Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Jej słowa zabijały mnie od środka, sprawiały ból, który jest w stanie nam zadać tylko ukochana osoba. Przez wszystkie próby miałem w głowie jej obijające się niczym echo słowa. Nie mogłem się na niczym skupić, zapominałem nawet kroków czy gubiłem rytm, raz prawie potykając się o własne nogi. Quincy oczywiście nie szczędził sobie ostrych słów, przez co byłem jeszcze bardziej rozdrażniony. Myślałem już tylko kiedy wrócę do hotelu i będę znów mieć swoją rodzinę przy sobie.

O 1 w nocy Q stwierdził, że dzisiaj i tak już do niczego nie nadaję. Siedziałem w limuzynie, całą drogę wpatrując się w krople deszczu spływające po szybie. Burza ucichła, jednak miejscami widać było jeszcze światła przecinające niebo. Przymykałem co chwila oczy, czując jak zmęczenie bierze nade mną górę. Otuliłem się kocem, przyciskając się mocniej do szyby.

- Jesteśmy - zakomunikował kierowca, przebudzając mnie swoim zachrypniętym głosem.

Podziękowałem tylko i ruszyłem w stronę hotelu, zdziwiony pustką i ciszą, jaka go otaczała. Takie widoki w NYC były bardzo rzadkie, w końcu nie bez powodu mówi się, że to miasto, które nigdy nie śpi.

Jazda windą wydawała mi się nie mieć końca. Gdy dotarłem do apartamentu, przywitałem się tylko z czuwającym pod drzwiami ochroniarzem i wszedłem do środka, zapalając jednocześnie lampę w holu. Rzuciłem marynarkę niedbale na sofę, po czym ruszyłem do jednej z sypialni, uchylając lekko drzwi. Uśmiechnąłem się na widok śpiącej Evy, która przez sen marszczyła śmiesznie brewki, jakby była z jakiegoś powodu bardzo niezadowolona. Gdy już kierowałem się do łazienki, aby zmyć z siebie cały brud i zapach po próbach, mimowolnie zajrzałem i do drugiej sypialni, czując jak serce mi przyspiesza. Spała na wpół odkryta kołdrą, obejmując mocno poduszkę rękoma. Mimo iż złość za jej słowa wciąż we mnie się kotłowała, bez zastanowienia podszedłem do łóżka, nakrywając ją szczelnie satynową pościelą. Poruszyła się nieznacznie, na co pocałowałem ją we włosy wciągając tak dobrze mi znany zapach jej skóry. W końcu po chwili wpatrywania się w nią, wyszedłem najciszej jak potrafiłem, nie chcąc jej zbudzić.

Wziąłem szybki prysznic, czując się automatycznie o niebo lepiej. Ostatni raz przetarłem wilgotne loki, czując jak zmęczenie dopada mnie coraz bardziej. Cholera, a rano pobudka i znów na próby... Jedyne co mnie pocieszało to fakt, że ten dzień spędzę przy boku mojej rodziny.

Ubrany w piżamę znów zaszedłem do pokoiku mojej córeczki, nie mogąc sobie pozwolić na pójście spać, bez ucałowania jej. Była to dla mnie nie tyle rutyna, co potrzeba płynąca prosto z serca. Wszedłem do jej sypialni, zastając ją w takiej samej pozycji, jak ostatnio ją zostawiałem. Ukucnąłem obok łóżeczka, biorąc jej małą łapkę w swoje dłonie i pocałowałem każdy paluszek po kolei.

- Tatuś..? - słysząc ten zaspany głosik uśmiechnąłem się mimowolnie i spojrzałem w jej w pół przymknięte jeszcze ślepka - Wróciłeś?

- Tak, jestem już kochanie. Śpij - pocałowałem ją we włoski wstając - Dobranoc skrzacie.

- Zostaniesz chwilkę ze mną? - spytała z nadzieją słyszalną w głosie, po czym przesunęła się na łóżeczku pokazując, abym się obok niej położył.

Uniosłem lekko kąciki ust, po czym zająłem miejsce obok Evy. Nie minęła chwila, a już wtuliła się we mnie mocno ściskając skrawek mojej koszulki nocnej.

- Mamusia była smutna jakaś... Płakała chyba, bo miała czerwone oczka - mruknęła, a ja poczułem jak zaciska mi się żołądek.

- Jutro porozmawiam z mamusią, a teraz śpij kochanie.

Przytuliłem ją mocno do siebie, sam przymykając jednocześnie oczy. Mimo iż powinienem być na nią wściekły, to świadomość, że płakała przeze mnie była niczym nóż w samo serce. Czasem wracam do wspomnień sprzed jej ucieczki, kiedy jeszcze wszystko wydawało się być takie proste. Mieliśmy siebie, naszą miłość, bez świadomości chorób czy innych rzeczy. Wtedy mieliśmy tyle szczęścia, którego nie docenialiśmy, dopóki nie zostało utracone. A teraz? Oddalaliśmy się od siebie, mimo iż ta miłość była wciąż najsilniejszym uczuciem, jakie chyba może łączyć dwoje ludzi.

Nawet nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem razem z moją małą dziewczynką.

***

Często rozum to pytania bez odpowiedzi, a serce to odpowiedzi nie znające pytań. Cała ta awantura emocji z rzeczywistością kończy się, gdy umysł zaczyna rozumieć prawdziwość odpowiedzi serca, a serce wysłucha i dostrzeże pytania rozumu. Chodzi o to, aby pozwolić im się dogadać. O ile jest to w ogóle możliwe.

Wstałam wcześnie, obudzona znów przez uporczywy ból głowy. Ostatnio są one coraz cięższe i coraz trudniej mi je ukrywać przed rodziną. Owinęłam się szlafrokiem, lustrując sypialnię, w której leżała koszula mojego ukochanego. Spał tutaj? Poszedł już? Zdziwiona wyszłam do salonu, gdzie leżące na środku dywanu mokasyny były już dla mnie informacją, że wciąż ten czort jest w domu. Zrezygnowana podniosłam buty, kładąc je obok drzwi jak należy. Cisza panująca w apartamencie była nie do zniesienia. Uchyliłam delikatnie drzwi do sypialni mojej córeczki, po czym uśmiechnęłam się mimowolnie na ten widok. 'To teraz wiem, czemu nie było go ze mną w nocy', pomyślałam. Eva spała wtulana w ojca, trzymając jedną rączkę na jego policzku. Przymknęłam z powrotem drzwi, chcąc dać im jeszcze chwilę snu. Domyślałam się, że Mike wrócił zmęczony w nocy, a przecież niedługo ma być znów po nas szofer i czekają go kolejne godziny wysiłku. Już miałam otworzyć lodówkę, aby uszykować im śniadanie, gdy ból głowy się nasilił, a mdłości napadły mnie znikąd. Znów jak z procy wystrzeliłam do łazienki czując jak wszystko pochodzi mi do gardła. Próbowałam zrobić to jak najciszej, jednak nie do końca wyszło po mojej myśli. Dodatkowym problemem był mój pusty żołądek, który nie mając co zwracać sprawił, że głównym składnikiem jaki z siebie byłam w stanie wyrzucić to krew. Byłam tak roztrzęsiona, że chwiało mną na boki, jakbym była pod wpływem alkoholu. Obraz zaczął się zamazywać i kręcić jednocześnie, a nogi przechylać skulone przy toalecie ciało. Nie miałam się nawet o co złapać. Przymknęłam oczy, czując jak lecę w bok. Gdy już byłam pewna zderzenia z zimnymi kafelkami, poczułam jak ktoś łapie mnie, jednocześnie odgarniając włosy do tyłu.

Nie musiałam długo się domyślać, kto stoi za mną, przylepiony do moich pleców. Gdy odzyskałam kontrolę nad własnym ciałem, poczułam jak całuje mnie w kark wypuszczając powietrze z ust. Zażenowana wytarłam usta w papier, jaki mi podał, po czym spuściłam szybko wodę w toalecie. Usiadłam na muszli chowając twarz w dłonie.

- Wyjdź... Proszę... Nie chcę, abyś mnie taką oglądał...

- Aż do śmierci, pamiętasz? - ukucnął przede mną, zabierając moje dłonie z twarzy.

Dopiero gdy zdobyłam się na odwagę i spojrzałam w jego ciemne tęczówki, zobaczyłam ten strach, a nawet pojedyncze łzy, gromadzące się w kącikach.

- To nic takiego... - szepnęłam, nie wiedząc jakich słów użyć.

- Nic takiego? Wiesz jak się przestraszyłem? Wiesz, co to oznacza? Guz znów uciska... Cholera, proszę... Spróbuj tego leczenia. Nie mogę Cię stracić, nie mogę słyszysz? - mruknął wtulając się we mnie niczym małe dziecko.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc po prostu milczałam. Czułam, jak moje zdrowie się pogarsza, czułam, że ten dzień jest coraz bliżej.

- Co się stało? - na ten głosik oderwaliśmy się od siebie, spoglądając w stojącą w drzwiach zaspaną Evę.

Nie chcąc mieszać w to wszystko jeszcze córki, wstałam już pełna sił na nogi i podeszłam do córeczki całując ją w czubek głowy.

- Nic się nie stało, mamusia się źle poczuła. Głodna? - spytałam, chcąc zmienić temat.

- Tak! Ale potem pojedziemy z tatusiem do pracy? - spojrzała na ojca z nadzieją, zapewne bojąc się, że znów zniknie na cały dzień.

Mike odpowiedział jej jedynie skinieniem głowy, co wystarczyło, aby na jej małej buźce wywołać szeroki uśmiech. Pędem popędziła do kuchni, a ja spojrzałam na ukochanego, który wciąż siedział na podłodze.

- Wezwę lekarza - zakomunikował, wstając na równe nogi.

- Nie, żadnych lekarzy.

- To nie było pytanie.

- Mówiłam, że nic mi nie jest. Jeśli masz w planach wezwać jakiegoś lekarza, to wezwij przy okazji samolot powrotny dla mnie do domu - warknęłam wychodząc z łazienki.

Wiedziałam, że się martwi, jednak nie potrafiłam się przełamać w kwestii leczenia. Był to dla mnie temat nietykalny i Mike musiał się z tym w końcu pogodzić. Prawda jest taka, że gdy oddalał się ode mnie, czułam jak znikam, umierałam bez niego - chociaż właśnie to dla niego tak bardzo pragnęłam żyć.

***

Tylko człowiek który ma odwagę mówić to, co myśli, zasługuje na pełne zaufanie. Być może wyrazi się on czasem niezręcznie, a nawet niegrzecznie, ale nie będzie przynajmniej oszukiwał. Reasumując - lepiej kogoś zranić prawdą, ale nigdy nie pocieszać kłamstwem.

Cały poranek unikaliśmy się z Michaelem jak ognia. Nie wiem nawet, które było bardziej wściekłe. On pokazywał mi swoją obojętność ciągle skupiając się na Evie, ja zaś po prostu milczałam, czując jak cała sytuacja mnie przygniata. Inaczej wyobrażałam sobie ten ostatni czas, jaki nam pozostał.

Droga w limuzynie minęła o dziwo bardzo szybko. Miejsce prób, gdzie miał się odbyć występ było usytuowane bardzo blisko hotelu w jakim się zatrzymaliśmy. Nie chciałam tam iść, nie chciałam patrzeć jak się wykańcza, jednak raz danego słowa nie mogę złamać, mimo iż kłóci się to ze wszystkim w co wierzę.

Gdy tylko pojazd zatrzymał się w podziemnym parkingu, Eva jak z procy wystrzeliła z auta, co przestało mnie już jakkolwiek dziwić. Również już chwytałam za klamkę, gdy poczułam jak łapie mnie za drugą rękę przysuwając do siebie.

- Frank wam pokaże co, gdzie i jak. Gdybyście czegoś potrzebowały również mówcie mu od razu. I proszę, uśmiechnij się w końcu - ostatnie zdanie wymówił niemal szeptem, przysuwając się do mnie tak, że nasze nosy się stykały - Przepraszam, ten strach zmienia się chyba już u mnie powoli w paranoję...

- Nie przepraszaj, to ja powinnam Ci podziękować, że jeszcze ze mną wytrzymujesz.

Odpowiedział mi jedynie tym swoim zniewalającym uśmiechem, po czym cmoknął mnie krótko w usta i opuścił pojazd, co i ja w końcu uczyniłam.

Gdy tylko znaleźliśmy się w budynku, Michaela dopadł Quincy ze swoją wielką buzią, że znów są spóźnieni, a czas ucieka. Lubiłam Q i doceniałam zawsze wszystko co robił dla Michaela, jednak mam wrażenie, że od czasu 'upadku' kariery mojego ukochanego, zależy mu tylko i wyłącznie na pieniądzach. Wie, jakie do dla Mike'a obciążenie, a pcha go w to coraz bardziej udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a co najgorsza - Michael sam zaczynał w to wierzyć.

Frank tak jak obiecał, oprowadził nas po budynku, pokazując różne zakamarki. Eva biegała podekscytowana, zwłaszcza gdy weszliśmy do jednej z garderób, gdzie wisiało pełno dziewczęcych ciuszków w jej malutkim rozmiarze. Frank tak samo jak Michael nie potrafił zbyt długo być poważy i już po chwili ganiał się z moją córką między wieszakami, zrzucając w międzyczasie połowę ubrań na podłogę.

- Wszystko gra? - nawet nie zauważyłam kiedy znalazł się obok mnie - Jesteś cała blada, dobrze się czujesz?

- Tak, głowa mi trochę dokucza tylko - mruknęłam niepewnie - To jak, idziemy zobaczyć jak im idzie?

- To może idź już do nich na tą próbę, a ja zabiorę jeszcze małą na lody, co?

- Tak! - Eva słysząc hasło 'lody' niemal teleportowała się do boku mężczyzny - Pójdziemy na lody, proszę? - zrobiła te swoje kocie oczy, na co się mimowolnie uśmiechnęłam.

- Jasne, w sumie pójdę nawet z wami.

- Wykluczone, jesteś biała jak ściana, dosłownie jakbyś miała zaraz zemdleć - zakomunikował stanowczo - Spokojnie, nie zgubię wam jej - uśmiechnął się puszczając mi oczko.

Oczywiście miał na myśli sytuację z Andreą, ale mi na to wspomnienie wcale nie było do śmiechu. Jednak w końcu przyznałam mu rację, gdyż w razie kolejnego napadu mdłości lepiej, abym nie stała na środku ulicy.

Dźwięk muzyki był słyszalny z drugiego końca korytarza. Idąc śladem dźwięków, zaszłam pod ogromną salę, gdzie aktualnie ćwiczyli. Trzeba przyznać, że robiła wrażenie. Była o wiele większa i lepiej wyposażona niż ta w Los Angeles. Mike był tak pochłonięty tańcem, że nawet mnie nie zauważył, co było mi nawet na rękę. Czmychnęłam szybko przy ścianie, przeciskając się między ludźmi, których widziałam pierwszy raz w życiu. Na jednej z ławek dostrzegłam jednak znaną mi, męską buźkę. Chłopak podniósł wzrok i nasze spojrzenia się zetknęły. Uśmiechnął się na mój widok i pomachał radośnie, jednocześnie wskazując na miejsce obok siebie. Alana poznałam kiedyś w studio w LA, kiedy wpadłam tam z Michaelem w sprawie odwołania jego trasy koncertowej. Był to sympatyczny, młody chłopak, który potrafił naprawdę nieźle opiekować się czyimiś interesami. Niewiele myśląc podeszłam do niego zajmując pustą przestrzeń na ławce.

- Mike nic nie mówił, że przyjeżdża razem z Tobą - wyszczerzył się odkładając stos makulatury na podłogę - A małą gdzie macie? Została w domu?

- Nie, jest z nami. Frank mi ją porwał na lody, niedługo powinni być - uniosłam kąciki ust, zatrzymując wzrok na Michaelu, który aktualnie przyjmował od Q jakieś instrukcje - Jak im idzie?

- O wiele lepiej niż wczoraj. Myślałem, że wczoraj Quincy zje Michaela, jak nie mógł się na niczym skupić. Mylił się ciągle, gadał głupoty i raz prawie zająca złapał przy układzie do Dangerous - zaśmialiśmy się, chyba dość głośno, gdyż na ten dźwięk Mike spojrzał automatycznie w naszym kierunku. Uśmiechnął się delikatnie, jednocześnie zagryzając dolną wargę w ten swój seksowny sposób. Gdy Alan nachylił się, aby mi coś powiedzieć do ucha, mina mojego ukochanego automatycznie spoważniała. Białe perełki schowały się za linią zaciśniętych warg, zaś jego ciemne brewki zmarszczyły się, przybierając złowrogi wyraz.

- Zazdrosny jest - wypaliłam do chłopaka, widząc jak Mike stara się skupić na tym, co mówi do niego Quincy, jednocześnie co chwila wracając do nas wzrokiem.

- Skąd wiesz? - Alan nie krył zdziwienia - O mnie? No coś Ty, znam go tyle...

- Zobacz jak co chwila zerka z tą swoją poważną miną - mruknęłam akurat w momencie, gdy wzrok mojego partnera znów spoczął na nas, co wywołało kolejną dawkę śmiechu - Mówiłam! Teraz będzie nas rozgramiał tym ciemnym spojrzeniem.

- Albo się odegra - szepnął do mnie chłopak, widząc jak Mike podchodzi do jednej z tancerek - No to się doigrałaś - sprzedał mi sójkę w bok, jednak mnie wcale nie było do śmiechu.

Była śliczna. Czekoladowe włosy i jasna karnacja, do tego idealna figura - nie to co moje wystające kości i kolejne zgubione kilogramy. Objęłam się rękoma za brzuch, czując ukłucie w sercu.

Mike uczepił się jej jak rzep psiego ogona. Wirował wokół niej, co chwila mówiąc coś, co wywoływało na jej porcelanowej buźce uśmiech. Kiedy ostatnio ja mu dawałam powód do radości?

Nawet nie wiem kiedy moje oczy zaszły łzami. Nie wiem już nawet czy to przez zazdrość i widok, jak urabia inną kobietę, czy po prostu cholerne przygnębienie, że ja nie jestem w stanie mu już dać nic poza cierpieniem i łzami.

- Ej... Miśka? Wszystko gra? No coś Ty... On się tylko drażni - Alan uniósł mój podbródek, jednak szybko wyrwałam się odwracając znów głowę, aby nie widział moich mokrych oczu - Michelle, daj spokój... Przed chwilą sama się śmiałaś z jego zazdrości.

- Nie o to chodzi. My rozmawialiśmy tylko, a on? Spójrz - uczynił tak jak kazałam.

Stali tyłem do nas. Michael za nią, prawie przylepiony do jej pleców, pokazując kolejne kroki do układu w co najmniej niestosowny sposób. W momencie, gdy położył jej dłonie na żebrach i zrobił dwuznaczny ruch biodrami, po prostu nie wytrzymałam i wstałam gwałtownie, ruszając szybkim krokiem do wyjścia. W drzwiach prawie zderzyłam się z Frankiem, który razem z moją córeczką trzymali w rączkach kubeczki z lodami.

- Mamusia! - wykrzyknęła Eva, jednak po chwili jej uradowana minka zmieniła się w dziecięcy smutek - Mamusiu, płaczesz?

Ukucnęłam przed nią i przytuliłam mocno, całując jednocześnie w czerwony policzek.

- Nic mi nie jest. Idź z Frankiem, popatrzysz jak tatuś tańczy, tak?

- A Ty?

- A mamusia idzie do toalety i musi chwilkę odpocząć. Niedługo do was dołączę - zdobyłam się na wymuszony uśmiech, który chyba o dziwo podziałał, bo kiwnęła jedynie główką i wparowała do środka.

- Co ten pajac znów zrobił lub powiedział? - Frank od razu się domyślił, że coś jest na rzeczy - Czas chyba skopać pewien królewski zadek. Co tym razem?

- Daj spokój... - mruknęłam, widząc jak zawiesił wzrok na widoku za moimi plecami.

Domyślałam się, że zobaczył to samo, co ja widziałam chwilę temu. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, jednak zignorowałam to i wyminęłam go, nie chcąc znów patrzeć na ten łamiący mi serce widok.

Prawdziwa miłość jest rzadka jak kropla wody na pustyni i gorąca jak jej piasek. Mimo iż czasami zazdrość jest wywoływana celowo i jej powód jest oczywisty, to jednak zazdrość może wystąpić też w sytuacjach, które wydają się stanowić nikłą dla niej podstawę. Tam, gdzie występują częste i silne przejawy zazdrości, prawdziwym ich powodem jest zazwyczaj zwykłe poczucie niepewności. Zazdrość jest uczuciem najbardziej pobudzającym wyobraźnię.

***

Raz spotkany dotyk chce być ponownie odnaleziony, raz spotkane spojrzenie wypatruje utraconego obrazu, raz wypowiedziane słowo zaczyna domagać się swego słuchacza, raz spotkany zapach i smak powraca przyciągając wspomnienia. Jedna nieśmiałość, jeden uśmiech, jeden kształt, jedno wzruszenie, jedno pragnienie. Towarzyszy mi uczucie pierwszego... i głód następnego. Tylko ja miałem prawo do tego głodu, a Alan wyraźnie przekraczał granice, których Michelle wcale nie próbowała wyznaczać. Zabolało mnie to, jednak nie chciałem wyjść na zazdrośnika, więc postanowiłem nie ingerować w to jakkolwiek.

Mimo wszystko mój wzrok kierował się ciągle w tym kierunku, chcąc sprawdzić czy sytuacja nie obiera innego, gorszego obrotu. Drażnił mnie ten widok, a jeszcze bardziej fakt, że nie miałem jak temu zapobiec.

Wtedy spojrzałem na Elenę. Wiedziałem, że ta dziewczyna ma do mnie słabość i postanowiłem wykorzystać ten mały, nieistotny fakt. A co! Tylko Michelle może grać nie fair? Imponowało mi, gdy Elena była skrępowana moją bliskością i nagłą 'zmianą', gdyż zawsze wytyczałem poważne granice i nie nawiązywałem z tancerzami żadnych kontaktów w takim stopniu. Czułem poniekąd satysfakcję, że Michelle to widzi i mogę się odegrać. Nawet nie wiem kiedy tak bardzo się w to wkręciłem. Dopiero w momencie, gdy tańcząc za nią poczułem, jak ociera się o moje krocze, odsunąłem się gwałtownie. Nie o to mi chodziło, nie chciałem doprowadzić do tak niezręcznej sytuacji a nie daj boże dawać sprzeczne sygnały tej dziewczynie. W tym momencie sam na siebie byłem wściekły, że pozwoliłem by to zabrnęło tak daleko. Nie chciałem nawet myśleć, co musi czuć Michelle...

Gdy już miałem coś powiedzieć Elenie, usłyszałem głos Quincego, który zarządza godzinną przerwę. Odetchnąłem z ulgą i już odwróciłem się, chcąc podejść do mojej ukochanej i wytłumaczyć to wszystko, ale jej zwyczajnie nie było. Spojrzałem z przerażeniem na Alana, który pokręcił z wściekłością głową, po czym sam wstał i gdzieś poszedł. Cholera... Już miałem się zerwać by jej szukać, gdy usłyszałem ten donośny głosik.

- Tatuś! - Eva podbiegła i wpadła mi w ramiona, mocno ściskając mnie za szyję - Byłam z Frankiem na lodach, wiesz?

- A byłaś grzeczna?

- Zawsze jestem - wyszczerzyła się, spoglądając ukradkiem w stronę Eleny - A kto to jest ta Pani?

- Nikt ważny kochanie - ucałowałem ją we włoski - Frank, zajmiesz się nią jeszcze chwilę, muszę...

- Poszukać Michelle? - przerwał mi nieprzyjemnym tonem - No to żeś się szybko Królu obudził.

- Widziałeś ją?

- Mamusia chyba płakała - wypaliła nagle moja córka, na co poczułem jak zaciska mi się żołądek.

- Zostaniesz jeszcze chwilę z Frankiem, dobrze? - ukucnąłem przed Evą, patrząc w jej brązowe oczka - Tatuś zaraz wróci razem z mamusią.

- Yhym - mruknęła niezadowolona, że znów ją zostawiam.

Musiałem iść jej poszukać, a nie chciałem aby nasza córka była świadkiem tej rozmowy, gdyż domyślałem się, że nie będzie ona należała do najprzyjemniejszych. Frank zmierzył mnie jeszcze wzrokiem, gdy wymijałem ich i ruszyłem do wyjścia. Czułem się jak ostatni idiota i nie miałem już nawet pojęcia, co jej powiedzieć.

Miotałem się między pomieszczeniami, czując jak narasta we mnie panika. Gdzie ona do cholery jest? Nie mogła się rozpłynąć...

Przeszukałem każde piętro i nadal nic. A może wróciła do hotelu? Nie, nie zostawiłaby Evy... A jeśli coś się stało? W mojej głowie widniało już tysiące scenariuszy.

- Mike! - odwróciłem się automatycznie, widząc na drugim końcu korytarza Alana - Jeśli jej szukasz to jest na scenie.

- Gdzie?

- Na scenie głównej na zewnątrz, poszła się przewietrzyć - rzucił, po czym odwrócił się napięcie i poszedł w tylko jemu znanym kierunku.

Niewiele myśląc ruszyłem we wskazanym kierunku. Nie mylił się, siedziała na rogu sceny spoglądając w dal, w pustą przestrzeń, którą zazwyczaj wypełniają krzyczący fani. Serce waliło mi w przyspieszonym tempie, nie wiedziałem co mam w ogóle powiedzieć na swoje usprawiedliwienie.

- Wszędzie Cię szukałem - szepnąłem kucając za nią i przytulając się do jej pleców, na co wyrwała mi się gwałtownie wstając na równe nogi, co i ja w końcu uczyniłem.

- Nie dotykaj mnie - syknęła - Idź, daj mi święty spokój.

- Przepraszam...

- W dupie mam Twoje przepraszam - warknęła, a ja stałem z otwartą buzią przerażony, nie wiedząc jak się odezwać - Poniżyłeś mnie przy wszystkich.

- Nie... Nie chciałem... Gdy Cię widziałem z Alanem...

- To co? - zaśmiała się, a jej oczy zaszły łzami - Rozmawiałam z nim, nic więcej. To był powód aby obściskiwać jakąś laskę na moich oczach? Chciałeś mnie doprowadzić do takiego stanu? Jesteś zadowolony?

- Nie... Proszę... - podszedłem bliżej chcąc ją przytulić, jednak odsunęła się znów a ja czułem jak wewnętrzna panika we mnie narasta. Cholera, co ja znów narobiłem?

- Wiesz co mnie najbardziej boli? Nie sam fakt, że chciałeś mi zrobić na złość w tak podły sposób, a to, że właściwie to masz chyba rację...

- Że co? - spojrzałem na nią nie rozumiejąc - W czym niby?

- W tym co robiłeś. Potrzebujesz kogoś innego, kogoś kto Cię uszczęśliwi, kto będzie pewny w Twoim życiu, że nie odejdzie bezpowrotnie.

- Żartujesz, prawda? - spytałem łamliwym głosem, czując jak oczy zalewają mi się łzami - Kurwa powiedz, że żartujesz! - niemal krzyczałem, a moje serce zamarło ze strachu.

- Przemyśl...

- Nie! - przerwałem jej odsuwając się o krok i łapiąc za głowę - Nie, nie nie! Cholera, nie! Nie mów tak, nie mów proszę... Nie dam Ci odejść, nie możesz, nie pozwolę. Kurwa nie możesz tego robić - upałem na kolana czując nasilający się ból w klatce piersiowej, jednak to było niczym w porównaniu z paniką jaka we mnie siedziała.

Rozpłakałem się jak małe dziecko. Nie mogła mnie zostawić, nie mogła. Nie zniósłbym tego, nie kolejny raz. Przeżyłem już ten koszmar, musiałem uczyć się życia bez niej, teraz nie będę miał już tyle siły, nie przeżyję tego.

Poczułem nagle jak klęka obok mnie i zdejmuje moje dłonie z twarzy. Gdy przytuliła się do mnie niemal ją na siebie wciągnąłem, przyciskając mocniej, jakbym chciał w ten sposób przeniknąć ją do swojego wnętrza.

- Kocham Cię, tak cholernie Cię kocham - szepnąłem jakbym się bał, że ktoś nas usłyszy.

Po tych słowach wpiła się w moje usta. Zrobiło się cicho, pozostał tylko nasz oddech, bicie serca, ciepło ciał i zapach skóry. To dotyk, ruch ust i odruchy naszych ciał stały się teraz słowami. Gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy, spojrzałem jej prosto w oczy, czując jak strach powoli się ulatnia i wraca spokój.

- Przepraszam... Zachowałem się jak idiota. Nie chcę nikogo innego, nigdy nie spojrzę już na nikogo ten sposób...

- Nie mów tak - pogładziła dłonią mój policzek - Kocham Cię durniu.

- Wiem, dlatego tak strasznie mi głupio, że byłam zazdrosny o Alana... Ciągle tak bardzo się boję, że odejdziesz, że Cię stracę...

- Mike... Nie porównuj się z nikim, bo jesteś nieporównywalny. Ty jesteś ty. Masz swoje życie, dar, który otrzymałeś na wyłączność. Spójrz na siebie, a wówczas się nie pomylisz. Ja się nie pomyliłam - szepnęła na co uniosłem lekko kąciki ust, chowając twarz w jej szyję.

Nie wiem ile tak trwaliśmy. Chyba wszys­tkich ludzi, mie­szkających na pla­necie Ziemia, cza­sem łączy jed­na pot­rze­ba. Nasze ciała przeszy­wają dreszcze, a ser­ce za­miast bić re­gular­nym ryt­mem, wys­tu­kuje wer­bel ocze­kiwa­nia. Przez twarz prze­biega cień zaz­drości. Prze­cież każdy... Każdy pot­rze­buje blis­kości ukochanej osoby. Ja jej potrzebowałem jak powietrza. Potrzebowałem błękitu oczu, zapachu jej skóry i ciała... Ciała... Choćby to był tyl­ko do­tyk dłoni.

***

Komentarz = to motywuje!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro