów nie mogłam dojść do siebie. Nie można tak szybko wrócić do normalności po czymś takim. To zostawia ślad w sercu. Wielką, widoczną rysę, która nigdy się nie zagoi. Ilekroć o niej wspomnimy - ból związany z jej nadaniem, będzie wracał za każdym razem ze zdwojoną siłą. Od teraz wszystko miało się zmienić, wszystko.
- Nat, Max... - zaczęłam gdy w końcu się uspokoiłam, wiedząc jak trudna rozmowa mnie teraz czeka - Muszę wam o czymś powiedzieć, oznajmić i jednocześnie poprosić.
- Oczywiście - skwitował Max - Zawsze możesz na nas liczyć.
- I dlatego właśnie do was się z tym zwracam. Tylko wy mi zostaliście - spojrzałam na przyjaciół - Ale najpierw musicie mi obiecać, że ta rozmowa nie wyjdzie poza mury tego pokoju. Wszystko co powiem, wszystko o co was poproszę zostaje między nami.
- Tak jest - zasalutowali, na co się zaśmiałam, chyba pierwszy raz od kilku dni.
- Myślałam o tym długo. W sumie co miałam robić, leżąc całymi dniami w łóżku? Podjęłam kilka ważnych decyzji.
- Chodzi o Michaela? - rzucił Max - Mijaliśmy go na dole przy wejściu do szpitala. Był wściekły... Pokłóciliście się?
- Nie... Znaczy tak. Znaczy... Kazałam mu po prostu wyjść.
- Dlaczego? - Nat spojrzała na mnie jak na wariatkę - Michelle on...
- Bo chcę nam ułatwić to rozstanie - w końcu wyrzuciłam z siebie te słowa. Widziałam po przyjaciołach, że chcą zadać mi masę pytań, więc ich uprzedziłam - Wyjeżdżam. Doktor Stewart mówił, że jutro mogę wyjść ze szpitala. Pojutrze mam samolot, wylatuję.
- Dobra, poczekaj - Nat się wtrąciła - Nie czaję teraz czegoś... Dlaczego? Dokąd? Do kogo i o co w tym wszystkim chodzi?
- Nie mogę tutaj zostać. Wszystko mi przypomina rodziców, chcę zacząć od nowa z czystą kartką. Bez wspomnień, bez cierpienia, zostawiając przeszłość w tyle.
- A Michael czym Ci zawinił? - Max był wyraźnie wściekły moją decyzją.
- Robię to dla jego dobra.
- Dobra? Myślisz teraz tylko o sobie.
- Nie. Jeśli zostanę, zniszczy sobie życie. On musi się skupić na pracy, to daje mu prawdziwe szczęście.
- A co to ma wspólnego z Tobą, bo dalej nie rozumiem?
- Jestem w ciąży - spojrzeli na mnie z niedowierzeniem i wcale się im nie dziwiłam. Dla mnie był to tak samo szok jak dla nich - Nie chciałam, aby tak to się skończyło, ale nie widzę innego wyjścia. On musi skupić się na sobie, nie na mnie. Wystarczająco namieszałam w jego życiu, gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym nie stanęła na jego drodze.
- Miśka.... - przyjaciółka podeszła do mnie i przytuliła się mocno - A może da się coś zrobić? Powiedz mu o wszystkim, porozmawiajcie. Ciąża to nie choroba, dacie radę...
- Nie, podjęłam decyzję. Jeśli się dowie o dziecku, zaprzepaści wszystko na co pracował tyle lat. Prasa go zniszczy. Robili już gównoburze o nasz związek, podkreślając przy tym różnicę wieku między nami. Jak informacja o ciąży wypłynie, oni nie dadzą mu życia. Jego kariera zawiśnie na włosku. Dlatego nie mogę mu powiedzieć o dziecku, muszę zniknąć z jego życia. To mój obowiązek, trzeba wiedzieć kiedy odejść.
- A gdzie wyjeżdżasz?
- To zostanie tajemnicą nawet przed wami. Michael będzie chciał wiedzieć i naciskał. Nie powiem wam, aby on nie miał się jak wiedzieć.
- A co Cię czeka tam dokąd lecisz? - Max nie dawał za wygraną.
- Nowe życie. Dam sobie radę.
- Jesteś pewna?
- Nie, nigdy w życiu niczego nie byłam pewna. Ale to jedyne co przychodzi mi do głowy. Dlatego mam do was prośbę - spojrzałam na Maxa - Chcę abyś wziął Irysa i Salivana do siebie do stajni. Nie chcę ich sprzedawać, za bardzo kocham te zwierzęta. U Ciebie wiem, że będą traktowane tak jak na to zasługują.
- Obiecuję, że doczekają u mnie należytej emerytury - chłopak pogłaskał mnie po włosach - A gdy wrócisz... O ile wrócisz, będą na Ciebie czekać.
- Dziękuję - oparłam głowę o jego ramię - Nat... Chciałabym, abyś sprzedała dom rodziców. Nie mam głowy do tego, a wiem że na interesach ty i Twoi rodzice znacie się najlepiej.
- Oczywiście - szepnęła - Jak tylko znajdziemy kupca za odpowiednią cenę, to zadzwonię i prześlemy Ci pieniądze.
- Dziękuję wam, że rozumiecie - uśmiechnęłam się słabo - Michael zapewne będzie się was pytał o mnie. Powiedzcie tylko, ze wyjechałam. Zresztą, tylko tyle przecież wiecie.
- To rozstanie was zniszczy...
- Już mnie niszczy. Za każdym razem, gdy muszę być dla niego oschła, oziębła. Za każdym razem gdy widzę ile bólu mu zadaję. Cierpi przeze mnie, a ja się temu przyglądam sama cierpiąc od środka. Ale tak będzie lepiej, im szybciej zaczniemy się od siebie odzwyczajać. Zresztą... Pojutrze będzie to już bez znaczenia. Zniknę i tyle. Mam nadzieję, że odnajdzie swoje szczęście u boku kogoś innego. Zasługuje na to.
- Michelle... - Nat wytarła kciukiem łzę w kąciku mojego oka - Naprawdę to tak się musi skończyć? A gdzie się podziało: żyli długo i szczęśliwie ?
- Póki co moja bajka nie posiada nawet tytułu. Nie pytaj mnie więc o scenariusz. Tutaj nic nie jest takie jak powinno. Nawet zamkom z bajki przydaje się warstwa świeżej farby.
***
Wychodząc ze studia założyłem swój kapelusz i okulary, aby uniknąć większego szumu wokół swojej osoby. Było już późno, ciemno i na szczęście ulice były dość opustoszałe. Wsiadłem do limuzyny i spojrzałem na szofera.
- Dokąd szefie? - rzucił zachrypniętym głosem. Chwilę się zastanowiłem nad odpowiedzią... W końcu sama mówiła, abym nie przychodził, nie? Miałem już dość ciągłych starań, które nie przynosiły żadnych efektów.
- Do domu.
Nie miałem siły na cokolwiek. Jedyne o czym marzyłem to kąpiel i sen. Ostatnie noce spędzałem w szpitalu, cały czas czuwając przy jej boku. Nie rozumiem już nic. Gdzie popełniłem błąd? Byłem przy niej cały czas, czuwałem w nocy gdy budziła się, gdy płakała, gdy cała roztrzęsiona prosiła o pomoc. Byłem przy niej cały czas, a ona z każdą chwilą coraz bardziej mnie od siebie odsuwała. Budowała mur, którego nie potrafiłem ani zburzyć, ani obejść, ani przeskoczyć. Jej nagła zmiana musi mieć jakieś podstawy, jednak jak mam się dowiedzieć jakie, skoro ciągle milczy ? Nie chodziło tutaj tylko o śmierć rodziców, tego byłem pewien.
Minęliśmy kolejne skrzyżowanie. Spojrzałem w prawą stronę, dobrze wiedząc jaki budynek właśnie mijamy. Nagle w mojej głowie powstało milion myśli i sam nie wiem kiedy wypaliłem do szofera:
- Zatrzymaj się tutaj, muszę iść coś załatwić.
Gdy limuzyna się zatrzymała, wyszedłem naciągając kapelusz mocniej na oczy. Musiałem być ostrożny, gdyż media w każdej chwili mogą się zorientować, że moja ukochana leży w szpitalu, mimo iż nasz związek z Michelle był ciągle po części tajemnicą przed światem brukowców. Przemierzyłem szpitalny korytarz, na którym nie było żywego ducha.
Gdy w końcu znalazłem się przy odpowiedniej sali, serce zabiło mi mocniej. Przez szybę widziałem jak spała. Leżała spokojna, okryta białą pościelą. Niepewnie wszedłem do środka, uśmiechając się jakby sam do siebie na ten widok. Nie mogłem pojechać bez słowa. Musiałem ją zobaczyć ostatni raz przed snem. Nie obchodziło mnie, że kazała mi nie przyjeżdżać, nie obchodziło mnie w tym momencie nic poza nią, jej obecnością.
Podszedłem bliżej, delikatnie musnąłem palcami jej delikatną skórę i złożyłem drobny pocałunek na czole.
- Dobranoc - szepnąłem i najciszej jak potrafiłem opuściłem salę, udając się z powrotem do wyjścia.
W takich momentach jak te chciałbym jej nie kochać. Chcę ją nie kochać. Próbuję ją nie kochać. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym jej nie kochał. Czasami myślę, że jej nie kocham, a potem ją spotykam i..... I własnie. Kocham ją.
***
Komentarz = to motywuje !
~~~~~
"Moje myśli opiekują się Tobą. Niezależnie czy bez Twojej, czy za Twoją zgodą."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro