Rozdział 14
Głośna muzyka, zapach papierosów, dźwięk obijającego się szkła, krzyki, śmiechy, płacz, migające kolorowe światła, wszędzie lejący się alkohol - czyli całe Paradise jak zawsze tętniło życiem. Nieważne czy był to weekend, czy środek tygodnia - tutaj życie zaczynało się nocą. Nie wiem po co tutaj przyjechałam, nawet nie byłam ubrana jak na imprezę. Miałam na sobie zwykłe jeansy i koszulę. W końcu jadąc do Nat nie planowałam się tutaj znaleźć.
Przy jednym ze stolików zobaczyłam znajomą mi postać. Podeszłam bliżej i gdy się odwróciła w moją stronę byłam już pewna, że to ona.
- Nadia?
- Michelle! Co Ty tutaj robisz? - uściskała mnie i ucałowała w policzek - Jejku, nie widziałam Cię od czasu liceum. Dalej mieszkasz w LA?
- Tak, a co się z Tobą działo przez ten czas?
- Wyjechałam do matki do Londynu. Nie mogłam zostać z ojcem, miałam już go serdecznie dość, więc zdecydowałam się na ucieczkę do Europy. Przyjechałam tutaj jakiś tydzień temu, mój chłopak ma tutaj rodzinę i wpadliśmy na małe "wakacje". Może usiądziemy? - wskazała na pusty boks. Kiedy obie opadłyśmy na kanapę kontynuowała - A co u Ciebie słychać? Co ciekawego?
- W sumie nic specjalnego - nie chciałam jej mówić o chorobie matki, o Michaelu... o niczym. Dzisiaj przeszłość zostawiałam za sobą - Żyję z dnia na dzień - posłałam fałszywy uśmiech.
- A jak sprawy sercowe? - spojrzała na mnie dość podejrzliwie, co mnie zaniepokoiło - No przecież widziałam Cię w gazecie z tym całym Jacksonem! Myślisz, że bym Cię nie poznała?
- Długa historia, nie chcę o tym dzisiaj rozmawiać...
Na moje szczęście ktoś nam przerwał. Podszedł do nas szatyn, wysoki, dobrze zbudowany, piwne oczy... Był całkiem przystojny.
- Jak tam kochanie? - zapytał Nadię przysiadając się do nas.
- Dobrze, Jack poznaj moją koleżankę Michelle, Michelle to mój chłopak Jack.
- Miło mi - uścisnęliśmy sobie dłonie - To ja może nie będę wam przeszkadzać...- wstałam od stolika.
- No co ty. Nie przeszkadzasz, siadaj.
- Nie nie, serio siedźcie, a ja pójdę. Potem się jeszcze zgadamy jak coś - posłałam im uśmiech i odeszłam.
Usiadłam na stołku przy barze i utkwiłam wzrok w butelkach stojących na szklanych półkach. Przypomniały mi się słowa Natali. Miała rację, że alkohol nic nie pomoże. Nawet jeśli - to tylko chwilowe. W końcu ze mnie zejdzie i wszystko wróci do normy. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos:
- Podać coś? - spojrzałam na stojącego obok barmana, uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Poproszę colę z lodem.
- Wszystko?
- Tak, wszystko - widać było, że się zdziwił. W sumie ja też, kto na takich imprezach zamawia colę?
Gdy podał mi zamówienie pociągnęłam łyka i spojrzałam na mężczyznę, który usiadł na miejscu obok mnie. Przyglądał mi się, co mnie bardzo krępowało. Wyglądał na 40 lat, a może nawet więcej. Był niechlujnie ubrany, brudne, dziurawe spodnie, wyblakła koszula rozpięta przy kołnierzu uwalniająca kilka włosów na klatce piersiowej. Udawałam, że go nie widzę. Utkwiłam wzrok w swojej szklance z napojem i mieszałam w niej nerwowo słomką, przesuwając topniejące kostki lodu.
- Co taka śliczna dziewczyna robi tutaj? Sama w dodatku? - spytał nagle, a ja na jego głos aż podskoczyłam na krześle. Spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem. Nie znałam go, więc nie mogłam być niemiła. To nie w moim stylu.
- Tak wyszło - rzuciłam z nadzieją, że zostawi temat i mnie w świętym spokoju.
- Napijesz się czegoś może? Drinka?
- Nie, dziękuję. Nie piję dzisiaj alkoholu, jestem samochodem.
- Z chęcią Cię odwiozę - wyszczerzył się pokazując szereg żółtych zębów. Może to niegrzeczne z mojej strony, ale był obrzydliwy, serio.
- Przykro mi, ale nie skorzystam - dopiłam ostatniego łyka i już miałam odejść od barku, gdy poczułam jak złapał mnie za nadgarstek.
- Juz uciekasz?
- Proszę mnie puścić - powiedziałam już stanowczo i wyrwałam rękę.
- Może chociaż zatańczymy ?
- Nie, dziękuję.
- Nie daj się prosić - znów chciał mnie dotknąć, ale odsunęłam się automatycznie.
- POWIEDZIAŁA NIE - usłyszałam nagle stanowczo za sobą.
Na ten głos automatycznie się odwróciłam. Stał za mną, miał na nosie ciemne okulary, kapelusz oraz płaszcz z wysokim, stojącym kołnierzem, który przysłaniał jego twarz. Jego ton aż mnie przyprawił o ciarki.
- Nie wtrącaj się lalusiu - odpowiedział ten staruch widocznie zły obrotem sytuacji.
Mike nie czekał już dłużej. Podszedł do niego, złapał za kurkę podciągając do góry i coś powiedział mu na ucho. Nie mam pojęcia co - muzyka była tak głośna, że nawet własne myśli czasem zagłuszała.
Cokolwiek mu nagadał, podziałało. Mężczyzna spojrzał na Michaela z przerażeniem w oczach i ku mojemu zdziwieniu wstał i odszedł. Mike odwrócił się w moją stronę. Mimo że miał okulary, czułam na sobie jego wzrok. Skąd wiedział gdzie jestem? Co tutaj robił?
Wstałam z miejsca i już chciałam odejść, ale poczułam jak łapie mnie od tyłu i przyciągnął do siebie. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Muszę być silna. Muszę być twarda i postawić sprawę jasno. Poczułam na karku jego oddech, cały czas mnie trzymał, a ja mimo, że chciałam, to nie próbowałam się wyrwać.
- Chodźmy - powiedział mi na ucho i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Gdy poczuł, że się opieram odwrócił się w moja stronę - Musimy porozmawiać.
- Nic nie musimy... Nigdzie nie idę, zostaję - próbowałam być stanowcza.
- Jesteś mi to winna, jesteś mi winna tę rozmowę - miał rację, należało mu się chociaż minimalne wyjaśnienie.
Kiwnęłam tylko głową i opuściliśmy klub. Odeszliśmy kawałek od tego zgiełku i stanęliśmy gdzieś obok jakiegoś bloku. Było późno, ciemno, zimno. Ulice były całkowicie puste, więc zdjął okulary i spojrzał na mnie. Zdałam sobie nagle sprawę, że ludzkie oczy mówią czasem gorsze rzeczy niż usta. Jego wzrok był tak pusty i pełen cierpienia. Chyba zauważył moje zmieszanie bo sam zaczął rozmowę:
- Chodzi o ten artykuł, tak?
- Skąd wiesz?
- Nie odbierałaś, cały dzień próbowałem się z Tobą skontaktować. W końcu nie wytrzymałem i pojechałem do Ciebie do domu. Otworzyła mi Twoja mama i rozmawiałem z nią. Znalazła tę gazetę u Ciebie w pokoju.
- A skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - kontynuowałam przesłuchanie.
- Nat do mnie dzwoniła.
- Świetnie.
- Nie miej jej za złe. Martwiła się o Ciebie, poza tym chyba dobrze się stało, bo z tego co widziałem w klubie to mało brakowało, a wpadłabyś w tarapaty - przysunął się do mnie, a ja zrobiłam krok w tył - Nie powinnaś sama tutaj przychodzić.
- Pozwól, że sama będę o tym decydować - mój ton był coraz bardziej poważny.
- Dlaczego mi to robisz? - spytał nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, nie byłam przygotowana na tę rozmowę. Nie dzisiaj - Myślałem, że już to omówiliśmy, że wszystko jest jasne i nie mieszamy kariery z tym co jest między nami.
- Ty nic nie rozumiesz - powiedziałam drżącym głosem, poczułam łzy napływające mi do oczu - Próbuję Cię chronić.
- Przed czym? Przed sobą?
- Przed upokorzeniem i kolejnymi skandalami. Nie zasługujesz na to... Nie z mojego powodu.
- I dlatego chcesz to zakończyć? Te wszystkie dni, wszystko co było puścisz w niepamięć?
- Przepraszam, jeśli Cię ranię, ale tak będzie najlepiej.
- Najlepiej dla kogo? - podniósł delikatnie ton, czułam że emocje zaczynają brać nad nami górę.
- Dla nas oboje.
- Dobrze wiesz, że oboje tego nie chcemy... Więc dlaczego do jasnej cholery robisz to teraz, kiedy sama powiedziałaś że byliśmy tacy szczęśliwi?! - zaczął nerwowo chodzić w kółko. Pierwszy raz go takiego widziałam, był wściekły i załamany zarazem. Stałam w miejscu ze spuszczonym wzrokiem, to wszystko była moja wina, ja do tego doprowadziłam.
- Zrozum, że nie będziesz szczęśliwy bez sceny, muzyki i tego wszystkiego.
- A co ma moja kariera do nas? - mówił głośno, prawie krzyczał co zaczynało i we mnie pobudzać ostrzejsze emocje - Nie mieszaj tych dwóch spraw ze sobą.
- Nie ułatwiasz mi tego - spojrzałam na niego przepraszającym wzrokiem.
- I uważasz że teraz wszystko będzie dobrze? Jakbyśmy nigdy się nie znali?
- Uwierz, że nie chciałam aby to się tak skończyło. Gdybym wiedziała jak to się potoczy, gdybym mogła cofnąć czas, gwarantuje Ci, że nawet byś nie poznał mojego imienia - na te słowa zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Nie wierzę, że to powiedziałaś - pokręcił z niedowierzeniem głową.
- Przepraszam... - wydukałam przez łzy, które zaczęły mi spływać po policzkach. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie w ostatniej chwili za rękę.
- Nie idź tam.
- Michael to koniec! - krzyknęłam. Nie mogłam już, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Tak bardzo pragnęłam teraz go przytulić, tak wielu słów zaczęłam żałować, ale nie było odwrotu.
- Zgoda. Odejdę i nigdy już nie wrócę... Ale pod jednym warunkiem.
- Słucham - poczułam ścisk w brzuchu.
- Powiedz, że nic do mnie nie czujesz. Że między nami nic nigdy nie było, że nigdy nie czułaś do mnie nic więcej prócz przyjaźni - zatkało mnie. Spojrzałam na niego wielkimi oczami, nie spodziewałam się tego - No dalej. Masz okazję pozbyć się mnie raz na zawsze. Wystarczy, że powiesz to - milczałam. Odwróciłam się i chciałam odejść ale znów mi nie pozwolił, zatarasował mi drogę. Skończyły się drogi ucieczki. Za mną była ściana, przede mną stał on i wcale nie miał w planach się usunąć, dopóki nie usłyszy odpowiedzi.
- Michael, odejdź - podniosłam głos, on nie pozostawał mi dłużny.
- Najpierw to powiedz.
- Nie mogę! - krzyknęłam. Kolejne łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
- Dlaczego? Chcesz żebym poszedł?
- Tak...
- To dlaczego po prostu nie powiesz...
- Bo bym skłamała - wyrzuciłam to z siebie.
Nie mogłam, nie mogłam tego powiedzieć bo byłoby to największe oszustwo wobec i jego i siebie. Spojrzał na mnie tymi ciemnymi oczami, po czym zerwał się z miejsca i podbiegł do mnie. Przycisnął mnie z rozbiegu całym ciałem do ściany budynku i zatopił swoje usta w moich bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Nie wiem nawet jak to się stało, był to dosłownie ułamek sekundy gdy znalazł się obok. Próbowałam go odepchnąć, ale czując nacisk moich dłoni na klatce piersiowej - złapał mnie za nadgarstki, uniósł do góry i je również przycisnął do muru. Walczyłam z tym jak mogłam, ale w końcu zaczęłam odwzajemniać pocałunek. Serce waliło mi jak szalone, oddech zatrzymał się w miejscu, a moje nogi zrobiły się jak z waty. Gdy rozluźnił uścisk na moich rękach objęłam go za szyję, wplatając swoje dłonie w jego ciemne loki. Zatrzymał swoje ręce na moich biodrach, poczułam jak jeszcze bardziej dociska mnie do ściany, cały czas pogłębiając pocałunek. Przepływało przez nas tyle emocji - strach, ból, radość, pożądanie, cierpienie... Tak długo to w sobie dusiliśmy, że gdy się wydostało to ze zdwojoną siłą. Nie mogliśmy się od siebie oderwać, przylgnęliśmy ciałami i wcale się nam nie spieszyło ze zmianą tej pozycji. Z każdym moim odwzajemnieniem Michael stawał się pewniejszy siebie, a mnie doprowadzało to do szaleństwa. Musieliśmy z boku wyglądać jak niewyżyta para nastolatków, którym ewidentnie brakuje sypialni.
W końcu po jakimś czasie oderwaliśmy się delikatnie od siebie, jednak wciąż nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Nie mam siły.. trzymać się dłużej z daleka od Ciebie - wydukałam.
- Więc nie rób tego - spojrzał mi w oczy i znów mnie pocałował.
Tym razem jednak delikatnie, nie spieszył się. Emocje zaczęły powoli opadać co mnie bardzo cieszyło - bo jeszcze minuta takiego pocałunku jak był przed chwilą, a by mi zabrakło powietrza. Gdy nasze wargi się rozłączyły, spojrzał na mnie i przytulił do siebie. Zacisnęłam piąstki na jego płaszczu, nie docierało do mnie chyba jeszcze co się przed chwilą stało.
Miał rację, rozłąka tylko by nas niszczyła. Może faktycznie razem jesteśmy w stanie przetrwać wszystko. Potrzebowaliśmy tylko siebie. To szaleństwo... Ale najcudowniejsze wariactwo jakie mi się w życiu przydarzyło.
- Chodźmy - powiedział cichutko i złapał mnie za rękę.
Uśmiechnęłam się delikatnie i razem ruszyliśmy w stronę parkingu. Zatrzymał się przy swoim samochodzie.
- Mike... Ja też jestem autem i...
- Spokojnie, jutro rano wstaniemy i po nie przyjedziemy.
- Wstaniemy? - zapytałam nie bardzo rozumiejąc.
- Jedziemy do Neverlandu.
***
Większość drogi do domu jechaliśmy w ciszy. Michelle była często nieobecna wzrokiem, zapewne myślała o tym co się niedawno wydarzyło. Sam sobie się dziwiłem, że w końcu się odważyłem i zrobiłem to - pocałowałem ją. Czekałem na ten moment już od tak dawna, było tyle okazji, a padło akurat na dzisiejszy dzień. Gdy odmówiła powiedzenia, że nic do nie nie czuje... Sam nie wiem co we mnie pękło. Dotarło chyba po prostu do mnie, że oboje nie możemy żyć bez siebie. Z dnia na dzień stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, każda rozłąka sprawiała ból, potrzebowaliśmy swojego dotyku, zapachu, głosu. Po prostu potrzebowaliśmy siebie.
Gdy podjechaliśmy już pod dom spojrzała na mnie.
- Mogłeś mnie zawieźć do Nat, na pewno się martwi.
- Zaraz do niej zadzwonię i powiem, że jesteś u mnie. Na pewno się nie obrazi - puściłem jej oczko i uśmiechnąłem się zadziornie.
W końcu cała energia i chęć do życia mi powracała, byłem teraz tak szczęśliwy, że ciężko to opisać słowami. Była teraz tutaj, obok i tylko to się liczyło
- Dopiero co Cię odzyskałem, więc nie mam zamiaru Cię od razu wypuszczać.
***
Weszliśmy do kuchni, Michelle usiadła na krześle po turecku a ja podszedłem do lodówki.
- Jesteś głodna?
- Nie, dziękuję, ale z chęcią napiję się herbaty.
- Zaraz zrobię - uśmiechnąłem się do niej i wyjąłem kubek z szafki.
Gdy podałem jej naczynie z gorącą zawartością, usiadłem na przeciwko niej i bacznie jej się przyglądałem. Zauważyła to i niepewnie zapytała:
- Coś się stało?
- Owszem, musimy sobie wyjaśnić kilka kwestii raz na zawsze - oparłem ręce o stół - To co piszą w gazetach, mówią w telewizji i jakichkolwiek innych rzeczach nigdy ma nie wpłynąć na to, co jest między nami. Obiecaj mi to - odstawiła kubek i spojrzała na mnie delikatnie unosząc kąciku ust.
- Obiecuję.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Ja w takim razie też Ci obiecuję, aby nie było więcej takich sytuacji, że nigdy bym nawet nie pomyślał aby zrezygnować z kariery przez ich wymyślone brednie. Raz już popełniłem ten błąd, uświadomiłaś mi go i więcej do tego nie wrócę. Zrobię wszystko, abyś Ty i Twoja prywatność nie ucierpiała, ale jeśli będzie taka potrzeba wykrzyczę całemu światu, jak ważną osobą dla mnie jesteś - nie spuszczałem z niej wzroku - A to co piszą o nas w gazetach, niech piszą... Co oni mogą wiedzieć o nas, naszych relacjach i uczuciach?
- Tak naprawdę nawet my sami chyba jeszcze nie wiemy - powiedziała z lekkim zawahaniem w głosie.
- Myślę, że doskonale o tym wiemy, tylko jeszcze nie dopuszczamy tego do siebie.
- Serio myślisz, że tak wygląda miłość?
- Nie wiem... Nie wiem bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie czułem co czuję teraz. Ale inne słowo nie przychodzi mi do głowy.
Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Wyglądała uroczo, niewinnie jak dziecko. Wstałem z krzesełka i podszedłem do niej wyciągając rękę, którą po chwili niepewnie chwyciła. Gdy tylko podniosła się z miejsca ująłem ją od spodu i porwałem na ręce.
- Wariacie! Co robisz? - zaśmiała się oplatając ręce wokół mojej szyi.
- Jest trzecia w nocy. Idziemy spać, a żebyś nie myślała o tym aby mi nawiać, to wolę Cię osobiście zanieść do sypialni.
- Głupek - znów się zaśmiała. Cudownie było ją widzieć znów uśmiechniętą, szczęśliwą.
Ja sam byłem najszczęśliwszy pod słońcem z myślą, że trzymam w rękach najcenniejszy skarb jaki udało mi się odkryć. Prosiła bym ją puścił, ale nie miałem takiego zamiaru. Gdy weszliśmy schodami na górę i doniosłem ją już pod drzwi sypialni nasze spojrzenia się spotkały.
- Pocałuj mnie - poprosiła, a ja nie czekając nawet chwili podciągnąłem ją wyżej i zatopiłem się w jej ustach.
Ta znajomość... Nie mogło się to inaczej skończyć, potrzebowaliśmy tego. Tej bliskości, pewności że należymy tylko do siebie i nic ani nikt tego nie zmieni.
Gdy byliśmy już w środku, posadziłem ją delikatnie na łóżku nie przerywając pocałunku. Była tak blisko, nie potrafiłem się od niej oderwać, uzależniałem się od niej coraz bardziej. Nawet nie zauważyłem kiedy złapała mnie za koszulę i pociągnęła za sobą, kładąc się na łóżku. Uważając aby jej nie zgnieść przeniosłem pocałunki z warg na jej szyję. Westchnęła cichutko wplatając palce w moje włosy i oplatając nogi wokół mojego pasa. Podwinąłem delikatnie jej koszulę odkrywając kawałek brzucha. Przygryzłem jej wargę, a ona w odpowiedzi wbiła delikatnie paznokcie w moje plecy i znów cichutko westchnęła. Nasze oddechy przyspieszyły w jednej chwili. Zacząłem delikatnie muskać wargami jej obojczyki a następnie przeniosłem znów pocałunki na szyję, wiedziałem, że jest to jedno z najbardziej erogennych miejsc u kobiety co się w Michelle przypadku potwierdzało - za każdym razem gdy molestowałem jej szyję zaczynała cichutko dyszeć, a jej paznokcie palce wbijały się w moje plecy zostawiając na nich maleńkie rysy. Dłońmi powędrowałem z bioder na żebra. Jej ciało pod każdym moim dotykiem wyginało się jak sprężyna. Poczułem falę podniecenia przechodzącą przeze mnie i dopiero zaczęło do mnie docierać, do czego to wszystko zmierza.
- Michelle... Nie musisz... Nie musimy... - powiedziałem przerywając pocałunki i przenosząc wzrok na jej oczy. Uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła kosmyk moich włosów za ucho cały czas mi się przyglądając.
- Nie robię niczego z przymusu.
- Wiem. Mamy na wszystko czas, od teraz mamy mnóstwo czasu - ucałowałem ją w czubek noska, zszedłem z niej i położyłem się obok. Automatycznie przytuliła się do mnie i powiedziała radosnym głosem:
- Wiesz, że za każdym razem gdy się uśmiechasz to skradasz mi serce?
- Ono już należy do mnie, tak samo jak Ty. Potrzebuję Cię i to nie jest wybór, to konieczność - Objąłem ją i ucałowałem we włosy. Zauważyłem, że przymyka oczy.
- Chcesz spać w ubraniu? - zaśmiałem się.
- Nie mam nic na zmianę.
- Chodź - wstałem z łóżka i podszedłem do komody z ubraniami - Proszę - podałem jej swoją koszulę.
- Jedną Twoją już mam w domu, kolejna do kolekcji? - wyszczerzyła się.
- Uwierz, w żadnej bieliźnie nie będziesz dla mnie tak seksowna jak w mojej za dużej koszuli - pogłaskałem ją po policzku - Idę na dół do łazienki wziąć prysznic, Ty skorzystaj z tej tutaj.
***
Odświeżony wróciłem do sypialni. Michelle już grzecznie spała w moim łóżku otulona białą pościelą. Pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu chciała całkowicie urwać ze mną kontakt. Byłem na nią mimo wszystko za to wściekły, ale z drugiej strony cieszyło mnie, że jest ktoś komu zależy na tym co robię. Kto docenia moją pracę, wysiłek i kto chce abym robił to co kocham w życiu najbardziej. Człowiek potrzebuje w ukochanej osobie takiego oparcia, a ja po tym wszystkim wiedziałem, że mogę tego u niej szukać.
Położyłem się delikatnie obok niej, objąłem ramieniem przytulając od tyłu. Niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia. Myśl, że w końcu jesteśmy świadomi swoich uczuć do siebie była cudowna. Ostatnie tygodnie spędzone u jej boku dały mi tyle radości i szczęścia... Wspomnieniami wróciłem do dnia, gdy ją ujrzałem po raz pierwszy. Gdy jechałem lasem, zepsuł mi się samochód i wtedy pojawiła się na Irysie. Dziwny zbieg okoliczności na balu, a potem jej przemówienie od którego wszystko się zaczęło. Tyle czasu minęło, a ja czuję jakby było to wczoraj. Pamiętam dokładnie jak wyglądała, jej zapach, kolor szminki. Potem akcja z Janet w Paradise... Gdy pijaną odwoziłem ją z Nat do domu. Wszystko dokładnie pamiętałem, każdy wycinek z życia w którym mi towarzyszyła.
Kto by pomyślał, że z biegiem czasu coś z tego powstanie? A najcudowniejsze w tym było to - że czuła dokładnie to samo co ja czułem. Teraz byłem tego pewien. Mogłem się nią zaopiekować, uszczęśliwiać ją bez proszenia o zgodę.
***
Komentarz = to motywuje !
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro