Rozdział 29
Co chwila budziłem się cały mokry i roztrzęsiony. Złe sny były tak realne, że siadałem na łóżku, aby się upewnić, że to wszystko nie jest prawdą. W końcu kiedyś trzeba się wypłakać, od tego mamy noce, by być słabym i otworzyć się i bez oporu płakać. Dostaliśmy w posiadanie noc, by być ludźmi, którymi nie jesteśmy za dnia.
Jej obraz powracał za każdym razem, gdy znów zamykałem oczy. Kocham ją na przekór sobie, na przekór niemu, na przekór całemu światu. Kocham ją w sposób, na który nikt nie ma wpływu. Kocham jej pragnienia, a nawet awersje, kocham ból jaki mi zadawała, ból którego nie odczuwam jako bólu, ból, o którym natychmiast zapominam, który nie pozostawia śladów. Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany, od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością. Moim największym strachem i bólem był fakt utraty jej. Nieodwracalnie.
- Michael? - drzwi do sypialni uchyliły się, po czym zobaczyłem w nich zatroskaną twarz siostry.
- Wejdź, i tak nie śpię - Janet weszła do środka i usiadła obok mnie na łóżku - Dzwoniła? Odzywała się? Cokolwiek?
- Nie.
- Myślę że powinieneś do niej pojechać. Przy okazji zagadasz z Emmą.
- Najpierw pojadę do szpitala.
- Szpitala?
- Tak, chcę w końcu odwiedzić Panią Evans, dawno mnie tam nie było - wzrok miałem utkwiony w pościeli - Nie raz pomagała mi w krytycznych sytuacjach. Myślę, że i tym razem mnie nie zawiedzie.
- Gorzej, jeśli Michelle jej powiedziała o wszystkim i będzie na Ciebie tak samo wściekła.
- Nie... Jej mama wie jak bardzo ją kocham i że nie zrobiłbym jej tego.
- To na co czekasz? Wstawaj, ubieraj się i jedź. Czym prędzej tym lepiej dla was oboje - ucałowała mnie w czoło i wyszła z sypialni zostawiając mnie samego z myślami.
Udałem się chwiejnym krokiem do łazienki, oparłem dłonie na umywalce i spojrzałem w swoje marne odbicie w lustrze. Wyglądałem fatalnie. Ta noc wykończyła mnie jeszcze bardziej. Jak ja się jej pokażę w takim stanie? Jednak, chyba nie to mnie najbardziej martwiło. Owszem, chciałem ją zobaczyć, powiedzieć, wyjaśnić... Jednak czy aby na pewno chciałem usłyszeć odpowiedź?
***
Po godzinie byłem gotów do wyjścia. Janet już pojechała do siebie, a ja ostatni raz pożegnałem się z gosposią i wyszedłem z domu jak zazwyczaj ostatnio - w przebraniu. Zgodnie z planem, pierwszym miejscem jakie odwiedziłem był szpital w LA. Miałem nadzieję, że nie natknę się tam na ukochaną, gdyż nie byłoby to dobre miejsce na kłótnie i rozmowy. Na szczęście Pani Evans była sama. Chwilę przyglądałem się jej przez szklane drzwi, aż w końcu zauważyła mnie i z uśmiechem zaprosiła gestem do środka.
- Nie przeszkadzam? - zapytałem niepewnie przygryzając wargę.
- Jasne, że nie. Chodź no tutaj stęskniłam się za Tobą - uśmiech nie schodził jej z twarzy, a więc chyba córka nic jej nie powiedziała o całej sprawie - Jak tam się trzymasz? Wszystko gra?
- Nie do końca... - znów unikałem spojrzenia w oczy.
- Michelle była u mnie, zauważyłam że coś jest nie tak, ale nie chciała mi powiedzieć co się stało. Może od Ciebie się czegoś dowiem?
- Długa historia...
- Mamy czas - złapała mnie za rękę i ścisnęła delikatnie, jakby chciała dodać mi otuchy - No dalej, widzę że chcesz to z siebie wyrzucić.
Posłuchałem jej i wszystko opowiedziałem. Nie obchodziło mnie już nawet, czy mi uwierzy, czy nakrzyczy i oskarży. Cały czas byłem nieobecny wzrokiem, jakoś nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy po tym wszystkim. Sam sobie nie potrafiłem spojrzeć, wszystko to była moja wina. Mogłem zareagować wcześniej, mogłem zatrzymać ją wtedy i nie pozwolić, aby odjechała. Czułem się jak tchórz, na scenie byłem wulkanem energii, byłem niezniszczalny z muzyką i tańcem, pewny siebie i zdecydowany. A teraz? W sferze uczuć czułem się całkowicie bezsilny, gubiłem się nawet na dobrze znanych mi drogach, za każdym razem zatrzymując się i zastanawiając, którą ścieżkę wybrać. Popełniałem błędy, których naprawienie było niemalże niemożliwe. Co się ze mną działo? Dlaczego to było tak cholernie trudne? Zawsze gdy ją już miałem przy sobie - traciłem. Życie od początku ustawiało nam przeszkody, których pokonanie było możliwe tylko dzięki temu, że mieliśmy siebie. Razem mogliśmy wszystko, przenosić góry, przepłynąć ocean.
- Wierzę Ci... - spojrzała na mnie ze smutkiem i współczuciem. Pierwszy raz od dłuższej chwili również na nią spojrzałem.
- Naprawdę?
- Oczywiście, widać jak bardzo cierpisz. Niepotrzebnie zapraszałam tą dziewuche Vanesse do siebie... Ale czasu cofnąć nie mogę. Michelle od razu mi mówiła, że będą z nią kłopoty i jak widać miała racje. Moja córka jest wrażliwa, ona również Cię bardzo kocha i dlatego tak bardzo ją to zabolało.
- Wiem, muszę jej jakoś to wyjaśnić. Pojadę do was, porozmawiam z Emmą, może ona potwierdzi moje słowa. Potem zostaje mi tylko mieć nadzieję, że Michelle ufa mi faktycznie tak bardzo jak ja jej i uwierzy.
- No to chyba rozmowę z Miśką musisz odłożyć aż wróci.
- Wróci? - spytałem zdziwiony.
- No... tak. Nie mówiła Ci? Michelle jest teraz w Paryżu.
- Jakim Paryżu? - nie kryłem zdziwienia. Owszem, coś jej tata mówił o wyjeździe ale Paryż? Z kim? Jak? Po co?
- Mówiła, że jedzie na 3 dni w sprawach biznesowych. Ma brać udział w pokazie dla jakieś firmy Vis... Vissa...
- Vissavie?
- O właśnie! Tak, mówiła że jedzie tam z szefem.
- Emilio... - teraz wszystko zaczynało mi się układać - Muszę uciekać. Dziękuję Pani za wszystko - ucałowałem kobietę w czoło.
- Nie ma za co Michael, powodzenia i mam nadzieję, że będziecie jeszcze szczęśliwi.
- Również mam taką nadzieję.
***
Zaparkowałem na podjeździe kończąc powoli rozmowę przez telefon. Robiło się coraz później, czas uciekał mi nieubłaganie, a świadomość, że wyleciała tam z Emilio do Paryża i spędzi tam dzisiejszą noc z nim, sama, przyprawiała mnie o ścisk w sercu. W trakcje drogi do domu Państwa Evans dokładnie wszystko sprawdziłem i załatwiłem - dziś był tylko jeden lot do Paryża, jeśli nim lecieli to są już od kilku godzin na miejscu. Pokaz Vissavie miał się odbyć jutro w godzinach popołudniowych, załatwiłem samolot tak, że powinienem być już rano we Francji. Nie zostawię jej, nie odpuszczę. Dopóki nie wysłucha mnie do końca, wtedy gdy poprosi - odejdę.
Zapukałem do drzwi. Cisza, nikt nie otwierał. Ponowiłem czynność jednak z takim samym skutkiem. Gdy już miałem zawrócić usłyszałem szelest zza domu. 'Stajnia' pomyślałem. Obszedłem budynek udając się w stronę siodlarni, z której dobiegały coraz to wyraźniejsze dźwięki.
- Halo? - zapytałem niepewnie podchodząc w stronę otwartych drzwi w stajni.
- Michael?! - wybiegła nagle z nich Emma, która bez wahania wręcz rzuciła mi się na szyję mocno ściskając - Mike ona wyjechała...
- Wiem... Ciii - pogłaskałem dziewczynkę po głowie, próbując ukryć łzy cisnące mi się do oczu.
- Ja wiem, że nic nie zrobiłeś.
- Czyli widziałaś?
- Tak, to wszystko Vanessy wina - spojrzała na mnie z żalem w oczach - Ale pogodzicie się, nie?
- Mam nadzieję - uśmiechnąłem się słabo - Jeśli mi pomożesz, to będzie musiała nam uwierzyć.
- Jasne - znów mocno się do mnie przytuliła - Przepraszam, gdybyśmy tutaj nie przyjeżdżały...
- Ej, to nie Twoja wina - odgarnąłem kosmyk jej włosów - A powiedz mi gdzie wujek?
- Tata Miśki? Pojechał do sklepu po coś, powinien zaraz być. A czemu pytasz?
- Mam pewien plan, jednak muszę najpierw zapytać go o zgodę nim cię 'porwę'.
- Czyli jedziemy gdzieś?
- Jasne. Co powiesz na całe 2 dni w Paryżu?
***
Hotel był przepiękny. Paryż robił na mnie z każdym krokiem coraz większe wrażenie, zachwycając wszystkim co się dało. Musze przyznać, że Emilio nie przesadzał wychwalając apartamenty w tym hotelu. Były duże, urządzone w nowoczesnym stylu, z dużą, przestronną łazienką i tarasem - z którego można było podziwiać cudowną panoramę stolicy. Rozpakowałam walizki i usiadłam na wielkim łóżku, które na fakt, że muszę spędzić w nim noc samotnie - wydawało się aż przesadnie wielkie. Nie chcąc znów zagłębiać się w wspomnieniach i żalu udałam się do pokoju obok, gdzie był mój szef. I tak dobiegała godzina dwudziesta, a więc kolacja miała przyjechać lada moment, a obiecałam mu, że zjemy ją wspólnie. Zapukałam delikatnie czekając na reakcję, która była automatyczna. Po sekundzie w progu przywitał mnie szeroki uśmiech mężczyzny.
- Dobrze, że już jesteś, wejdź - zaprosił mnie do środka.
Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę i ciemne spodnie, co do jego 'firmowego' wizerunku bardzo pasowało. Usiadłam na łóżku rozglądając się po pomieszczeniu.
- Te pokoje musiały kosztować fortunę - skwitowałam zawieszając wzrok na swoim szefie.
- Skarbie, nie myśl o tym... Jutro masz pokaz, za który otrzymasz kilkakrotnie więcej. Musisz być zrelaksowana przed jutrzejszym dniem. Więc wszelkie smutki, złość i problemy odstaw na chwilę w niepamięć.
- Aż tak to po mnie widać?
- Od razu zauważyłem, że mniej się uśmiechasz niż zwykle - usiadł obok mnie na łóżku, na dość niebezpiecznie bliską odległość - Całą drogę w LA oraz lot byłaś nieobecna. Dopiero gdy wylądowaliśmy zaczęłaś odżywać.
- To miejsce tak na mnie działa - uśmiechnęłam się przygryzając wargę - Cieszę się, że mogę tutaj być.
- Ja również się cieszę. Powiesz, co się stało w takim razie
- Z Michaelem mamy kryzys, w sumie nie jesteśmy nawet już razem.
- Rozumiem - spojrzał na mnie - Czasem zmiany są dobre.
- Tylko, że ja nie potrafię normalnie funkcjonować.
- Czasem najtrudniej jest postawić kropkę. Nadużywamy wtedy przecinków, chcąc przedłużyć to, co w rzeczywistości już dawno powinno mieć swój koniec.
- Może masz rację - posmutniałam.
- Nie martw się, zdecydowanie wolę Cię z uśmiechniętą buźką - rozmowę przerwało pukanie do drzwi.
Emilio wstał i wpuścił elegancko ubranego, młodego chłopaka, który wjechał do środka z naszą kolacją. W całym pokoju rozszedł się przyjemy zapach, a mnie mimowolnie uśmiech wpełzł na usta. Młodzieniec pożyczył nam 'smacznego' i opuścił pokój, zostawiając nas samych. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy posiłek, który muszę przyznać różnił się od naszych w LA. Podczas jedzenia omawialiśmy jutrzejszy pokaz. Emilio tłumaczył mi co mam robić, jak będzie wszystko wyglądać oraz co mam ewentualnie odpowiadać na ich poszczególne pytania. Nie stresowałam się wiedząc, że będzie ciągle obok mnie. W końcu w tej branży siedzi już dobrych parę lat, nie jestem jedyną młodą dziewczyną, którą wypuszcza na dywan.
- Nie, już nie mogę - pokręciłam przecząco głową, gdy nalewał mi kolejną lampkę wina.
- Co coś Ty? Noc jest jeszcze młoda, szkoda tracić ją na sen.
- Dziękuję, ale chyba powinnam się już położyć - chciałam wstać, ale zatrzymał mnie ruchem ręki.
- Ostatnia lampka i jesteś wolna.
- Naprawdę już wystarczająco...
- Nalegam - wystawił do mnie rękę z szkłem, w którym kołysała się czerwona zawartość.
Uśmiechnęłam się tylko i wzięłam od niego wino, które już czułam jak uderza mi do głowy. Ostatnimi czasy nie piłam dużo alkoholu, tym bardziej że miałam często napady mdłości i bóle brzucha. Oczywiście wizytę u lekarza odkładałam jak się dało, więc nie wiem co za choróbsko mnie napadało. Jednak czułam, że alkohol nie jest dobrym połączeniem w tej sytuacji.
- Dziękuje za kolacje, było przepyszne - wstaliśmy od stołu po skończonym posiłku.
Poczułam nagle jak zakręciło mi się w głowie i gdyby nie szybka reakcja Emilia, pewnie wylądowałabym na podłodze. Złapał mnie w ostatniej chwili. Spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem, sama nie wiedząc co się ze mną dzieje.
- Strasznie boli mnie brzuch - jęknęłam łapiąc się w pasie.
Pomógł mi dojść do łóżka, na którym usiadłam. Po chwili dziwne kłucie w podbrzuszu minęło, jednak wciąż czułam, że świat nie stoi twardo w miejscu. Dziwne, bo nie wypiłam dużo. Nigdy jeszcze nie czułam się tak źle po tak małej ilości alkoholu, a zwłaszcza wina.
Może to wina tej dziwnej choroby? Coś jest ze mną nie tak, nie mogę pić... Nie powinnam...
- Pójdę do siebie - chciałam wstać, jednak znów pojawił się ból.
- Spokojnie - usiadł obok mnie obejmując mnie delikatnie - Jeśli źle się czujesz, możesz zostać.
- Nie... naprawdę nie mogę...
- Ależ nie masz się czego wstydzić - dotknął dłonią mojego policzka - Nawet najbardziej subtelne i delikatne kobiety, mogą mieć fantazje zaprzeczające ich ułożonym zasadom.
***
Komentarz = to motywuje !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro