Rozdział 33
Wszechobecna biel raziła mnie po oczach. Poruszyłam się, na co odpowiedział mi przenikający ból w prawej ręce. Syknęłam delikatnie, próbując się podnieść, co przyszło mi z wielkim trudem. Spojrzałam na swoje poobijane, posiniaczone ciało. Zaczęłam sobie nagle wszystko przypominać: zabranie mamy ze szpitala, deszcz, wycieraczki, chłopca na środku drogi, rozpędzonego tira, krzyk rodziców i w końcu ból i ciemność. Przeżyłam? Nic mi nie jest?
Rozejrzałam się po szpitalnym pokoju z nadzieją, że rodzice również są tutaj ze mną. Wszystko wydawało mi się takie odległe, obce. Zazwyczaj odwiedzałam w szpitalu mamę, a teraz sama tutaj leżę - jakby role się odwróciły. Jednak obok mnie nie było nikogo. Pozostałe łóżka obok mojego były puste, a ja poczułam dziwne ukłucie w sercu.
- Dzień dobry Michelle - nagle przez drzwi wkroczył doktor Stewart. Jego mina była tak neutralna, że wyczytanie z niej jakichkolwiek uczuć czy informacji było niemożliwe - Cieszę się, że już się przebudziłaś. Jak się czujesz?
- Do... Dobrze, chyba... Tak myślę - zmieszałam się - Boli mnie ręka i plecy.
- To normalne, jesteś obtłuczona po wypadku. Na szczęście nic więcej Ci się nie stało, żadnych złamań czy urazów głowy. Miałaś wiele szczęścia, uratowało Cię to, że siedziałaś na tylnym siedzeniu. Tamta część samochodu unikła głównego zderzenia. Ani Tobie, ani dziecku nic nie jest.
- Dziecku? - spojrzałam na niego jak na wariata, o czym on do cholery mówił?
- Chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałaś? - podszedł do mnie bliżej - Po wypadku zrobiliśmy Ci wszelkie badania. Michelle, jesteś w 8 tygodniu ciąży.
- To nie może być prawda... - szepnęłam do siebie, łapiąc się równocześnie za brzuch.
Teraz wszystko zaczęło się łączyć w całość. Te omdlenia, zmienne nastroje, napady mdłości, spóźniający się okres... Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Może po prostu, nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
- Czy wie ktoś o tym poza nami? - rzuciłam nagle.
- Oczywiście, że nie. Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
- Czyli... Michael nic nie wie?
- Nie jesteście w związku małżeńskim, nie mam uprawnień do udzielania mu takich informacji - spojrzał przez szybę na korytarz - A jeśli o nim mowa, jest na korytarzu. Śpi tutaj od dłuższego czasu, zapewne czeka aż się wybudzisz.
- Proszę, aby informacja o ciąży została między nami. Nie chcę, aby ten temat był poruszany, gdy ktoś będzie w sali oprócz mnie.
- Oczywiście - odparł, wyraźnie zdziwiony moją prośbą - Michelle... Ja wiem, że teraz jest ciężki okres. Tym bardziej, że informacja o ciąży jest dla ciebie teraz dodatkowym szokiem, jednak muszę Ci o czymś powiedzieć... Nie tylko jako lekarz, ale również jako przyjaciel rodziny.
- Panie doktorze... Czy coś się stało rodzicom? Gdzie oni w ogóle są? - poczułam łzy napływające mi do oczu.
- Przykro mi... Twoi rodzice nie żyją.
***
Przebudziłem się zwinięty w kłębek, na szpitalnej ławce w korytarzu. Podniosłem się delikatnie, czując swoje ciężkie powieki od płaczu. Ludzkie łzy to z jednej strony wyraz ogromu cierpienia, lecz z drugiej także ulga. Razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu. Inaczej ból przestałby się w nim mieścić.
Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? Ale tak już jest na świecie, że płacz przychodzi z pomocą, kiedy rozum przestaje pojmować. A płacz wie wszystko, słowa nie wiedzą, myśli nie wiedzą, nie wiedzą sny i Bóg czasem nie wie, a płacz ludzki wie. Bo płacz jest i płaczem, i tym nad czym się płacze. Wobec płaczu każde słowo jest nieme.
Spojrzałem na zegarek - spałem co najmniej trzy godziny. Przetarłem rękoma zmęczone oczy i złapałem się za głowę. Natłok myśli nie dawał mi spokoju, bałem się nawet iść do niej, spojrzeć jej w oczy. Czy już wie? Czy jest świadoma co się stało?
Gdy zastanawiałem się nad odpowiedziami, do uszu dotarł mi przeraźliwy krzyk. Automatycznie podniosłem głowę w stronę, skąd dobiegały te przeraźliwe dźwięki. Dopiero po chwili zorientowałem się, że docierają one z sali, gdzie leżała Michelle. Zerwałem się na równe nogi i wleciałem pomieszczenia. Gdy ją zobaczyłem, poczułem jak serce pęka mi na pół, jak rozsypuje się na drobne kawałeczki... Krzyczała, płakała i wyrywała się dwóm pielęgniarkom, które uparcie próbowały ją utrzymać. Krzyczała do doktora Stewarta, prosiła aby zwrócił jej rodzinę. Jedna z pielęgniarek wrzasnęła do mnie, że mam opuścić salę, jednak zignorowałem całkowicie jej prośbę. Nie mogłem pozwolić na to, nie mogłem patrzeć jak próbują ją uspokoić używając przy tym siły. Wyminąłem lekarza i podbiegłem do nich, każąc jednocześnie pielęgniarkom ją zostawić. Michelle złapała mnie za koszulę, musiałem ją podtrzymać, aby nie upadła. Dusiła się łzami i cały czas krzyczała. Nawet nie wiem kiedy i ja zacząłem płakać. Mocno ją objąłem, bo i mnie zaczęła próbować się wyrwać. Doktor Stewart wyprosił pielęgniarki i zwrócił się do mnie z żalem w głosie:
- Przykro mi. Dasz sobie radę z nią?
- Tak, dziękuję... - rzuciłem przez łzy próbując utrzymać ukochaną.
Gdy lekarz zostawił nas samych, chciałem ją położyć do łóżka, ale znów wpadła w panikę. Zaczęła bić mnie pięściami po torsie i krzyczeć, że mam ją zabrać do rodziców. Bolały mnie jej słowa, jej cierpienie i ból, którego nikt nie był w stanie pojąć. Straciła wszystko co miała, w jednym momencie odeszły dwie najważniejsze osoby w jej życiu. Nawet własny ból nie jest tak ciężki, jak ból z kimś współodczuwalny, ból za kogoś, dla kogoś, zwielokrotniony przez wyobraźnię. Nie mówiłem aby się uspokoiła, bo wiem że to by nic nie dało. Musiała wszystko z siebie wyrzucić. Ludzi cierpiących po stracie kogoś bliskiego, w żaden sposób nie można pocieszyć . Oni po prostu muszą to przecierpieć
Traciła grunt pod nogami, więc w końcu pozwoliłem jej usiąść na ziemi, cały czas przy niej czuwając. Położyła mi się na kolanach powtarzając, że chce umrzeć. Ucałowałem ją we włosy, próbując sam nie popaść w histerię. Musiałem być teraz dla niej silny, dla nas. Po chwili ponownej walki, w której zawsze ze mną przegrywała zaczęła odpuszczać. Wziąłem ją więc na ręce i położyłem na łóżku, kładąc się obok. Przytuliła się do mnie zaciskając mocno pięści na mojej koszuli.
Łzom nie było końca. Nie wiedziałem już co robić, co mówić... Wydawało mi się wtedy, że żadne słowa nie są odpowiednie w tej sytuacji, więc po prostu milczałem. Otuliłem ramieniem i głaskałem po włosach, pozwalając, aby płakała w moją koszulę. Długo nie mogła dojść do siebie, jednak po godzinie wycieńczenie zarówno fizyczne jak i psychiczne wzięło nad nią górę. Płacz zamienił się w szloch, oddech robił się równomierny, oraz serce przybierało normalny rytm. Po dłuższej chwili zasnęła, a ja poczułem wyraźną ulgę. Delikatnie wysunąłem się spod niej i zszedłem z łóżka. Nakryłem ją porządnie kołdrą i najciszej jak potrafiłem opuściłem salę. Musiałem na chwilę wyjść i odetchnąć, cała ta sytuacja czułem jak mnie zaczyna przerastać.
Na zewnątrz było już ciemno, szpital robił się coraz bardziej pusty i cichy, co jeszcze bardziej mnie dobijało. Siedziałem tak na ławce skulony, pogrążony we własnych myślach. Nawet nie zauważyłem chłopca, który znikąd zjawił się obok mnie:
- Pan Michael Jackson? - przetarłem ręką oczy chcąc zetrzeć łzy i spojrzałem na chłopca posyłając fałszywy uśmiech.
- Tak. A Tobie jak na imię?
- Jestem Charlie.
- Bardzo ładne imię - chłopiec usiadł obok mnie.
- Dlaczego jest Pan smutny?
- Wiesz... Ktoś dla mnie bardzo ważny cierpi, a ja nie wiem jak mu pomóc.
Nagle rozległ się na korytarzu głos pielęgniarki.
- Charlie idź już do siebie, wiesz która jest godzina?
- Przepraszam, już idę - niespodziewanie przytulił się do mnie, jakby chciał przekazać mi część swojej siły - Dobranoc - rzucił na pożegnanie i pobiegł w stronę końca korytarza, znikając za drzwiami jednej z sal.
- Panie Jackson, czas odwiedzin dawno się skończył, proszę przyjść jutro.
- Słucham? - myślałem, że sobie żartuje - Nigdzie się nie wybieram. Zostaję tutaj, ona mnie potrzebuje.
- Jedyne czego teraz ona potrzebuje to święty spokój.
- Co się tutaj dzieje? - niczym dobry duch z podziemi wyrósł obok nas doktor Stewart, chyba jedyny normalny w tym szpitalu.
- Doktorze proszę pozwolić mi zostać - znów łzy napływały mi do oczu - Nie są potrzebne jej żadne środki uspokajające, przykuwanie do łóżka czy cokolwiek innego. Ona potrzebuje kogoś komu ufa, prosze mi pozolić jej pomóc. Nam pomóc - nie spuszczałem z niego wzroku, na co uniósł lekko kaciki ust i odpowiedział:
- Kończę zaraz dyżur, przekażę lekarzowi dyżurującemu, że masz pozwolenie na przebywanie tutaj po ustalonych godzinach.
- Dziękuję - rzuciłem uśmiechając się delikatnie.
Posiedziałem jeszcze chwilę sam na ławce, po czym podszedłem do okna przez które widziałem śpiącą Michelle. Była spokojna, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie. Nagle jednak zaczęła się wiercić, jej ruchy robiły się coraz gwałtowniejsze, więc bez namysłu wparowałem do środka. Zaczęła płakać, usiadłem obok niej, na co podniosła się i przytuliła do mnie cała się trzęsąc.
- Nie zostawiaj mnie... - rzuciła przez łzy kurczowo trzymając się mojej koszuli, jakby się bała, że zaraz jej ucieknę.
- Przepraszam, już nigdzie nie wyjdę, obiecuję - pocałowałem ją w czoło delikatnie kołysząc niczym małe dziecko. Nagle zgięła się w pół łapiąc za brzuch - Wszystko dobrze? Zawołać lekarza?
- Nie, proszę... To zaraz minie - znów przylgnęła do mnie.
Chwilę siedzieliśmy tak, aż w końcu udało mi się ją znów położyć. Wtuliła się we mnie i znów płakała, aż ze zmęczenia zasnęła. Całą noc czuwałem u jej boku. Kilkakrotnie budziła się z krzykiem, ale gdy wyczuwała moją obecność ponownie zasypiała. Przecież o to właśnie chodzi w życiu. Żeby ktoś przy Tobie był, na dobre i na złe. Zawsze. Kiedy ciemno, źle, gdy świeczka się nie pali. Pomimo, mimo i wbrew, nawet gdy wydaje nam się, że nikogo nie potrzebujemy, bo jesteśmy tak samowystarczalni.
Nieprawda. Ludzie potrzebują innych ludzi. W pojedynkę nie mogą istnieć. To właśnie w nocy, otuleni ciemnością, samotnie toczymy walkę z własnymi myślami. Zabawne... Chyba tylko księżyc przygląda się nam ze współczuciem.
***
Komentarz = to motywuje !
~~~~~
"Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro